W poniedziałek Starsza jedzie na obóz sportowy nad belgijskie morze, o czym już
wspominałam. To będzie jej pierwszy samodzielny wyjazd na więcej niż jeden
dzień. Oczywiście wyjazdy do rodziny sie nie liczą, bo zmiana rodziców na
dziadków czy wujostwo, choć dla dzieci bez wątpienia atrakcyjne, jednak to zawsze rodzina, która
nota bene zazwyczaj na więcej pozwala
niż rodzice i więcej dogadza :)
Zaś szkolny obóz to szkolny obóz – trzeba samemu
ogarnąć zrobiony przez siebie (i kolegów) bałagan, samemu o siebie zadbać... Jakoś wytrzymać bez mamy i taty, no i rodzeństwa, za to z gromadą mniej lub bardziej lubianych rówieśników.
Jedno,
co bardzo mi się podoba to przygotowania szkolne do tego wyjazdu. Nie wiem, być
może w pl w niektórych szkołach też tak jest, ja jednak się nie spotkałam.... Aczkolwiek,
gdy sama wybierałam się gdzieś z Młodymi, to właśnie podobnie je
przygotowywałam, tak samo przy moich wycieczkach w dzieciństwie przygotowywali
mnie rodzice, choć wówczas nie było takich bajerów jak net więc tylko mapa,
rozkład jazdy...
Tutaj pod kierownictwem nauczycieli dzieci dowiadują się
same wszystkiego o miejscu, do którego jadą... Wspólnie z nauczycielami
przygotowują taki jakby przewodnik obozowy. I tak korzystając m.in. z
Internetu, atlasu sprawdzają trasę, obliczają odległości, wypisują stacje
kolejowe, godziny odjazdu, przyjazdu pociągu itp. Czyli uczą się w praktyce jak
korzystać z mapy, o co chodzi ze skalą, poznają kierunki na mapie, uczą sie
korzystania z rozkładów jazdy itp. Pamiętam ze swojej geografii jaki problem mieli niektórzy z tak
prostą rzeczą jak czytanie mapy (i maja pewnie do dziś), bo jak można się
nauczyć korzystania z atlasu, czy globusa siedząc ciągle na dupie w klasie?!
Ja np zabierając
Młode nad polskie morze (z Podkarpacia) wydrukowałam im wszystkie stacje i jadąc
mogły śledzić, ile jeszcze zostało na miejsce.. Pamiętam ich radość, gdy
zostało już tylko kilka stacji, a za nami było juz tak duuużo... Pokazałam też
tę trasę na mapie, a gdy wróciłyśmy do domu, a one miały w pamięci cały dzień
(a nad morze całą noc) jazdy, pokazałam
Polskę na globusie informując że przejechałyśmy otoCAŁĄ POLSKE, jednocześnie
uzmysławiając im, jak to malutko w stosunku do całego świata.... Gdy jechałyśmy
później np w odwiedziny do cioci do Krakowa, to też zaglądając do mapy
porównywałyśmy odległości... Tak samo przed wyjazdem do Belgii. Teraz zaś, gdy
mają jeszcze gdzieś tam w pamięci naszą podróż z Rzeszowa do Koszalina nie mogą
sie nadziwić, gdy mówię im, że tu nad morze mamy godzinę jazdy – tyle co
mieliśmy w pl do babci :)
A jednocześnie i w góry też praktycznie rzut beretem.
W końcu tak jak w pl jechaliśmy ze Stalowej Woli do Krakowa w odwiedziny, to tu
przejedziemy cały kraj... Tylko jakie tu drogi a jakie na trasie Rzeszów
(Tarnobrzeg) – Kraków...? To samo sie tyczy pociągów... zawsze mnie śmieszyło, że
z Rzeszowa do Warszawy musiałam jechać przez Kraków, zaś do Gdyni przez Wrocław...
w sumie można by też przez Berlin albo Moskwę a co.... już o technicznym
poziomie kolei i czystości w wagonach nie wspomnę nawet.
