26 lutego 2023

Niezwykły prezent urodzinowy dla niezwykłego jedenastolatka

Mój tydzień w dole 

W zeszłym tygodniu puściłam wpis o Małżonku, który jakiś czas temu napisałam, ale nie spisałam  poprzedniego tygodnia, a powinnam to zrobić dla samej siebie, bo to był diabelnie trudny tydzień, w którym dopadło mnie zwątpienie we wszystko i niemoc ogromna.

Od dnia otrzymania diagnozy, był to jak dotąd najgorszy moment.

Już we wcześniejszy weekend czułam się trochę kiepskawo mentalnie, ale TAKIEGO MEGAdoła mimo wszystko nic nie zapowiadało. 

W poniedziałek nie chciało mi się wstać bardziej niż zwykle. Nie miałam chęci iść do pracy. Ta niechęć była większa niż kiedykolwiek, odkąd pracuję w tym zawodzie. To było wręcz obrzydzenie. Doprawdy nie wiem, co było powodem takiego stanu rzeczy i czy w ogóle był jakiś specjalny powód. Mogę jedynie snuć domysły... jako meteopata podejrzewam trochę zmiany pogody i pór roku, przesilenie zimowe, czy jak to tam zwią. Zmiany prawie zawsze odczuwam boleśnie. Gdy na to nałożyć przejścia rakowe i obolałość polekową, mogło to zrobić mieszaninę wybuchową. Zresztą, nie ważne. Dość, że coś pierdyknęło i rozwaliło system.

Poszłam do tej roboty, ale z ogromną niechęcią do sprzątania czegokolwiek, a tu jeszcze taki syf, że głowa mała, bo pies chyba kłaki zmienia na letnie i błoto na podwórku, a jak na podwórku to i w domu... drzwi umazane błotem przez psa do połowy... Ściany nie lepsze, bo chyba się otrzepał po uprzednim wytarzaniu w błocie.... a tu chałupa dwupiętrowa, co mnie jeszcze bardziej zdemotywowało. A tu, co muszę kucnąć, to pieroński ból w kolańskach czuję, co podnoszę rękę, to napierdziela ramię albo blizny po cycku, co po schodach idę, to czuję, jakoby mi się biodro paliło aż do samej stopy... Nosz do kurwy nędzy! I jak ja mam sprzątać tę cholerną chawirę? Jak w ogóle mam wytrzymać przy tej robocie, gdy ten ból będzie się utrzymywał? No przecież już pół roku biorę te piguły, to jak by się miało poprawiać, co doktorka obiecywała, to już chyba powinno co nie? No i zaczynam kminić nad życiem i swoją nieszczęsną przyszłością. Bo to serio nie są śmichy-chichy. Robić trza, bo z leżenia pieniędzy nie ma, ale jak robić, jak zdrowie do dupy? Mam dość roboty z ciągłym bólem przy każdym ruchu! A przy tej robocie nie idzie się nie ruszać! Zapierdzielam z odkurzaczem na pierwsze piętro po tych cholernych wysokich szklanych schodach. Lecę na dół po wiadro i produty. Lecę po drugie wiadro i mopa. Zaczynam sprzątanie, a tu dzwonek do drzwi. Lecę na dół, by odebrać paczkę od listonosza. Znowu na górę. Nogi już mi odpadły od dupy, a jeszcze nie zaczęłam sprzątać pierwszego piętra. Wchodzę do pokoju nastolatka. Rozglądam się wkoło i wołam na cały głos

 - NO CHYBA CIĘ, MŁODY, POPIERDOLIŁO! 

Mogę se wołać, w domu nikogo nie ma poza psem, a choćby nawet, to polskiego nikt nie rozumie. Ze 20 pustych butelek po najróżniejszych napojach wszędzie. Brudne łachy i osmarkane chusteczki wszędzie. Jakieś klamoty, rupieci, złom, szajs... Odkurzam środek, myję środek, żeby się gdzie indziej nie roznosiło i zamykam drzwi. Takiej stajni nie będę sprzątać…

Czułam się parszywie i czułam nienawiść do ludzi, którym muszę sprzątać ich syf. Czułam też nienawiść do siebie za to, że to robię, za to że nie poszukałam innej roboty. Najbardziej jednak gnębiło mnie i nadal gnębi, jak długo jeszczde dam rady w takim stanie pracować w ogóle? Czy mój stan w końcu się poprawi a jeśli tak to kiedy? Kiedy będę mogła choć trochę odpocząć, bo czuję że powinnam trochę odpocząć, by nie przedobrzyć. No i w końcu postanowiłam pójść do doktora po zwolnienie na tydzień lub dwa, gdyby tylko mi chciał dać... Od razu, jeszcze w robocie otwarłam stronę do rejestracji i zdołowałam się jeszcze bardziej, bo się okazało, że doktor ma urlop. To mnie dopiero wkurzyło! A ja już se nadziei narobiłam na odpoczynek, a tu trzeba będzie orać aż do szesnastej w piątek...

Przerobiłam wtorek. Było niezbyt dobrze, ale tylko 4 godziny. Wróciłam do chaty, ogarnęłam co grubsze rzeczy i poszłam do łóżka poczytać. Potem wrócił Małżonek. Słyszałam jak łazi po dole i mnie szuka. Dzieci wysłały go do sypialni. Przyszedł do mnie z jakimiś kwiatkami i Rafaello. Patrzę na niego, jak na głupa, bo to on miał przecież urodziny. Dlaczego zatem daje mi kwiaty? Mózg nie bardzo był w stanie znaleźć odpowiedźm więc spytałam, a ten mówi, że Walentynki... Wtedy to sama się jak głup poczułam. I to by było na tyle jeśli idzie o czucie. Nie miałam nawet sił, by się ucieszyć z jakże sympatycznych podarunków...

Przerobiłam środę i zaczęłam się bać dwóch ostatnich dni bardzo, ale nie wiedziałam jak rozwiązać problem, skoro naszego doktora nie ma... 

bazie spotkane przy drodze


Problem sam się rozwiązał. W nocy ze środy na czwartek Młody miał wysoką gorączkę i byle jak się czuł, zatem postanowiliśmy, że nazajutrz znajdziemy jakiegoś doktora, żeby nie wiem co, a wtedy ja zostanę w domu i poproszę go o wypisanie urlopu rodzinnego (opieki nad chorym). Zadzwoniłam na specjalny numer, na który dzwoni się w pilnych sprawach w razie nieobecności lekarza rodzinnego, by zostać połączonym z lekarzem pełniącym dyżur w najbliższej okolicy. Powiedziałam mu, że co prawda nic pilnego, jeśli chodzi o zdrowie, ale potrzebuję zwolnienia dla syna i siebie. W Belgii, gwoli przypomnienia, do szkoły trzeba mieć zwolnienie od lekarza. Rodzic może wypisać 4 zwolnienia z powodu choroby, ale Młody już wszystkie wykorzystał w tym roku - ostatnie wypisałam, gdy nie pojechał na te nieszczęsne narty.

Doktor wypytawszy, co jest synowi, kazał pobiec do apteki po szybki test combo, by sprawdzić czy nie pokaże covida, grypy albo rsv i że wieczorem on zadzwoni. Niczego nie pokazało. Doktor zadzwonił koło osiemnastej i powiedział, byśmy zaraz przyjechali. Okazał się bardzo sympatycznym lekarzem. Zabadał Młodego i powiedział, że nic poważnego mu nie jest, co sama wiedziałam, ale ni e po to tam poszłam.... Tam gardło trochę czerwone i spuchnięte. Powinno szybko się poprawić. Wypisał nam zwolnienie na dwa dni. 

I świetnie! Bardzo mi to pomogło. Odpoczęłam i mogłam przez cały dzień przytulać Młodego, który w chorobie bardzo dużo przytulania potrzebuje. W czwartek czuł się bardzo słabo. Nawet granie ani oglądanie Netflixa mu nie szło. Więc głównie drzemał i się przytulał. W piątek już było lepiej. W sobotę już całkiem dobrze. 

Zadanie domowe online

W czwartek rano tylko musiał wcześnie wstać, bo kolega zadzwonił, że linka nie otrzymał, którego Młody mu wieczorem wysłał. Zadanie domowe w grupach. We trzech robili quiz na Kahoot. Tu zacytuję Młodego: Ruben zebrał i przygotował materiał, ja zrobiłem quiz, a Rens.... Rens po prostu się wygłupiał. Ot, normalka w zadaniach domowych w grupach. Ktoś musi robić, by drugi mógł palić głupa haha.

Normalnie Młody by puścił quiz ze swojego chromebooka, ale jako że do szkoły nie szedł, musiał przesłać koledze, ale ustrojstwo nie chciało współpracować. Pisali z kolegą na czacie i próbowali. Jeden adres, drugi adres, z konta szkolnego, z konta prywatnego, zmiana ustawień, kolejne próby... W końcu Młody odkrył, że link da się na Kahoot (strona z quizami) wyedytować. Wysłał link. Kolega otrzymał. Odtrąbili sukces. Chwilę później wiadmość, że quiz jest prywatny i tamten nie ma dostępu... Gdzie się ustawia na publiczny?! Aaaaa! Mózg Młodego przegrzany nocną gorączką nie dział sprawnie. Młody klikał cały w stresie, bo już ósma dochodziła i kolega zbierał się do wyjścia do szkoły. W końcu znalazł. Poszło! Jeszcze jeden sms od kolegi: "uzupełnij kropki i przecinki i sprawdź błędy, by nam punktów belfer nie obniżył". Młody sprawdził i poprawił. Cały dzień myślał, czy quiz im zadziałał w klasie. Wieczorem zapytał pierwszego kolegę, który pojawił się online. Tak, wszystko działało. Uf.

A ja patrzyłam na to wszystko zauroczona tym, jak Nasz Jedenastolatek sprytnie i sprawnie to wszystko ogarnia, jak zapiernicza palcami po tej klawiaturze laptopa, jak obowiązkowo i odpowiedzialnie podchodzi do zadań domowych i współpracy z kolegami. Jaką wiedzą dysponuje w tak młodym wieku. Nie tylko on, ale ogólnie szóstoklasiści. 

Refleksje o życiu

Ja w wieku 11 lat to byłam chyba dopiero w 4 klasie, bo ja nie przeskoczyłam klasy, a przy tym do pierwszej klasy poszłam jako siedmiolatek a nie sześciolatek jak Młody. W każdym razie ja w tym wieku byłam  głupawym zacofanym wiejskim dzieciakiem, który nie miał najbledszego pojęcia o prawdziwym świecie i prawdziwym życiu. Mam wrażenie, że Młody jest  doroślejszy od jedenastoletniej mnie o jakieś 10 lat. Tak na prawdę to nie ma porówniania pomiędzy tamtymi czasami i ówczesnymi dziećmi a dzisiejszymi dzieciakami. Nie ukrywam też, że aktualne czasy o wiele bardziej mi się podobają niż to nasze dzieciństwo, choć tamto też pewne zalety miało bez wątpienia.

W sobotę świętowaliśmy urodziny Małżonka. Były jak zawsze dekoracje i tort oraz prezenty, a także sałatka. Przede wszystkim okazja do spędzenia czasu razem. W inne dni bowiem nie spędzamy czasu razem. Wszyscy mieszkamy w jednym domu, ale to dwupiętrowy duży dom. Dzieci przeważnie siedzą każdy w swoim pokoju i zajmują się swoimi sprawami, gadają i grają z kumplami. Ja z Małżonkiem przeważnie w salonie - czytamy, Netflixujemy, gadamy. Od czasu do czasu ja spędzam czas z którymś z dzieci albo z kilkoma dziećmi: pieczemy, zajmujemy się zwierzakami, układamy puzzle, gramy w coś, idziemy na zakupy czy zwyczajnie siedzimy i gadamy. Czasem też dzieci spędzają oczywiście czas ze sobą. Dziewczyny lubią razem do miasta wyskoczyć, by po sklepach się poszwendać albo do McDonalda skoczyć. Bywa, że rowerują 8 km do polskiego sklepu po jakieś łakocie. Od czasu do czasu zamykają się w kuchni i robią eksperymenty z piekarnikem. Innym razem Młody coś tam z Młodą knuje, czasem grają też online z kumpalmi Młodej, bo Młody dorósł do dorosłych gier i młodzieżowych dyskusji i żartów. Małżonek często spędza czas z Synem. Razem oglądają mangę, chodzą na spacery albo tata kibicuje synowi w jakiejś grze, a od czasu do czasu dyskutują o muzyce. Ale tak razem wszyscy w pięcioro to raczej rzadko się spotykamy na dłużej w jednym miejscu. Nie jadamy razem, bo Młoda nie lubi jeść w towarzystwie innych, gdyż bardzo jej przeszkadzają dźwięki i zapachy czyjegoś jedzenia (pozdrawiam ze świata spektrum). A skoro jedno może jeść w swoim pokoju, to inni też mogą. Zatem zabierają jedzenie i maszerują do siebie. Nie powiem, by mi to przeszkadzało, bo sama też wolę jeść w ciszy i spokoju. 

stara i stary


Zatem dla nas takie urodziny czy inne tam rocznice to okazja by razem poprzebywać przez chwilę. Oczywiscie niezbyt długą, bo młodzi jednak po chwili czują się tym zmęczeni i idą do siebie. Inne wspólne okazje to jakieś wyjścia do kina, restauracji czy wycieczki rodzinne. 

Po tych kilku dniach wolnego i miło spędzonym czasie w rodzinnym gronie moje samopoczucie znacznie się poprawiło. Można rzec, że wróciło do normy. Pewne rzeczy przemyślałam i przedyskutowałam z małżonkiem, co mi pomogło odzyskać równowagę psychiczną. 

Udało mi się w końcu zapisać Młodą na wizytę do szpitalnego dentysty. Nie zapisują przez internet, ale odpowiedzili, że jak się nie doczekam, by kto odebrał, to mam zostawić swój numer, a oddzwonią. Zostawiłam i faktycznie za pół godzinki miła pani oddzwoniła i mogłam poprosić o umówienie wizyty. Najbliższy termin mieli na czerwiec. Niech będzie.

Nie wiem, czy wspominałam, ale zapisalismy się też na dzień informacyjny w szkole, do której chcemy zapisać Młodego. To akurat robiło się przez internet. 

W tym tygodniu Młody miał ferie krokusowe. Odpoczywał. Któregoś dnia syn klientki zapytał, czy Izydor miałby chęć z nim i innymi chłopakami pojechać na rowerach do lasu. Zadzowniłam do Młodego i podałam chłopakowi telefon i tak się umówili na popołudniu. Ekipa przyjechała po niego, bo my najbliżej lasu mieszkamy i pojechali dalej. Tłukli się trzy godziny po lesie. Łazili po drzewach, wydurniali się, kręcili rowerami. 


Nasz mini-las (ok 10ha) to świetne miejsce do zabawy. Autami wjeżdżać tam nie wolno,  a posiada całą sieć ścieżek i dróżek. Jest też fajny staw, gdzie można na kaczki popatrzeć. Jest chatka i ławki, gdzie można piknik zrobić. Chłopaki potem przysłali Młodemu zdjęcia, bo któryś miał telefon i pocykali sobie fotek na drzewach. Dobrze się bawili. Pewnie jeszcze nie raz w tym czy innym składzie się wybiorą na rowery, bo wiosna dopiero idzie. Młoda ze swoją klasą z podstawówki też dawniej się systematycznie tłukła na rowerach po wsi. To świetna sprawa, bo 5 i 6 klasa - ostatnie klasy podstawówki - to najwyższa pora na doskonalenie umiejętności rowerowych i zdobywanie samodzielności, by potem bezpiecznie wystartować do szkoły średniej. Tutaj do liceum czy zawodówki większość dzieci dojeżdża na rowerach, o ile nie mają dalej niż 10 km. Od nas do większości okolicznych szkół średnich jest plus minus po 5 km, a pod każdą parking na kilkaset rowerów, a i tak trudno znaleść miejsce, gdy później się przyjedzie. 

Jedenaste urodziny. Jak świętować?

Pod koniec tygodnia świętowaliśmy urodziny Młodego. Obchody trwały trzy dni, no bo jak się bawić to się bawić.

Zaczęliśmy w piątek po południu od zabawy w szukanie prezentów. Dzień wcześniej przygotowałam i wydrukowałam kilkanaście kartek z zadaniami. Rano pochowałam prezenty po całym domu i ogrodzie. Młody musiał rozwiązywać krzyżówki, rebusy i zagadki słowne, by znajdować poszczególne rzeczy. Zabawa bardzo mu się podobała. Jeśli chodzi o prezenty to był prezent główny i pełno pierdołek, w śród których znalazły się majtki, skarpety, paczka ciastek, paczka ulubionej herbaty, plakat z Michaelem Jacksonem, wata cukrowa i temu podobne, bo ważna była zabawa.

Potem otworzyliśmy "Picolo" podarowane Młodemu przez siostrzyczkę. I pokroiliśmy czekoladowy tort, który upiekłam dzień wcześniej i przełożyłam przed pójściem do pracy.



Upiekłam biszkopt, do którego dodałam rozpuszczoną gorzką czekoladę. Potem rozpuściłam 150g czekolady w pół litry śmietanki, którą po ostudzeniu na powrót włożyłam do lodówki, by rano ubić mikserem na sztywno i przełożyć przekrojony na 3 placki biszkopt. Na koniec jeszcze odrobina śmietanki z jeszcze większą ilością czekolady (1:1) na polewę ściekającą po bokach.

Młody od razu zażyczył sobie ćwiartkę tortu i prawie całą opędzlował, bo bardzo mu tort smakował.

W sobotę pojechaliśmy do zamku Gravensteen w Gent, a po wyjściu z zamku poszliśmy do restauracji na obiad, który fundowała Najstarsza. Najedliśmy się jak bąki. Do domu wróciliśy wieczorem. Wycieczka była udana. Zamek się wszystkim podobał. Zdjęcia wrzucę na końcu.

Dziś przybyli goście, dzięki którym Młody mógł poczynić pierwsze kroki w korzystaniu ze swojego urodzinowego prezentu. Otrzymał bowiem zabawkę, o której marzył już jakiś czas. 

Mikroskop! 

Kupiłam mu taki, w opisie którego pisało, że jest zalecany od 12 lat i nikt nie biadolił w opiniach, że zabawka dla dzieci. Akurat była promocja i zamiast 270 kosztował 220 euro. Sprzęt całkiem zacny i powinien na lata posłużyć.

Mikroskop Bresser Erudit DLX i Młody


Jakiś czas temu Młody adoptował sobie nową Ciocię i nowego Wujka z internetu i teraz Nowa Ciocia przyjechała, by dać Młodemu (i nie tylko Młodemu) lekcje przygotowywania preparatów i prowadzenia badań. Ciocia podarowała Młodemu zestaw specjalnych barwników i trochę innych przydatnych drobiazgów. Kroili, drapali, barwili... Rozbierali na mikroczęści stokrotkę, upuszczali sobie krwi. Oglądali rośliny, owady i komórki ludzkie. Oglądaliśmy preparaty wszyscy po kolei wielce zafascynowani. Ciocia rysowała komórki i tłumaczyła, co i jak, po co i dlaczego.

Kilka godzin minęło niepostrzeżenie, a Młody jeszcze nie miał dosyć. Ciocia poleciła, co jeszcze można wepchać pod obiektyw, by ładne i ciekawe rzeczy zobaczyć. Obiecała, że w przyszłosci porobi z Młodym jeszcze inne ciekawe eksperymenty. Póki co powiedziała, jak Młody ma założyć hodowlę pierwotniaków... 

Dokupić musimy jeszcze kamerkę, dzięki której można by przesyłać obrazy z mikroskopu bezpośrednio na komputer albo przynajmniej adapter to telefonu, bo fajnie by było zapisywać rezultaty swoich  badań, a może i udostępniać je w sieci. 

barwienie preparatu




Młody bardzo się cieszy z prezentu i z wizyty gości. Urodziny uważamy zatem za wielce udane. 

My dorośli też świetnie się w ten weekend bawiliśmy. Podobało nam się na wycieczce, bo dobrze jest czasem wyjść z domu i odetchnąć innym powietrzem, obejrzeć coś innego niż własne cztery kąty. 

Odwiedziny i nam się podobały. Gdy naukowcy prowadzili prace badawcze, panowie prowadzili jakieś ważne dysputy (nie wiem o czym, bo przecież asystowałam w labo). Obejrzeliśy krew naszych gości pod mikroskopem i jakeś martwe muchy.  Ot, jak to podczas wizyt towarzyskich. 

Zdjęcia z Gandawy





W takich kominkach gotowano ludzi żywcem 



pogoda bardzo fotograficzna była


Izydor wypatrzył z mostu ptaka na gnieździe

sklep z dziwnymi rzeczami









Młody pod Gravensteen










wielkie działo



Graffitistraat

dziwna ławka pod dziwnym sklepem


widoki z zamkowych murów bezcenne


cuberdons, najobrzydliwsze cukierki belgijskie - specjalność z Gandawy







zamkowy wucet :-)


a ludzie były jak mrówki…





18 lutego 2023

Ponarzekam na chłopa, a co!

 Z moim Starym użeram się już jakieś 13 lat, a że w lutym  przypada kolejna rocznica jego przyjścia na świat, pozwolę sobie z tej okazji na osobiste wycieczki w jego stronę….

Dziś pragnę na niego pobiadolić ździebko, niech się dowie i pod rozwagę weźmie, boć to życia człowiek nie ma z takim chłopem. 

Całe dnie toto uczciwie pracuje. I 9 godzin mu się czasem zdarzało w robocie siedzieć, a jeszcze do tego i w soboty niekiedy potrafi do pracy się fatygować, bo wtedy - jak się tłumaczy - więcej zarobić można krócej pracując. Że niby taki mądry jest i sprytny…

W niedziele, zamiast sobie odpocząć, ten ci do garów się pcha i gotować chce. Szuka ci to po jutubach jakichś nowych przepisów i testuje, i kuchci, i pichci, i doprawia... A takie to wszystko dobre uwarzy, że żywcem nie idzie mu odmówić, tylko człowiek się rzuca na te delikatesy, jakby żarcia z tydzień nie widział i się jak wieprz tym obżera. To wszystko jego wina, bo jakby nie gotował, bym nie żarła przecie! 

Gdy normalne chłopy wieczorami z piwem zasiadają przed telewizorem, ten wory śmieci na podwórko taszczy i ku gościńcowi wynosi ładniutko posegregowane. A po drodze jeszcze miotełkę chwyciwszy, ścieżkę podmiecie i kury do kurnika zapędzi. W domu nie usiedzi, ino a to do pralki zaziera i łachy rozwiesza, a to z odkurzaczem tańcuje, a to jakąś szafkę naprawia, a to kran znowu... Skaranie boskie. Kto normalny by tyle rzeczy robił! Widzieliście kiedy?! 

Nigdy ci to o karmieniu świnek nie zapomina. Nawet po ciemku na macanego za trawą po łąkach się szwenda, by rano stworzenia ino świt karmić. I jeszcze czule je poczochra i sianka, i karmy podosypuje, i wody w poidłach dopełni. A potem jeszcze dawaj kurom ziarna dosypać i jajka pozbierać, i do koguta pogadać. Ten kogut to w sumie nawet do niego podobny… Też tylko cały dzień by przy czymś grzebał i o kury się troszczył… 

Mój Stary też i ze  szkutem naszym  się pobawi, jakby frajdę sam miał z tego, że piłkę pokopie, że film wspólnie obejrzy, że muzyki Majkela posłucha i wszystkiem, co sam o muzyce wie, z Synem się podzieli i wytłumaczy i zachęci, i płytę podsunie do posłuchania. Niesłychane! 

A jak testy i sprawdziany gówniakowi podpisuje, jaki dumny ci z tego, jaki zadowolony. I jeszcze chwali się tym potomkiem i z dumą światu opowiada o jego wyczynach i osiągnięciach. A jak ten smrol maleńki jeszcze był, co to się nad nim Stary nie napochylał, nienacałował. A jak ci po osiedlu z tym wózkiem się dumnie prowadzał i wszem i wobec ogłaszał swoje szczęście. No widział to kto, by normalny chłop się tak zachowywał? Miast na mecz pójść, czy do knajpy, jak normalne chłopy, ten ci się do wózka pchał, pieluchy zmieniał, butelki podgrzewał… 

A dorosłym naszym pannom jak to dogadza, a to herbatkę zaniesie do pokoju, a to do fryzjera podwiezie, a to jakich mecyji nakupi. A jak te małe były, ileż to razy, zamiast spać spokojnie, ten przy łóżku chorych czuwał, po łepetynie głaskał, napoje do ust przystawiał, a nawet pościel 3 razy w jedną noc zmieniał i rzygi z podłogi ścierał. Taki to dziwak. 

A w ogóle niecnota sam zawdy za sprawunkami chodzi, choć nikt mu nie nakazuje ani nie prosi. Kumacie? Tak całkiem z własnej i nie przymuszonej woli po sklepach się ugania. Widział to kto, by chłop takimi głupotami sobie kiedy głowę zaprzątał, miast spokojnie do chałupy wrócić i babę do sklepu pogonić?

Wiecznie trunków rozweselających odmawia. I jeszcze się śmie chwalić, że już ponad 20 roków kropli ognistej wody ani innych rzeczy, które mocne są,  do ust nie wziął. Widział to kto? 

A o babę swą jak to zabiega, jak dogadza, jak się troszczy, rozpieszcza… jak we wszystkiem jej ustępuje, jak słucha z uwagą, jak pomaga, jak wspiera, usługuje, kawę pod nos donosi, herbatki parzy, kocyk poprawia, smakołyki rychtuje… W chorobie jak wspomagał, jak na nią chuchał i dmuchał, zamiast do roboty zagonić i w dupę kopnąć, jakby się należało, bo też nie ma co robić, zaraza jedna, tylko chorą udawać… 

Normalny to już dawno by to wszystko rzucił i poszedł w diabły…a ten trwa i nawet silniejszym, twardszym, cierpliwszym, odporniejszym z każdym rokiem się zdaje…  Dziwne to…

Na stare lata jeszcze spokoju się nauczył. Drzewiej to czasem przynajmniej jakimś sprzętem  cisnął o ścianę w drobny mak albo szafie czy pralce kopa zasadził, a teraz co najwyżej jakąś kurwą rzuci. Nauczył się skubany jakimś cudem kierować swoimi emocjami i o wszystkim z babą i dzieciakami rozmawiać.

O to to… to też jest przecie dziwne! On ze wszystkim leci do swojej połowicy i o wszystkim jej opowiada i to tak z głębi serca wyśpiewa wszyściutko, co mu na wątrobie leży i jeszcze nawet o radę tę zołzę potrafi poprosić, a nawet tę radę do serca wziąć. A jak mu przez usta nie przejdzie, co by powiedzieć chciał, to potrafi list kilometrowy napisać, w którym wszystko zmyślnie w słowa kunsztownie ubierze i mejlem do swojej starej wyśle. Niczego przed nią nie zataja, czego przecie nie można za zwyczajne uznać chyba… 

A te jego dziwne jak na chłopa zainteresowania! Trochę wstyd o tym pisać w dzisiejszych czasach, ale  on czyta książki! I to jakie! Nie że tam jakieś proste kryminały, co jeszcze by człek zrozumiał, ale takie mądre o świecie i o życiu. No panie! Do tego ma fioła na punkcie muzyki i filmu. Na codzień niby zwyczajny robol z niego, a tu w czasie wolnym wychodzi szydło z worka. Gdybyście dopadli jego tablet, byście zobaczyli, jakie zbereźności on czyta… Te wszystkie informacje na temat muzyki, filmu, reżyserów, aktorów… Czyta i zapamiętuje. No wariat. Doszukuje, doczytuje, poszukuje, przeszukuje, odsłuchuje, kupuje, przesłuchuje… On tą muzyką żyje i jeszcze Młodego w to wciąga, jakby nie mógł po porostu zwyczajnie mu pozwolić żyć w beztroskiej niewiedzy… Młody ma w nim przyjaciela i kopalnię wiedzy, no bo - powiedzmy sobie szczerze - co jak co, ale zainteresowania muzyczne to co dwaj mają bardzo kompatybilne. Udał się synuś tatusiowi. Żeby było śmieszniej, Stary daje się naiwnie co wieczór Młodemu na spacer wyciągać! Wiecie, że oni łażą dobrowolnie na butach po 4 km dziennie?! Czy ktoś to uważa za normalne w dobie komputerów, telewizji i konsoli?! Chodzą czuby nawet w deszcz, mróz, wichurę. I jeszcze jak Ojciec przykładnie kamizelkę odblaskową na się wciska i Syna do tego samego przekonuje cierpliwie tłumacząc, jakie to ważne… No i oni tak codziennie chodzą w tych oczobolnych kamizelach i całą drogę paszczami kłapią, bo prowadzą - jak to mówią - męskie rozmowy… Nie pojmiesz tego!

Żyj tu z takim! Chodzę po tych instagramach, fejsbukach, jutubach, a wszędy baby na jedną nutę pieją, że wszystkie chłopy to niecnoty, lenie, głupole, ochlaptusy, tępaki, że żodyn za sobą gaci ni skarpet z podłogi nie sprzątnie, że ino przed telewizorami siedzo i czekajo, by im pod nos żarcie podstawiać, że nie ani gotować, ani prać nie umiejo. Ba, kanapki do roboty trza im robić, herbaty naparzyć… Powiadajo, że chłopy nie wiedzo, w który klasie ich dzieci siedzo i ile wiosen im stuknęło, nigdy urodzinach niczyich nie pamiętajo, no nic nigdy nie robio…

I ja to czytam, oczy ze zdziwienia przecierając i myśląc, że ten mój chłop to on jakiś popsowany i dziwny. Żodyn normalny się tak jak on, przeco nie zachowuje. Tak by przynajmniej z internetów wynikało, a ja przecie internetom wierzę…

Za tę jego dziwaczność i do nas normalnych inaczej się dopasowanie na urodziny wyrychtowalim dlań dziwaczny kwieciście wiosenny tort wedle starej babcinej receptury upieczony (kwiecisty, bo jeno takie ozdoby w szafce były). 





10 lutego 2023

Pierwsze pięć przysiadów po raku

Każdego dnia zaraz po wstaniu z łóżka odsuwam żaluzje i spoglądam za okno, by ocenić stan pogodowy i swoje możliwości co do dopłynięcia do brzegu kolejnego dnia. Gdy widzę czyste niebo (a to da się zobaczyć nawet po ciemku), szanse wydają się większe, a podróż wesoło się zapowiada. Gorzej, gdy do okna pukają ciężkie chmury i sikają po szybach. Wtedy ma się chęć zrobić w tył zwrot i na powrót przykryć się kołdrą. Nie lepiej wcale, gdy świat pokryty jest szronem, bo choć to lepiej od pluchy wygląda, tak sam widok już mrozi szpik w kościach.

poranny widok z okna

inny widok z okna

ścieżka rowerowa - droga do pracy

ścieżka rowerowa - inna droga do pracy


Czasem bywa też tak jak w zeszłą niedzielę... Spojrzawszy przez okno, zobaczyłam błękitne niebo i uśmiechnięte słońce. Pomyślałam od razu ,że fajnie by było wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza i energii słonecznej. Moje drugie ja jednak podszeptywało, by jednak otworzyć Netflixa, chipsy i piwo... 

Ostatecznie jednak promienie słoneczne tak nachalnie się pchały przez okna, że w końcu wzięłam aparat i poszłam poszukać dowodów na zbliżanie się wiosny...

Słońce kłamało! 

To błękitne niebo i uśmiechnięte promienie to oszustwo!

 Wcale nie było tak ciepło, jak się wydawało przez szybę! Idę sobie, rozglądam się za jakimś kwiatkiem, a tu widzę, że wrony lecą do tyłu... Patrzę po sąsiedzkich ogródkach i widzę, że pranie w poziomie wisi... Dobrze, że czapkę założyłam, bo by mi resztę kłaków wydarło... Rękawiczek nie wzięłam, bo dałam się nabrać na to fejkowe ciepło, przeto ręce mi do aparatu zaczęły przymarzać. Obeszłam zatem tylko dzielnię wkoło raźnym krokiem, tu i tam naprędce cykając fotkę, po czym wróciłam do domu i poprosiłam maszynę o gorącą kawę...

Wiosnę znalazłam... zatem opłaciło się wyjść.


ściażka w stronę centrum wsi

gromada rowerzystów w oddali za końskim pastwiskiem





mój prywatny krokus przydomowy





Chwilę później wsiedliśmy do Insygni i pojechaliśmy do pobliskiego kina. Jakież było nasze zdziwienie, gdy wparowaliśmy z zapasem popcornu i chipsów na salę, a tu prawie komplet. Udało nam się 4 miejsca w ostatnim rzędzie wypatrzeć i rozsiedliśmy się wygodnie. To małe stuletnie kino podmiejskie z dwoma salami. Lubimy tam chodzić, bo bilety są o wiele tańsze w porównaniu z wielkomiejskimi kinami, a  i kibel za darmo, nie jak w tych dużych, że nawet za sikanie haracz ściągają... 

Premiery i bardzo popularne filmy ściągają tłumy i czasem trzeba na zewnątrz na chodniku w kolejce do kasy czekać, ale często na sali jest tylko kilka osób. Raz poza nami tylko ze 4 ludzia było, co było świetne - taka cisza i spokój...

Obejrzeliśmy drugą część Kota w Butach oczywiście po niderlandzku. Świetna baja.



W tym tygodniu okropnie nie chciało mi się wstawać do roboty. Nawet piękne wschody słońca nie poprawiały sytuacji. Bo było zimno. Obrzydliwie zimno. A ja nienawidzę zimna! Zimno zabiera mi dużo energii, bo mój organizm ma jakieś przestarzałe ogrzewanie, co dużo paliwa potrzebuje, a jak zużyje wszystko na ogrzewanie, to brakuje mi na robotę i myślenie. Co oznacza, że szybko się męczę i robię się śpiąca. W konsekwencji robota mi idzie jak krew z nosa... Nawet nie chce mi się chcieć...

W środę na lekcji przysypiałam i ciężko mi szło zrozumienie czegokolwiek, nawet prostych poleceń... Niemniej jednak uważam, że ten kurs będzie wielce przydatny i trochę sobie powtórzę, trochę nowych rzeczy nauczę. Nawet jak połowę ogarnę, to zawsze to coś, zawsze krok do przodu...

Sukces mionionego tygodnia to 5 przysiadów.

Pomyślicie pewnie, że też mi sukces. No normalnie klękajcie narody, bo młoda baba czterdziestopięcioletnia zrobiła pięć przysiadów... Taaa, był taki czas, że i ja na rozgrzewkę machałam po 50 przysiadów, brzuszków i pompek, co teraz wydaje mi się takie osiągalne jak wycieczka na Księżyc. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że przyjdzie taki czas, w którym zrobienie jednego przysiadu będzie dla mnie powodem do świętowania. Operacje, chemia, naświetlania, piguły i sam kolega rak... to całe gówno zmasakrowało mi ciało nie do poznania. Serio do nie dawna nie byłam w stanie rano wykonać jednego pierdolonego przysiadu. No nie dawało się ani kucnąć, ani tym bardziej powstać. W robocie czasem muszę coś na dole umyć, odkurzyć itp i wtedy muszę kucnąć... W dzień jest lepiej niż rano, ale często zdarza mi się krzyknąć AŁA!, gdy się zapomnę i nagle sobie przykucnę. No bo boli. Kolańska są sztywne i nie chcą współpracować skubane. Gdy dłużej muszę przyziemne sprzątanie wykonywać, klękam na kolana, bo dłuższa pozycja kucająca jest niedowytrzymania. Wstawanie to już w ogóle jaja jak berety... Nawet szkoda słów na to...

Ale, proszę państwa, ja co jakiś czas rano uparcie sprawdzam, czy już... Sprawdzałam, po każdej operacji i w końcu mogłam znowu zacząć codzienną poranną gimnastykę w taki czy inny sposób... Podczas chemii jednak dałam se z gimnastyką siana... 

Jakiś czas temu zaczęłam robić rano gimnastykę stóp, by łatwiej móc schodzić po schodach. Zawsze to jakiś początek. Kolana nie współpracowały, wszystko inne też bolało za bardzo, by robić coś więcej, ale w tym tygodniu udało mi się najwpierw zrobić 3 przysiady i parę innych ćwiczeń z mojego standrdowego repertutaru, a pod koniec tygodnia doszłam, panie, już do pięciu. Brawo ja! Na prawdę się z tego cieszę, bo to oznacza, że się poprawia wydolność moich stawów... Wydaje mi się, że w ogóle wszystkie lepiej pracują, choć nadal mnie wszystko pobolewa, czym by nie ruszył... 

W tym tygodniu otrzymaliśmy też wreszcie termin pierwszej wizyty u psychologa dla Młodego odnośnie badania w kierunku autyzmu. Psycholożka przepraszała w mejlu, że terminy się opóźniły, bo ktoś jej w rodzinie zmarł i miała wolne... Życie. 

Mamy wizytę na połowę marca dopiero, ale przynajmniej jest już ustalona, to można spokojnie czekać.

Nie udało mi się natomiast dodzwonić do szpitala, gdzie chciałam umówić wizytę dla Młodej na usuwanie zębów mądrości. Dentysta polecił nam szpital w Sint-Niklaas, że tam dobrze robią i że bez wątpienia wezmą pod uwagę autyzm i nadwrażliwość Młodej... Najpierw jednak sam spytał, gdzie będziemy szli, a ja powiedziałam, że chyba do Dendermonde, tam gdzie ja miałam robione ostatnio... a ten - Ja bym jednak odradzał, nie ufam im...  - mówi - Tobie powinni byli delikatniej to wszystko robić, a co, jak harpagany potargali... 

A do Sint Niklaas ciężko się dodzwonić... Spróbuję wysłać e-mail z prośbą o umówienie spotkania... Już nie raz się przekonałam, że to najlepszy sposób, by dopchać się do specjalisty w szpitalu. 

Młoda śmiała pół dnia z tego "nie ufam im" :-) Już wspominałam chyba, że nasz dentysta to taki wesoły przesympatyczny dziadek. Uwielbiamy u niego pokazywać paszczę. Do każdego mówi, jak do dziecka ze spokojem i troską wszystko tłumacząc. Młoda miała dwa małe ubytki powstałe podczas noszenia aparatu i zaczął jej wiercić, ale zobaczył że coś nie tak, więc przerwał i pyta, czy boli. Gdy Młoda kiwnęła na tak, od razu wyjął strzykawkę i znieczulił. I jeszcze się upewniał, czy na pewno już nie boli . U niego nie ma prawa nic boleć. A jak boli odrobinę albo czujesz dyskomfort, to cały czas przeprasza... Przefajny i przemiły facet.

Młodego ostanio bolało, ale potem mówi, że i tak lubi do Krisa chodzić, bo to fajny dentysta. 

Udało mi się też w końcu w tym tygodniu pojechać do  swojego biura po paczkę z odzieżą roboczą. Jaka byłam zaskoczona, gdy konsultantka dała mi wielgachne pudło. Kurde, nie dała bym rady tego wziąć na skuter. Nawet z Młodą. Wypakowałam zatem i upchałam do kufrów. Dużo tego. Otrzymałam 10 koszulek, 3 fartuchy (wcześniej już 2 dostałam), bluzę polarową (drugą dostałam wcześniej), kamizelkę odblaskową, buty, 2 paczki rękawiczek jednorazowych (razem 200 sztuk) i 5 sztuk zwykłych... Jak pracuję 7 lat, tak pierwszy raz dostałam sensowne ubrania robocze i to w takiej ilości... Co potwierdza słuszność zmiany biura. Nie kłamali też co do premii za każdego nowego klienta, a każdy mój klient był dla nich nowy. Zarobiłam na tym 350 euro! Za to sobie ten chromebook kupiłam. 


Z dorobku minionego tygodnia należy wymienić jeszcze kilka pudełek starych puzzli, które otrzymałam od klientów. Będzie układane! Same piękne, choć troszkę już pewnie wyblakłe krajobrazy. Fajnych mam klientów c'nie?


A jeszcze humor tygodnia. Oczywiście, co mnie śmieszy, niekoniecznie innych też rozbawi, ale muszę to zanotować dla siebie, bo mnie robawiło bardzo.

Kończąc sprzątanie jednego domu, spojrzałam na swój telefon i zobaczywszy nowe mejle, zajrzałam do skrzynki. Tam informacja, że mają dostarczyć dwie paczki tego dnia. Wysłałam więc sms do Młodej, by miała na uwadze dzwonek do drzwi. A tu dostaję prawie natychmiastową odpowiedź obrazkową:


Rozbawiło mnie to prawie do łez. Rychło wczas ją powiadomiłam, gdy paczki już siedziały w najlepsze na naszej kanapie...

Tymczasem Sunny znowu wysiaduje siano. Ta kura ma coś z głową. Non stop kwocze... Myślałam, że na wiosnę siędzie, to zadzwonię do drzwi tego domu, gdzie widzę też silkie z kogutem i poproszę o 3 jajka, by dać jej wysiedzieć, bo 2-3 kury więcej moglibyśmy jeszcze mieć, a nie chcemy od swoich, bo trochę bez sensu żeby Heniek ganiał za swoimi córkami potem... No, jest szansa, że koguty się wysiedzą, ale 50% że jednak dziewczynki... No ale teraz za wcześnie trochę, za zimno na kurczaki... 

Ale piękna to ona teraz jest! Ta nasza Sunny. Taka bardzo bardzo czarna i puszysta, i mięciutka... Lubię ją brać na ręce  i przytulać twarz do jej puszystych piór... Ona tego nie lubi, ale jak siedzi, to można ją brać spokojnie na chwilę...

Bożena już powoli też obrasta i nie długo też będzie piękna i puszysta... Tym razem nie dało się jej sfotografować, bo była w krzakach schowana...

Sunny

a z tyłu wróbel...

Heniek Złotopióry też jest piękny! Trochę śmieszny i niezbyt odważny, ale piękny i fajny.



Świnie też pokażę, byście o świniach nie zapomnieli ;-)


śniadanie prosto z łąki (Boba, Migotka, Maggie, Lady, Love)