20 stycznia 2018

Jak to okropnie być sprzątaczką.

Kiedyś już popełniłam jakiś post o mojej pracy. Takie wpisy pojawią się tu pewnie jeszcze nie raz, bo chcę pokazywać że nie taki diaboł straszny jak się niektórym wydaje... A poza tym to przeco moja codzienna codzienność i lubię o tym opowiadać.

Przyjechałam do Belgii pełna wątpliwości i obaw. Nie wiedząc nic o tym kraju, bałam się że nie dostanę tu żadnej sensownej pracy. Przecież ja znam się tylko na pracy w bibliotece. Tam pracowałam przez 14 lat, a zaczęłam zaraz po szkole średniej. Nigdy nie musiałam robić niczego innego. 

No, znam się jeszcze zdziebko na pracy na roli. Zajmowałam się tym wszak od najmłodszych lat, ale to nie jest to, co chciałabym jeszcze kiedykolwiek robić, bo nie lubię po prostu i tyle.

Ludzie powiadali, że najłatwiej bez znajomości języków i bez dyplomów dostać pracę na zmywaku lub na sprzątaniu. Jednak tyle się nasłuchałam w życiu krytycznych, pogardliwych i okropnych wypowiedzi na temat tego rodzaju pracy, iż powiem szczerze nie bardzo mi się uśmiechało paranie się tak niewdzięcznymi i pogardzanymi zawodami.

Dla przykładu kilka autentycznych cytatów z netu na temat pracy sprzątaczki:

"trochę mi wstyd za to, że jestem Polką jak widzę masę polskich sprzątaczek i innych tumanów, którzy nie mają szans na godną pracę" 

"w życiu nie chciałabym być sprzataczką, to poniżające sprzatać czyjś syf. No ale jak się nie chciało złapać za słownik i uczyć języków oraz jak się nie chciało zadbać o swoją edukację to teraz trzeba zasuwać z mopem. Waszym dzieciom nie jest za was wstyd?"

"sprzataczkami zostaja ludzie ktorzy sie nie uczyli, mieli dwóje i tróje w szkole i na studiach kto sie uczył ten ma prace biurowa i full wypas respekt i szacun znajomych. Gnij w uk robolu i szoruj kible ciapatym"

Wysłuchałam też i przeczytałam niezliczonych historii jak to okropnie, bez szacunku, z pogardą traktowani są rodacy przez pracodawców w Belgii, Anglii, Niemczech itd. Jak to tubylcy wykorzystują biednych Polaków, jacy są niemili, jacy nieprzyjaźni, że traktują Polaka jak gorszy gatunek itd itd. Bo przecie Polak to taki biały Murzyn, jak śpiewa Czesław.

Jednym słowem trzeba się przygotować na bycie Kopciuszkiem i śmieciem...

Ale zaraz zaraz, czy ja aby nie mieszkałam 35 lat w Polsce, gdzie żyłam i pracowałam wśród Polaków? Czy ja tam byłam zawsze traktowana z szacunkiem? No cóż, przecież nie miałam studiów, ani wysokiego stanowiska, ani hajsu, ani nawet chłopa, który miałby to wszystko, ba w ogóle żadengo chłopa nie miałam i niestety tam w tej Polsce wśród rodaków nie raz dano mi do zrozumienia że jestem kimś gorszym, że nie zasługuję na to by być traktowanym na równi z bogatymi, wykształconymi, na stanowisku... Dlaczego zatem miałabym się przejmować, że jakiś obcy Belg będzie mnie gorzej traktował? Robota to robota - chodzi głównie o to by zarobić pieniadze na życie, a nie rozczulanie się nad sobą. Można też w sumie siedzieć w domu, czekac aż manna z nieba spadnie  i użalać się nad sobą, byle tylko nie narażać się na pogardę... Każdy ma wybór. Ja tam jednak wolę własnymi rękami na swoje utrzymanie zarobić, bez liczenia na czyjąś łaskę czy wygraną w totolotka.