Wracając do tematu obozu... Poza nauką korzystania z map
dzieci dowiadują się też o warunkach przyrodniczych w miejscu, do którego się
wybierają i co tam można zobaczyć, co wnioskuję (bo przecie nie chodzę na lekcje) z materiałów
zgromadzonych przez Młodą w tym przewodniku. Zapewne uczą sie też wielu innych
rzeczy przy okazji, bo ten przewodnik przygotowują już od jakiegoś czasu. Nie
raz słyszałam o metodach prowadzenia lekcji w różnych krajach, teraz mam okazję
obserwować to po trochu na co dzień. Więc i z Wami się tym dzielę...
Chcę w każdym bądź razie powiedzieć, że
nie ma nic lepszego jak teoria połączona z praktyką i nauka poprzez zabawę – ja
wiem to z doświadczenia, lecz mimo, że nie odkrywam tu niczego nowego, to w
polskich szkołach jakoś tego nie widzę. Parę lat temu zaczęto iść w tym
kierunku, tylko jak zwykle w pl zabrano się za wszystko od dupy strony. Moim
nader skromnym zdaniem takie reformy trzeba zaczynać od przygotowania nauczycieli i warunków szkolnych (finansowych zwłaszcza) a nie samego
programu... a tak to nigdy nie wiadomo,
co autor miał na myśli, a własna interpretacja pedagogów i rodziców nie
koniecznie jest prawidłowa czego efekty już widać w pl :) Sama zbierałam
podpisy przeciwko wprowadzaniu reformy pt „sześciolatki do szkoły”. Ja (i
większość polskich rodziców) mówi: sześciolatki do szkoły owszem, ale nie do
takiej! Gdybym teraz musiała 6latka wysłać w pl do szkoły też bym pewnie
szukała psychologa, który by potwierdził jego niegotowość ... Wszak obie
dziewczyny szły już nowym programem i wiem, jak to wygląda w realu. Szkoła, do
której chodziły ostatnio moje dziewczęta w pl akurat jest w miarę stabilna
finansowo (nie zagrożona póki co likwidacją!) i ma dyrekcję i wielu nauczycieli
z bardzo nowoczesnym podejściem, więc nie mam co narzekać, wprost przeciwnie, ale
jednocześnie znam też inne szkoły, które... cóż lepiej żeby zostały zlikwidowane ze względu na
dzieci.... Wiem, że nauczyciele potrzebują pracy, a dzieci i rodzice chcą mieć blisko szkołę, ale jeśli to się ma odbywać kosztem dzieci to lepiej się zastanowić...
Tutaj nie mam obaw przez wysłaniem do szkoły 2 i pół-latka,
bo wiem, że przez cały czas będzie traktowany odpowiednio do swojego wieku i
szybkości rozwoju tak fizycznego jak emocjonalnego. Bo widzicie, tutejsza
szkoła jest w stanie (bo ma elastyczny program) dostosować się do okoliczności
pt „niemówiące (w tutejszym języku) dziecko w naszej klasie” tak, że zarówno to
dziecko (np moje Młode) jak i pozostałe nie są pozostawione same sobie. Więc logiczne, że i w innych przypadkach (typu wolniejszy rozwój czy to psychofizyczny, czy emocjonalny malucha) dziecko będzie traktowane odpowiednio do swoich potrzeb i nikt przy tym na tym nie ucierpi.
A wystarczy że polscy ministrowie edukacji i im podobne osły, którzy krzyczą, że w UE już 5-latki chodzą do
pierwszej klasy, najsamprzód by się zorientowali, co te 5latki w innych europejskich
szkołach robią na codzień... i może odgapili dla odmiany coś dobrego od świata –
jak na ten przykład szkolny program i możliwości finansowe szkół - a nie wiecznie
samo g... Ale co taki wieśniak jak ja może wiedzieć o wychowaniu i edukacji dzieci...
Póki co pozostaje mi się cieszyć z faktu, że wyemigrowaliśmy
do właściwego kraju i że młode mają szansę chodzić do normalnej szkoły, gdzie
panuje bezstresowa nauka ale jednocześnie wszystko jest pod kontrolą (czyli każdy robi, to co powinien, a nie to co chce).
W sumie nie wiem dlaczego w pl bezstresowa nauka/wychowanie
równa się totalnej anarchii? Dlaczego np fakt, że dziecko jest nietykalne
(czytaj nie można mu dać po dupie, po pysku, a nawet opierniczyć zdrowo – swoja
drogą bezsensu) w pl równoznaczne jest z tym, że to dziecko może bezkarnie wobec
pedagoga i innych starszych osób używać wulgarnych epitetów, a częstokroć i
zastraszać nauczycieli (gnębienie ich dziecka, niszczenie auta itp)? Dodam, że
tak jest w niejednym gimnazjum w pl (to nie jest info z gazet - znam dostateczną
ilość nauczycieli z rożnych części pl, a i uczniów też...). Albo dlaczego np nauczyciel
czy też wykładowca uniwersytecki nie może mieć konta na dowolnym portalu społecznościowym,
bo od razu musi być chamsko obrażany (nie mówię tu bynajmniej o sporadycznych przypadkach)? Może dlatego, że polska kultura sięga dna w
niektórych miejscach, także wśród tzw inteligencyi...? Ech, z opowieści moi znajomych z tytułami doktorów i profesorów wynika ogólnie, że Polska schodzi na psy z każdym rokiem coraz bardziej.
Zresztą w pl nawet jak czegoś
nie wolno, to i tak wszyscy to robią...
Być może myślicie – czytając mojego bloga - że ogólnie mam
coś do Polski, że nienawidzę swojego kraju rodzinnego, bo ciągle jakieś
negatywy wynajduję... Nie, to nie tak. Lubię pl. Co prawda nie uważam siebie za
patriotkę, o bynajmniej. Ogólnie rzecz ujmując – mój dom jest tam, gdzie ja
jestem, czy to Polska, Belgia, Kongo czy Meksyk, czy to wiocha czy też wielkie
miasto. Wszystko mi też jedno jakim językiem będą mówić moje pociechy
(najlepiej to kilkoma:). Tak czy owak uważam, że każdemu domowi należy się
szacunek, tak samo jak każdemu przełożonemu, nauczycielowi itd. Co nie znaczy,
że nie można sobie od czasu do czasu ponarzekać, że nie można zauważyć wad, co
nie jest jednoznaczne z obrażaniem i gnojeniem, a mam wrażenie, iż niektórzy
tak właśnie uważają. Mam i zawsze mieć będę szacunek do symboli narodowych (czy
to polskich, czy belgijskich, czy amerykańskich) tak samo jak do Biblii czy symboli
religijnych nie koniecznie katolickich (wnerwia mnie np niestosowne bawienie
się przez kościołami – o czym już było, czy noszenie różańców jako naszyjników,
co obserwuję u brukselskich młodych ludzi – choć nie wiem, co nimi kieruje).
No i druga kwestia – to zachwyt innościami, pozytywnymi
innościami belgijskimi. Czyli rzeczy których w pl nie ma, a chciał by człowiek,
żeby były – co by nie musiał wyjeżdżać (chyba że z własnej nieprzymuszonej
woli) w poszukiwaniu lepszego życia.
A jeszcze o szkole... Nie wiem, czy już mówiłam, że tu np
nie wolno nosić żadnych elektronicznych gadżetów typu telefon, tablet, mp3, gry
i wyobraźcie sobie da się bez tego funkcjonować w szkole. Gówniarstwo nie pisze
esów w trakcie lekcji, nikt nikogo nie nagrywa i nie publikuje na necie, ale i
nie bez znaczenia w tej kwestii jest, że dzieci zawsze zaczynają i wychodzą o
tej samej porze. Przeto dziecko nie musi dzwonić, pisać: „mamo, dziś
skończyliśmy 3 godziny wcześniej idę do kumpla bo nie mam klucza...”. Tata nie
musi dzwonić, że utknął w mieście i żeby dziecko czekało pod szkołą. Jak cos
ważnego to szkoła dzwoni do rodziców, tak samo odwrotnie – rodzic może zawsze
zadzwonić do szkoły.
Teraz jadąc na wycieczkę również nie mogą zabierać tego typu
zabawek, za to mają wziąć łopatkę i wiaderko do piasku (to 5 i 6 klasa! – w pl
by dzieci taki pomysł wyszydziły jak znam życie – napiszę, po obozie, do czego
były potrzebne te zabawki), książkę do czytania oraz jakąś grę planszową czy
cos innego do zabawy z kolegami. I to jest super – wiem, że polska młodzież by
nie podzieliła tej radości, bo jak to bez telefonu 5 dni, ktoś głupi czy jaki...?
;-)
Jest też zakaz zabierania słodyczy z wyjątkiem tic-tac’ów
czy mentosów i to też ok. Z wyjazdów na szkolne wycieczki jako opiekun wiem, jak kończy się
objadanie tymi wszystkimi chipsami, cukierkami i innym gównem – bo każdy ma co
innego, a jedzą wszyscy – do tego oranżada i potem bóle brzucha i inne niemiłe
niespodzianki... Rodzice też niby wiedzą, ale i tak za każdym razem ta sam
heca...
Jest to obóz sportowy, ale – jak wynika z opisu – poza pływaniem,
i innymi zajęciami sportowymi będą też dzieci zwiedzać, poznawać przyrodę, będzie
wspólne śpiewanie (mają teksty piosenek) i kolorowy wieczór, czyli zabawa. Będą
też prowadzić dziennik i pisać list do rodziców (znaczy odpisywać, bo to my rodzice mamy napisać
pierwsi, czyli zaraz jak wyjadą żeby zdążył list dojść), uczyli się (albo
przypominali sobie – tego nie wiem) adresować kopertę i zapoznawali z podstawowymi
zwrotami i formami listów oraz kartek ( to też wiem z zawartości przewodnika).
Czyli znowu nauka w praktyce.
No, polska wychowawczyni Młodszej też wprowadzała
praktyczne pisanie listów, prowadząc korespondencję z uczniami, którzy sie
gdzieś przeprowadzali i opuszczali klasę (nie tylko z nami, gwoli ścisłości). Wiadomo, pisanie listów na sucho to do du...szy jest. Po co pisać, jak nikt nie odpisze?
W tym oczekiwaniu na odpowiedź wszak najwięcej radości jest... Wiem, bo
napisałam w życiu wiele listów i dostałam wiele odpowiedzi...
Wy też (pytam pokolenie 70’ i starsze) pisaliście listy do
rosyjskich kolegów i koleżanek?! Jakie ja fajne rzeczy o rosyjskiej koleżanki
dostałam jaaaa... naklejki na wodę (u nas takie dużo później się pojawiły),
biżuterię, małe kalendarzyki ze zwierzątkami (teraz takie w bankach i aptekach dają,
tylko z reklamami)... To były czasy... Młodsi sie może dziwią, co to się tak
podniecać naklejkami czy kalendarzykami? Wyobraźcie sobie, że jak ja miałam
tyle lat co moje Młode to naklejki, pocztówki, kolorowe plakaty to był wówczas
WYPAS. A juz takie brokatowe to ŁAŁ, ...tylko
od ruskich koleżanek albo z Ameryki :) A ile znajomości korespondencyjnych ze „Świata
Młodych”, „Płomyczka” sie miało... Mówią dziś, że nie było kontaktu ze światem,
bo nie było Wielkiego Internetu... Ja mówię: chcieć –to móc!...
Ja Młoda wróci z obozu, to opowiem jakie wrażenia...
Mnie sie bardzo podoba tutejsze podejscie w szkolnictwie, zarowno szkola-rodzice, dzieci jak i nauczyciel - uczen. Mieszkam w niewielkim miasteczku we Flandrii i widze na co dzien, ze szkola to spolecznosc, gdzie wszyscy miedzy soba sie szanuja, ze nawet male 3-4 letnie bable sa traktowane jak czlowiek, nie jak przedmiot (co ja pamietam jeszcze jak sama chodzilam do szkoly - dzieci i ryby glosu nie maja). Na poczatku bylam sceptyczna, jak to maluchy od 2,5 roku w jednej szkole (i czesto wspolne zajecia) razem z podstawowka? Ale to dziala i mlodsi duzo sie ucza od starszych i na odwrot. Co nie znaczy, ze nie ma tu problemow, wysmiewania sie, zastraszania, ale jednak wszystko toczy sie inaczej i dzieci chetnie ida do szkoly.
