Właśnie wróciłyśmy z Młodą z Merchtem, gdzie obejrzałyśmy sobie fajną paradę. Mieliśmy jechać wszyscy na rowerach, ale pogoda dziś nas nie rozpieszcza. Nie dość, że zimno jak w psiarni, to jeszcze deszcz posikuje co pięć minut... Obawiałam się, że będzie lać, jak tylko zajedziemy do centrum i nie chciałam, żeby mi Młody przemókł i przemarzł...
Tylko ja i Młoda jesteśmy na tyle ciekawskie i porąbane, by ryzykować zmoknięcie dla paru fotek. Teraz powiem - a Tesa raczej się z tym z godzi - że ryzyko się opłaciło, bo ostatecznie nie padało, a warto było 2 godziny na chłodzie postać, bo za ciepłoto nie było... Po powrocie do domu włączyliśmy ogrzewanie i się odgrzewamy teraz... No co? Jakby trzeba było drzewa narąbać i rozpalić w piecu to by się mi nie chciało, ale skoro ogrzewanie jest na jedno kliknięcie to co się będę cykać... Włączam na pół godziny i jest fajnie, pranie mi przy okazji wyschnie, bo po suszeniu na sznurach w ogródku z jakiegoś dziwnego powodu jest mokrzejsze, niż było po wyjęciu z pralki... no to przynieśliśmy do domu... No ale co ja tu o praniu...? Miało być o paradzie...
A parada była z okazji 70-lecia Szczudlarzy z Merchtem. Kiedyś sama chodziłam na szczudłach razem z bratem i wiem, że to wcale nie proste. No przynajmniej dopóki się człowiek nie nauczy, bo potem to i tańczyć można, i chodzić po schodach i biegać... Choć nasze szczudła to był śmiech w porównaniu z tymi, które widziałam dziś. Nie wiem ile miały nasze patyki od butów do ziemi, z 50-100 cm? To pikuś przy merchtemskich... No ale po kolei. Na początek opowiem całą historię wyczytaną po części w sieci, po części w folderach, które każdy mieszkaniec gminy otrzymał jakiś czas temu do domu.
Tylko ja i Młoda jesteśmy na tyle ciekawskie i porąbane, by ryzykować zmoknięcie dla paru fotek. Teraz powiem - a Tesa raczej się z tym z godzi - że ryzyko się opłaciło, bo ostatecznie nie padało, a warto było 2 godziny na chłodzie postać, bo za ciepłoto nie było... Po powrocie do domu włączyliśmy ogrzewanie i się odgrzewamy teraz... No co? Jakby trzeba było drzewa narąbać i rozpalić w piecu to by się mi nie chciało, ale skoro ogrzewanie jest na jedno kliknięcie to co się będę cykać... Włączam na pół godziny i jest fajnie, pranie mi przy okazji wyschnie, bo po suszeniu na sznurach w ogródku z jakiegoś dziwnego powodu jest mokrzejsze, niż było po wyjęciu z pralki... no to przynieśliśmy do domu... No ale co ja tu o praniu...? Miało być o paradzie...
A parada była z okazji 70-lecia Szczudlarzy z Merchtem. Kiedyś sama chodziłam na szczudłach razem z bratem i wiem, że to wcale nie proste. No przynajmniej dopóki się człowiek nie nauczy, bo potem to i tańczyć można, i chodzić po schodach i biegać... Choć nasze szczudła to był śmiech w porównaniu z tymi, które widziałam dziś. Nie wiem ile miały nasze patyki od butów do ziemi, z 50-100 cm? To pikuś przy merchtemskich... No ale po kolei. Na początek opowiem całą historię wyczytaną po części w sieci, po części w folderach, które każdy mieszkaniec gminy otrzymał jakiś czas temu do domu.
Królewscy Szczudlarze z Merchtem (Koninklijke Steltenlopers van Merchtem)
Przez Merchtem płynie rzeczka Molenbeek. Dawniej
po większych opadach często wylewała odcinając tym samym ludzi mieszkających w
Langevelde od świata. Jako że do centrum Merchtem i inne miejsca jakoś trzeba było się od czasu do czasu
przedostawać, więc wykombinowali by posłużyć się szczudłami. Szczudła jednak
nie tylko w takich przypadkach były używane. Istniało bowiem wiele gier i zabaw
z użyciem szczudeł. Na szczudłach można podobno rozgrywać mecze i walczyć.
Być może dziś już nikt by nie pamiętał o szczudlarzach z
Lengevelde, wszak z czasem wszędzie strumyki i rzeczki uregulowano, poprawiono drogi
i wszelaka komunikację i dziś nawet gdy zaleje jakis teren, to są inne metody
na przedostanie się na suchy ląd.
Jednak po drugiej wojnie światowej w Belgii organizowano
wszędzie uroczystości, ciesząc się z pokoju na świecie. Zwyczaj nakazywał
każdej wiosce, każdej dzielnicy pokazać jakąś grupę rozrywkową.
No i tak mieszkańcy Landevelde wpadli na pomysł by zebrać
grupę najlepszych szczudlarzy, zrobić sobie z papieru stroje w kolorach belgijskiej
flagi, czyli żółto-czerwono-czarne i wykonać przemarsz na szczudłach różnych
wielkości od 1m do 2,5 metra. Pomysł tak się spodobał, że odtąd byli zapraszani
na pokazy do sąsiednich miejscowości.
Tak oto w 1945 szczudlarze zaczęli
działać oficjalnie i dostarczac ludziom rozrywki sami przy tym pewnie świetnie
się bawiąc. Z czasem do grupy dołączono śmiesznych biegaczy, a raczej biegaczki
(bo przeważnie to kobiety), którzy w trzy lub cztery osoby w specjalnych drewnianych
butach przypinają jedne wspólne (3- lub 4-osobowe) narty, a biegając w ten
sposób byli bardzo zabawni.
Do dziś szczudlarze są symbolem naszej gminy, o czym może
się każdy na własne patrzały przekonać, gdy skieruje się w te okolice. Na
każdym bowiem wjeździe do Merchtem stoi drewniany ludzik na szczudłach .
Grupa działała cały czas przez 70 lat, podczas których z
występami odwiedzili nie tylko całą Belgię, ale i resztę świata, poza
sąsiednimi krajami, byli nawet w Japonii i Ameryce, a także oczywiście w Polsce
a nawet Rosji. Ich występy dziś są o wiele bogatsze niż 70 lat temu. Dziś nie
tylko maszerują, ale i tańczą, skaczą na tych szczudłach i inne cudactwa
wyczyniają. Przy czym najdłuższe szczudła mają 4 metry od butów do ziemi.
Tradycyjnie noszą stroje w kolorach flagi, ale też czasem wdziewają na siebie najdziwniejsze przebrania.
W
okolicach mikołajkowych np. łażą po Merchtem w strojach Czarnego Pietrka i
rozdają cukierki przez okna na 1 piętrze.
Grupa z chęcią przyjmuje nowych członków. Już w wieku 6lat
można zapisać się do szczudlarzy i uczyć się chodzić, biagać, skakać na
tyczkach przywiązanych do butów. Oczywiście debiutanci dostają znacznie krótsze
szczudła. Te 4 metrowe to już dla starych wyjadaczy. Na początku jak nie trudno
się domyśleć nowicjusze uczą się głównie spadać i przewracać, wszak takie
przedsięwzięcia do całkiem bezpiecznych nie należą bynajmniej i podejrzewam, że
każdy nie raz glebę zalicza.
Tak więc w tym roku przypada 70-lecie powstania zorganizowanej grupy szczudlarzy z czym wiąże się organizowanie szeregu imprez.
Nawet słynny siusiający chłopiec z Brukseli (Manneken-Pis) założył z tej okazji ubranko szczudlarzy merchtemskich.
Teraz pokażę więc parę obrazków uchwyconych na dzisiejszej paradzie.
Tak więc w tym roku przypada 70-lecie powstania zorganizowanej grupy szczudlarzy z czym wiąże się organizowanie szeregu imprez.
Nawet słynny siusiający chłopiec z Brukseli (Manneken-Pis) założył z tej okazji ubranko szczudlarzy merchtemskich.
Teraz pokażę więc parę obrazków uchwyconych na dzisiejszej paradzie.
czy można chodzić na kilkumetrowych szczudłach? no to ba! |
szczudlarze z Francji |
Witam:-) znalazłam Pani profil nie przypadkowo. Sama wyjeżdżam w środę do Belgii i strach mi towarzyszy. Mąż mój jest tam od pół roku my do niego dołączymy juz za chwile. Ciekawa byłam opinii innych Polaków właśnie w temacie życia na obczyźnie; -) będę tu częściej zagladala:-) swoją drogą... to być może banalne pytanie, ale baraki mi pomoże. Jakich polskich produktów na pewno nie znajdę w sklepie e Belgii? Z góry dzięki za odpowiedź:-)
OdpowiedzUsuńNa panią trzeba mieć wygląd i pieniądze ;-)
UsuńJeśli zaś chodzi o sklepy, to w dużych miastach są polskie sklepy, gdzie prawie wszystko można kupić z "naszych" rzeczy, a i w belgijskich sklepach w miastach jest prawie wszystko. Gorzej z zadupiami, tu już różnie. Na pewno nie kupisz tu korzenia pietruszki (ale jest seler i nać), nie spotkałam też u nas normalnego białego sera takiego na pierogi, czy sernik (pierogi robię z greckiego, ale sernika się nie da). Pisałam już kiedyś o tym - niektóre produkty mają inne właściwości niz te w Polsce, nawet jeśli są tej samej firmy (przykładem są kostki rosołowe knorra - tutejsze są gorsze od polskich i nie mają tu grzybowych, czy kaszka nestle dla maluszków - zupełnie inne, nie tylko jedzeniowe rzeczy, ale też szampony, proszki do prania etc). U nas nie kupię też nigdzie np ogórków kiszonych (w Brukseli były), nie ma tez kaszy jęczmiennej czy gryczanej, nie ma galaretek kolorowych... Ze środków czystości, czy innej tam chemii to raczej wszystko jest a nawet chyba więcej niż w polskim przeciętnym sklepie, z leków to nie orientuje się, bo (odpukać) rzadko chorujemy. Wiem tylko, że przeciwbólowych tutaj nie kupi się poza apteką. No w każdym bądź razie ja do polskiego sklepu wpadam tylko przed świętami po mase makową (tu mak drogi) i wędliny (bo tu nie ma takiej prawdziwej szynki, dobrego pasztetu, salcesonu czy kaszanki), a dzieci po wafelki o smakach innych niż czekoladowe, poza tym korzystam z belgijskich sklepów i spokojnie daje radę... Gorzej było na początku, gdy nie znałam języka i nie wiedziałam co do czego :-) W razie innych pytań zapraszam na priv bmaguda@gmail.com
Kurde dzięki wielkie w takim razie za wyczerpująca odpowiedz ;-)) dzięki tez za emalia. Podejrzewam, że jak juz będę na miejscu to będę z niego korzystała :-) pozdrawiam serdecznie
Usuń