6 marca 2016

Dom na obczyźnie. Wywiad. Część IV

Z poprzednich rozmów wiecie już, że  nie jestem wyjątkiem jeśli chodzi o zadowolenie z decyzji o wyjeździe z kraju, że na obczyźnie można zacząć wszystko od nowa i całkiem fajnie sobie żyć. Wiecie już, jak żyje się w różnych częściach Flandrii. Dziś wypuścimy się trochę dalej, by dowiedzieć się, czy w sąsiednich krajach też da się żyć i jakie przygody tam na potencjalnych emigrantów czekają.
Basia pochodzi z tych samych okolic co ja i znamy się już jakiś czas. No, troszkę dłużej, niż piszę ten blog :-) Przejdźmy jednak do rzeczy...

obrazek pochodzi ze strony: http://www.poznajholandie.pl/

Magda: Witam na moim blogu. Zechcesz opowiedzieć w kilku słowach o sobie?
Basia: Mam na imię Basia, pochodzę z pięknej i malowniczej miejscowości w południowo wschodniej Polsce, czyli z  Podkarpacia. Jestem stanu wolnego,  jednak już niedługo... :-)

M: Ludzie czasem marzą, by gdzieś wyjechać, ale nie mogą się zdecydować, dokąd. Bo i tu fajnie, i tam ciekawie. Szkoda, że nie da się być w dwóch miejscach na raz! A może jednak się da...? Może Basia was przekona, że można przebywać w dwóch krajach na raz. Ja wiem, że sporo osób tak właśnie robi. No więc, gdzie ciebie, Basiu, rzucił los i dlaczego w ogóle postanowiłaś opuścić Polskę?
B: Niespełna trzy lata temu z moim lubym wyjechaliśmy do Holandii. Obecnie mieszkamy w Niemczech, ale pracujemy nadal w Holandii niedaleko granicy niemieckiej. To ze względów ekonomicznych oczywiście, ponieważ w Niemczech jest tańsze utrzymanie, w Holandii natomiast wyższe wynagrodzenie. Powód naszej emigracji oczywisty - pogoń za lepszym życiem, ponieważ praca za barem za 6 zł/ h nie była  szczytem moich marzeń ;-) Może też trochę z ciekawości i chęci poznania świata. Docelowo miał to być wyjazd tylko na sezon, 3-4 miesiące…

M: No tak. Postanowiłaś spróbować szczęścia w innym kraju. Podjęcie decyzji często jest w wiele łatwiejsze niż realizacja pomysłu. Jak było w Twoim, Waszym przypadku? Jakie emocje towarzyszyły ci przed wyjazdem?
B: Emocje? Oczywiście nie obyło się bez strachu, jednak nie jechałam sama i to mnie bardzo podtrzymywało na duchu.  Tak naprawdę nie wiedzieliśmy co nas czeka… jednak gdzieś tam w środku odczuwałam tą odrobinkę euforii, ciekawość, co może nas spotkać, nadzieję na lepsze jutro. 

M: Jak powszechnie wiadomo nasz język ojczysty, mimo że bardzo piękny i ciekawy, poza granicami Polski raczej nie bardzo się przydaje. Czy wyjeżdżając z kraju byłaś przygotowana językowo? Znałaś jakieś obce języki?
B: Z języków obcych to najlepiej radziłam sobie z „łaciną podwórkową" :-)
A poza tym byłam świeżo po maturze z języka angielskiego, którą z resztą zdałam nie najgorzej.  Jednak, jak się później okazało, matura to bzdura! U mnie w firmie wszyscy porozumiewają się w języku angielskim  i w sumie rozumieć to może ich coś rozumiałam, a jak nie rozumiałam, to potrafiłam wyłapać pojedyncze znane mi słówka ze zdań i jakoś to było, jednak jak przyszło już coś powiedzieć… nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Zwykle moje wypowiedzi opierały się na słowach: yes, no,  ok,  no problem itp… Gdy nie byłam pewna, jak sformułować zdanie z obawy przed popełnieniem błędu gramatycznego, wolałam się nie odzywać wcale. :P
Z czasem dowiedziałam się, że Holendrzy za nic mają poprawną gramatykę i nie należy się wcale tym przejmować, byle by gadać, choćby byle co, ale gadać, a oni i tak cię rozumieją, a jak nie rozumieją, to możesz zawsze wytłumaczyć na migi, pokazać albo powiedzieć w całkiem inny sposób „na około” i nikt nie będzie miał do ciebie o to pretensji :-)
Teraz z angielskim nie mam problemu, ale ciągle się uczę nowych słówek, staram się mówić poprawnie. W tym roku mam zamiar zapisać się na kurs holenderskiego.

M: Czyli zdanie matury na piątkę wcale nie znaczy, że od razu świat stoi otworem, jak się niektórym wydaje (zwłaszcza  anglistom, którzy nie byli w życiu zagranicą). Bariera językowa bowiem to nie tylko brak znajomości języka, to też nasza psychika i brak doświadczenia w słuchaniu i rozmawianiu w realnych sytuacjach.
Pamiętasz Wasze pierwsze dni w Holandii? Podzielisz się z nami wrażeniami?
B: Nasz początek był straszny. Począwszy do tego, że przyjechaliśmy o 1 w nocy, a kierowca wysadził nas z walizkami pod jakimś domem i odjechał. Dobijaliśmy się do tego domu z pół godziny. W końcu wpuściła nas jakaś kobita do środka, ale okazało się, że w ogóle nic nie wiedziała o naszym przyjeździe. Spaliśmy przez dwie noce na kanapie w salonie, nie wiedząc, co będzie dalej. Po kilku dniach zadzwonili do nas z agencji pracy, że możemy przyjechać podpisać umowy. Dostaliśmy bardzo dziwną umowę, na której mieliśmy wyszczególnione różne opłaty i 0 (słownie: zero) gwarantowanych godzin pracy… Podpisaliśmy jednak, bo co mieliśmy zrobić? Chcieliśmy chociaż zarobić na powrót. Liczyliśmy, że się uda :-) Następnie zostaliśmy oddelegowani na drugi koniec Holandii i wylądowaliśmy w ośrodku z domkami letniskowymi, gdzie mieszkaliśmy w 4 osoby. Pierwszy tydzień cały przesiedzieliśmy w domku, bo agencja nie miała dla nas pracy. W drugim tygodniu byliśmy tylko raz w pracy… Można powiedzieć, że czuliśmy się jak na wakacjach, jako że obok mieliśmy jeziorko, był lipiec, lato w pełni… Szkoda tylko, że agencja kazała za to wszystko płacić, bo domek kosztuje. Pod koniec drugiego tygodnia miałam kryzys i już chciałam wracać do domu, bo przecież nie po to tutaj przyjechaliśmy, żeby siedzieć w domku, tylko chcieliśmy zarobić, ale stwierdziliśmy, że jeszcze tydzień wytrzymamy i zobaczymy, co się będzie działo… No i powoli się rozkręciło, tak że oboje dostaliśmy się do tej samej firmy. Raz było lepiej, raz gorzej, ale koniec końców udało się coś zarobić. 

M: Uch, takiego początku życia na emigracji chyba nikt wam nie pozazdrości, ale za to  będzie, co wnukom opowiadać na starość :-) Dziś już ogarniacie zagraniczną rzeczywistość i wiecie, jak sobie radzić. Wspominasz, że wyjechaliście na sezon, tymczasem mija trzeci rok, z czego wnioskuję, że nie jest źle. Wiem, że zamierzacie się pobrać i założyć rodzinę. Czy myślicie o powrocie do Polski?
B: Chciałabym kiedyś wrócić do Polski, bo mam tam rodzinę, znajomych i innych bliskich. Jednak nie widzę tam żadnych perspektyw. Tutaj mam już stałą pracę i tak naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić, że rzucam to wszystko i jadę do Polski, gdzie pracuję za 1000 zł/m-c z czego mam opłacić mieszkanie,  rachunki, samochód… i kupić jedzenie.

M: Czego najbardziej brakuje ci na obczyźnie?
B: Najbardziej brakuje mi rodziny i przyjaciół… wspólnych imprez, ognisk, wyjazdów… Tego tutaj nie ma. Oczywiście mamy tutaj też swoich znajomych, spotykamy się, ale to nie to samo co w domu.

M: Co się Wam szczególnie podoba, a co was irytuje w tych krajach, w których przyszło Wam mieszkać.
B: Bardzo podoba mi się tutejsza infrastruktura drogowa. 200 km pokonuje się tutaj w 2h a nie tak jak w Polsce 4h… i wszędzie jest blisko. Nie podobają mi się natomiast mandaty, są cholernie wysokie. Przykład? Za przekroczenie 13 km/h - 106 euro… to dużo Albo parkowanie - za parking w centrum miasta np. w Amsterdamie zapłaciliśmy kiedyś 20 euro za ok. 3-4h. Dostałam także mandat za parkowanie, ponieważ zeszło mi dłużej niż przewidywałam u fryzjera i, mimo że zapłaciłam za parking w parkomacie 6 euro, kochani panowie policjanci wlepili mi mandat 62 euro, bo spóźniłam się kilka minut! To właśnie mnie irytuje. Aaa i jeszcze to, że nie ma tu grama górki, taka patelnia wszędzie.