OdpowiedzUsuńTak jak powiedziałam, flamandzka szkoła (w każdym bądź razie ta moich dzieci) jawi mi się jako miejsce bardziej przyjazne niż polska. A problemy były są i będą w każdej większej grupie społecznej, ważne na ile odpowiedzialne osoby są w stanie je rozwiązywać. W bxl moje córki dostawały łomot, były okradane, wyśmiewane i wszyscy to mieli w d... bo to codzienność... Tu żadna z powyższych rzeczy nie miała miejsca, co nie znaczy, że w szkole nie ma żadnych problemów, wszak z gromadą dzieci zawsze są jakies problemy, cudów nie ma - ja mam tylko trójkę a co się czasem dzieje... :)
UsuńJa mam troche inne doswiadczenia,gdyz nie tylko jako rodzin,ale i juf gok. Roznie tu bywa.... ale pewne jest,ze tu wszyscy wiedza,ze przepisy sa po to,zeby je lamac.... i tu jestem pewna,ze pomimo,ze w szkole zabraniaja posiadania gsm to wiekszosc dzieci je ma.Cicha umowa -nauczyciele o tym wiedza i tylko udaja ze nie... a dzieci maja ich nie uzywac w czasie lekcji. Najlepsza historie miala moja corka podczas praktyki w przedszkolu w najmlodszej grupie.Przed swietami rozmawiala z dziecmi nt prezentow.Pyta najspokojniejszego dziecka co chcialoby dostac od mikolaja, a ten maluch slabo mowiacy po niderlandzku odpowiada,ze.... dostanie IPAD.Caro pyta czy wie co to jest Ipad, maluch wiedzial.Po lekcjach rozmawia z matka (po fr) i okazuje sie,ze owszem dostanie Ipad, bo ona che miec swiety spokoj.... szok, dziecko nie bylo odpowiednio ubrane,ale na Ipad rodzice maja pieniadze. Co do tutejszego szkolnictwa-od kiedy P.Smet zostal ministrem edukacji idzie ku lepszemu i tu mam na mysli tutejsza infrastrukture. Tu sa stare szkoly i nie ma kasy na pomoce szkolne-przedszkolne.A na studiach nauczycielskich (przedszkole,szkola podstawowa) wymaga sie od studentow przygotowania swojego warsztatu pracy.HHHMMM wiem najlepiej ile czasu i ile kasy trzeba na to poswiecic.... teraz jestesmy na etapie robienia specjalnych kart(trzeba narysowac,wyciac i plastifikowac w formacie A3). Co mi sie podoba,to stawianie na samodzielnosc, mniej-ze do kazdego dziecka podchodzi sie indywidualnie i do konca szkoly podstawowej to rodzice z pomoca nauczyciela decyduja czy dziecko powtorzy klase czy nie (w razie problemow),a rodzice sa rozni....
OdpowiedzUsuńTo że przepisy są po to żeby je łamać to i ja wiem... Ze ściąg tez nigdy nie wolno było korzystać, podpowiadać itp... I też nauczyciele patrzą przez palce jeśli jest to w granicach rozsądku... Kiedyś znajoma z uniwersytetu rzeszowskiego mówi: studentom się wydaje, że ja nie widzę tych wszystkich ściąg... Ale ja wiem ile taką ściąga wymaga roboty, trzeba poszukać, przepisac... Szanuję to i nie widzę nic, ale jak mi taki wyjmie kajet A4 bo sie mu nawet przepisac nie chciało to przepraszam bardzo... W bxl widziałam jak mlodziez po wyjściu ze szkoły masowo włącza gsm'y, nie wiem natomiast czy korzystali na lekcjach... Tu nie widziałam dziecka z telefonem, Mlode w szkole też nie widziały, a Młodsza by raczej zauważyła, bo to wielki miłośnik elektroniki... :) Ja nie twierdzę, że nie noszą potajemnie, choć to zależy od przyzwolenia rodziców... Jak w całym blogu - piszę co widzę i co myślę, porównując z realiami moich rodzinnych stron. Tu przyznam, że nie wiem czy tak samo jest np w Wawie czy Szczecinie. To samo się tyczy be: nie znaczy że w całym kraju jest tak samo, jak w środowisku, które ja obserwuję. Zreszta - co nawet z komentarzy widać - wielu rzeczy nie wiem jeszcze, wielu nie zauważam, a jeszcze więcej nie rozumiem :)
OdpowiedzUsuń