Nie wiedziałam jednak jak wygląda rzeczywiście taka praca. Co tak na prawdę musi robić sprzątaczka? Nikt o tym nie napisał w necie, bo przecież wstyd... Wtedy właśnie trafiłam na w/w opinie, które postanowiłam sobie skopiować i zachować ku pamięci. Nic to.

Znajomi znajomych zgodzili się mnie przyjąć na próbę na czarno. Co mnie zadowalało, bo jak się nie powiedzie to nikt się nie dowie, nie będzie problemów  z żadnym biurem itd.

Szłam do tego domu z duszą na ramieniu. Jak zaś ów dom zobaczyłam, mało nie umarłam... W Pl mieszkałam w piętrowym domu - wydawało mi się - dość dużym. Sprzątałam go nie raz od strychu do piwnicy, ale zobaczywszy tamten dom pomyślałam tylko, że ja potrzebuję co najmniej tygodnia żeby to domiszcze ogarnąć. Liczyłam raz kroki idąc przez salon - naliczyłam 15...ja mam długie nogi a to były duże kroki.... No ale dobra, jedziemy.

Przy drzwiach przywitała mnie uśmiechnięta kobieta. Przedstawiła siebie, potem męża, dzieci i psa, który przywitał mnie szczekaniem. Tak, tutaj ludzie przedstawiają swoje zwierzaki i podoba mi się ten zwyczaj. Ucieszyła się, że lubię psy i że się nie boję tego włochatego stworzenia (piesek z ras pasterskich czyli takie małe cielę - przesympatyczny kudłacz).

Na dzień dobry kobitka zapytała, czego się napiję - woda, kawa, cola? Szczyt chamstwa c'nie?

Potem oprowadziła mnie po domu, pokazała gdzie znajdę odkurzacz, gdzie produkty, ścierki, szczotki, wiadra itd. Oczywiście nie znałam wtedy jeszcze niderlandzkiego. Mówili więc do mnie po angielsku i na migi. 
Gdybym potrzebowała jeszcze czegoś, to kazała mi zaglądać do wszystkich szaf, aż znajdę, czego szukam. Ponadto pokazała gdzie są szklanki, gdzie filiżanki, gdzie maszyna z wodą i lodem, jak używać ekspresu do kawy. Powiedziała, że mogę się częstować czym chcę, że mogę brać z lodówki mleko, soki, colę, jogurty gdyby mi tylko ochota na nie przyszła.

Cosik mi to zachowanie nie bardzo pasowało do tych wszystkich makabrycznych, przerażających historii na temat relacji polska sprzątaczka - belgijski pracodawca. Zastanawiałam się gdzie jest haczyk... Dziś wiem - nie ma. Tacy są tu ludzie (nie dotyczy to całej Belgii - to też wiem), taka jest tutejsza rzeczywistość...

Potem powiedzieli mi, czego ode mnie oczekują i że na początek mam posprzątać tylko na dole i żebym się nie stresowała (bardzo śmieszne). Po czym zostawili mi elektroniczny klucz do drzwi wejściowych i pilot do bramy, informując jak tego używać, życzyli powodzenia i miłego dnia, i poszli do pracy razem z psem. 

Nie wiedziałam od czego zacząć. Latałam po tym domu w panice, ręce mi się trzęsły a nogi plątały. Cud że wtedy nic nie rozbiłam ani nie popsułam i dobrze, że wtedy nie wiedziałam, że u niektórych ludzi byle stary, obtłuczony wazonek może kosztować kilka tysięcy euro.

Mega stres. Nowa praca, obcy ludzie, obcy dom, obcy język.

Nie powiem żebym w tym pierwszym dniu była z siebie zadowolona. Dużo jeszcze było do zrobienia po 4 godzinach przewodzianych na wykonanie zadania.  Wtedy myślałam, że ja się kompletnie do tej roboty nie nadaję, że nie ma takiej możliwości, by posprzątać tyle metrów kwadratowych w cztery godziny. Bałam się, że klienci będą niezadowoleni. Nic takiego jednak się nie stało. No, przynajmniej nic nie mówili, bo co tam sobie pomyśleli to inna para kaloszy...

Z każdą kolejną wizytą robota szła mi łatwiej i szybciej. Dziś jestem w stanie posprzątać całe to domiszcze w 4 godziny. Oczywiście bez dodatkowych robótek typu mycie piekarnika, okapu, okien, składanie prania, zmienianie pościeli itp. Zwykłe standardowe sprzątanie daję rady spokojnie wykonać w 4 godziny. Kwestia dobrej organizacji pracy - jak się ma trójkę dzieci, zwykle ma się to opanowane, tylko trzeba poznać dobrze dany dom i się nie stresować.

Dziś, gdy przychodzę do nowego klienta, ciągle towarzyszy mi stres, ale lekki. Bo człowiek nie wie, co i kogo zastanie w danym domu. Dzis jednak, wiem co mam robić i po prostu robię swoje. Ile zrobię, tyle zrobię i nie przejmuję się tym, co sobie pomyślą.

Pomoc domowa w drodze na swojej bryce firmowej
Na czarno pracowałam bardzo krótko,  bo w moim wieku nielegalna robota na dłuższą metę byłaby już szczytem głupoty i nieodpowiedzialności.

Ci państwo polecili mnie swoim znajomym, potem przyszła do mnie jedna sąsiadka z pytaniem, czy mogę u niej sprzątać, potem poleciła mnie swojej znajomej. Za jakiś czas przyszła kolejna sąsiadka, a potem znowu jakiś znajomy męża... i tak poszło po znajomych. Oto zaleta mieszkania na wsi i przyjaznego nastawienia do tubylców oraz chęci integracji z nimi. Dziś mam na liście 10 klientów i co jakiś czas ktoś się mnie pyta, czy mam jeszcze jakieś wolne godziny... Nie mam. Nie zamierzam też rezygnować z pracy u żadnego z moich klientów, bo wszyscy są bardzo fajni i wszystkich lubię, choć każdy z nich jest inny.

Sprzątaczka musi być elastyczna i musi umieć się dostosować do okoliczności.

Pracuję w małych mieszkankach u staruszek, które żyją z ubogiej emerytury i liczą się z każdym centem. Pracuję też u bardzo zamożnych, którzy mieszkają w wielkich domiszczach i wożą się wypasionymi furami. I wiecie co Wam powiem? Ani u tych ani u tamtych nikt mnie nie traktuje z  żadną pogardą. I bogaci i biedni częstują systematycznie kawą i ciasteczkiem oraz innymi napojami, a czasem oferują zupę czy kanapkę. Z okazji świąt od każdego dostaję prezenty - czasem są to czekoladki, innym razem kosmetyki, a czasem koperta ...z kartką świąteczną z wkładką :-). Wszyscy są mili i sympatyczni. Każdy jest jednak inny.

Nie można wszak oczekiwać, że ludzie będą tacy sami jak my, czy w ogóle tacy sami. Każdy klient ma swoje fanaberie. U każdego klienta sprząta się inaczej. Niby wszędzie zasada ta sama - trzeba ogarnąć dom, ale każdy oczekuje czegoś innego.

