29 kwietnia 2018

Ile kosztuje troje dzieci na wiosnę?

Ostatni trymester roku szkolnego trwa. Kto ma jakieś dzieci, raczej na nudę nie narzeka. Ciągle coś. Jak nie wycieczki, to zebrania, to zapisy, to przedstawienia, wyjazdy, zabawy, imprezy, komunie, urodziny, kermisy... hulaj dusza piekła nie ma... forsa znika w mgnieniu oka z każdego rodzicielskiego konta. 

W naszej wiosce w kwietniu zawsze jest kermis - muzyka, jedzenie, wesołe miasteczko. Mając troje dzieci nie ma się nawet po co wybierać, gdy nie ma się w portfelu kilkuset euro na zbyciu, z 50€ to nawet szkoda się wygłupiać. Co za to kupisz? Po jednym bilecie na atrakcję i po jedym jabłku w karmelu? To po co w ogóle tuptać kilometr do centrum wsi? No ale jak dziecku dadzą w szkole 1 (słownie: jeden) gratisowy bilet na karuzelę, to spróbuj je przekonać, że nie pójdziesz na tej karuzeli pojeździć, zwłaszcza że kermis trwa ponad tydzień, przy czym dzieci mają w poniedziałek wolne od szkoły z tej okazji. W piątek dzieci idą co roku całą gromadą z paniami na darmowe karuzele i darmowe frytki, no ale to z panią się przecież nie liczy c'nie? Pech chciał, że tata miał w rzeczony  poniedziałek również wolne - przefurgali wszystkie "drobniaki" w parę minut, po czym Młody wrócił z niedosytem wrażeń. No weźcie tyle tego wszystkiego a ty nie możesz wszystkego przetestować, to tak jak  pójść ze znajomymi na piwo i zamówić se wodę i to ciepłą niegazowaną. 

Dziewczyny nie poszły w tym roku ani na owoce w karmelu, ani na explosion, bo zaraz po wpłynięciu kieszonkowego na konta, poszły na zakupy słodyczowo-duperelowe i na kontach pozamiatane.

W maju Młody i Najstarsza mają przedstawienia, na które trzeba sobie bilety kupić, żeby móc własne dziecko obejrzeć. No ale nie powiem, to ma sens - zawsze to parę centów dla szkoły czy klubu  się uzbiera. Bilety były po 5€ u Najstarszej i 8€ u Młodego, no ale jak się idzie w 4 osoby...

 Najstarsza ma w szkole pokaz mody, do którego przygotowuje się cały dział MODA od 1 do 7 klasy. Klasa Najstarszej szykuje m.in kreacje z gazet. TAK, Z GAZET, czyli z papieru: torebki, kapelusze i sukienki, które mają dać się kilka razy założyć i zdjąć.  Każda projektantka wymyśla i wykonuje swoją kieckę wedle własnego widzimisię. Muszę to zobaczyć! Bilety już kupiliśmy. Show bedzie w jeden z piątkowych wieczorów majowych.

Na drugi dzień, w sobotnie przedpołudnie Młody ma występ w szkole tańca. Dziś dostaliśmy wytyczne co do stroju - mają mieć żółte koszulki i żółte spódniczki lub portki - adekwatnie do płci. Młody jest jedynym facetem w grupie, ale już mu to nie przeszkadza. Dobrze, że w tym sezonie żółty jest w modzie. Od razu skoczyliśmy do sklepiku i kupilismy nowy komplet, bo w następną sobotę juf Mirthe kazała przynieść. Trzy dychy poszło, no ale zestaw bardzo ładny i na pewno się przyda nie tylko na występik.

Miniony piątek był ostatnim dniem pracy juf Nadine, czyli dyrektorki naszej podstawówki, która przeszła na zasłużoną emeryturę. Niesamowita Osobowość, cieszę się, że mogłam ją poznać osobiście. Nigdy nie zapomnę, jak zostaliśmy przyjęci przez nią w szkole. Już przy pierwszym spotkaniu, gdy zapisywaliśmy dziewczyny do szkoły, kazała sobie mówić po imieniu, bo Nadine dla nikogo nigdy nie była "Panią Dyrektor", dla wszystkich była po prostu Nadine albo juf Nadine (dla dzieci), czasami nawet "oma Nadine", czyli babcia. Gdy zaprowadziliśmy dziewczyny po raz pierwszy (nie był to początek roku, tylko pierwszy dzień po jesiennych feriach) Nadine z wychowawczyniami dziewczyn i wszystkimi nowymi kolegami i koleżankami dziewczyn czekali na nas przed bramą, gdzie uroczyście nas przywitali. Nigdy nie dano nam odczuć, że jestesmy tu obcy. Drzwi dyrektorki zawsze stały otworem, a ona sama każdego witała z takim samym szczerym uśmiechem i ciepłem. Po tych niecałych pięciu latach w tej wsi, w tej szkole, wydaje mi się, jakbym dyrektorkę znała od dawien dawna. Gdy w piątek... znaczy w sobotę o 2 nad ranem wychodziłam z imprezy pożegnalnej wyściskałyśmy się jak stare kumpele, bo Nadine jest taką właśnie kumpelą dla wszystkich - zarówno dla swoich rówieśników, jak rówieśników swoich dzieci a nawet wnuków. Chyba nie ma jednej osoby w szkolnej społeczności, która nie będzie czule wspominać dyrektorowania Nadine. 

Opowiem wam, jak tutaj żegna się odchodzącą na emeryturę dyrektorkę szkoły. Impreza trwała w zasadzie cały dzień. Nauczyciele z uczniami przygotowali Muzeum Nadine na sali gimnastycznej. Każda klasa od najmłodszych przedszkolaków do szóstoklasistów stworzyła jakiś mniej lub bardziej zabawny portret dyrektorki (oczywiście wszystko w wielkiej tajemnicy przez sama zainteresowaną). Klasa Młodego miała temat "dyrektorka jako zakonnica". Cały dzień w szkole grała muzyka, były zabawy i inne fajne zajęcia z udziałem ulubionej dyrektorki.