M: Co powiesz o kontaktach z tubylcami? Co myślisz o Holendrach?
B: Kontakt z tubylcami jest dla mnie taki sam jak z Polakami, jedynie bariera językowa jest problemem… Jednak jeśli chodzi o zachowanie ludzi to jest porównywalna do zachowania naszych rodaków. Mówi się, że Polak Polakowi wilkiem. Może i tak, ale znam też dużo fałszywych Holendrów. Generalnie zawsze i wszędzie trzeba uważać z kim się zadajesz, bo jest masa fałszywych ludzi. Holendrzy z natury są bardziej leniwi i robią tylko to, co do nich należy. Mają plan na 8h, przychodzą robią swoje i wychodzą.Nie ma tu mowy o żadnych nadgodzinach, czy dodatkowych obowiązkach, sama się nawet czasem dziwie jak można tak wolno pracować, przecież to czas się ciągnie niemiłosiernie jak się nic nie robi  w pracy. Natomiast Polacy z natury są pracowici, więc śrubują normy, ile się da, cisną nadgodziny niektórzy jakby mogli to siedzieli by w pracy dwie zmiany :-) 


M: Holendrzy - jak myślę - nie muszą już tak zasuwać jak Polacy, bo oni (tak samo Belgowie, Niemcy etc) są już w miarę ustawieni życiowo (z dziada pradziada każdy miał pracę, jeśli tylko chciał), więc żyją na spokojnie. My zaś musimy się wszystkiego dorabiać od zera albo i od minusa, i chcemy to mieć jak najszybciej, bo myślimy też jeszcze o tych co zostają w Polsce - rodzicach, rodzeństwie, którym też chcielibyśmy jakoś pomóc w przyszłości albo z chcemy zaoszczędzić jak najwięcej, by za jakiś czas wrócić do Polski i próbować tam żyć, może założyć jakąś firmę. Dlatego wielu Polaków bardzo ciężko pracuje, bierze wszystkie nadgodziny, jakie są do wzięcia, niektórzy jeszcze dorabiają sobie gdzieś po godzinach i w weekendy.
Chciałabyś jeszcze coś dodać na temat pracy w Holandii? Co powiesz o zarobkach?
B: Nie mam porównania co do pracy w innych firmach, ponieważ miałam takie szczęście, że trafiłam do tej a nie innej firmy i już tu zostałam, natomiast jak słyszę od innych ludzi o pracy w chłodniach czy w polu w deszczu lub przy łapaniu kurczaków czy urywaniu im głów…brrr... to myślę, że dobrze trafiłam - mam dach nad głową, ciepło… Narzekać mogę tylko na stres, bo mam dość odpowiedzialne stanowisko i często pracuję pod presją czasu, ale powtarzam sobie, że zawsze mogło być gorzej :-) 
Zarobki są przyzwoite, można spokojnie opłacić mieszkanie, samochód, dobrze zjeść i odłożyć na wakacje. Może nie są to jakieś „kokosy” w tutejszych realiach, jak niektórzy myślą, ale da się za to normalnie żyć. 

M: Masz jakieś doświadczenia z urzędami, czy innymi instytucjami?
B: Jeśli chodzi i urzędy to nie miałam z tym takiej dużej styczności, może dlatego, że ogranicza mnie język, jeśli potrzebuje np. rozliczyć się z podatku, jadę do księgowego który się na tym zna i robi to za mnie. Generalnie prawie wszędzie można załatwić wszystko po angielsku. Dużo rzeczy takich jak np. ubezpieczenie można załatwić przez Internet.
Nie miałam w ogóle styczności z tutejszym szkolnictwem, więc nie mogę nic powiedzieć na ten temat. Od znajomych wiem tylko, że mają tutaj podobno niższy poziom  od naszego polskiego poziomu nauczania. Jeśli chodzi o opiekę medyczną - odpukać! - nie miałam nigdy jakiś większych problemów ze zdrowiem. Jeśli czegoś potrzebuję, to staram się w miarę możliwości odwiedzać lekarzy w Polsce, gdy jestem na urlopie. Generalnie to chyba tylko ze względów językowych, boję się, że nie zrozumiem czegoś albo nie będę w stanie czegoś dokładnie wytłumaczyć tak jakbym tego chciała. Raz byłam w przychodni z zapaleniem ślinianki. Przyszłam do ośrodka, zarejestrowałam się, czekałam w kolejce. Po jakimś czasie  podeszła do mnie pani doktor, podała rękę, przedstawiła się i zaprosiła do gabinetu... To było dla mnie dziwne , ale  bardzo miłe :-)
Jak czegoś nie rozumiałam, albo ona nie wiedziała jak mi to powiedzieć, to wpisywała w Tłumacza Google  i  tłumaczyła na polski :-) W rezultacie nie dostałam nic innego jak paracetamol :-) Z tego, co słyszałam, w Holandii na wszystko przepisują paracetamol. Jednak większych doświadczeń nie mam.