czy to lato czy to zima - dla mnie złej pogody ni ma
Są ludzie, dla których dom jest tyko miejscem do spania i jedzenia. Oni nie są przywiązani do tego, co mają w domu. Nawet jak mają hajs, urzadzają chatę najtańszym kosztem. Nie przejmuja się, że coś się urwało, popsuło, wisi byle jak, nie cackają się z domem. Dom to rzecz nabyta. U takich zwykle jest ogromny bałagan i chaos totalny, bo im to nie przeszkadza zupełnie, a że wszyscy przeważnie pracują od rana do nocy to efekt jest czasem przytłaczający... W takich domach jest jednak najłatwiej posprzątać, bo wystarczy pozbierać brudne ubrania z podłogi, poustawiać krzesła na swoje miejsca, pościelić łóżka, odkurzyć i już widać efekty naszej pracy. Sprzątanie takich domów jest w sumie fajne... no chyba że ktoś nie przyzwyczajony do widoku osmarkanych chusteczek czy brudnych majtek i brzydzi się sprzątaniem czegoś takiego. W sumie to nawet nie musi sie tego robić, można zostawić tam gdzie było i robić swoje.  Ba, wielu klientów wręcz nie każe sprzątać pokoi, w których jest "stajnia" - jak sami mówią. Mnie to jednak zupełnie nie przeszkadza. W końcu mam troje dzieci i tyleż samo młodszego rodzeńtwa, zdarzało mi się wyrzucać gnój od krów, świń i kur, miałam przez krótki czas męża pijaka, który rzygał i szczał na dywan... Myślicie, że kobitę z takim doświadczeniem jeszcze cokolwiek może brzydzić? Pfff. Po 3 latach w tym zawodzie bez wątpienia mam alergię na bałagan... (nie dotyczy tylko mojego własnego domu hehe).


pomocy domowej byle brudna kałuża nie przestraszy 

Są też klienci współpracownicy, dla których jestem faktycznie tylko "pomocą". Przeważnie panie, które są cały czas w domu np na emeryturze albo mają akurat jakieś wakacje. Sprzątamy ich  dom razem. Ja odkurzam, ona pierze firanki. Ja sprzątam łazienkę, ona robi porządki w szafach, ja myję okna, ona drzwi. U babeczek, które są cały czas w domu, praca jest zwykle urozmaicona, bo wiele zwykłych czynnosći porządkowych robią same, a dla mnie pozostawiają mycie okien albo pastowanie mebli, albo porządki w szafach itp.

Babcie mieszkające samotnie często mają w domu czysto. Nawet kurzu za bardzo nie ma, bo nie ma kto bałaganić. Jednak odnoszę wrażenie, że dla nich częstokroć ważniejsze jest towarzystwo niż to sprzątanie. Taka babcia robi kawę, przynosi ciasteczka i zaczyna snuć opowieści, wspomina swoje życie, przynosi zdjęcia wnuczków, dolewa kawy, wyciaga kolejne ciastka, opowiada o problemach dzieci, żali się na zdrowie i samotność, opowiada o sąsiadach. Zawsze byłam dobrym słuchaczem i lubię słuchać tych  babcinych opowieści nawet po 10 razy od nowa. To jest ciekawe i to zawsze jakieś urozmaicenie w pracy. Denerwują mnie tylko dialekty, bo jeszcze dużo nie rozumiem - to zupełnie inne języki - i czasem nie wiem, co babcia mówi, a babcie nie lubią, by się dopytywać co chwilę...

Czyli sprzątaczka musi być zatem choć trochę psychologiem, powinna umieć patrzeć i słuchać.

Mam też taką szaloną babcię, która ma 85 lat, ale nie tylko szyje i szydełkuje jak na babcię przystało. Ostatnio sprzedawała czapki na jarmarku świątecznym i mówi, że nieźle się rozeszły. Robi też zdjęcia tych prac, przesyła je z aparatu na kompa i pokazuje je na swoim blogu. Poza tym jeździ samochodem, ma konto na fejsie i korzysta ze snapchata na smartfonie by pisać z wnuczkami. Taka babcia stawia sobie sama wysoko poprzeczkę, mimo swojego wieku żyje pełnią życia. U takiej babci nie ma mowy o siedzeniu, gawędzeniu i marnowaniu czasu i babcinych pieniędzy. Babcia poczęstuje kawą i owszem, i pogada też, ale bez przerywania roboty. Babcia nie ma wysokiej emerytury i skoro płaci komuś 10€ za godzinę, to chyba nic dziwnego, że oczekuje wykonania zadania solidnie a nie siedzenia i picia kawy.

Sprzątaczka powinna się starać zrozumieć klientów i dostosować się do ich potrzeb. W granicach rozsądku jednak, bo niektórzy to mają dosyć specyficzne podejście do rzeczywistości i ludzkich możliwości.

Nie dawno np przyszłam do nowego klienta na 3 godziny, a tu się okazuje, że w domu oprócz salonu i kuchni jest 3 pokoje dziecinne, sypialnia dorosłych, 2 duże łazienki z prysznicami, wannami, podwójnymi umywalkami itd no i garaż, a po tym wszystkim grasuje trójka małych dzieici i różne zwierzaki, a babka mówi, że okna też by się zdało umyć... Spoko luz, mogę też zrobić pranie, prasowanie, wykosić trawę i drwa do kominka narąbać hahaha.


Sprzątaczka nie jest superbohaterem, nie umie latać w przyspieszonym tempie, nie może się też zarąbać przy jednym domu w poniedziałek (we wtorek ani we środę też nie), bo tydzień ma 5 dni roboczych a dziennie jest dwa domy do ogarnięcia, a potem od nowa. Robimy tyle, ile damy rady. Klient wcześniej czy później to pojmie.

Z większością klientów można się spokojnie dogadać (nawet cholibka na migi) nie tylko w kwestii czasu pracy, ale też produktów, sprzętu, metod sprzątania itp.

Najtrudniejsi dla mnie klienci to perfekcjoniści. Rozpoznać ich można już na pierwszej wizycie. W domu jest podejrzanie czysto, łóżka zaścielone jak w wojsku bez jednej zmarszczki na pościeli, wszystko stoi na swoim miejscu.... Sama perfekcjonistką nie jestem i bardzo trudno mi sprostać ich wymaganiom, choć rozumiem doskonale, że dla nich jest ważne by dom był w stanie idealnym. Jednak nie ukrywam, że wytykanie dwóch plamek na płytkach pod sedesem widoczynych tylko z odległosci 2 metrów, czy kurzu na gwoździu, na którym wisi obrazek w salonie  było na początku - dość oględnie mówiąc - irytujące... Z czasem zrozumiałam, że dla nich to ważne, że to taka ich fanaberia... Dziś wiem, na co szczególnie zwracają uwagę i staram się spełnić te oczekiwania, ale jako że do perfekcjonizmu mi dalego, przeto wątpię czy w 100% są zadowoleni.

A wy jakie macie fanaberie sprzątaniowe? Żadnych? No bo uwierzę...

Kubeczki w szafce zawsze uszkiem w jedną stronę?
Majtki w szafie kolorami?
...czy tylko książki?
Lustro nad umywalką zawsze, ale to zawsze idealnie czyste?
Buty zawsze noskami do ściany?
Wypucowane pod umywalką?
A może w domu wszystko jedno, ale auto wypicowane jak ta lala?

Cóż, każdy ma jakiegoś bzika i trzeba się z tym pogodzić.

No ale ja się pytam, gdzie ten straszny i zły Belg? Gdzie to złe traktowanie? Gdzie pogarda?

No chyba tylko w Polsce, bo tu się z tym jak dotąd nie spotkałam. Każdy - zarówno w pracy, na ulicy, w szkole traktuje mnie zwyczajnie, jak człowieka. Klienci rozmawiają ze mną normalnie i nawet im nie przeszkadza, że mój niderlandzki jest ciągle nienajlepszy. Bynajmniej nie ograniczają się do wydawania poleceń. Cholera jasna, rozmawiamy o wszystkim jak ludzie, jak dobrzy znajomi. Pytają z troską o moją rodzinę, o Polskę, o nasze wakacje, sami opowiadają o swoich wakacjach, rodzinie czy firmie, którą prowadzą. Nie raz piję z nimi kawę, czy jem lunch, wtedy jest czas na luźną rozmowę.

Nie dalej jak tydzień temu piłam urodzinowego szampana i jadłam urodzinowy tort razem z żoną solenizanta i pracownikami biura, którego właścicielem jest właśnie mój klient. I nie był to jakiś wyjątek, jakieś niespotykane zjawisko. Ot normalna rzecz, że w Belgii sprzataczkę zaprasza się do stołu, czy nawet na rodzinne imprezy typu wesela, chrzciny.

Powiem więcej, u moich klientów czuję się zwykle jak w domu, jak u siebie. Znam tam przeciez każdy kąt, znam rodzinne sekrety, zwierzaki się mnie słuchają. Niektórzy moi klienci są bardzo zamożni, znani i szanowani w okolicy i nie tylko, ale gdybym nie widziała ich domów, samochodów, którymi jeżdżą i marek ubrań, które noszą, nawet bym nie pomyślała, że są jakoś specjalnie dużo wyżej w tzw drabinie społecznej niż ja, bo w żaden sposób tego nie okazują. To jest wręcz niesamowite dla mnie wychowanej w kraju, gdzie ludzie ledwie byle gównianą firemkę otworzą albo co gorsza odziedziczą po dziadku, już chodzą nietykając ziemi a sąsiadów czy dawnych szkolnych kolegów nagle zaczynają traktować z góry, bo już wielkie biznesmeny. O traktowaniu pracowników to już nawet nie mówię, bo nawet ci wykształceni są dla takiego bubka nikim...

Praca w zawodzie "pomoc domowa" miała być dla mnie pracą tymczasową - tak sobie to sprytnie wymyśliłam. Miałam dać sobie czas na naukę języka i poszukać pracy w swoim zawodzie, ale wiecie co? Popracowałam i stwierdziłam, że to jest całkiem dobra robota i że wcale mi się już nie chce wracać do biblioteki, ani tym bardziej szukać czegoś innego, bo po kiego pierona, skoro to jest git?

Dlaczego mi ta robota odpowiada?


1. Dobre zarobki (lepsze niż w bibliotece), a oprócz stałej wypłaty dodatki typu rower elektryczny czy ubezpieczenie szpitalne.

2. Nie muszę całe dnie użerać się z ludźmi, bo u wielu  klientów nikogo nie ma w domu, gdy sprzątam. Ja bardzo cenię sobie pracę w spokoju i samotności.

3. Robię różne rzeczy, do tego we własnym rytmie, sama mogę przeważnie decydować kiedy, co  i w jakiej kolejności mam robić. Ludzie zwykle tylko na początku wydają konkretne, szczegółowe polecenia, potem się nie wtrącają - mam utrzymywać ich dom w czystości. Sama wiem, kiedy trzeba umyć okna, sama widzę, że piekarnik brudny, czy że lodówce przydało by się mycie, czy też że pająki zaczynają się panoszyć na suficie.

4. Ta robota - o dziwo (tak, sama się temu czasem dziwię) - daje mi sporo satysfakcji. Prawie za każdym razem, gdy wychodzę z domu mojego klienta, uzmysławiam sobie, że właśnie wykonałam kawał dobrej roboty. Bardzo często słyszę od klientów, że są zadowoleni - mówią to dość często  bezpośrednio, no i miłe gesty typu 150€ pod choinkę  też o czymś świadczą.

5. Mogę sama decydować u kogo będę pracować. Gdyby mi się klient nie podobał, to 15 innych już czeka w kolejce ;-)

6. Cenię sobie też wielce możliwość nawiązania bardzo korzystnych znajomości. Pracuję dziś u różnych interesujących ludzi, którzy - jak mniemam - znają jeszcze wielu innych interesujących ludzi, a nigdy nie wiadomo czego lub kogo będę potrzebować w życiu. Wiem natomiast, że na moich klientów, mogłabym liczyć w potrzebie. Sprzątaczka jest częścią rodziny. Nie to że od razu jak siostra, czy córka, ale jak dobra znajoma czy sąsiadka na pewno.

7. No i taka moja fanaberia... Lubię wędrować po tych wszystkich domach, przestawiać i porządkować te wszystkie rzeczy, lubię przyglądać się z bliska jak żyją ludzie, lubię ich słuchać i poznawać co raz to nowe ich tajemnice. Gdyby nie ta praca, pewnie nigdy nie buszowałabym po żadnym domu z wypasionym ogrodem z fontannami czy krytym basenem. Dla mnie to frajda, ale wy to pewnie macie na codzień we własnej willi z basenem, więc nie zrozumiecie o czym głupi Kopciuch tu opowiada.


Co jest zatem złego w tej pracy?


1. Jest to praca fizyczna i to wbrew pozorom dość ciężka. Jednak co innego ogarnąć se swój kwadrat raz w tygodniu, a co innego dwie chaty dziennie. Jest zachrzan czasem, że pot ciurkiem po dupie spływa. To nie jest robota dla chuderlaka czy byle paniusi (a te zapewne te wszystkie inteligentne opinie na necie piszą), tylko dla baby z jajami ;-)

2. Sprzatanie to praca szkodliwa dla zdrowia. Kręgosłup, kolana, nadgarstki, łokcie podobno często po kilku latach wymagają interwencji chirurgicznej albo przynajmniej tabletek przecibólowych czy urlopów rehabilitacyjnych. Ostatnie badania dowodzą też, że używanie tych wszystkich środków czystości po kilka razy dziennie codziennie może powodować raka płuc. No ale od czegoś trza umrzeć, c'nie?

3. Podstawową wadą tej pracy są złe sprzątaczki...

To te france, które przychodzą do roboty pół godziny później i wychodzą półgodziny wcześniej, po czym wciskają klientowi kit,  że domu nie da się posprzątać w 4 godziny.*

To te zarazy, które zamiast sprzątać, rozkłądają się na czyimś łóżku w swoich brudnych szmajorach i oglądają czyjeś prywatne zdjęcia.*

To te pindzie, które nigdy wcześniej nie miały miotły czy odkurzacza w ręce i sprzątają tylko rynek (nawet krzesła nie przesuwając).*

To te debilki, które oszukują, cyganią, robią wszystko zawsze na odpierdol i jeszcze mają pretensje*

* To wszystko są opisy poprzednich sprzątaczek moich klientów, o których mi opowiedzieli. To one robią uczciwym ludziom, dobrym sprzątaczkom złą opinię, to przez nie  potem jedna z drugą jest źle traktowana przez pracodawcę, to przez nie ludzie gardzą sprzątaczkami...

Zresztą to się tyczy chyba wszystkich zawodów.

I tak ja też mam sporo pogardy dla oszustów, kombinatorów i nierobów bez względu na to na to na którym stopniu drabiny społecznej siedzą i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Szanuję zaś wszystkich dobrych i uczciwych ludzi i UWAGA oni odwdzięczają się tym samym nawet jak do pięt im nie dorastam, bo

SZACUNKU NIE KUPUJE SIĘ ZA PIENIĄDZE,  NA SZACUNEK TRZEBA SOBIE ZASŁUŻYĆ.

Nie chodzi o to by próbować być super bohaterem, by być chodzącym ideałem, by wyprówać sobie żyły, wyrabiać 200% normy. Tego nawet nie wolno - moim zdaniem robić - bo żadna skrajność nie jest dobra. Każdy wszak ma gorsze dni, nie każdy ma w sobie tyle samo pary i cierpliwości. Chodzi o bycie normalnym, wyczajnym człowiekiem, ale uczciwym i w miarę pracowitym.

Ja nie wstydzę się swojej pracy, ani moje dzieci nie wstydzą się mnie, bo nie mieszkam w Polsce, gdzie sprzątanie jest zajęciem niegodnym. Tu jest to normalny zawód.

Przy czym większość ludzi nie ma w domu syfu, jak się to co niektórym wydaje.

Po pierwsze Flamandowie mają hopla na punkcie porządku i estetyki (oczywiście są wyjątki). Oni nawet drogę przed domem potrafią zamiatać, o chodniku to nawet nie mówię - to jest oczywista oczywistość. Auta myją po każdym powrocie do domu, bo przeco brudnym do garażu nie wjedzie - z podłogi w garażu można jeść spokojnie.

Po drugie. Ludzie tu nie gniotą się w klitkach po 15 osób jak jeszcze w wielu domach w Polsce. Każdy ma dużo miejsca w domu i nie musi upychać wszystkiego na kupę, nic nie msi się walać po podłodze czy meblach. Na wszysto są odpowiednie szafy i pomieszczenia, a w tych szafach i pomieszczeniach pudła, pudełeczka, pudełunia albo kosze, koszyczki i inne segregatory.Wbrew pozorom - łatwiej jest utrzymać porządek w wielkim  pałacu niż w małym mieszkanku, bo ważna jest ta przestrzeń.

Poza tym ludzi stać na różne bajeranckie sprzęty i porządne produkty ułatwiające sprzątanie, czy w ogóle życie. Wielu ma odkurzacze-roboty, które tańczą po domu pod nieobecność sprzątaczki (w ogrodzie mają też kosiarki-roboty). Wielu ma mini odkurzacze na podorędziu, którymi zbierają okruchy po każdym posiłku, czy jak się tam coś przypadkiem wysypie. Te wszystkie jednorazowe szczotki czy ścierki do zbierania kurzu - drogie, ale super praktyczne i efektownie przyśpieszające robotę.

Moje prywatne zasady:

1. Wykonywać robotę solidnie, ale nie nadgorliwie. Wiem, ile jestem w stanie zrobić w danym czasie i nie ma potrzeby gonic z jęzorem na brodzie, by robić więcej.

2. Być uczciwym wobec klientów. Jak mi coś wypadnie to zwyczajnie dzwonię lub piszę do klientów, że się spóźnię (ale odrobię w innym czasie) albo że muszę wcześniej wyjść. Nigdy nie miałam z tego powodu żadnych problemów. Jak chodzi o więcej niż pół godziny, to powiadamiam też biuro, bo oni lubią czasem wpaść z niezapowiedzianą wizytą kontrolną :-)

3. Być miłym i pogodnym, bo ludzie nie lubią ponuraków i cierpiętników... Nie tylko w pracy. Ludzie odwdzięczają się tym samym.

4. Wykorzystywać każdą okazję do pogadania i dowiedzenia się czegoś o Belgii, okolicy, czy życiu  zwykłych ludzi.

5. Cieszyć się życiem i zarobionym hajsem. Bo powiedzmy sobie szczerze, co z tego że nie mam studiów, co z tego że pracuję fizycznie, skoro zarabiam 12€ za godzinę...

Co jest strasznego w tym, że mam ciągle pełną lodówkę, że na stole stoi zawsze kosz świeżych owoców, że jako gospodyni mam do dyspozycji dużą kuchnię oraz najnowocześniejsze sprzęty domowe?
czy todoprawdy okropne jest, że każde z moich dzieci ma swój pokój, z czego nastolatki mają do dyspozycji pokoiki bagatela 35m2?

Co jest złego w tym, że M_jak_Mąż wozi sobie dupsko nowym autem kupionym w salonie.

A tak, a dzieci zaś wstydzą się na pewno, gdy idą z matką na zakupy odzieżowe, a ona pozwala im tylko po 100€ na łebka wydać na raz.

Jeśli uczciwa praca jest dla kogoś powodem do wstydu i pogardy, to czym w takim układzie jest kombinatorstwo, cygaństwo, wykorzystywanie i oszukiwanie drugiego człowieka, gardzenie czyjąś uczciwą pracą? 



Na koniec brawa dla tych, którzy przeczytali cały ten post. SZACUN!

Rozumiem jednak tych, którzy czytali tylko to co na grubo ;-)