Na zakończenie dnia, gdy wpuszczono już rodziców za bramę, wszystkie dzieci pod kierownictwem swoich wychowawców pojechali z flaschmobem. Niesamowity widok, jak cała szkoła - blisko 250 sztuk dziatwy pomieszanej duże z małymi tańczy w jednym rytmie taniec z pokazywaniem. 
szkolne podwórko

Ale na tym nie koniec, bo wieczorem odbyła się specjalna impreza pożegnalna zorganizowana w główniej mierze przez nauczycieli i guru Rady Rodziców przy sporej pomocy rodziny i przyjaciół dyrektorki. Przygotowania zaczęły się na początku roku szkolnego. Zainteresowana nie wiedziała nic do ostatniej minuty. Pewnie czegoś się tam domyślała, ale na pewno nie czegoś takiego. To był czad. Nie wiem, czy jestem w stanie to choćby w części opisać, bo to trzeba było widzieć osobiście...

W sali parafialnej (tam dzieją się wszystkie ważniejsze imprezy na wsi - występy, dyskoteki, przyjęcia) przygotowano podwyższenie z czerwonym dywanem i żarówkami. Na scenie mega ekran. Zaproszono całą rodzinę dyrektorki - rodziców, rodzeństwo, córki, przyjaciół, sąsiadów z ulicy, burmistrza i innych ważnych urzędników, do tego oczywiście wszyscy nauczyciele i Rada Rodziców. Wszystkim nakazano trzymać buzię na kłódkę. Ostatecznie na sali znalazło się piatkowego wieczoru około 150 a może i więcej ludu. Tuż przed 20stą, na którą zaplanowano oficjalne rozpoczęcie, nakazano zamknąć wszystkim dzioby i zachować ciszę. Przewodniczący Rady Rodziców, czatował przed budynkiem z właczonym mikrofonem i relacjonował, co się dzieje. Najsamprzód poinformował o esemesie od męża dyrektorki, że już wyruszyli z domu. Ona do końca nie wiedziała, gdzie jadą i po co. Potem oznajmił że parkują, że wysiadają i w końcu przyprowadził ich na scenę kuchennymi drzwiami. Dzięki włączonemu mikrofonowi usłyszeliśmy że dyrektorka się pyta, "co wyście tam znowu wymyślili", po chwili chyba zaczęła się domyślać, że to  jakieś szaleństwo, bo powtarzała "nie, nie, nie..." Gdy w końcu doprowadzili ją na scenę, cały ten tłum powstał (jak było wcześniej uzgodnione) i zaczął klaskać. Biedna kobiecina była w szoku przed dobre parę minut. Na szczęście koleżnaki nauczycielki nie zapomniały ustawić na stoliku pudełka chusteczek... Cała uroczystość prowadziły dwie panie przedszkolanki, które zapowiadały poszczególne części fantastycznej prezentacji wyświetlanej fragmentami na ekranie. Na początek jednak na scenę wyszli wszyscy nauczyciele i przewodniczący Rady Rodziców i zaśpiewali pieśń zatytuowaną  tak samo jak cały wieczór: "Najpiękniejszy moment...". Prezentacji nie da się opowiedzieć słowami, ale była to cała historia z życia dyrektorki. Rozpoczęta pełnym humoru wywiadem z rodzicami o dzieciństwie i młodości Nadine, potem była historia dyrektorowania przedstawiona za pomocą krótkich skeczy wymyślonych i nagranych przez zwariowane grono pedagogiczne na terenie szkoły - w gabinecie dyrekcji, w piwnicy a nawet w toaletach szkolnych. Skecze były wzorowane chyba na pewnym programie telewizyjnym "co by było gdyby..." Chwilami płakaliśmy ze śmiechu. W programie znalazły się też elementy przygotowane przez przyjaciół dyrektorki a także wzruszająca przemowa jej trzech córek.

Po przedstawiniu zaproszono wszystkich na szampana i przekąski. To jest właśnie dobre we flamandzkich imprezach, że tu nikt nie przygotowuje i nikt nie oczekuje wypaśnej wyżerki i suto zastawionego stołu. Imprezy tego typu odbywanją się na stojąco. Jest jeden lub kilka stolików (zaleznie od ilości ludzi), na których stoją kieliszki z szampanem i sokiem oraz przekąski typu kostki żółtego sera i salami, oliwki, pomidorki koktajlowe, winogron (do tego wszystkiego są zwykle wykałaczki do nabierania), czasem (tak było tym razem) są małe kanapeczki, innym razem chipsy, orzechy. To świetne rozwiązanie z dwóch powodów. Po pierwsze tanie i nie wymagające wielu przygotowań. Po drugie na takiej uroczystości każdy może z każdym swobodnie porozmawiać, bo ludzie są cały czas w ruchu.  Pomiędzy gośćmi krąży od czasu do czasu ktoś z butelką szampana, by dolewać do kieliszków i proponować inne napoje typu piwo, sok, czy cola. Ten co kelneruje (w tym wypadku była to rada rodziców), może też spokojnie stanąć, by zamienić słówko z tym czy tamtym. 

Koło północy ludzie zaczęli się powoli zbierać. Jednak ktoś musiał ogarnąć salę. Gdy do roboty zabrali się wszyscy nauczyciele razem z Radą Rodziców, szło jak z płatka. Jeden zbierał puste kieliszki, drugi zmywał, trzeci wycierał i pakował do pudełek, czwarty ładował na wózki krzesła, szósty stoły, siódmy składał podium, ósmy oświetlenie, dziewiąty nagłośnienie, dziesiąty zwijał kable, jedenasty zbierał śmieci, i tak dalej i tak dalej. Do drugiej się wyrobiliśmy. Nie obeszło się oczywiście bez wydurniania i śmiechu, bo to cała gromada to niezłe wariaty są. 

Nie ukrywam, że bardzo dobrze czuję się w tym towarzystwie i dzięki nim wszystkim z każdym miesiącem dowiaduję się więcej na temat szkoły, wsi i tutejszych obyczajów czy problemów i co za tym idzie, coraz bardziej jestem u siebie, coraz bardziej wtapiamy się w to otoczenie. Choć dla nas całkiem obcych osób wcale nie jest to takie łatwe, bo to jest wieś, gdzie każdy każdego (no prawie) zna i każdy o wszystkim wie. Kto nie mieszkał na wsi, to tego nie zrozumie. W miastach nie ma tego klimatu zupenie, tam każdy sobie rzepkę skrobie i obcy nie musi się jakoś specjalnie dostosowywać do otoczenia, bo i tak większości ludzi guzik to obchodzi kim on jest. 

Już prawie zapomniałam, że chciałam napomknąć słóweczko o przyodziewku gości, bo człowiek wychowany w Polsce nie jest w stanie tego nie zauważyć. Ja tam nie jestem żadnym ekspertem modowym, nie znam się za bardzo na trendach (tak z grubsza tylko) i zasadniczo mam powyższe tam gdzie słonko nie dochodzi, bo ubieram się zawsze tak jak mi pasuje. W tym kraju jest to na szczęście bez znaczenia, bo nikogo nie obchodzi, jak drugi sie ubiera. Dotyczy to też imprez wszelakich, co jednak nawet ja laik modowy zauważayłam. Przyzwyczaiłam się juz też do tutejszych obyczajów i dlatego nie wystroiłam się na imprezę pożegnalną dyrektorki szkoły w żaden obciachowy strój wieczorowy. No, a Wy w czym poszlibyście na taką uroczystość? Gajer, najlepsza kieca i szpilki? No, i wyglądalibyście jak pół dupy zza krzaka przy tych gościach w spodenkach i adasiach, przy tych babkach w miarę eleganckich kieckach ... i trampakach. No serio. Flamandowie raczej nie specjalnie przywiązują znaczenie do stroju. Niektórzy owszem, byli w garniturze (przedstawiciele Urzędu Gminy np), a niektóre panie miały elegancką kieckę i szpilki. Spora jednak część ludzi była ubrana zwyczajnie. Może nie jak na boisko czy w pole, bo ładnie i czysto ale bez szału. Panowie zwykłe spodnie, nawet jeansy czy spodenki do kolan, swetry, babki kolorowe spódnice lub portasy,  baleriny półbuty czy kozaki (niektóre zima lato w kozakach), sandały, bluzki. Wśród nauczycielek królował zestaw sukienka i trampki. Ja staram się zawsze ubierać tak pomiędzy, że ani nie specjalnie elegancko ani nie nazbyt luzacko, bo w tym kraju serio człowiek nigdy nie wie, jak wypada się odziać na daną okoliczność, żeby się zbytnio nie wyróżniać. Ta zasada sprawdza się najlepiej :-)

Co robić z dziećmi w Belgii? Ciekawe miejsca.



Gdy tylko w przyrodzie się trochę ociepli w necie na różnych forach pojawiają się pytania: dokąd można wyjść z dziećmi? Gdy zacznie już pachnieć wakacjami, tych pytań jest jest jeszcze więcej. Sama często przeszukuję popularne belgijskie wyszukiwarki miejsc, bo i my lubimy wychodzić i wyjeżdżać z dziecmi do fajnych miejsc. Sporo już odwiedziliśmy i poznaliśmy organoleptycznie, ale lista miejsc do odwiedzenia ciągle jest długa i non stop się wydłuża.

Jakiś czas temu postanowiłam zebrać te wszystkie znane mi miejsca w jednym miejscu, bo może komuś się przydadzą. Liczyłam co prawda na pomoc polskich internautów w Belgii, ale się okazało, że ludzie na forach nie mają za dużo do powiedzenia w tym temacie, a może zwyczajnie nie chcą odpowiadać na tak trudne pytania, na które nie da się odpisać słowami "żal", "żenada", "jezdeś gupia"...? (tak, jestem złośliwą wiedźmą - zawsze)

Ten post jednak będzie cały czas otwarty na nowe propozycje od czytelników tego bloga. Jeśli chcielibyście dodać coś od siebie, byliście w jakimś fajnym miejscu, którego tu nie ma, a może któreś z wymienionych przeze mnie miejsc to żenada i zupełnie nie warto tam iść - walcie w komentarzu, co myślicie.

Gdzie zatem można, warto, trzeba pójść z dziećmi w Belgii? To już sami zdecydujecie, bo to zależy w jakim wieku jest wasza pociecha, ile macie hajsu, gdzie mieszkacie i co Wasze dziecko lubi.
Ja podaję wszystkie możliwości, jakie udało mi się znaleźć. Dla mnie wszystkie są warte obejrzenia lub odwiedzenia.

Ogrody zoologiczne, botaniczne. Ciekawe miejsca na łonie natury.


Miłośnicy wszelakich żywych stworzeń i zieleni bez wątpienia zawsze chetnie spędzą czas w ogrodzie zoologicznym i botanicznym, czy muzem przyrodniczym. 

Flandria

Planckendael w Muizen (Mechelen) - bardzo ładny ogród zoologiczny. Byliśmy tam raz, ale wybieramy się ponownie, bo to bardzo ładne zoo, a my mamy blisko do Mechelen. Relacja z naszej wycieczki jest tutaj (kliknij), a poniżej  adres i link do strony oficjalnej zoo
Leuvensesteenweg 582, 2812 Mechelen
Planckendael

Zoo w Antwerpii - Zoo w Antwerpii to dość stare zoo. Trzeba wam wiedzieć, że kiedyś miało nawet dział człowieka czarnoskórego, ale chyba raczej się nie chwalą tym za specjalnie. Było to pierwsze zoo jakie odwiedziliśmy w Belgii.  gdy klikniesz tutaj, przeniesiesz się do mojego wpisu na temat tej wycieczki.
A dalej wideo z innej wizyty.

Poniżej zaś adres zoo i link do oficjalnej strony zoo
Koningin Astridplein 20, 2018 Antwerpen

Olmense Zoo (Mol)
Bukenberg 45, 2491 Balen

Dierenpark en kinderboerderij De zonnengloed
Kasteelweg 22, 8640 Vleteren

Niebieski las - Hallerbos. Miejsce, do którego trzeba sie obowiązkowo wybrać wiosną (kwiecień-maj), kiedy kwitną dywany dzikich hiacyntów.
Vlasmarktdreef 4, 1500 Halle

Inny "niebieski las" jest w Ronse. nazywa się Musiekbos. We Flamandzkich Ardenach znajdziecie ich więcej. Tu nasza relacja z Ronse.
https://belgianasznowydom.blogspot.com/2019/04/muziekbos-dywany-dzikich-hiacyntow.html

Serpentarium w Blankenberge. - doskonałe miejsce dla miłośników wąszów i jaszczurków ;-) Można kupić wizytę z odwiedzinami w Sea Life na jednym specjalnym bilecie. Szczegóły na stronie.
Zeedijk 146, 8370 Blankerberge


Sea Life w Blankenberge. Młody był tam na wycieczce z przedszkola. Opowiadał o wszystkim, co widział, z wielkim entuzjazmem, zatem polecam z całego serca dla maluchów.
Koning Albert-1-laan 116, 8370 Blankenberge

Meise
Ogród botaniczny w Meise - Piękny ogród leżący rzut beretem od stolicy, ale już we Flandrii. My mamy do niego też blisko i odwiedziliśmy go którejść jesiennej niedzieli. Pieknie. 
Domein van Bouchout, Nieuwelaan 38, 1860 Meise




Królewskie szklarnie w Brukseli. Bardzo specyficzne miejsce - tam mieszka wszak król z rodziną :-) Jego szklarnie otwarte są dla zwiedzających tylko przez kilka dni w roku. W terminie koniec kwietnia-początek maja. Każdy miłośnik kwiatów powinien zobaczyć to choć raz. My byliśmy w 2015 roku i się podobało. Relacja TUTAJ
Królewskie szklarnie w Laken

ogród różany
Ogród różany w Sint Pieters Leeuw - ogromny park pełen pachnącyh róż z całego świata. Na terenie parku jest też zamek, woda no i restauracja. Wejście do parku jest GRATIS! My byliśmy dwa razy i nie żałujemy. Relacja TUTAJ i TUTAJ









Familiepark Harry Malter - mały park (3,5ha) dla maluchów z małymi zwierzątkami i atrakcjami dla przedszkolaków
Bosheidestraat 15, 9070 Destelbergen (Heusden)  /Oostvlanderen/


Walonia

Ardeny. Dolina Ninglinspo. 
Fantastyczne miejsce na gorący letni dzień, bo wtedy można pochlapać się w wodzie. Poniżej link do opisu naszej wycieczki oraz wideo Młodego na YT



Zoo w De Bouillon - Park Animalier De Bouillon


Pairi Daiza w Brugelette - moim zdaniem najfajnieszy i najładniejszy ogród zoologiczny. Byliśmy zachwyceni tym miejscem. Po zoo jeździ polska kolejka z polskim maszynistą. Tu nasza relacja fotograficzna
Domaine de Cambron, 7940 Brugelette

Akwarium-Muzeum w Liege (Luik)

La grange aux papillons w Chimay
Rue de l'Estree 4/A, 6461 Virelles
otwarte od 29 kwietnia do 1 października

Jaskinie i safari park w Namur 
Han-sur-Lesse (wildpark van de Grot van Han)
Rue Joseph Lamotte 2, Han-Sur_Lesse, Namur

Safari park w Aywaille
Le Monde Sauvage
Fange de Deigne 3, 4920 Deigne (Aywaille)

Forestia Het Berenbos - Park safari i park linowy
Rue du parc 1, 4910 Theux

Parc a Gibier - Park dzikich zwierząt w La Roche (10ha)
Chemin du Parc a Gibier 1, 6980 La Roche en Ardenne

Park Topiaires w Durbuy - Niesamowity park pełen rzeźb z bukszpanu i innych krzewów. Poza tym warto zwiedzić całe miasteczko, które jest ponoć najmniejszym miastem. Relacja z naszej wycieczki Tutaj

Topiaires
Topiaires

MUZEA, centra nauki

Wycieczka do muzeum może być fajnym pomysłem na urodziny, ale też na zwykłe niedzielne czy wakacyjne popołudnie. Muzeum wcale nie musi być nudne. Wystraczy wybrać odpowiednią tematykę.

Muzeum przyrodnicze w Brukseli (Musseum voor Natuurwetenschappen)

Moim dzieciom bardzo się tam podobało. Oto nasze video:


Vautierstraat 29, Brussel

Gallo-Romeins Museum w Tongeren http://www.galloromeinsmuseum.be/


Atomium w Brukseli. Wszyscy znają, ale czy każdy był? Ja dwa razy byłam w środku i powiem jedno "d..py nie urywa", a godzine stanie w kolejkach to nie jest to co lubię. Jedynie co tam jest fajne (dla mnie) to widok z góry na Brukselę. Pod atomium byłam dużo razy, bo 5 miesięcy mieszkaliśmy w okolicy to się łaziło tam i nazad. No i tam na pewno dzieciom się spodoba, bo te wielkie kulki są fajne z bliska. Pod atomium zaś mnóstwo lodowozów, budek z hamburgerami, kurczakami, frytkami. Jest tez blisko ładny park i fontanna.
Atomiumsquare, 1020 Brussel (metro 6, stacja Heizel)

Mini Europe. Tuż obok Atomium. Miniaturowe znane budowle z całego świata. W Polce jest coś podobnego pod Krakowem, tylko mniej znane pewnie.

Muzeum zabawek w Mechelen- Speelgoedmuseum  
Młodemu się podobało. 


Nekkerspoelstraat 21, 2800 Mechelen



Muzeum diamentów w Brugii

Zamek Gravensteen Gent a w nim muzea broni i tortur
Gent

Muzeum Tortur w Brugii


To obiekt dla trochę starszych dzieci, nastolatków i dorosłych. Muzeum znajduje się blisko Grote Markt w piwnicy (dawnym więzieniu). 
nasza wycieczka: Muzeum tortur














Muzeum kolejnictwa w Brukseli 
Prinses Elisabethplein 5, 1030 Schaarbeek

Muzeum pociągów w Baasrode k. Dendermonde. Stoomtrein Dendermonde Puurs
Muzeum pociągów, gdzie można obejrzeć na zewnątrz jak i pod dachem sporo starych lokomotyw i wagonów. W każdą niedzielę od lipca do września można przejechać się starym pociągiem ciągniętym przez parowóz albo spalinowóz. Szczegóły i plany odjazdów pociągów na stronie. A na naszym kanale video a dnia otwartego.
Fabriekstraat 118, Baasrode




Muzeum samochodów w Brukseli
Jubelpark 11, 1000 Brussel


Muzeum pożarnictwa
 w Aalst:
2 i 4 niedziela godziny: 13-18
Industrielaan 23b, 9320 Erembodegem-Aalst


Muzeum Belgijskiego Konia Pociagowego - Museum van Het Belgisch Trekpaard
Oudstrijdersplein 4, 1570 Vollezele
otwarte w każdą niedzielę od 13.30 do 17

Muzeum dawnej techniki - MOT Museum voor de Oudere Techniken
Guldendal 20, 1850 Grimbergen
http://www.mot.be

Muzeum czekolady w Brugii
Wijnzakstraat 2 (sint-Jansplein), 8000 Brugge


Muzeum Czekolady w Antwerpii Chocolate Nation.
Fantastyczne nowoczesne interaktywne muzeum z degustacją czekolady. Świetna zabawa dla młodego i starego. 