M: I niech tak zostanie. Bez doświadczeń z doktorami, nawet jak były by miłe, można się w życiu spokojnie obejść. Dziękuję za poświęcony czas i pomoc w stworzeniu kolejnego ciekawego wpisu na moim blogu. 
Do odważnych świat należy!  To powiedzenie chyba doskonale podsumowuje przygody Basi i pewnie wielu innych ludzi, którzy postanowili wyruszyć w nieznane i którzy nie zawsze trafiają od razu, tam gdzie by chcieli. Jednak warto czekać na zmianę losu i się nie poddawać, bo w końcu wszystko jakoś się ułoży.

Za jakiś czas postaram się wam przedstawić kolejną osobę i jej przygody związane z zagranicą.
  
 

2 komentarze:

  1. Jak to dobrze, ze od młodych lat człowiek ma do czynienia z ogólnie pojętą dziedziną informatyki. Od tego 6-go roku, jak zagościło Atarii w chałupie i wszelakie gry trzeba było tłumaczyć przy pomocy PAPIEROWEGO słownika ang-pol (golden kask itp :D ). Ciągle gdzięś styczność z językiem angielskim. Tłumaczenie listów Babci, opisów gier. Niby nic, ale zawsze jakieś słówko zostało w głowie. W szkole języki obce to miałem rosyjski i niemiecki. Ale to angielski mi zawsze szedł najlepiej. Potem trafił się krótki wyjazd do Szwecji, gdzie językiem urzędowym, obok szwedzkiego, jest własnie angielski. Na samym poczatku troszkę cięzko było się sensownie dogadać, ale sporo rozumiałem i dało się jakoś komunikować. Po 3 miesiącach pobytu z komunikacją nie było już w ogóle problemu. Mogłem normalnie w miarę płynnie rozmawiać ze szwedami :) W razie, gdy zabrakło mi jakiegoś słówka, wytłumaczyłem naokoło, a wtedy szwed mi owe słówko podsunał :).
    Później przyszedł czas na kolejne wykorzystanie informatyki. Sporo anglojęzycznych filmów na YT, gdzie im dłużej się oglądało, tym więcej sie rozumiało. Teraz mogę oglądać filmy rozumiejąc jakieś 80-90% tego, co ktoś mówi. Kolejnym etapem dla maniaka gier komputerowych była i jest obecnie również, gra online. Przy czym nie jest to polska gra i oficjalnym językiem jest język angielski. Potrafię się bez problemu dogadać pisząc. A dzięki takiej komunikacji tekstowej również sporo gramatyki się człowiek jest w stanie nauczyć :D
    Natomiast co do pracy za granicą. Byłem tylko raz. W Szwecji. przez 3 m-ce. Dla mnie warunki pracy i zarobki to wtedy był jakiś kosmos w porównaniu z polskimi (oczywiście na korzyść szwecji). Nawet w porównaniu do życia w Szwecji. Niemniej wyszło jak wyszło. Zostałem w pl. Ale parę zbiegów okoliczności i znajomości sprawiło, że udało mi się i tutaj jakąś pracę znaleźć. W sumie wcześniej w życiu bym nie pomyślał, że na koparkach i innych maszynach budowlanych potrafi być taka ciekawa robota, a przy okazji da się całkiem znośnie zarobić :D
    Póki co więc, szlifuję swoją obsługę na maszynach budowlanych, język na grach i kto wie, czy kiedyś nie wyskoczę na jakiś krótki epizod zagraniczny, żeby zarobić na spłatę pewnych zaległości :D

    Pozdrawiam
    Michał vel Kulfon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz kontakt z komputerem nie wymaga znajomości języków, nawet polskiego, bo w obrazkach wszystko jak dla idiotów hehe, ale drzewiej to dużo dawało. A Ty to se lukaj w necie na jakieś interimy, bo oni dużo pracowników w PL szukają a takie coś jak spawacze, operatorzy koparek i temu podobne zawody są poszukiwane cały czas, czasem nawet kursy językowe organizują przed wyjazdem, często dają też mieszkania. A nuż coś ci się spodoba. A kręcić się w koparce za 2tys złotych a za 2 tys euro to jednak różnica :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima