strony bloga

28 kwietnia 2024

Dlaczego dzieciom nie wolno rozmawiać w szkole po polsku?

 Ten wpis będzie w głównej moją prywatną opinią na temat używania określonych języków w życiu codziennym. Po rzeczywiste wytyczne proszę udać się do odpowiednich instytucji, czyli np własnego urzędu gminy, szkoły, przedszkola, świetlicy, swojego pracodawcy etc. 

Każde miejsce w Belgii ma własne zasady i regulaminy…

Do napisania tego wpisu skłoniły mnie uwagi czytelników, z których przebija zdziwienie wymienianym przeze mnie co jakiś czas faktem, że w szkołach moich dzieci oraz świetlicach pozaszkolnych nie wolno rozmawiać w językach innych niż niderlandzki. 

Tak, w szkołach, do których uczęszczały i uczęszczają moje dzieci, obowiązkowo należy używać języka niderlandzkiego, który jest urzędowym językiem Flandrii. Głów za to nie ucinają i dzieciarnia czasem gada w innych językach. Nie jest to jednak mile widziane i często jest karane. Moim zdaniem, poniekąd słusznie.

Gdy idzie się na wywiadówkę do szkoły a nie włada się wystarczająco językiem niderlandzkim, należy zabrać ze sobą tłumacza, nawet jak się wie, że z nauczycielem można się porozumieć w innym języku. Oficjalnie bowiem nauczyciel przeważnie nie może rozmawiać w innych niż niderlandzki językach nawet jeśli biegle się takowymi posługuje. Wielu nauczycieli jest miłych i olewa te wytyczne, bo zależy im przede wszystkim na dobru dziecka i porozumieniu się z rodzicem, ale - moim zdaniem - powinno się bardziej na to zwracać uwagę. Zaraz wyjaśnię dlaczego tak uważam.

Przypomnę tu gwoli ścisłości, że Belgia ma trzy języki urzędowe: niderlandzki, francuski i niemiecki, ale te poszczególne języki dotyczą określonych regionów a nie całej Belgii. W sensie, nie znaczy to, że skoro mamy tu 3 języki urzędowe, to możemy ich używać zamiennie. Bynajmiej!

Bruksela jest oficjalnie dwujęzyczna i nawet nazwy ulic ma w dwóch językach. Ale szkoły nie są dwujęzyczne. Szkoły dzielą się tam na francuskojęzyczne i niderlandzkojęzyczne. Bruksela to jednak nie mój świat i nie zamierzam temu miastu więcej uwagi tu poświęcać. 

W Walonii (dolnej połówce tego kraju) językiem urzędowym jest francuski i tak się tam mówi wszędzie. Po niderlandzku nikt tam prawie nie mówi. Przy granicy z Niemcami jest niewielka część niemieckojęzyczna i po niemiecku tam się gada wszędzie. To też nie moje światy.

U nas we Flandrii obowiązuje niderlandzki, niestety przybywa tu coraz więcej i więcej ludzi mówiących w innych językach, z których spora część niestety nie mówi po niderlandzku albo słabo mówi po niderlandzku i co gorsza nie zamierza nic z tym problemem robić.

Wiedząc to, zastanówcie się teraz nad tym sami na spokojnie, jaki to ma wpływ na edukację…?

Omówię to na naszym przykładzie. 

My w domu mówimy wszyscy po polsku, bo jesteśmy Polakami i przyjechaliśmy z Polski. 

10 lat temu Dzieci poszły do szkoły, w której mówi się po niderlandzku. Nic nie rozumiały. Nikt nie rozumiał, co one mówią. My nie rozumieliśmy nauczycieli a oni nas. Niczego nie mogliśmy omawiać. Dzieci o nic nie mogły zapytać ani nie rozumiały lekcji. Takich ludzi jak my, czyli nie mówiących po niderlandzku, jest tu masa. Codziennie ktoś nowy przybywa. Każdy z innego kraju. I tak od wielu, wielu lat...

Czy to ma wpływ na edukację dzieci? 

Czy to ma wpływ na samopoczucie dzieci? 

Czy to ma wpływ na stosunki koleżeńskie? 

Jak myślicie...?

idźmy dalej. Wyobraź sobie, że jesteś takim dzieckiem i że w twojej klasie jest więcej polskich dzieci. 

Z kim będziesz najchętniej się bawić, porozumiewać? 

Jaki to będzie miało w dalszej konsekwencji wpływ na twoją edukację? 

Podpowiem ci. Na pewno nie przyśpieszy to nauki języka urzędowego i nie wpłynie na rozumienie poszczególnych lekcji i nawiązywania znajomości oraz zacieśniania więzi z innymi dziećmi. 

Jeśli szkoła pozwoli ci mówić po polsku, będziesz się najchętniej trzymał z polskimi dziećmi i będziesz ograniczał kontakty z innymi. Nauka nowego języka będzie ci szła opornie. Do tego inne dzieci nie będą cię lubiły, bo nie będą cię rozumiały. Zatem będziesz mało z nimi kontaktów utrzymywał... I tak rozkręci się błędne koło. To dotyczy też pracy i życia codziennego, ale to nie ta bajka...

Jeśli natomiast szkoła ci zabroni mówić po polsku, to chcąc nie chcąc będziesz używać tutejszego języka, a wtedy szybko się go nauczysz. Przy tym jeśli wszystkie dzieci z wszystkich krajów będą miały ten sam zakaz, to szybko zaczniecie się ze sobą bawić, a wasz wspólny jezyk, czyli w tym wypadku niderlandzki, będzie się poprawiał z każdym dniem. 

No, tu należy też chwilę się zastanowić, czy rozmawianie z innymi obcokrajowcami nie wypacza jakości niderlandzkiego... Moim zdaniem to robi, dlatego dziś ogólny poziom i jakośc tego języka nie są w najlepszym stanie (MOIM ZDANIEM, a jestem TYLKO obcokrajowcem, tyle że zwracającycm uwagę na języki).

Idziemy dalej... 

Wyszliśmy z przedszkola i jesteśmy w podstawówce. Musisz się uczyć czytać i pisać po niderlandzku. Musisz się uczyć dodawać, odejmować, mnożyć, obliczać powierzchnię sześcianu itd Jak masz to robić, gdy nie znasz podstawowych terminów w języku niderlandzkim? Gdy mama ci w domu po polsku wytłumaczy, to w szkole na nic się to nie zda, bo nie będziesz wiedzieć, że driehoek to trójkąt ale też ekierka. A pierwiastek, na którego tu mówią wortel, co oznacza też marchewkę albo korzeń, może wprawić cię w konsternację. O nauce historii, biologii, geografii to już nawet nie mówię...

Dziecko szybko nauczy się w szkole nowego języka, ale pod warunkiem, że będzie go cały szkolny dzień używać, a nie tylko na lekcjach. 

Jeszcze szybciej i lepiej nauczy się go, gdy będzie posługiwać się nim też po lekcjach, czyli np w świetlicy, w klubie sportowym etc.

Wiadomo jest, że możliwość posługiwania się językiem ojczystym jest niezmiernie istotna do prawidłowego rozwoju i dobrego samopoczucia. Dlatego, moim zdaniem, ważne jest, by dziecko mogło w domu mówić w swoim języku. Tylko w ojczystym rozumiemy detale i wszelakie drobne niuanse. W ojczystym najłatwiej wyraża się uczucia, emocje itd itd.

Jeśli jednak zależy nam, by dziecko osiągało dobre wyniki w nauce, dobrze wszystko w szkole rozumiało, poznawało i zaprzyjaźniało się z innymi dziećmi (nie tylko Polakami) jedną z pierwszych rzeczy powinno być dążenie do tego, by w szkole był zakaz używania innych niż niderlandzki języków.

To jest ważne, moim zdaniem, nie tylko dla nas prywatnie, ale dla całego systemu edukacji. Tak na babski rozum wydaje mi się oczywiste i logiczne, że aby zachować odpowiedni poziom nauki i poziom języka urzędowego, trzeba pilnować, by dzieci nie używały w szkole innych języków, by poza szkołą jak największy kontakt z językiem niderlandzkim miały, by oglądały bajki i filmy po niderlandzku, by po niderlandzku czytały książeczki…

Jak inaczej wyobrażacie sobie sensowną i solidną edukację? 

Ktoś kiedyś napisał w komentarzu, że w Polsce ukraińskie dzieci mogą swobodnie po ukraińsku rozmawiać. Wydaje się to takie miłe i sympatyczne ze strony dyrekcji szkoły, ale czy aby na pewno takie jest? Było by, gdyby powstały klasy ukraińskojęzyczne, gdzie lekcje prowadzone by były po ukraińsku, a w przyszłości zagwarantowane będzie tym dzieciom podjęcie studiów czy pracy w tym języku. Moim zdaniem tylko wtedy jest to w porządku wobec tych dzieci. Nie koniecznie wobec polskich i przyszłości kraju, o ile celem nie jest stworzenie Polski ukraińskojęzycznej i Polski polskojęzycznej. 

Pozwalanie dzieciom na rozmawianie w swoim języku wspieramy podział na „nas i ich”, na „swoich i obcych”. Takie jest moje skromne zdanie, co nie znaczy, że wy też tak musicie uważać.

 Jakie są konsekwencje to u nas w BE sobie to właśnie możecie to obejrzeć... 

Podejrzewam, że kiedyś też od takich miłych gestów się zaczęło, a dziś się płacze nad poziomem edukacji, nad poziomem i jakością języka niderlandzkiego. A poziom edukacji we Flandrii leci na łeb na szyję… a jest już, moim zdaniem, wystarczająco nisko, by każdy debil mógł skończyć liceum (w PL chyba zresztą jest podobnie, tak nawiasem mówiąc). W kwestiach pozaedukacyjnych ogólnospołecznych też jest przecież problem… I tu, patrząc z perspektywy tubylców, tym bardziej powinny być sensowne wytyczne i konkretne wymagania wobec ludzi chcących mieszkać we Flandrii. A tymczasem ludzie dostają bez większych problemów obywatelstwo Belgijskie po niderlandzku czy francusku ledwie dukając trzy zdania, co w moim mniemaniu , gdy spojrzeć na to z perspektywy tutejszej, jest  dosyć głupie... 

Jako obcokrajowiec mogę rzec, że spoko, iż nie muszę się uczyć niderlandzkiego, że Małżonek może w robocie po angielsku gadać i że u dentysty czy innego tam lekarza, mechanika, fryzjera etc się po angielsku dogadamy. To miłe i fajne, że wolno, że są takie możliwości, że ludzie władają tu wieloma różnymi językami i wszędzie się można dogadać bez nauki tutejszego języka urzędowego… 

Biorąc to jednak na rozum i spoglądając na to przez flamandzkie okulary, już takie dobre się nie wydaje…

Widzę to po wynikach naszych (i kilku polskich znajomych) dzieci. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że Młody ma blisko 130 IQ to i tak dziwnym mi się wydaje, że jego poziom znajomości języka niderlandzkiego zdaje się być (i to od dawna) wyższy niż rodowitych Belgów. 

Chyba nie powinno tak być…? Moim zdaniem przynajmniej część klasy, która od urodzenia posługuje się niderlandzkim, jednak powinna być lepsza od polskiego dziecka w języku niderlandzkim. Mam też cynk od innych Polaków, że ich dzieci też z łatwością sobie radzą z tym językiem od początku, znaczy spełniają szkolne wymagania… Obawiam się jednak, że to nie świadczy wcale o wyższości naszych polskich mózgów, tylko bardzo niskim poziomie szkolnego języka niderlandzkiego. To ma swoje dobre (dla nas obcych) strony i złe.

Doniesienia z pracy i od zaprzyjaźnionych belfrów zdają się moją teorię potwierdzać… Jest cienko.

Komplementy jakie ja słyszę na co dzień na temat mojej znajomości języka też temu świadczą. Ja jestem mądra, stąd wiem, że mój niderlandzki pozostawia sobie wiele do życzenia, ale wszyscy (poza moimi jeszcze bardziej mądrymi dziećmi) twierdzą, że świetnie mówię i piszę. Taa

Poza tym trzeba wam wiedzieć, że tutaj we Flandrii w każdej klasie jest pełno różnych obcokrajowców, z których każdy posługuje się innym językiem w domu.

Taki polski i ukraiński to przecież są podobne. Poza tym Ukraińcy mają często polski w szkole jako język obcy.

A tutaj w Belgii w jednej szkole masz dzieciaki niderlandzkojęzyczne, francuskojęzyczne, polskojęzyczne, arabskojęzyczna, chińskojęzycznej, portugalskojęzyczne, rosyjskojęzyczne, angielskojęzyczne, żeby tylko kilka wymienić. Gdy pozwolić każdemu gadać w szkole w swoim języku, potworzą się grupy językowe, a to pociągnie za sobą m.in. konflikty i spowolnienie nauki niderlandzkiego, a w dalszej konsekwencji obniżenie jego poziomu, bo przeciez jak masz choćby 30% dzieci w klasie obcego pochodzenia to w końcu trzeba poziom nauki do nich trochę dostosować, a potem kolejną trochę i kolejną... Tymczasem nie od dziś wiadomo, że dzieci (ba, wszyscy ludzie) lubią iść na łatwiznę i jeśli można coś łatwiej zrobić to zrobią łatwiej i nie będą się wysilać... Jeśli rodowici Flamandowie otrzymują takie same zadania, jak innojęzyczni to nie może to pozostać bez wpływu na ich język i wiedzę...

Nakazem posługiwania się językiem niderlandzkim w szkole Belgowie próbują ratować ten język przed zagładą i zniszczeniem. Próbują ratować ogólny poziom edukacji, bo słaba znajomość języka pociąga za sobą trudności w rozumieniu materiału z pozostałych przedmiotów.

Uważam jednak, że to już za daleko zaszło. Było się 20 lat temu nad tym zastanowić i wtedy wprowadzić stosowne wymogi, zasady, regulacje… Teraz to musztarda po obiedzie… Choć mówią, że lepiej późno niż później...

Zresztą ja widzę problem nie tylko w szkole. W pracy to też czasem jest MOIM ZDANIEM do dupy, gdy nie ma obowiązku mówienia w języku urzędowym.

Znowu mamy dwie strony medalu. Jedna, która nam obcym pasuje, to to że nie musi się mówić po niderlandzku, by dostać pracę. Dla nas bomba. Czy to jest jednak dobre? Nie sądzę.

Powoli się i to  zmienia. Małżonek zauważył to gdy ostatnio zacząl się rozglądać za ofertami pracy. Coraz więcej firm (wiecej niż jeszcze 5 lat temu) wymaga  komunikatywnej znajomości języka niderlandzkiego. Co wydaje mi się jak najbardziej sensowne i logiczne. Co więcej, ja uważam, że to ma wpływ na jakość pracy. Niby jak, zapytacie? No to wyobraźcie sobie, że swoją pracę musicie wykonywać w zakładzie, gdzie każdy pracownik pochodzi z innego kraju i innym językiem się posługuje, a szefuncio jeszcze w innym mówi. 

No i teraz odpowiedzcie sobie na pytanie, jak wyglądać będzie wasze rozumienie poleceń, jak będzie wyglądać współpraca, gdy tylko pojedyncze słowa wypowiadane przez kolegów i szefa będziecie rozumieć?

A tak ja widzę właśnie funkcjonowanie niektórych firm. W szczególności takich gdzie nie potrzeba dyplomów, czyli w przypadku zwykłych, jak my, roboli.

 Widziałam to nawet, gdy te nam okna wymieniali: kierownik z jednym gościem gadał po niderlandzku, z drugim po francusku, z trzecim po angielsku, dwóch między sobą gadało bodajże po turecku i pewnie jeden drugiemu tłumaczył, bo tak jest tu często, że ktoś nie mówi ani Kali jeść Kali pić, ale ma kolegę, który mu tłumaczy. Kolega nie zawsze też wszystko rozumie, a czasem rozumie źle... 

U Małżonka w firmie też tak robota wygląda. Nasi przyjeżdżają na umowy A1 bez znajomości jakiegokolwiek języka poza polskim i tak któryś bardziej ogarnięty (nie mylić z dobrze mówiący) w językach tłumaczy innym. Nie muszę dodawać, że nie każdy posiada lotny umysł i nie każdy od razu wszystko zrozumie i zapamięta, a nie mogąc zapytać szefa (bo nie zna języka) robi jak uważa... Efekty są czasem opłakane. No i szybko tworzą się podziały. Belgowie sobie. Polacy sobie. Turcy sobie... Jeden się z drugim nie dogada, a jak już to tylko w sprawach pracy, a na przerwie nie pogadasz już "o starych karabinach", nie zrozumiesz dowcipów, no więc tworzą się grupy, każdy siada przy innym stole, albo jeszcze lepiej - niektórzy Polacy wychodzą ostentacyjnie na zewnątrz z kanapką, "bo z belgusami jedli nie będą" i  zaczyna się wzajmne obrabianie dupy, obrażanie, złości i niesnaski. Każda grupa uważa się za lepszą od drugiej... Nic dobrego z tego w każdym razie nie wynika.

Tutaj też widziałabym bezwzględny nakaz nauki niderlandzkiego, ale na takiej zasadzie, że pracodawcy powinni wysyłać pracowników w czasie godzin pracy na takie podstawowe kursy językowe, oczywiście z zachowaniem normalnego wynagrodzenia za te godziny. No ale to marzenie ściętej głowy. Małe firmy i tak już ledwo zipią, ale to inna bajka.



8 komentarzy:

  1. Skoro ktoś decyduje się zamieszkać w innym kraju, to chyba normalne, że powinien poznać nowy język, zwłaszcza gdy jego dzieci mają uczęszczać do miejscowej szkoły, a dzieciom chyba łatwiej przychodzi nauka języka obcego, niż dorosłym.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się to oczywiste wydawało, dopóki nie wyjechałam do tego innego kraju i organoleptycznie sie nie przekonałam jak daleko leży piękna teoria i szczytne ideały od brutalnej, ciężkiej rzeczywistości. Jak zajrzysz na początek mojego bloga, to pewnie znajdziesz gdzieś moje fantazje na temat tego, jak to sobie wyobrażam, że za 5 lat będziemy wszyscy szwargotać perfekcyjnie po niderlandzku i francusku, a dziś po ponad 10 latach przede mna ciągle daleka droga do posługiwania sie biegle językiem niderlandzkim, a po francusku ledwo parę słów i zwrotów rozumiem. Małżonek dwa razy zaczynał kurs, ale poddał sie po paru lekcjach, gdy zmęczenie mało go nie zabiło i dziś ledwo duka parę słów z biedą.
      Dzieciom zwykle łatwiej przychodzi nauka języka niż dorosłym, ale nie zawsze. Na przykład nasza Najstarsza po ponad 10 latach we Flandrii mówi słabo po niderlandzku, francuskiego w ogóle nie była się w stanie nauczyć, a żeby było dziwniej, najlepiej posługuje sie angielskim, bo wszystko jest proste i oczywiste w teorii, a w praktyce czasem okazuje się zwyczajnie niewykonalne. Kiedyś pozanałam na kursie francuskiego ponad 50-letnią Chinkę, która przyznała, że nawet po chińsku dobrze nie nie mówi, a tylko w wielu różnych językach po trochu...
      Ale tak, nadal uważam, że każdy w miarę możliwości w taki czy inny sposób powinien się uczyć języka tubylców dla własnego dobra. Ten wpis jednak jest o zakazie używania innych języków niż urzędowy w szkole. W sensie w całej szkole o każdej porze, a nie tylko w czasie lekcji. Na przerwach i w świetlicy poza szkolnej też nie wolno używać nikomu innych języków. Nawet w środę mi sie opiedol dostał, że pozwoliłam sobie na mówienie do pewnej 3-latki po polsku podczas rysowania, gdy jej starszy brat poinformował mnie, że ona nie rozumie za bardzo po niderlandzku i nie kuma, o co chodzi... Mea culpa, ale nie żałuję, bo widziałam wielką radość na buzi dzicka, że wreszcie, może opowiadać i zostać zrozumianym. Dzieci są przyprowadzane o świcie i odbierane wieczorem, z czego wniosek, że rodzice pewnie nie mają za dużo dla nich czasu... I to jest ta druga kontrowersyjan strona zakazu używania języków obcych w świetlicy pozaszkolnej...

      Usuń
    2. Do trzyletniego dziecka mówić w obcym języku to okrucieństwo, przecież i tak ma ciężko
      Jotka

      Usuń
    3. Ale z kolei mówienie do dziecka po polsku, gdy na tej samej sali przy ty samym stole masz dzieci mówiące w domu po grecku, francusku, rosyjsku, chińsku, arabsku, rumuńsku, włosku, czyli dla których zarówno język niderlandzki jak i polski są językami obcymi jest równiez okrutne, prawda? A takie są tutejsze realia. W powyższej sytuacji, w której do dziewczynki mówiłam po polsku, przy moim stole siedziały dzieci, których językiem ojczystym jest francuski, angielski, grecki, ukraiński i bodajże arabski i tak jest w większości szkół, świetlic, klubów sportowych, zakładów pracy... Jako się rzekło, rozumiem nakaz mówienia po niderlandzku i zakaz używania innych języków, bo tak jest po prostu najbardziej sprawiedliwie, a że to okrutne, no cóż, takie jest życie na emigracji...

      Usuń
  2. Kontrowersyjny temat. Dzieci powinny mówić jezykiem, który kochają. I to jest prawda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest faktycznie kontrowersyjny temat. W domu dzieci powinny mówić językiem, który kochają. Ale w szkole? Mam uczniów z Białorusi, Rosji, Ukrainy, a nawet angielskojęzycznego Afrykańczyka. Jak ich scalić? Jak poznać ze sobą? Muszą mieć wspólny język, żeby się ze sobą bawić i nie czuć odizolowanymi.

      Usuń
  3. Moja córka uczy się niderlandzkiego online od Polki, która w Polsce skończyła niderlandystykę. Robi bardzo ładne postępy. Może to jest rada dla Twojego męża: Polak/Polka z dydaktycznymi umiejętnościami lepiej nauczy podstaw języka, bo rozumie poziom trudności i myśli po polsku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutejsze kursy są świetne i u nas w gminie jest na poziomie super łatwym, idealnym dla dorosłych (ja sama 2 razy w tygodniu wieczorami dojeżdżałam pociągiem 30km do Mechelen na intensywny, bo tu było dla mnie za łatwo i za nudno). Problemem Małżonka nie jest poziom trudności, tylko brak czasu i sił (on jest po 50tce i pracuje ciężko fizycznie 6 dni w tygodniu - wstaje o 5 lub o 4 i spać chodzi o 21), no i trochę też chyba motywacji oraz talentu do języków, bo, powiedzmy sobie szczerze, i ja spokojnie mogłabym go nauczyć podstaw i nawet już kilka razy sugerowałam taką opcję, ale się nie przyjęło. Młody czasem uczy tatę jakichś słówkek i każe mu powtarzać, ale zwykle kończy się na przewracaniu oczami i chichraniu z taty :-). Zresztą Małżonek do dziś wspomina pierwszy kurs słowami "ja to z Alim w ostatniej ławce siedziałem i tylko się ciągle śmialiśmy...". Ali (Marokańczyk) trochę dłużej chodził, ale też ciągle nie mówi po niderlandzku, a jego żona jest Belgijką tyle że Walonką z urodzenia i w domu mówią po francusku (przyjaźnimy się). O też nie miał sił, bo pracował często na noce, a w domu trójka dzieci, więc na kursie się woleli pewnie wydurniać jak dzieci i gadać o dupie Maryny, by się zrelaksować.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko