31 sierpnia 2015

Liège - pierwsza wycieczka do Walonii

W niedzielę rano po śniadanku jak zwykle zrobiłam sobie kawkę i otworzywszy laptop, zaczęłam odpowiadać na wiadomości. W międzyczasie zastanawiałam się, co by można było zjeść na obiad i dochodziłam do wniosku, że nie chce mi się gotować. Kątem oka zauważyłam, że zbliża się dziesiąta, czyli najwyższa pora przenieść się w rejon kuchni. Albowiem w niedziele wyjątkowo jadamy obiadki w południe. Wtedy do głowy przyszedł mi chytry plan - jakbyśmy gdzieś pojechali, to przecież moglibyśmy zjeść na mieście...
- Jedziemy gdzieś? - zapytałam chłopaków, bo dziewczyny jak zwykle zabarykadowane były w swoim pokoju.
Z informacji pogodowych wynikało, że niedziela zapowiada się słonecznie i upalnie. Idealna pogoda nad morze... Jednak M_jak_Mąż nie lubi wody i nie wyglądał na zachwyconego moją propozycją. Zaczął przeszukiwać sieć i zaproponował wycieczkę w rejon waloński - Namur albo Liege, bo tam nie było nas jeszcze. Do Namur - moim zdaniem - trzeba wyjechać o świcie, bo tam dużo fajnych rzeczy jest do zobaczenia, ale Liege, po naszemu, czyli po niderlandzku  Luik, może być.


Z dziewczyn jedna została w domu, jedna w ostatniej chwili się zdecydowała, z zastrzeżeniem, że mamy wrócić przed dwudziestą, bo umówiona jest z dziewczynami z klasy na skype. Młodzież.

Mąż sprawdził, co polecają w sieci do zobaczenia, ja poszukałam adresów, bo on czasem nie całkiem ogrania mapy i już za chwilę siedzieliśmy w aucie, a za godzinkę byliśmy w Luik... No prawie... Okazało się po raz kolejny, że czasem w Belgii są takie samy nazwy ulic jak i dzielnic (wsi?), a w nawigacji w aucie nie za bardzo wiadomo która jest która i nie zawsze się wybierze to, co trzeba. Dlatego po dotarciu do "celu" trzeba dokonywać korekty. Tym razem było tylko 5 km różnicy, a przy okazji zobaczyliśmy ładne miejsce - zalesione górki nad wodą.

Luik (używam nl nazwy, bo nie mam zainstalowanego francuskiego języka na laptopie i nie mam franc liter) jest starym miastem. Tamten rejon ludzie zagospodarowali już podobno 9tysięcy lat temu. Miasto leży nad rzeką Mozą. Zabudowania siedzą sobie po obu stronach rzeki na górkach. Tak, tamta okolica o wiele bardziej przypomina moje rodzinne strony - górki, góreczki. Są tam więc piękne widoki, ale nie chciałabym tam mieszkać. O nie nie. Nie wyobrażam sobie dziś dojeżdżania do roboty po takich stromych górkach, uff. Jednak równiny są pod tym względem o wiele bardziej praktyczniejsze.

Ale bez wątpienia pięknie jest to miasto, cudowna okolica i spokój. Nie ma takiego nawału turystów jak np w tej zwariowanej Brugii. Chociaż rozgardiasz typowo miejski - duży ruch na drodze, ciągle słychać karetki i policję jadące na sygnałach, sporo też przybyszów z innych krajów. Natykamy się też na żebraków i śpiących w zaułkach jakichś tam kosmitów.

Luik to też nazwa prowincji walońskiej, której to miasto jest stolicą.

Miasto odwiedzić na pewno warto. Jest super.  Pokażę kilka zdjęć. Jednak najlepiej na pewno zobaczyć wszystko na własne oczy, przespacerować się na własnych butach, posłuchać własnymi uszami.


Archeoforum

Moza



Droga na szczyt, gdzie mieści się szpital Citadelle


widok z górki


Sąd






Teatr Królewski i opera

Plac Świętego Lamberta


Dworzec Centralny w Liege

okolica Dworca Centralnego

Dworzec Centralny

dworzec od środka





ktoś zgubił buty :-)

6 komentarzy:

  1. Niderlandzka nazwa miasta może wprawić w konsternacje gdy człowiek planuje wyjazd do Liege, a na peronie dostrzega Luik - to z własnego doświadczenia... Miasto klimatyczne jak większość belgijskich... Najbardziej charakterystyczny jest chyba nowoczesny dworzec o ciekawej architekturze i oczywiście wymagające pewnego wysiłku schody prowadzące na punkt widokowy... Uderzająca w stosunku do Flandrii jest również znacznie gorsza znajomość języka angielskiego i zauważalny wpływ kultury francuskiej... Namur oczywiście warto odwiedzić ale jeszcze bardziej atrakcyjne jest Dinant - zdecydowanie polecam... Generalnie belgia mimo iż turystycznie może mało rozreklamowana to jest bardzo ciekawym krajem, który zdecydowanie warto odwiedzić... Odwiedziłem sporo miejsc ale z racji regionalnego patriotyzmu, a tym samym braku obiektywizmu najprzyjemniejszym i najładniejszym miastem do życia jest dla mnie Gent (Gandawa - kto wymyślił tak brzydką polską nazwę tego pięknego miasta?)... Antwerpia - ma swój klimat - niesamowity dworzec, klimat przechadzających się ludzi pochodzenia Żydowskiego, Brugia - klimatyczne miasto ale zbyt wiele turystów, Bruksela - ma wiele do zaoferowania, a zwłaszcza rynek i pałac ale jest zbyt wielka i głośna... belgijska pogoda jest tematem bardzo ciekawym - zwariowana ale przyjemna z racji nie tak wielkiej amplitudy temperatur pomiędzy zimą, a latem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, te różnice we francuskich i niderlandzkich nazwach mogą napsuć krwi. Mieszkałam 5 miesięcy w stolicy, na ulicy która po nl nazywała się Diepestraat a po franc Rue Profonde - gdzie tu sens? Antwerpia dla frankofonów to Anvers, w co nie chciałam uwierzyć, a ta nieszczęsna Gandawa (też mi się nie podoba nazwa) pochodzi pewnie od franc Gand... Więc i tak dobrze że nie gandzia :-). Dinant na pewno odwiedzę. Co do reszty miejsc się zgadzam. Tylko co do Brukseli dodam, że jak się tam pomieszka, to odkrywa się, że jest tam całkiem sporo miejsc, o których nawet jednaj wzmianki się nie znajdzie w necie, a które człowiek ogląda z radością. Jednak to dotyczy chyba wszystkich miejsc na Ziemi - są takie drobnostki, na które człowiek się natyka przypadkiem i nie może oczu nacieszyć.

      Usuń
  2. Fajnie ze wpadlas na pomys z pisaniem bloga
    Uwielbiam Cie czytac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten i ów przeczyta to, co ja napiszę. Ale blogowanie i dla mnie okazało się bardzo dobrym pomysłem. Raz, że mogę się wygadać, co wśród innojęzycznych czasem jest trudne. Dwa - od czasu do czasu ktoś po przeczytaniu coś podpowie. Trzy - od czasu do czasu ktoś zagai, zaproponuje znajomość. Cztery - czasem ktoś pochwali, podziękuje za drobne wskazówki i jest mi miło :-)

      Usuń
  3. Hej
    Jak ja przyjechalam do Belgii w 98 roku to moim netem i nawigacja byl przewodnik Paskala ...Podobnie jak wy podpytywalam w pracy gdzie by tu pojechac i cos fajnego zobaczyc . Padla nazwa GENT- ponoc piekne klimatyczne miasteczko . Wiec jedziemy razem z moja kolezanka Mariolą. Ja mam przewodnik wiec poczytam ale jak to ja zawsze mam czas . W sobote poznym wieczorem otwieram Pasksla spis tresci i tam niema zadnego Gent . By to szlak . Niemam jeszcze komorki wiec .....trudno . Idzemy na zywiol .
    Pociag o 7.09. Kierunek Gent.
    Mariola czeka juz na mnie na peronie bilety kupione jedziemy . Z nudow w pociagu ( jak ona czyta jakas ksiazke) ja wyciagsm Pasksla . Kartkuje czytam tu i tam i co widze ...GANDAWA to GENT . Niech to szlak ....
    Wycieczke mimo wszystko zaliczylysmy do bardzo udanych :-)
    Anka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie takie wycieczki nie do końca zaplanowane, z różnymi niewiadomymi, niespodziewankami są wg mnie nawet atrakcyjniejsze i fajniejsze, bo ten element stresu i niepewności dodaje uroku przygodzie :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima