28 grudnia 2014

Miłości do samochodu nic nie przeszkodzi

Parę dni temu szykowalismy się do przyjęcia urodzinowego. Tzn ja i solenizantki robiłyśmy odpowiedni wystrój i nastrój w pokoju Młodej. No wiecie - świeczki, baloniki, napisy, ozdóbki... W końcu to Movie Star Party, a gwiazdy byle gdzie świętować nie mogą. Doro oczywiście dzielnie nam pomagał (czytaj: wszystko ruszał, sprawdzał, komentował, zadawał tysiące pytań). W pewnym momencie poszedł na dół i po chwili wrócił z pytaniem o aktualne miejsce pobytu taty. No to mówię, że pewnie w łazience, bo gdzie niby miałby się podziać kulawy facet? Nic to, mija parę minut, w których próbuję tworzyć, a podczas których Mlody domaga się nieustannie wyjaśnień w kwestii zaginięcia ojca. No to wkurzona idę z nim na dół, by pokazać mu, że ..taty rzeczywiście nie ma w kiblu ani tez w ogrodzie, ani tez w szopie...??? Oczywiście w tym momencie podjeżdża nasze auto a M prawie biegnie kuśtykiem oznajmiając z entuzjazmem wygranej na loterii, że da radę w gipsie prowadzić auto... Zapytałam tylko, ile razy objechał wieś wkoło i z jaką prędkością, i czy wnet policja przyjedzie... Chłopy i ich pomysły. No ale spoko, a nóż widelec trzeba będzie gdzieś coś zawieść przywieść...

A urodziny się udały, zaproszone gwiazdy przybyły punktualnie i na mój gust starej matki dobrze się bawiły. Tym razem jednak Młoda prowadziła całą imprezę, sprawdzając się w roli reżysera :-)

Na początek i rozgrzewkę zaprosiła koleżanki do kuchni, gdzie wspólnie wykonały pawia i jeża z owoców oraz ozdobiły ciasteczkowe lizaki.

Kuchnia wyglądała potem jak po przejściu tornada czekoladowo cukiereczkowego, no ale szczegół :-) Kulawy facet może nie tylko jeździć autem, ale i ze sprzątaniem sobie radzi, jak się okazało - gdy skończyłam zanosić na górę jedzenie i picie, kuchnia była już wysprzątana na błysk. A co, czyżbym zapomniała wspomnieć, że mój facet uwielbia sprzątać? Też mi się wydaje to dziwne, ale jakoś nie zamierzam z tym walczyć :-)

paw owocowy


Poza owocami i cakepops podałyśmy na tym wykwintnym przyjęciu inne upieczone wcześniej ciastka, gorąca czekoladę z bitą śmietaną i oczywiście colę, chipsy, wodę i sok - bez tego ani rusz. Głównym punktem programu było tradycyjnie rozpakowywanie prezentów. Młode dostały masę gier, puzzle, nowe Top Model i sporo "rzeczy do robienia czegoś" jak to mówią młode, czyli różne zestawy konstrukcyjno artystyczne, do tego kilka bonów do sklepów z upominkami, które są tu bardzo popularnym prezentem. Po przyjęciu Młoda stwierdziła, że tyle fajnych rzeczy dostały, iż komputer przez najbliżdsze dni będzie niepotrzebny...
Potem zaczęła się prawdziwa Movie Star Planet. Najsamprzód Młoda zapodała sesję zdjęciową poprzedzoną wzajemnym robieniem makijażu...
Oj działo się... Te wszystkie dziewczyny to po prostu urodzone modelki :-).

Druga zabawa spodobała się prawie tak samo albo i bardziej. Artystki losowały utwór, który miały wykonać naśladując prawdziwych artystów, za mikrofon mając pałkę drewnianą do ucierania ciast. Dodam, że w zestawie były zarówno hity dance, pop jak i belgijskie smerfne hity, muzyka skrzypcowa, hip hop, rap, heavy metal...  Wszystko oczywiście było nagrywane i potem wspólnie oglądane. Ubaw po pachy.
Przyjęcie urodzinowe w domu wymaga sporo zachodu, ale moim zdaniem warto. Oczywiście o ile dzieci tego chcą i mają chęć bawić się w ten sposób. Moje same zaproponowały temat, współpracowały (z mniejszymi i większymi problemami)  przy pisaniu scenariusza, same prowadziły imprezę oczywiście przy mojej nieodzownej  pomocy i co najważniejsze - są bardzo zadowolone.
A co najważniejsze dla mnie - widzę, że są lubiane, że świetnie się rozumieją i dogadują z rówieśniczkami (jedna bardziej, jedna mniej). Pewnie, że sporo jeszcze na migi sobie wzajemnie tłumaczą, ale ważne, że żadna ze stron się nie poddaje i nie ma drugiej dość, że chcą.

