26 marca 2017

Trochę wiosennych obrazków z sąsiedniej gminy

Czekaliśmy na wiosnę ze zniecierpliwieniem, żeby znowu wybrać się do parku w Opdorp i zobaczyć morze żonkili i wystawę. W tym roku nadano jej tytuł: "Kunstenparcours VRIJ LAND".

Dziś w parku odbywały się ponadto 15ste Międzynarodowe Targi Roślin (15te International Plantenmarkt), czyli oprócz morza kwiatów było też morze ludzi. Ale nic to, park duży, wszyscy się pomieścili.

Nie wiem jak to działa, ale z takiego wózka lody o wiele lepiej smakują niż gdzie indziej :-)
Wsuneliśmy po lodziczku... no Młody dwa - waniliowy i czekoladowy - oczywiście z posypką, o którą się sam dopomniał u lodziarza.

 i obejrzeliśmy rośliny oraz intrygującą wystawę...


19 marca 2017

Gdy Polak z Polakiem po obcemu gada

Swego czasu opisywałam moje pierwsze i dalsze próby w porozumiewaniu się z Belgami, gdy to próbowałam się dogadać mieszaniną angielskiego lub niderlandzkiego i migowego. Gdyby się kto z boku temu przyglądał, miałby pewnikiem niezły ubaw. Jednak na zagranicy jeszcze lepsze jajca są, gdy Polak z Polakiem próbuje się dogadać w jakimś obcym języku, którego nie zna za bardzo. Jeszcze lepiej gdy każdy próbuje używać innego języka obcego, którego ten drugi nie zna.

Niektórzy - głównie ci którzy radości zagranicznego życia nie doświadczyli jeszcze - w tym momencie pewnie się zastanawiają co to trzeba mieć we łbie, żeby do swojego po obcemu gadać, zamiast jak człowiek po polsku.

Niestety my Polacy nie mamy jakichś specjalnych cech wyróżniających nas z tłumu i jeśli akurat nie recytujemy pod nosem litanii do pań lekkich obyczajów i ich synów albo nie gadamy z drugim rodakiem tudzież nie paradujemy w koszulce "Radio Maryja" to jak niby zgadniesz czy ja to Polak czy inny tam białas?

Są zatem sytuacje że los krzyżuje naszą drogę z rodakiem a ty nie wiesz, że to rodak i on nie wie, że ty rodak, a jednak macie jakiś wspólny interes i musicie się dogadać. Gdy mieszka się w obcym kraju, nie gada się do obcych ludzi po polsku tylko w języku którym w danej okolicy jest szansa się dogadać...

Na początek taka historia. Przychodzę do pracy, a tam ekipa remontowa zasuwa. Normalna rzecz w tym kraju. W domach klientów spotykam różnych przypadkowych ludzi - kominiarzy, elektryków, ogrodników, weterynarzy i różnych innych, którzy tak samo ja ja akurat są w pracy i wykonują jakieś zlecenie dla tego samego klienta, co ja. Zwykle nie gadamy ze sobą, bo nie przyszliśy na pogawędkę tylko do roboty, ale przywitać zawsze się wypada...
Ja: Goedemorgen
Oni: Bonjour.
Po tym przywitaniu już wiem, że firma prawdopodobnie ze stolicy, skoro po francusku się witają. Idę do swojej roboty, a oni robią swoje. Staramy się nie wchodzić sobie w drogę. Tu jak jest robota, to się nie stoi i nie gada tylko robi. Od pogaduszek jest przerwa. Jednak są momenty że ekipa potrzebuje czegoś a wiadomo ze sprzątaczka wie wszystko o domu w którym sprząta, więc może pomóc. I tak oto pytają w języku francuskomigowym, a ja odpowiadam w niderlandzkomigowym i jakoś się dogadujemy. Nagle przerwa, panowie wyjmują kanapki, termosy i zaczynają gadać... PO POLSKU.



W innej czasoprzestrzeni widywałam kilka razy pewnego speca, który pracował sobie samotnie w ogrodzie. On również czasem czegoś potrzebował, a wtedy zwracał się do mnie po angielsku, który to język rozumiem, ale odpowiadam zawsze po niderlandzku. Ważne, by się dogadać. Po jakimś czasie gdzieś tam przypadkiem (bo świat jest mały) zobaczyłam tego samego speca na jakiejś imprezie w polskim towarzystwie nawijającego jak złoto po naszemu.

Podobna heca miała miejsce na kursie niderlandzkiego. Pierwsza lekcja któregoś z wyższych poziomów, nowi ludzie, nikt nikogo nie zna. Robimy ćwiczenie ustne w grupach. Niektóre tematy ćwiczeń wywołują dłuższe dyskusje albo przeradzają się w luźne rozmowy pozwalające się bliżej poznać z klasowymi kolegami. Czasem jednak ciężko się dogadać po niderlandzku, a ktoś coś ciekawego mówi  i szuka się innego wspólnego języka. W tym wypadku było tak, że nie mogliśmy sobie czegoś ciekawego wyjaśnić w poznawanym właśnie języku więc padło pytanie:
- ...uit welke land kom je? (z jakiego kraju przyjechałeś?)
- uit Polen
- no to mów jak człowiek... 

Myślę, że podobnych zabawnych sytuacji doświadcza każdy Polak na emigracji.


Jednak zdarzają się też i inne, jakby odwrotne, gdy ojczysty usłyszymy tam, gdzie się go zupełnie nie spodziewamy.

Taka okoliczność.

Jesteś w obcym kraju od paru dni, czy tam tygodni, nie znasz języka tubylców, jesteś sam lub z drugą podobną ci sierotą i nagle znajdujesz się w potrzebie. No cholera zgubiłeś się, chcesz zapytać o drogę albo nie wiesz jak i gdzie kupić bilet na pociąg, czy inne tego typu trudne momenty. Rozglądasz się wokół z nadzieją, nasłuchujesz, bo a nuż rodaka ujrzysz lub usłyszysz. Ale pech to pech - wokół sami czarnoskórzy, skośnoocy, kobitki w muzułmańskich strojach, znikąd nadziei. Przeklinasz pod nosem, mruczysz na głos inne słowa rozpaczy typu "no i co ja teraz zrobię" a wtedy wydaje ci się, że słyszysz:
- W czymś pomóc?
Rozglądasz się ponownie, by przekonać się, że jednak ci się zdawało, bo otoczenie wciąż to samo. Ale nagle widzisz że to...
tak ten czarnoskóry, skośnooki, Muzułmanka mówią twoim językiem.

Po wyjściu z szoku, uzyskaniu pomocy wdajesz się oczywiście w krótką pogawędkę (bo niezaspokojona ciekawość by się zeżarła przecież) i się dowiadujesz, że zwyczajnie ci ludzie wychowali się albo studiowali w Polsce, albo ta Muzułmanka to  Polka, która  postanowiła przejść na islam. Nie tylko my bowiem emigrujemy i uczymy się obcych języków, innym narodom też się zdarza. Ludzie ciągle się przemieszczają, mieszają, uczą nowych języków, obyczajów, zmieniają swoje przekonania i poglądy. 

Dzięki czemu potem człowiek na każdym kroku się dziwi, ma ubaw albo popełnia gafy.


12 marca 2017

I świat nabrał nowych barw, ale problemy wciąż te same

Wydawać by się mogło, że po zrezygnowaniu z wizyt w Mechelen powinnam zyskać kilka wolnych godzin w tygodniu, jednak czasoprzestrzeń jest niepojęta... Bardzo szybko każda dziura wypycha się innymi zajęciami. Tyle, że chodzimy wcześniej spać i to jest dobre. Jednakże ze zmęczeniem jeszcze walki nie wygrałam. Kładziemy się spać o 20 by wstać o 6 nadal bez sił do życia.  Przez ostatnie tygodnie pozwoliłam sobie zapomnieć o stałej porcji magnezu  i właśnie trzeci dzień tego żałuję, bo po przedwczorajszym skurczu mięśni jeszcze dziś nie mogę chodzić normalnie. Stan psychiczno-emocjonalny też nie za bogaty. Przesilenie wiosenne, wiek, niekończące się problemy rodzinno-zdrowotno-szkolno-organizacyjne i zwykły codzienny zapierdziel są w stanie rozwalić najlepsze zdrowie.
ścieżka rowerowa
Powiadają jednak, że ku wiośnie idzie, zatem pozostaje liczyć że większa dawka promieni słonecznych doda nam trochę sił i energii tak potrzebnych przy  codziennych zmaganiach  z przeciwnościami losu. Człowiek bowiem najwidoczniej ma gdzieś wbudowane baterie słoneczne, bo im więcej słońca tym lepiej funkcjonuje, im mniej - tym gorsze samopoczucie. 
wiosna
Tymczasem odptaszkowaliśmy kilkanaście punktów z niekończącej się listy zadań do wykonania.

W lutym doczekaliśmy się w końcu na wizyty u okulisty, na które towarzystwo zapisałam jeszcze  jesienią. M okularów nie potrzebuje na razie uff. Okulista bardzo sympatyczny gość, ale dziwił się, że córka zażyczyła sobie cyfry zamiast liter. Pytał, czy chodzi do szkoły. Kurde gość po medycynie to chyba powinien z grubsza jarzyć, że o wiele łatwiej jest w języku obcym opowiedzieć historię życia całymi zdaniami niż przeliterować wyraz. Niby te litery podobnie się wymawia w niderlandzkim i polskim a jednak każda litera brzmi inaczej - samogłoski są zmulone, bo Belgowie nie rozdziapiają gęby przy mówieniu jak my Polacy. Spółgłoski to już w ogóle masakra jakaś w czytaniu alfabetu, choć w wyrazach większość można czytać po polsku i zrozumieją o co ci chodzi. Nie dawno rejestrując się telefonicznie do jakiegoś medyka musiałam przeliterować swoje nazwisko (bo imię przeco mam "flamandzkie") i pani z rejestracji powtarzała każdą literę po flamandzku - wyraźnie podkreślając intonacją że ja wymawiam nieprawidłowo... A ten tam się pyta czy ona nie chodzi do szkoły, że liter nie zna i nie daje mu do myślenia, że on sam nawet mojego nazwiska nie jest w stanie powtórzyć prawidłowo, nie mówiąc o samodzielnym przeczytaniu. Oł je BRUD-PIETRZYK po flamandzku brzmi mniej więcej: bryyd pitr%&#%$.... pitrijk? Tja! W większości sklepów pytają o kartę klienta, gdy już się ma takową, wystarczy podać nazwisko. Już nawet się nie fatyguję, od razu podaję dowód. Gdy zaczynam grzebać w portfelu sprzedawca zwykle mówi, że dowód nie potrzebny, po spojrzeniu nań jednak zmienia zdanie "OMG". Co bardziej dociekliwi pytają jak się to wymawia i nawet próbują powtarzać. "Pietsik" to najlepszy rezultat. A jakby musieli powiedzieć "Pietrzyk ze Strzyżowa"?

No ale dobra, zostawmy problemy językowe, bo o ocznych być miało. W tym tygodniu byliśmy po okulary u optyka. Trochę mieliśmy cykora, bo ludzie straszyli nas, że ceny okularów są tu koszmarne. Jednak nie jest źle. Optyk zapytał czy "mooi en goedkoper?" (ładne i tanie) oprawki i takie dziecięciu znosił do przymierzania. Uprzednio za podpowiedzią koleżanki wyguglowaliśmy na stronie naszego ubezpieczyciela u jakich optyków możemy liczyć na zniżki, bo się okazuje że w Belgii nie jest wszystko jedno do jakiego optyka pójdziemy. Córa wybrała oprawki z Esprita za 120€, a szkła były jakieś ponoć lepsze w promocji po 50€, czyli zapłaciliśmy niewiele ponad 200€, z czego z połową zwrócą, czyli że tak powiem nie ma armagedonu :-) Na drugi dzień okulary były już do odebrania.

Najstarsza założyła okulary, wyszła od optyka, rozejrzała się i rzekła:
- No, i świat  nabrał teraz nowych barw, muszę się do tego przyzwyczaić.


 Teraz chyba moja kolej  zarejestrować się do okulisty, ale M ostatnio przyniósł niepokojącą informację od kolegów z pracy, że rzekomo po czterdziestce nie ma żadnych zniżek na bryle. Jeszcze tego nie weryfikowałam, ale jeśli to prawda to moje okulary mogą być droższe, bo do okulisty czeka się 3-4 miechy, czyli przed 40 urodzinami się nie wyrobimy niestety. No ale co tam się na zapas będziemy martwić.

W tym roku postanowiliśmy zapisać wreszcie dziewczyny na kamp, po naszemu "na kolonię". We Fladrii każde dziecko jeździ co roku na przynajmniej jeden kamp. Letnie wakacje obowiązkowo, poza tym wielu zapisuje też dzieci na kampy podczas innych ferii. W zeszłym roku dziewczyny jeszcze nie były psychicznie gotowe, bowiem pytaliśmy i kategorycznie powiedziały "NIE". Jednak w zeszłym roku byliśmy w Polsce, więc wakacje jak najbardziej udane i o wiele bardziej kosztowne niż taki kamp - do dziś spłacamy :-) Przestudiowałam z dziewczynami kilka stron instytucji, które zajmują się organizowaniem czasu wolnego dzieciom i młodzieży, zapoznałam się z zasadami zapisów, opłat, ubezpieczeń etc. Muszę rzec, że po zapoznaniu się z ofertą wakacyjną byłam wręcz zszokowana. Wiedziałam, że są kolonie tematyczne, bo koleżanki naszych dziewczyn jeździły na kampy kulinarne, taneczne, judo, tenisa, zagraniczne językowe, w sąsiedztwie mamy stajnie które organizują półkolonie z końmi. Jednak to co zobaczyłam spowodowało opad szczęki. Z ciekawszych:
Kolonia w zoo, gdzie dzieci opiekują się zwierzętami i nocują na terenie ogrodu zoologicznego.
Kolonia z delfinami. 
Graffiti kamp, na którym młodzież uczy się graffiti od profesjonalistów.
"Only Girl Power Deluxe" zajęcia dla dziewuch z profesjonalnym wizażystą, sesja fotograficzna, 7 godzin jazdy limuzyną.
Dronekamp - zabawy z dronami. Inne to np: fotograficzny, paintbal, surviwal, surfing, wspinaczkowy w górach, kajaki, kamp gier komputerowych i dziesiątki innych. Myśmy przeglądnęły tylko te dla nastolatek, ale na kolonie można tu wysyłać już czterolatki.  Z tym, że maluchy wyjeżdżają tylko na 3 dni, no i oczywiście są też półkolonie dla każdego wieku.

Ceny oczywiście są bardzo zróżnicowane, widziałam obozy i po 600€ za tydzień, w tym kulinarny za 530€ i się nawet zastanawiałam co oni tam gotują i z czego, gdyż obozy na plaży w Hiszpanii czy górski we Francji, nad którymi dumały chwile moje młode, były połowę tańsze. 

Dziewczyny chciały jechać we dwie na ten sam obóz, bo zawsze to raźniej, ale mają odmienne zainteresowania i nie mogły się dogadać. Najstarszej podobają się wysokości - park linowy, wspinaczka w górach, ale Młoda trzęsie portkami. Ona by chciała jakieś łódki, surfing. W końcu stanęło na parku wodnym a w zasadzie parkach w Belgii i Holandii. 5 dni moczenia kupra za 270€. Zapisaliśmy je od razu i zapłaciliśmy, bo nie orientuję się jak jest z popularnością tego obozu. Jednak zauważyłam że niektóre, co ciekawsze już miały niektóre terminy wakacyjne zajęte w styczniu. 

Może się  dziwne wydawać planowanie wakacji w lutym, jednak w tym kraju - taka moja osobista refleksja - czas płynie o wiele szybciej niż w Polsce i zanim się obejrzymy już będzie koniec czerwca. Cholera tam pracowałam na cały etat będąc samotną matką dwójki małych dzieci, mając jeszcze dodatkowe zajęcia wiejskie od czasu do czasu typu wykopki, żniwa, rąbanie drzewa na opał, a mimo to miałam jakoś więcej czasu i byłam tysiąckroć mniej zmęczona niż teraz. 


Mój osobisty plan na wakacje mieści się zatem w jednym słowie ODPOCZYNEK. Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwo w cieniu pić... Liczę, że w tym roku odpocznę, bo nie zamierzam nigdzie jechać. Nie licząc jednodniowych wypadów na plażę, czy inne tego typu miejsca, gdzie nie trzeba nic robić. Choć biorąc pod uwagę nasze pomysły na najbliższą przyszłość to z tymi wakacjami i naszym czasem też różnie jeszcze być może. Jednym z pomysłów jest np zrobienie dodatkowego pokoju na strychu o ile właściciel nie będzie miał nic przeciwko (a raczej nie powinien), co może być mało relaksacyjnym choć niewątpliwie fajnym i  przyjemnym zajęciem. Są też inne mniej lub bardziej szalone plany, ale o tym może innym razem a może nie.


Najważniejsze, że nasz najmłodszy skarb wreszcie się wyprowadził do swojego pokoju. Jeszcze się nie przyzwyczailiśmy do nowej sytuacji, jeszcze nie możemy w to uwierzyć nawet. Jesteśmy na etapie dostosowawczym. Ostatnie tygodnie przed urodzinami przygotowywaliśmy go do tego. Wyznaczyliśmy sobie i jemu konkretny moment, którym miały być jego piąte urodziny. Pięciolatek jest już bardzo dużym chłopcem i nie może spać z rodzicami, ani do nich przyłazić w środku nocy. Pięciolatek jest bardzo odważnym chłopcem i nie boi się być sam w swoim pokoju. Tylko małe dzidziusie chcą spać z rodzicami, a on nie jest chyba dzidziusiem... Obiecaliśmy wysokie łóżko z biurkiem pod spodem, ale póki co przynieśliśmy ze strychu stare metalowe łóżko dziewczyn, takie zwykłe, bo trzeba sprawdzić czy Młody nie spada z łóżek, tak jak jedna z jego siostrzyczek... Do dziś pamiętam jak budził mnie w nocy łomot a potem słyszałam "to tylko ja mamusiu, już wchodzę na łóżeczko z powrotem". 

Młody poczuł się dużym chłopcem, bo ma duże łóżko (choć nie wiem czy materac 2x2m można nazwać małym). Wypracowaliśmy też już specjalny rytuał: mama czyta jedną lub dwie książki, śpiewa kołysankę (typu Stary Donald farmę miał, Miała baba koguta albo jedziemy na wycieczkę bierzemy misia w teczkę - im głupsze tym lepsze), wyjaśnia niewyjaśnione, przytula chłopca i misia, mówi dobranoc wszystkim zwierzętom i innym zabawkom po kolei i może iść po tatę. Tata obowiązkowo musi pójść przytulić, bo jak nie pójdzie, to Młody przychodzi. Czasem przychodzi i tak i próbuje się wkręcić na nasze łóżko, ale odprowadzamy i dousypiamy. W nocy nie przychodzi o dziwo, jeśli zaśnie u siebie. Miejmy nadzieję, że nie zachoruje w najbliższym czasie zanim się nie zaadoptuje całkowicie do nowej sytuacji, bo to mogło by zakłócić system. Już były takie okresy, w których nasz synio zasypiał i budził się u siebie, ale potem przychodziła choroba, kiedy nie mógł spać, kaszlał, wymiotował, gorączkował a my robiliśmy ten błąd, że zamiast spać u niego, pozwalaliśmy mu spać u siebie, a małe gnojki szybko się przyzwyczajają do dobra. Młody zaś okropny pieszczoch się zrobił teraz. Pomyślałby kto, że jako niemowlak nie pozwalał się kołysać i przytulać nawet własnej matce. Teraz za to lubi tulenie, całusy, głaskanie i pieszczochanie. Chyba to jednak taki wiek, bo podczas urodzin zaobserwowałam, że jego rówieśnicy płci obojga mają podobnie. Jakby nie patrzeć jestem dla nich obcą osobą, ale ładowało mi się to po dwoje czy troje na kolana. Kolejne dwa stworzenia siedziało na kolanach u innej mamy. Słodziaki. Bardzo fajny wiek takie przedszkolaki.

Choć i nasze nastocórki też są w bardzo fajnym wieku. Uwielbiam ich humor, dowcipy, przekomarzania i oryginalne pomysły. Czasem się wkurzę i nadrę pyska, ale muszę też rzec, iż coraz rzadziej się to zdarza, bo nie dają mi ku temu zbyt wielu powodów.

Ostatnio zrozumiałam też w końcu, że głównym powodem, dla którego się wkurzam na własne dzieci jest szkoła, bo oczekiwaniem tego systemu jest by każda istota żyła według określonego szablonu, a jak ktoś nie pasuje do owego szablonu staje się dla systemu wrogiem.

Przypomniało mi się, że kiedyś byłam najlepszą uczennicą w klasie, co roku otrzymywałam świadecwto z tzw paskiem, ale ani razu moja mama nie wróciła z wywiadówki zadowolona z workiem pochwał dla swojej córki. Zawsze były tylko i wyłącznie problemy, bo ja się nie zgłaszam na lekcji (jak zapytają to wie, ale się nie zgłasza! - rodzice mnie od urodzenia uczyli że dzieci się nie odzywają niepytane, bo dzieci i ryby głosu nie mają, więc logiczne chyba do cholery że czekałam aż mnie zapytają!), bo ja czytam tylko książki o zwierzętach (ciul z tego że najwięcej z całej klasy, z całej szkoły jak tylko przyrodnicze - tragedia po prostu), że nie mówię "Dzień Dobry" ....wiedząc że jestem nieśmiała, ale uważając nieśmiałość za synonim chamstwa i bezczelności a nie problem psychologiczny. Dziś niby pod tym względem wiele się zmieniło, zauważa się problemy dzieci i młodzieży i próbuje się im pomóc. Jednak mając córkę z podobnymi jak ja "problemami" widzę, że niektóre proste rzeczy nadal do niektórych nie dotarły. Takie dziwactwa jak ADHD, dysortografia, dysleksja itp są powodem do obniżania trudności zadań, zawyżania ocen, przymykania oczu, ale zwykła nieśmiałość już jest kurewskim problemem dla systemu szkolnego, bo uczeń musi mieć całą armię zajebistych koleżanek i kolegów, bo uczeń musi podnosić rękę, otwarcie mówić o swoich problemach, zadawać miliony pytań, nawet jeśli temat kompletnie mu wisi i powiewa, musi udawać kogoś kim nie jest, żeby pasować do systemu. Nie wystarczy że z każdym miesiącem jest lepiej i lepiej, że rezultaty są zadowalające, bo to ciągle za mało. Flamandzkie szkoły poświęcają więcej czasu każdemu poszczególnemu uczniowi, każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie i dzieci oraz rodzice otrzymują tu wiele pomocy. Jednak system ciągle jest systemem i jeśli ktoś za bardzo się wyróżnia, trzeba go za wszelką cenę zreformować, bo dobro systemu jest najważniejsze. Jest to dla mnie bardzo zrozumiałe i oczywiste, co nie zmienia jednak faktu iż jednocześnie irytujące, bo jestem rodzicem istoty wielce oryginalnej i mało reformowalnej. Co więcej ową oryginalność mojej córki bardzo sobie cenię i uważam, że dzięki tej indywidualności może osiągnąć dużo więcej niż przeciętny szczur systemowy. Nie zamierzam zabijać jej indywidualności tylko dlatego żeby nauczycielom łatwiej się pracowało. Czy ktokolwiek mebluje swój dom z myślą o tym, by mi czy innej sprzątaczce lepiej się sprzątało? Nie, bo każdy myśli o swojej wygodzie, nie czyjej.

Moja córka nie krzywdzi ani nie obraża nikogo (w przeciwieństwie do swoich klasowych kolegów), nie niszczy szkolnego sprzętu ani otoczenia, nie drze ryja na lekcji, nie łazi po klasie bez pytania ani nie je na lekcji (w przeciwieństwie do swoich klasowych kolegów), nie przychodzi do szkoły w makijażu, z pomalowanymi pazurami czy w niestosownym stroju (jak jej niektóre koleżanki), ale to moja córka wymaga kontaktu z psychologiem a nie ta dzicz, która łamie co dnia połowę szkolnego regulaminu (nie dawno dostałam list z wieloma punktami łamanymi przez kolegów mojej Młodej , z której ona mogła się podpisać tylko pod spóźnianiem się). Muzułmanin, który chuj wie czego szuka w katolickiej szkole, może okazywać jawną pogardę koleżankom i nauczycielkom oraz na różne sposoby próbować ich upokorzyć a nawet pozbawić pracy,  ale to moja córka która jest zbyt cicha jest uczniem problematycznym Ha! Tak samo było w moich czasach - to ja byłam problemem bo nie pasowałam do systemu haha.

Jeszcze 2 lata temu martwiłam się o moje dziecię, bo nie mogłam z nią nawiązać kontaktu, była zagubiona i smutna, nie radziła sobie z rzeczywistością. Uporałyśmy się z tym wszystkim same Powolutku, krok po kroczku moja Najstarsza stała się wesołą, otwartą dziewczyną. W szkole jeszcze taka nie jest, ale do cholery nie od razu RZym zbudowano. W szkole też zrobiła ogromne postępy i robi każdego dnia, a że nie ma z wszystkich przedmiotów po 90% to co z tego? Ważne że z matmy  i plastyki ma najlepsze punkty z całej klasy, bardzo dobre z przyrody, z gotowania i z mody. Szyje ponoć jak stara krawcowa, robi fantastyczne projekty ubrań. Nie oczekuję że superowe wyniki będzie mieć z niderlandzkiego czy francuskiego - wystarczy że Młodsza zadziwia świat pod tym względem i czasem nauczyciele każą się wstydzić flamandzkim dzieciom, że tylko Polka potrafiła udzielić prawidłowej odpowiedzi. Każdy ma inny talent i inne predyspozycje, nie każdy też pasuje do systemu i temu będzie zawsze trudniej, ale też może odnieść większy sukces, gdy się uprze i postawi na swoim. Wiem, że z systemem nie wygram, ale będziemy próbować jakoś sobie radzić dalej wybierając złoty środek.

4 marca 2017

Kiedy królik zaczyna używać podpasek ;-)

3 miesiące temu
Jak wam zapewne wiadomo 3 miesiące temu nasza rodzina powiększyła się o jedną osobistość. Osobistość ma długie, kłapciate uszy, jest włochata, mięciutka, słodka i śliczna. Każdy kto to stworzenie zobaczy, od razu chciałby je brać na ręce. Niestety w przypadku królika można o tym  zapomnieć.

Króliki nie lubią noszenia. 

Większość oczywiście daje się przenosić, przeważnie jednak nie lubią przebywać na ludzkich rękach. Nam trafił się typ wyjątkowo nieprzenośny. Najstarsza przez pierwsze dni była bardzo rozczarowana tym faktem, że nie może Fluffy podnieść i przytulić. Wytłumaczyłam jej jednak, że to królik dzidziuś, którego zabrano od mamy do obcego miejsca, do obcych ludzi, gdzie czuje się na pewno przestraszony i samotny... W tym momencie rozczarowanie zmieniło się w troskę i czułość. Dziś nasz królik nie jest dzidziusiem, ale podnosić nadal się nie daje. Młoda znalazła w internecie instrukcje podnoszenia królików. Niestety okazało się, że sprawdzone i polecane metody nie działają na naszą Panią Królikową.

Fluffy jest wielką indywidualistką

Królik niepowtarzalny i oryginalny ze względu na charakter, zatem wręcz idealnie komponuje się z pozostałymi dwoma lokatorkami największego pokoju. Wszystkie trzy się Matce Naturze udały :-)

Niektóre króliki mają specjalne niedotykowe miejsca.

Większość królików (jeśli nie wszystkie) nie pozwala dotykać sobie okolic "króliczych brwi", czyli tych długich włosów, które pełnią rolę czuciową i są bardzo wrażliwe. Króliki nie lubią też dotykania ogonów i uszu - to podobno w króliczym rodzie zachęta do walki. Fluffy nie przepada za dotykaniem jej królewskich stóp a dotykanie królewskiego brzucha uważa za karygodne. No i niby jak można podnieść zwierzę bez dotykania brzucha? Próby wkładania ręki pod króliczy brzuch kończą się fochem wyrażanym krótkim ale znaczącym warknięciem, a próby ignorowania warknięcia kończą się zboksowaniem pazurzastymi łapami.

Nasz królik jest bokserem.

Gdy tylko próbuje się robić w jej pobliżu coś co jest nie po jej myśli, można zostać zboksowanym króliczymi przednimi łapkami. Nie jest to śmiertelne, ale czasem ślady po pazurkach zostają.

Jakich działań nie lubią króliki?

Nie lubią szybkich ruchów w okolicy swojej szlachetnej osoby ani podniesionego głosu. Nie lubią jak się im zabiera coś z ich rezydencji (klatki) bez pytania - nawet jeśli jest to pusta miska zabierana  w celu napełnienia, królik warczy i boksuje. 

Króliki potrzebują cierpliwości.
Najstarsza jest bardzo cierpliwa, ponadto natura obdarzyła ją ogromną empatią i rozumieniem języka zwierząt. Jest więc idealną króliczą mamą. Przemawia do swojej podopiecznej spokojnie, nie wykonuje nigdy gwałtownych ruchów, głaszcze ją czule i delikatnie. Młoda jest narwańcem z natury i mimo szczerych chęci i wielkiej sympatii dla kłapoucha, ciągle skarży się żartobliwie na podrapanie lub pogryzienie, narzeka też, że mimo wszelakich starań z jej strony, Flafunia nie robi tego, czego ona od niej oczekuje, podczas gdy siostra osiąga dany efekt zaledwie spojrzeniem w kierunku królika.

Króliki to bardzo ciekawskie stworzenia.

Flafunia na dzień dzisiejszy zna każdy kąt w Pokoju Dziewczyn. Przez pierwsze dni dziewczyny się śmiały, że tylko wietrzą klatkę, gdy otwierały drzwi, ale Fluffy nie wychodziła. Po jakimś czasie zaczęła wystawiać głowę z klatki, aż w końcu wyskoczyła i zrobiła pierwszą rundę w promieniu 1 metra wokół klatki. Potem z dnia na dzień zataczała coraz szersze kręgi, zaglądając w każdy kąt, stając na tylnych łapkach by sprawdzić co jest wyżej króliczych uszu i o wszystko zahaczając zębami.

Króliki nie bez kozery nazywa się GRYZONIAMI,

Zębami badają każdą napotkaną rzecz i gryzą. W zęby trzeba wziąć dywan, buta, drugiego i trzeciego też, trzeba skosztować jak smakuje plecak i sprawdzić jak się gryzie podręcznik szkolny. Podgryzanie skarpet na stopach i portek na nogach to wręcz królicze hobby, które bywa niekiedy dla ich posiadacza bolesne, gdy niechcący złapie się materiał razem ze skórą.  Fluffy uwielbia też słuchawki, a raczej kabelki od nich. Młoda straciła już kilka słuchawek w ten sposób. Co ciekawe inne kable jej aż tak nie rajcują - wystarczyło kilka razy powiedzieć NIE, gdy zbliżała się do gniazdka, w którym tkwiła wtyczka z kabelkiem i pomogło. Widok słuchawek jednak działa na nią wabiąco :-)
smakowanie dywanu

Kable trzeba trzymać z daleka od królika, bo ich przegryzanie może być śmiertelne.

Króliki lubią się przyglądać, co robimy i uczestniczyć aktywnie w naszej "zabawie".

Kiedyś przyniosłam ze strychu 3 torby ubrań orozmiarwiększych z darów od różnych ludzi (bo Młoda znowu urosła wzwyż i wszerz), wywaliłam to na stertę w pokoju, po czym nagoniłam Młodą do przymierzania oraz posegregowania co nadaje się do noszenia a co do kontenera. Flafunia oczywiście błyskawicznie wkicała na sam środek sterty i zaczęła zębami wyciągać do góry poszczególne ubrania. Okazało się że niektóre materiały wyjątkowo jej leżały w pyszczku, bo uparcie je tarmosiła i wywracała na drugą stronę. A my wszystkie miałyśmy ubaw przedni z tego modowego asystenta.
Króliczek od pierwszych dni dzielnie też asystuje przy odrabianiu lekcji. Młodej pomaga też obsługiwać laptopa, a czasem nawet czatuje z jej kolegami łażąc po klawiaturze :-)

Króliki chętnie wskakują na łóżko.

Gdy teren wokół klatki został zbadany, trzeba było sięgnąć wyżej. Pierwszy skok na łóżko wymagał wielu przysiadów. Podobnie było z zeskokiem, ale gdy już coś raz się uda, to potem już idzie gładko. 

Królik to psuj. 

Gdy już jest na łóżku, to za chwilę zaczyna "kopać dziury" w pościeli (jeśli ktoś by miał delikatną, to raczej nie pozostanie bez szwanku), chowa się pod kołdrą i włazi na góry poduszek. Oczywiście podgryza też od czasu do czasu i po którymś podejściu udaje jej się wydziurować pościel albo i poduszkę. 

każdą rzecz trzeba dokładnie zbadać

Zostawia też wszędzie bobki.

Młody królik - jak każdy żywe stworzenie - musi się dopiero nauczyć korzystać z toalety, czyli załatwiać swoje potrzeby w wyznaczonym miejscu (albo raczej wybranym - króliki nie zawsze dają się reformować).  Na początku bobczy zatem, gdzie popadnie - na dywanie, pod biurkiem, na łóżku. Na szczęście królicze bobki nie są jakoś przerażająco ohydne i spokojnie można je pozbierać, i wrzucić do kuwety. Cała Trójca radzi sobie z tym świetnie :-) Królik bobczy też, jak się przestraszy, więc 

lepiej nie drzeć ryja w pobliżu pupila i nie skakać jak opętaniec.

Królik jest idealnym pupilem dla ludzi nie uznających krzeseł.

Dziewczyny - podobnie jak ja kiedyś - uwielbiają odrabiać lekcje na podłodze. Dla królika to świetna sprawa, bo może im towarzyszyć. Lubi się wtedy położyć w pobliżu i drzemać. Od czasu do czasu się przebudzi, podkica, podwędzi jakąś kartkę albo gumkę do mazania i zwiewa. 


Króliki są pieszczochami i uwielbiają głaskanie.

Flafunia ma swoje miejsca niedotykowe, ale poza tym lubi pieszczochanie, głaskanie po króliczych plecach, drapanie za uszami i głaskanie króliczego nosa. Byle do pyska się nie zbliżać zbytnio z paluchami, bo hapsnie i zawarczy. 

przyłapana na podgryzaniu tornistra


Króliki są bardzo szybkie i szalone.

Najczęściej królik kica sobie spokojnie po całym pokoju, ale miewa też nagłe napady szaleństwa, gdy zaczyna gonić po pokoju z taką prędkością, iż widzimy tylko szarą smugę, z rozpędu wskakuje na łóżko i zeskakuje pędząc dalej. Od czasu do czasu bije łupce tylnymi nogami, co może człowieka przestraszyć, gdy jest cicho a tu nagle ŁUP!

Ma też swoje ulubione miejsca w pokoju. 

Gdy znudzi się harcami po pokoju, rozciąga się jaka długa na podłodze z nogami do tyłu i stopami do góry. Ulubione miejsca Fluffy to pod kaloryferem, koło szafy i pod biurkiem.


Królik może też narobić obciachu przy koleżankach.

Jako się rzekło Fluffy to królik ciekawski i wszędobylski. Zajrzy do każdego kąta i każdej dziury. Jak znajdzie coś fajnego, to biegnie z tym do klatki albo na środek dywanu koło klatki. Kiedyś próbowała nawiać z blokiem A4, który zlokalizowała pod stertą innych papierów na dolnej półce - akurat na wysokości pyska królika stojącego na dwóch łapach. Trochę za duży jednak okazał się eksponat i sztuka się nie udała. Wydarła blok z półki ale daleko z nim nie zaszła bo jej pysk na ziemię zwaliło. Czasem jednak zagląda Młodym do tornistra i stamtąd coś ukradnie. Nie dawno na przykład gwizdnęła podpaskę i zaniosła na środek "swojego" dywanu. 
- No weźcie tego królika, niech nie robi obciachu - mówi Młoda - przyjdą koleżanki a tu podpaski na środku pokoju. 


Królik nie jest stworzeniem dla domatorów.

W sklepach mamy duży wybór przysmaków dla królików, ale najlepsze królicze przysmaki dostaniemy za darmo. Tylko trzeba codziennie ruszyć zadek z domu i pójść nadrzeć trawy, mleczy, babki i innych chwastów których nie brakuje nawet w przydrożnych rowach (mówię o wsi, po zjedzeniu roślin zerwanych koło autostrady króliczysko gotowe wykitować), nie zaszkodzi też od czasu do czasu dobrać się do jakiejś dzikiej wierzby, leszczyny czy czyjegoś sadu. Teraz jest świetna pora, bo ludzie obcinają drzewa i świeżych gałęzi z wierzby pod dostatkiem wszędzie leży. Nie długo powinni zacząć przycinać sady, a wtedy będziemy nosić gałęzie jabłoni i gruszy.

Króliki lubią obgryzać bazie i pąki liściowe oraz zjadać świeże gałązki wierzby i drzew owocowych.

Ścierają przy tym zęby, które - jak zapewne wiecie - królikom rosną przez całe życie.
U nas cała rodzina znosi do domu żarcie dla królika. Dziewczyny wracając ze szkoły wypatrują mleczy przy ścieżce rowerowej, zrywają też gałązki wierzby. Ja też czasem zatrzymuję się wracając z pracy by narwać krwawnika czy babki lancetowatej, bo królik to lubi. Z lasu przynosimy leszczynę. We własnym ogródku ścinamy nożyczkami trawę. W czasie weekendu tata z synem też często wędrują w poszukiwaniu króliczych smakołyków na pastwiskach.

Królika kupiliśmy z myślą o Najstarszej. Mieliśmy już królicze doświadczenia z Polski i wiedzieliśmy, że królik jest bardzo przyjaznym i kochanym stworzeniem, więc spodziewaliśmy się, że powinien się spodobać całej Trójce. Jednak muszę przyznać, że efekt ostateczny przerósł znacznie nasze oczekiwania. Flafunię pokochała cała rodzina. Cała Trójca się o nią troszczy - karmią, donoszą wody, głaszczą, czeszą codziennie. Młody po przebudzeniu od razu biegnie do dziewczyn witać się z Flafunią, wieczorem przed spaniem też musi do niej zajrzeć i się pożegnać. Dziewczyny narzekają czasem że gryzie po stopach, psuje wszystko, bobczy za dużo, czasem hałasuje w nocy i straszy, ale ją uwielbiają. Młoda się śmieje, że Fluffy umie udawać aniołka, bo ona żali się koleżankom, że królik jest ogromnym nicponiem, a gdy koleżanki przychodzą w gości, to królik grzecznie leży cały czas ruszając tylko noskiem jak aniołeczek :-)

Królik to super pupil, choć zdecydowanie nie dla każdego.

Na królika nie powinien decydować się ten, kto:
- nie lubi zwierząt (znam takich debili - niech im dupa odpadnie - którzy jednak kupują zwierzę)
- ma obsesję na punkcie czystości (królik bardzo śmieci)
-  nie lubi siedzieć na podłodze (królik lubi jak ktoś się zniża do jego poziomu)
- nie ma cierpliwości (bez niej ani rusz)
- nie toleruje nieposłuszeństwa (królik to indywidualista)
- lubi się lansować ze zwierzakiem na mieście (z królikiem się nie chodzi spacery)
- nie lubi łazić po łąkach i lasach (świeżych gałęzi raczej w sklepie nie kupi)
- często musi wyjeżdżać na kilka dni (króliki nie lubią podróżować ani zmieniać otoczenia)

Dziś uważamy, że królik jest dla naszej zwariowanej rodzinki  zwierzątkiem idealnym.

Kot śmierdzi (sprzątam u ludzi, którzy mają koty w domu - z kuwety dorosłego  kocura zawsze wali jak z wylęgarni troli nawet jeśli się w niej sprząta kilka razy dziennie) i wszędzie te kocie kłaki mimo że kot jest czesany i więcej niż zadbany; poza tym nie przepadam za kotami (nie to że nie lubię, bo lubię wszystkie stworzenia, ale jakbym miała wybierać to już wolę węże czy legwany niż koty). 

Pies to za dużo obowiązków i za wielka odpowiedzialność jak dla mnie. To nic sobie dziś wziąć pieska, jakoś przeżylibyśmy początkowe siusianie i psucie wszystkiego, pewnie nawet było by nas stać na fryzjerów (nie wyobrażam sobie kąpania psa pod prysznicem), weta i psie żarcie. Jednak pies żyje kilkanaście lat, a ja nie zamierzam przez najbliższe 15 lat pracować na pół etatu, "bo mamy psa". Zaś w opcji gdy wszyscy są poza domem po 9-10 godzin kupowanie psa wydaje mi się zwykłym chamstwem wobec tej istoty, która musiała by ten czas spędzać sama w domu. Poza tym pies też śmierdzi, żeby nie wiem jaki był zadbany, wystarczy że pada deszcz, a stary pies śmierdzi jeszcze bardziej (nie jednego psa mieliśmy w swoim życiu więc wiem coś na ten temat), a przecież trzeba się nim opiekować aż do śmierci. No i te kłaki wszędzie - na zasłonach, na kanapie, na dywanie, w jedzeniu. Odkąd sprzątam u psiarzy zaczęło mnie to wyjątkowo irytować - odkłaczanie domu to syzyfowa praca i nigdy się w takie gówno nie dam wrobić we własnym domu, bo mam tu i bez tego roboty do bólu. 

Taki królik zakłacza tylko jedno pomieszczenie i to nawet - powiem wam - nie za bardzo, a przerobiliśmy już zmianę owłosienia. Kurzy za to bardzo, bo lubi przekopywać w misce i w kuwecie, ale przy trójce dzieci oraz średnio szczelnych oknach kurzu ci i tak u nas dostatek - pół centymetra w te czy wewte nie robi różnicy - ważne by pamiętać iż kurz rozłożony równomiernie nie rzuca się w oczy ;-)