Muzeum Frytek w Brugii
Flamingstraat 33, 8000 Brugge


Królewskie Muzeum Afryki Środkowej w Tervuren 

Leuvensteenweg 13, Tervuren


Nasza relacja tu
MUZEUM AFRYKAŃSKIE








Skanseny


Skansen w Bokrijk (prowincja Limburg)

Bokrijklaan 1, 3600 Genk
Bokrijk
Nasza wycieczka do skansenu opisana tutaj



Skansen w Izenberge

Sint-Mildredaplein 1B, Izenberge (West Vlaanderen)


Nauka

Technopolis w Mechelen - miejsce dla młodych i starszych, którzy lubią odkrywać naukę i technologię
Technologielaan, 2800 Mechelen

Hidrodoe - miejsce, w którym można dowiedzieć się wszystkiego o wodzie i co najważniejsze pobawić się wodą. Dzieci małe i duże mogą robić najdziwniejsze eksperymenty z wodą. polecane szczególnie na upalne dni.
Haanheuvel 7, 2200 Herentals

Parki rozrywki w Belgii

Plopsaland de Panne



















Jest świetna strona, na której znajdziecie wszystkie belgijskie parki rozrywki, zatem nie ma się co powtarzać. Wystarczy kliknąć w poniższy link.

Dziewczyny odwiedziły niektóre ze swoimi klasami i nie narzekały. Ja byłam w Młodym w Plopsaland - park z postaciami Studia 100 (Maja, Plop, Bumba, etc) no i oczywiście K3. Świetne miejsce dla małych i dużych. Relacja nasza TUTAJ

Parki rozrywki w sąsiednich krajach:


Kryte place zabaw

Kryte place zabaw są wszędzie i na pewno znajdziecie coś też w swojej okolicy. Wszystko w tym linku :-)

INNE PRZYDATNE INFORMACJE.

W internecie jest wiele stron, gdzie bardzo łatwo można znaleźć te i inne miejsca, do których można się wybrać z dziećmi. Na stronach można szukać wedle różnych kategorii, co znacznie ułatwia sprawę i umożliwia znalezienie tego co nam najbardziej odpowiada.


B-DAGTRIP

B-dagtrip to bardzo ciekawa oferta belgijskich kolei. Jest wycieczkowy bilet kombinowany, czyli rodzaj biletu na pociąg, który jest też jednocześnie biletem wstępu do jakiejść atrakcji turystycznej, parku rozrywki, muzeum, na wystawę, czy koncert. Te bilety można kupić zarówno przez internet, w kasie na dużym dworcu (na małych nie ma kas), czy automacie biletowym na każdej stacji kolejowej.
Szczegóły zawsze znajdziecie na stronie kolei Belgian Rail: http://www.belgianrail.be/nl/vrije-tijd/b-dagtrips.aspx


14 kwietnia 2018

Wiosenne trzy po trzy bez ładu i składu

Siedzę znowu w ogródku z lapkiem i cieszę się ciepełkiem. Piękne, słoneczne i cieplutkie  sobotnie popołudnie. Jest coraz ładniej. Moja ulubiona pora roku. Kwitnie wszystko, co tylko o tej porze kwitnąć może - forsycja, magnolie, tulipany, żonkile, kaczeńce, pierwiosnki, mniszki i tak dalej i tak dalej... W naszym ogróduniu dziś otworzyły się tulipany i się zastanawiam, dlaczego tylko jakieś białozielone, skoro mnie się wydawało, że inne też miałam...? Dziś kupiliśmy kilka bratków w różnych kolorach, żeby było jeszcze weselej. Sąsiedzi jak jeden mąż wszyscy coś przycinają, przekopują, podlewają, zamiatają, sadzą, koszą, malują - co się tylko da zrobić koło domu. W sklepach, w których można kupić rośliny, grabie, farby, deski czy jakieś doniczki dzieje się istne szaleństwo. Flamandowie mają bzika na punkcie ogródków, dekoracji i porządków wokół domu. Mają do tego mnóstwo sprzętu i gadżetów. Na początku nawet się dziwiłam, że każdy kto ma koło domu przynajmniej jeden czy dwa krzaczki, posiada elektryczne nożyce do żywopłotu i zasuwa z tym co chwilę do tego swojego krzaka. Ale potem zajarzyłam, że to nie są wcale aż takie drogie rzeczy w stosunku do zarobków i że każdy może sobie je kupić i obrobić se habazia przy niedzieli. My też w tym roku sobie kupiliśmy tę zabawkę do naszego małego żywopłotu (i jednego bukszpana) i Mąż kręcił tu przed świętami Belgijską Masakrę Nożycami do Żywopłotu. 

 Wiecie co jeszcze fantastycznego jest w Belgii? No skąd byście mieli wiedzieć? Truskawki. Właśnie opędzlowałam półkilowe pudełko. Omniommniom. Pychota. W Belgii truskawki są dobre całą zimę. Mają tu specjalny zimowy gatunek - są takie długie i czasem do połowy zielone, ale smakiem niewiele odbiegają od tych letnich. Twardsze są deczko, ale ważne że dobre. Jedyną wadą jest ich cena, ale ta jest za wysoka (moim nader skromnym zdaniem) przez cały rok, nawet w tak zwanym sezonie. Choć cena truskawek to i tak nic w porównaniu z porzeczkami, agrestami, czy innymi jagodami - te ceny są po prostu z kosmosu wzięte. Teraz jednak truskawki są już te normalne, a truskawki to chyba mój ulubiony owoc. Nawet jak musiałam całe dnie na kolanach je zbierać w deszcz i skwar to zawsze pochłaniałam je kilami każdego dnia. 

Poza truskawkami i bratkami zafundowaliśmy sobie też inne przyjemności z okazji kończących się ferii wielkanocnych i początku prawdziwej zaokiennej wiosny.

Młody zaliczył dziś kolejne przyjęcie urodzinowe. Pogodę chyba sobie skubańce zamówili, bo zaplanować dmuchane zamki jak się uda plucha to trochę kicha... Dziś jednak było słonecznie. Bardzo słonecznie. Solenizant ma w ogródku psa, czochrate kury, kozy, alpaki - dla małolatów bomba. Zabawa była przednia - jak donosi Młody. Poza urodzinowym upominkiem od solenizanta przytargał też pełna serduszek laurkę od swojej dziewczyny. To musi być prawdziwa miłość - już drugi rok ta czarnooka Mołdawianka jest najfajniejsza dziewczynką w przedszkolu. Nie ma żartów - trzeba chyba zacząć składać na wesele ;-)

Wczoraj z kolei zrobiłyśmy sobie znowu wieczór matkaicórka i wybrałyśmy się w końcu do kina. Pierwsze kinowe plany położyło zapalenie oskrzeli, bo trochę głupio tak pójśc szczekać do kina. Inni ludzie mogli by być lekko zirytowani. Tak mi sie wydaje... Potem były egzaminy semestralne i tak cały czas coś... Poszłyśmy w końcu syćkie trzy na Rampage. Podobało się. Filmik w sam raz dla nastolatków - trochę strachu, trochę napięcia, odrobina żartu, fajne wybuchy i zmutowane zwierzaczki. Jak ktoś lubi King Konga i Godzillę to i to mu się spodoba na pewno. Młodą wkurzało trochę, że główny bohater (Dwayne Jonson) miał tę samą facjatę co główny bohater z Jumanji i się trochę z pierwa kałapućkało. Dla Najstarszej, która ma bardzo wrażliwe i czułe zmysły, za głośne były wybuchy. Poza tym okej. Mnie się też podobało, lubię wszak takie pierdołki oglądać. 

M_Jak_Mąż siedzi zaś na DOPie ...nie, nie na doopie (choć w sumie...) tylko na tymczasowym bezrobociu, bo jakoś coś w firmie nie przewala się ostatnio z robotą. Tyle dobrze, że związki płacą coś tam grosza za każdy dzień, nawet całkiem sporo. Mamy nadzieję, że sytuacja się naprawi, ale być może pora wyruszyć do VDAB porozglądać się za nową robotą w razie wu, bo to nie ma to tamto... Z drugiej strony to jego bezrobocie ma całkiem sporo pozytywów. Przez dwa tygodnie zrobiła się nowa furtka, pomalowały się wszystkie okna i drzwi, płytki przed domem się popodnosiły i kamienie się nie będą na nie nawalać. A no i jeszcze w ogródku ścieżka powstała i nie trzeba bedzie koło werandy na szczudłach po błocie się przedostawać tylko normalnie suchym trampkiem przejdzie. Do tego nawóz wysiany na trawę, żywopłot przycięty, dom wysprzątany no i najważniejsze: M_Jak_Mąż odkrył w sobie nową pasję - GOTOWANIE. Niesamowite, co nadmiar wolnego czasu może zrobić z człowiekiem. Powiem Wam, że mogłabym się nawet przyzwyczaić do tego, że przychodzę z roboty a tu praneczko porobione i wysuszone, chata wysprzatana, zoo nakarmione świeżą trawą, obiadek świeży na stole, herbatka, kawusia no full wypas po prostu. Żyć nie umierać. Zazdrościcie, dziewczyny? I dobrze, jest czego. Mam nie tylko najfajniejsze dzieci na świecie, ale też najlepsiejszego faceta, jaki kiedykolwiek chodził po tej planecie. Jednym słowem - pofarciło mi się w życiu. Cieszę się z tego każdego dnia. Choć pewnie nie za bardzo to okazuję, szczególnie gdy przychodzę z roboty... 

Ech... Ostatnio znowu mam chyba spore  braki magnezu w organizmie, bo się mi skonczył zapas z miesiąc temu i nie mogę trafić do apteki, choc niby na tej samej ulicy stoi... Do tego pewnie tzw przesilenie wiosenne. Znowu mnie skurcze łapią no i zmęczona jestem nienormalnie. Musze brać magnez bez przerwy, inaczej dupa. Robotę mam jaką mam, no ale kurde bez przesady. No żeby po 10 godzinach snu budzić się zmęczonym? Wracam z roboty i nie mam sił na nic, czasem nawet nie bardzo jarzę, co do mnie człowieki mówią. w tym tygodniu udało mi sie pospać po 10 godzin ciągiem 3 dni pod rząd i w piątek już w miarę funkcjonowałam normalnie. Dziś o szóstej już byłam też  normalnie wyspana i jak chłopaki potuptali na dół (Młody ma fabrycznie ustawione wstawanie o 6 rano) to nawet sobie książkę chwilę poczytałam zanim poszłam napełnić brzuch. 

Kwestia napełniania brzucha to u mnie też raczej do normalnych nie należy. Jeżu, jak tak patrzę na te internety, gazety to na prawdę się zastanawiam czasami co ze mną jest nie tak? No weźcie, gdzie nie spojrzę wszyscy się odchudzają na lato. Każda baba musi co najmniej raz w tygodniu napisac na fejsie, że odkryła nową zajebistą dietę, ćwiczy z jakąś Gumiakowską ...czy tam Chodakowską, Lewandowską (znam tylko nazwiska, nawet nie wiem jak wyglądają z gęby te cudotwórczynie), kupiła se rower, legginsy, matę do jogi, czy przebiegła 3 kilometry, bo LATO IDZIE... Jak żyję 41 lat tak ciągle słyszę, że ktoś musi się odchudzać, że trzeba, że to zdrowo być chudym... Odkąd pamiętam wciskali mi kit, że po 30tce zmniejsza się przemiana materii i się tyje. Czekałam. Pitolili, że po dziecku się tyje. Urodziłam więc troje... Cyganili, że jak sie je dużo słodyczy, chipsów, tłustych rzeczy, je po 18tej godzinie to stanie się szybko tłustą świnią... Żaram kilami ciastka, pączki  i cukierki. I wiecie co wam powiem? GUZIK Z PETELKĄ Bujda na resorach!. Bo ja mam 41 lat, urodziłam troje dzieci, odkąd pamiętam żarłam jak świnia i co? NIC! Jak byłam chuda - tak jestem. Ważę 7 kilo mniej, niż w liceum i mniej niż moja 13letnia córka. Nigdy przez 41 lat się nie odchudzałam, ale po ciąży szukałam metod na to jak trochę przytyć, żeby się psy na kości nie rzucały, jak szłam ulicą. Nawiasem mówiąc, nie udało się przytyć. Powiedziecie, że dobrze mam? Tak? A wstawaliście kiedyś o 3 w nocy, by zrobić sobie kanapkę, bo nie mogliście zasnąć z taką pustką w brzuchu? Tak, dobrze czytacie - jak ja jestem głodna to nie mogę spać. Testowałam to nie raz - jak jestem godna w nocy to albo pofatyguję się do tej cholernej kuchni i zjem coś, albo się będę budzić co pół godziny przez całą noc. A mieliście kiedys trzydniową migrenę, gdy zapomnieliście zjeść cokolwiek przez 4 godziny? Ja tak mam - ZAWSZE. Rano zawsze, ZAWSZE! jem śniadanie. Przychodzę do roboty i po 2 godzinach już czuję dziurę w brzuchu. Wtedy normalnie jem ciastko z mlekiem. Jak nie zjem (bo zapomnę se spakować kartonika i pudełka z ciastkami)), to po kolejnych 2 godzinach łzaczynam łapać doła, zawroty głowy i łapy mi się trzęsą jak staremu żulowi, no i pojawia się powolutku ból głowy narastający z każdą godziną niejedzenia. Około godziny 12-13 zwykle jem dwie podwójne kanapki i wyduldowuje pół litra herbaty. A jak zapomne kanapek albo nie mam czasu jeść, to migrena trwa 2-3 dni - jedzenie za późno nie pomaga. Nurofen tez nie barzo. Zajebioza po prostu. Dlatego jak widzę wokól ten cały szał odchudzania to mnie krew czasem zalewa... Bo dlaczego nie może być po prostu normalnie po równo tylko jeden musi cierpieć patrząc na ciastko, którego nie wolno mu zjeść a drugi musi pamietać, by ciastko mieć zawsze w kieszeni wycodząc z chaty na dłuzej niz godzinę...? 

Fajnie jest być chudziakiem, jeść co się chce i kiedy chce, nosić kiecki dla nastolatek, nie martwić sie kaloriami, ale trzeba pamiętać o zapasach jedzenia, jak sie idzie do roboty na 9 godzin (8 plus dojazdy), żeby być w stanie pracować, bo to bynajmniej śmieszne nie jest, jak nie masz sił by oddychać, a nie co dopiero latać na odkurzaczu. No a ten sen? Zawsze potrzebowałam dużo snu, bo widocznie szybko trawię, ale śpię powoli. Jednak teraz to już na prawdę muszę dużo spać, by sie organizm zregenerował, aż sie boję, co będzie za kolejne 10 lat... Wtedy będę chyba tylko jeść i spać, jak Garfield :-)

Pochłonełam właśnie kolacyjkę i teraz idę w kimono... (pisałam ten tekst z przerwami przenosząc się z miejsca na miejsce). No może, jeszcze poczytam Cooka, bo jakoś ostatnio mnie naszło i se kupiłam parę thrillerów medycznych na czytnik, a jutro ma nie padać (takie moje pobożne życzenie), bo mam ochotę porowerować ścieżkami innymi niż dom-klient-dom z moimi chłopakami albo i bez... Nie po to by się odchudzać. Tak zwyczajnie, dla przyjemności. Rowerowanie przecież nigdy się nie nudzi.




8 kwietnia 2018

Pierwsza wiosenna wycieczka ...w kosmos i pomiędzy ludzi.

Ostrzeżenie. Czytanie tego bloga jest dobrowolne. Tekst może  zawierać wyrazy uznane powszechnie za wulgarne, czyli niewłaściwe dla osób szczególnie wrażliwych na tym pukcie. Tym osobom zalecam natychmiastowe zamknięcie tej strony 

Od trzech dni mamy świetną pogodę - błękitne niebo, zero wiatru, słońce, 20 stopni. Postanowiłam przewietrzyć mój laptop i posiedzieć sobie z nim  w ogródku. Ja potrzebuję dużo słońca i jego promiennej dodającej sił energii, by móc normalnie funkcjonować, by cieszyć się życiem i walczyć ze złem tego świata... 

 Nie publikowałam dawno, bo jakoś nie mam zupełnie na to ochoty, wątpię w sens tego przedsięwzięcia, czasami w ogóle w sens... Przygotowałam co prawda kilka wpisów na tematy różne, ale leżą na bloggerze nie podokończane. Do niektórych potrzebuję dorobić zdjęć i muszę się wybrać w teren w odpowiednm czasie. Inne wymagają poprawek i dokończenia... Czasem  wolę zwyczajnie poczytać książkę albo wyhodować z Młodym krowy w wirualnej farmie. Ale kiedyś się wezmę...

W ostatnim czasie pewne informacje i zdarzenia mnie zdołowały i zaczęłam tracić wiarę w normalność tego świata i w ludzkość ludzi... szczególnie rodaków, bo to o nich głównie się potykam... Zastanawiałam się nawet chwilami czy do Belgii z Polski głównie jakieś przychlasty i skurwysyny przyjechały czy co...? Sorry, ale są tacy "ludzie" do których łagodniejsze epitety absolutnie nie pasują... O ile przychlastów, tępych Johnów,  Januszów i Grażyn można zwyczajnie unikać i trzymać się od nich jaknajdalej z dala, tak koło skurwysynów zwykle ciężko przejść obojętnie, szczególnie, gdy się widzi, iż ktoś z ich powodu cierpi... Gdy w grę wchodzi dobro dzieci, to czasem mnie taki wkurw bierze, że mam ochotę pójśc z bejsbolem i ...porozmawiać w cztery oczy z jednym czy drugim... Ale wiecie co jest najgorsze? Lodowata, kurewska obojętność innych ludzi, którzy udają, że nie widzą, nie słyszą i ich to nie dotyczy... Gdy człowiek ma problemy, nagle wszyscy "wielcy przyjaciele" biorą dupę w troki i spierdalają jak tchórze albo co gorsza zaczynają sobie robić podśmiechujki z czyichś kłopotów...

No ale dobra, powiedziałam, co mnie wkurza i być może kiedyś nadejdzie taki dzień, że napiszę o tym więcej... Póki co jednak mam ładować baterie, bo jest ładna pogoda, wiosna i ferie wielkanocne na półmetku... Chłopaki z rana wyszykowali sprzęt do grillowania, bo w gazetach pisali, że sezon BBQ właśnie się zaczął... Była kiełbasa i szaszłyki z ananasem... No i marschmallow oczywiście. Nażarłam się jak bąk. Potem pojechałam z Młodą na rommelmarkt (pchli targ) do sąsiedniej wsi. Młoda kupiła se jakąś dekorację za eurasa i fioletową bluzę z kenzo za 15€. Ja wzięłam mały wiklinowy koszyk za 50centów na domek dla naszych prosiaków. Takiej pogody na prawdę szkoda marnować na siedzenie w domu... Dlatego też w piątek M-jak-Mąż położył kilka płytek w ogródku, tam gdzie nam się błoto robi koło werandy i zmajstrował nową furtkę. Ja zaś po robocie wyszorowałam werandę z góry i z dołu bo się była zamszyła i usyfiła od poprzedniego sezonu letniego. 

Wczoraj zaś zrobiłyśmy sobie z Młodą wycieczkę do Brukseli. Najstarsza rozmyśliła się z bliżej nieokreślonych powodów w ostatniej chwili. Za nastolatkami nie nadążych, no ale cóż - jej wola.

Tak czy owak dzień "matka i córka" uważam za udany. 

Do stolicy pojechałyśmy autobusem, potem przesiadłyśmy się na metro i tak dotarłyśmy na Hejzel na Brussels Expo, gdzie w zeszłym tygodniu otwarto wystawę pt. "Star Wars Identities: The Exhibition". Wystawa czynna będzie do 2 września. Polecam wszystkim fanom Gwiezdnych wojen i nie tylko. Bilety można kupić na ticketmaster, ale także bez problemacji na miejscu. Bilet dla dorosłego kosztuje 22,90, dla dzieci 7-18 lat 16,90 (online ciut taniej), mniejsze pierdzioszki mają za darmo.

Na tej wystawie można zobaczyć m.in. autentyczne rekwizyty i kostiumy używane na planach filmowych podczas kręcenia poszczególnych części, można poznać wiele ciekawostek związanych z filmem. Wystawa jest ponadto okazją do reflekcji na temat ludzkości. Wystawę zwiedzamy zaopatrzeni w elektronicznego przewodnika (dostepne w języku francuskim, niderlandzkim i angielskim) oraz w interaktywną bransoletkę. Autorzy wystawy próbują pokazać za pomocą filmików i prezentacji powiązanych z filmem, co nas ludzi kształtuje i jakie czynniki powodują, że jesteśmy tym kim jesteśmy. Podczas zabawy, w którą serwują nam autorzy wystawy musimy na poczatek wybrać bohatera, z którym się identyfikujemy, potem dopieramy mu kompanów i dokonujemy różnych wyborów  (cały czas za pomocą naszej bransoletki, którą skanuje się w odpowiednich miejscach), by na koniec opowiedzieć się po właściwej stronie i cyknąć se fotkę ze swoim ulubieńcem :-)













Gdyby kogoś interesowały szczegóły, odsyłam na stronę lub fejsbooka.


Nam się podobało, mimo że nie mamy hopla na pukcie Gwiezdnych wojen. Największa rodzinna fanka została wszak w domu. 


Po obejrzeniu wystawy przespacerowałyśmy się pod Atomium, kupiłyśmy pysznościowe lody w lodowozie i podreptałyśmy spacerkiem do metra. Gdy człowiek pójdzie czasem z trampka po mieście takimi bocznymi gównianymi uliczkami, ma okazję zauważyć jak różni się to miasto w okolicy atrakcji turystycznych od tego miasta 200 metrów dalej, gdzie toczy się normalne (normalność - jak wiadomo - sprawa subiektywna) życie. No i tu też... w metrze, pod atomium, na Grand Placu porządeczek, turyści, uśmiechy, kultura, tam czasem jakiś żebrak się zaplącze... a 200 metrów w głąb pierwszej lepszej uliczki syf kiła i mogiła - brudne, porozbijane szyby, wywrócone znaki drogowe, obdarte mury i drzwi, wszędzie śmieci, porozbijane meble, telewizory, odpadki i chłopy w koszulach nocnych drący ryja na środku ulicy na swoje baby owinięte w te dziwne prześcieradła albo znowu nasi z reklamówkami siedzący pod płotami z puszką w łapie i sypiący kurwami...

 Albo inna dzielnica, gdzie samiwieciejakie panie czekają na swoich klientów... Te na ulicy ubrane to jeszcze pół biedy, ale te "damy" z okienek co to w samych majtkach tylko siedzą z cyckami na wierzchu... obleee. Bo niby się wydaje,że baba to baba, że każdy wie jak wygląda, homo sum humani nihil a me alieum puto, ale jak człowiek idąc ulicą zerknie nagle przypadkiem w jakieś okno i zobaczy  takie wielkie, tłuste, czarne babsko z cycorami do ziemi to serio... można nie jeść ze trzy dni... Co się zobaczyło, to się nie odzobaczy niestety, a nie ma ostrzeżeń, że one te panie tam czy ówdzie siedzą i jak człowiek kieruje się tylko gps'em to spora szansa, że trafi na taką czy inną ulicę idąc np do psychologa czy lekarza z dzieckiem, czy tak zwyczajnie pałętając się po mieście... Moje poczucie estetyki czasem bardzo cierpi na ulicach Brukseli, choć nie brakuje tam też pięknych miejsc, które mogą cieszyć oko... Dziwne to miasto, pełne sprzeczności...
Kopciuszek tu był...?
 Na Noordzie w każdym bądź razie o wiele lepiej patrzeć w niebo niż na ulicę, bo tam to już fujfujfuj. Jak nam się znudziło zwiedzanie galerii i przyszłyśmy na dworzec, się okazało że autobus dopiero za godzine mamy. Poszłyśmy jeszcze zatem na targ popatrzeć, co mają. I nawet se czerwony chodniczek  do kuchni kupiłam za 12 euro, a potem siadłyśmy dupskami na chodniku, popatrywałyśmy na niebo i obserwowałyśmy ludzi. Niebo było ładne, a ludzi było dużo...



Sezon wycieczek uważam za oficjalnie rozpoczęty. Następny ładny weekend być może zaniesie nas do Holandii - krainy wiatraków i tulipanów. Postaram sie też wkrótce opublikować artykuł na temat miejsc, do których można się wybrać z dziećmi... Post jest w budowie.