18 grudnia 2014

Pierwsza wizyta u belgijskiego zębolisty

W zeszłym roku dzięki łaskawości losu tylko 2 razy korzystaliśmy z porady lekarza. Nawet sobie wolę nie wyobrażać, co by było, gdyby dzieci chorowały w pierwszych miesiącach naszego pobytu w be, gdy ledwie na najtańszy chleb starczało, gdy nie było na owoce, dodatki do chleba, że o słodyczach czy innych radochach nie wspomnę...
Odwiedzanie doktorów w be nie należy do tanich rzeczy, na szczęście należymy do ludzi odpornych. Jednak każdemu się należy raz na jakiś czas spotkać z takim czy innym doktorem. Tako i my po trochu zapoznajemy się z tutejszą służbą zdrowia i zasadami jej funkcjonowania. Deczko inaczej w be funkcjonuje ta dziedzina życia społecznego. Pierwsza zasadnicza różnica to to, że nie ma tu takich przychodni jak w pl. Doktory najczęściej mają gabinety w swoim domu, przeto różnych lekarzy trzeba szukać w różnych miejscach, po całej okolicy. Druga kwestia, do której trzeba się przyzwyczaić i być zawsze przygotowanym na wypadek wu to płatności. W be płacimy za każdą wizytę u lekarza, w szpitalu, za badania itp. Potem rachunki wysyłamy czy zanosimy do ubezpieczyciela, by dostać częściowy zwrot kosztów. Ceny oczywiście są różne. Np nasz lekarz na wiosce bierze za wizytę 25euro i zdaje się inni domowi/rodzinni lekarze też w okolicach 30 euro się cenią. Jednak wizyta u specjalisty może być dużo droższa, zależy jakie badania czy inne tam usługi ma się w zestawie.
Ja właśnie w zeszłym tygodniu się dowiedziałam, ile może kosztować przykładowa wizyta u  belgijskiego dentysty... Miałam taki ząb, który zaczęłam leczyć w ciąży, ale nie skończyłam, bo się nagle okazało, że ciąża zagrożona i nie mogę ganiać 5km na butach ani na rowerze do dentysty. Później miałam tyle kłopotów, że ząb poszedł w zapomnienie na 3lata... aż w końcu przypomniał o sobie... Po tygodniu na tabletkach przeciwbólowych w końcu trzeba było pójść sprawdzić jak wygląda belgijski gabinet dentystyczny. A wygląda fajnie, sprzęt nowoczesny, wszystkie potrzebne gadżety szmery bajery na miejscu. Na wstępnej wizycie dentysta zrobił mi przeswietlenie i powiedział, że spróbuje leczenia kanałowego, na co potrzebuje dwóch wizyt. Po czym podał mi terminy... Znieczulenie przed znieczuleniem, wiertarka, której nie słychać, wiercenie bez duszenia się pyłem z zębów... to nie to co w pl na zadupiach. No ale ten standard kosztuje. Płaci się za wszystko na ostatniej wizycie. W przypadku mojego zęba, którego stan zębolista określił słowem 'katastrofa'  ta przyjemność kosztowała 320euro. Ponoć ma być dużo zwrócone z ubezpieczenia, ale niestety na razie musimy poczekać, aż M pozbędzie się gipsu, bo musimy pojechać do naszej ubezpieczalni, gdyż - co normalne  w naszym przypadku - coś tam mają nie teges w naszych dokumentach... Więc trzeba poczynić wyjaśnienia, a najlepiej być osobiście i patrzeć im na ręce, bo z naszym szczęściem do problemów z dokumentami na pewno znów coś uwiną.
Tak tak dobrze czytacie, małżonek znowu zagipsowany. Tym razem wypadek w pracy nie w drodze z pracy i tym razem noga, i tym razem rozerwany mięsień nie kość. Zawsze to coś nowego, nowe ciekawe doświadczenia życiowe. Siedzi kalika od miesiąca na kanapie,  ogląda filmy i narzeka na swojego pecha.
A przed nami ferie świąteczne, na które nie mam ochoty, no i przyjęcie urodzinowe, do którego nie jestem zbyt przygotowana... Niechcemisizm... Kłopoty, kłopociki, problemy, problemiki... Nie ogarniam już wszystkiego.... Albo jestem już stara albo po prostu zmęczona psychicznie...