strony bloga

29 sierpnia 2015

Oswajanie flamandzkich autobusów

To był zakręcony tydzień. Ze względu na urlop klientów miałam trochę mniej pracy w ostatnich dniach i to się dobrze złożyło, bo był to ostateczny termin na oswojenie autobusów.

 Wakacje bowiem się kończą...

specjalna Panna Cotta na osłodzenie końca wakacji :-)


Stali czytelnicy wiedzą, że mamy już za sobą oswojenie belgijskiego  metra, tramwajów i pociągów. Teraz przyszła pora na autobusy. Myśli pewnie nie jeden, że też jest co przeżywać - wielka to  filozofia pojechać autobusem... Może dla Warszawiaków, Krakusów i innych miastowych to chleb powszedni, ale dla nas ludziów ze wsi to wcale nie jest takie oczywiste. Człowiek nie jest tak zżyty ze środkami publicznego transportu, bo rzadko ma z nimi do czynienia. W mojej polskiej wsi autobus jeździł 2 razy dziennie i to przy sprzyjających warunkach. W Wakacje np nie jeździł wcale, więc najbliższy przystanek 3 km od domu. W mieście dla wielu 3 km to droga nie do pokonania na piechotę, na wsi 3 km to dojście do przystanku, dopiero następne kilometry pokonuje się w autobusie... o ile przyjedzie. Z czasów szkolny pamiętam, że często przyjeżdżał.... przEjeżdżał przepełniony (twarze rozplaszczone na szybach z wszystkich stron) i nawet się nie zatrzymywał, a następny był za godzinę. Czasem była zima mroźna , wtedy na naszych podkarpackich pagórkach 500m n.p.m. był lód albo śnieg i nic nie było w stanie przejechać, więc autobusy nie jeździły. Dziś nie ma już takich zim a autobusy i drogi są w lepszym stanie, więc większa szansa na dotarcie do celu w planowanym czasie. Całe liceum dojeżdżałam do szkoły autobusem. Jednakowoż co innego jeździć po swoim terenie, a co innego po obcym, gdzie rozmieszczenie miejscowości na mapie i kierunków świata w najbliższej okolicy ciągle stoi pod znakiem zapytania. Zakupiłam mapy samochodowe i rowerowe Belgii i studiuję je w wolnym czasie, często zaglądam też na mapy w Internecie, ale to ciągle za mało, choć z każdym dniem coraz lepiej.

Geografia geografią, ale istotny jest też fakt, że w Belgii obowiązują całkowicie inne zasady niż w Polsce, także jeśli idzie o autobusy. W pl wystarczyło, że człowiek stał na przystanku, a autobus się zawsze zatrzymywał (o ile nie był pośpieszny i przepełniony), tutaj trzeba autobus zatrzymać samemu. Machnąć łapą trzeba po prostu. Na każdym przystanku jest instrukcja obsługi autobusów krok po kroku, ale teoria a praktyka to dwie różne rzeczy :-)

Żeby pojechać, dobrze by było mieć jakiś bilet. I tu zaczyna się zabawa. Gdy pierwszy raz weszłam na stronę flamandzkiego De Lijn(u), to byłam deczko zdezorientowana tymi wszystkimi rodzajami biletów. Dopiero po kilkukrotnym przeczytaniu, wydobyłam z tekstu dotyczące nas informacje.

Dziś wiem, że Młody podróżuje autobusami za friko, bo dzieci do 6 lat nie płacą za przejazd, ale - tak samo jak w pociągu - muszą być pod opieką starszej osoby (minimum 12-letniej). Wszyscy starsi niż 6 lat muszą kupić bilet.
Jednorazowy możemy kupić np w kiosku, możemy kupić w autobusie albo sms'em, o ile mamy telefon w jakiejść belgijskiej sieci (taka międzynarodowa lyca mobile - jaką mam ja np się nie nadaje). To jest proste - będąc na przystanku wysyła się sms (numer podany jest na przystankach) i po paru sekundach dostaje się sms zwrotny z biletem. Wszystkie bilety są ważne godzinę (i ten smsowy i ten z kiosku i ten od kierowcy), tyle że na dzień dzisiejszy bilet smsowy kosztuje 1,80 euro (plus koszt wysłania smsa) a u kierowcy 3 euro.

Ponadto są też bilety wieloprzejazdowe. Są np jednodniowe, trzydniowe, tygodniowe (nie wszystkie we wszystkich regionach Flandrii). Dla przykładu bilet jednodniowy nazywa się dagpass i kosztuje 5 euro w kiosku a 7 euro w autobusie.  Na takim jednodniowym bilecie możemy sobie śmigać busami cały dzień po całej Flandrii (z wyjątkiem szybkich linii libmurgskich). Bilety jednorazowe i dzienne kasuje się za każdym wejściem do autobusu (bilet jednorazowy ważny jest godzinę, w tym czasie można się przesiadać).

Są też specjalne bilety turystyczne, które zawierają w sobie niektóre opłaty związane ze zwiedzaniem poszczególnych miejsc. Są bilety mieszane upoważniające do przejażdżek jeszcze innymi liniami oprócz De Lijnu (np walońskim TEC).

Są tu też oczywiście abonamenty. Odpowiedniki polskich biletów miesięcznych, tylko, że trochę inaczej to wygląda, niż pamiętam z PL. Dla młodej kupiłam np tzw BUZZYPAZZ. Jest to bilet okresowy dla młodzieży w wieku 12-24 lat. Można go wykupić na okres miesiąca, trzech miesięcy lub rok, co kosztuje odpowiednio: 25, 71, 195 euro. My wybraliśmy to drugą opcję. Są to bilety imienne ważne w całym de Lijn. Młodzież może przeto dojeżdżać nimi nie tylko do szkoły, ale do kina, na zakupy i inne dowolne miejsca we Flandrii (poza szybkimi liniami Limburgii).

Z tej okazji - zakupu biletu dla młodej znaczy - pierwszy raz miałam okazję wypróbować czytnik elektronicznych dowodów osobistych, który mam w moim lapku, a nie wiedziałam, gdzie ten wynalazek mógłby ewentualnie znaleźć zastosowanie. A to fajna rzecz. Wkładam swój dowód do czytnika. Wybieram na stronie De Lijnu "kup bilet on line", wklepuję PIN dowodu i wyświetla mi się cała moja rodzinka. Wystarczy wybrać dla których person chcę nabyć bilet, a komputer automatycznie wybiera mi adekwatną opcję biletu. Potem wystarczy wybrać na jaki okres (wybieramy też pierwszy dzień - bilet nie musi być od pierwszego dnia miesiąca), potwierdzić adres, na który mają wysłać bilet i dokonać płatności kartą lub przelewem . Po 3 dniach bilet znajdziemy w skrzynce na listy. Wraz z biletem przychodzi też informacja od De Lijnu, że nie musimy pamiętać o przedłużeniu abonamentu, gdyż przyślą nam fakturę z odpowiednim wyprzedzeniem. Jeśli będziemy chcieli kontynuować abonament - wystarczy opłacić, a wtedy znowu wyślą nam bilecik.

Podobne bilety są też dla dorosłych, którzy pracują, dla emerytów etc.

W pierwszy dzień szkoły Młoda pojedzie z tatą i z tatą wróci, ale drugi dzień czeka ją nie lada wyzwanie. Będzie musiała sama pojechać pierwszy raz autobusem do szkoły i sama wrócić. Żeby nie było za łatwo powrót będzie z przesiadką. No cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Szkoła, do której pójdzie nie jest popularna wśród młodzieży z naszej wsi, głównie chyba ze względu na dojazd (są dwie bliżej). Jednak, mam nadzieję, że ktoś będzie jechał od nas ze wsi rano i nie będzie musieć sama zatrzymywać i sama wsiadać do autobusu. Co do wysiadania, to jestem niemal pewna, że na przystanku w centrum wysiądzie większość osób i że na pewno sporo uczniów.

Trochę jednak poćwiczyliśmy dla pewnośći. Najpierw dwukrotnie byliśmy na rowerach pod szkołą (6 km w jedną stronę). Potem pojechaliśmy autobusem. Uczyliśmy się zatrzymywać autobus. Chcąc wysiąść na żądanym przystanku musimy przecież wcisnąć dzwonek z odpowiednim wyprzedzeniem. Młoda przy okazji tej wycieczki zauważyła, że bycie kierowcą to musi być wyjątkowo nudna praca - tak jeździć wte i we wte przez cały rok codziennie. Młoda więc raczej nie będzie kierowcą autobusu. Sie nie chichrajcie - w Be często babki prowadzą autobusy i tramwaje. Moja osobista Siostra - jak pamiętam - gdzieś w okolicach gimnazjum chciała być kierowcą autobusu albo tira haha.

Dziś byliśmy odebrać w szkole podręczniki, które na początku wakacji zamówiłam przez internet. Dobry to pomysł. Szkoła informuje, kiedy uczeń ma się zarejestrować w księgarni. Tam wybieramy swoją szkołę i klasę, a wtedy wyświetla się lista potrzebnych książek. Czasem można wybrać między nowymi a używanymi, można odptaszkować te, które już się ma. Potem tylko wystarczy zapłacić, a pod koniec wakacji - tak jak dziś u nas - książki odbiera się w szkole. Pod szkołą czekała na nas półkilometrowa kolejka oczekujących, ale na szczęście odbieranie pudeł z podręcznikami szło szybko i sprawnie.

Przy okazji ja z Młodą przespacerowałyśmy się jeszcze dla pewności z przystanku do szkoły (reszta naszej wesołej gromady dojechała autem). 5 minut powolnego marszu; rano Młoda będzie mieć około 10 minut do dzwonka, więc spokojnie powinna dotrzeć na czas, nawet jak będzie się wlekła noga za nogą.

Tort bezowo-truskawkowy na zakończenie wakacji. Napis to moja drobna złośliwość ;-)


Tak czy owak autobusy uważam za oswojone.

Jeszcze jedna nowość, z jaką się musiałam na szybko zapoznać to wspominane nie dawno elektroniczne czeki. Według planu miałam z ciekawości zrobić rozpoznanie tego terenu po wakacjach, ale tak się złożyło, że nowi klienci taką właśnie opcję zaproponowali i musiałam się na szybko dowiadywać, o co w tym chodzi. Po przeczytaniu połowy belgijskiego internetu znalazłam na stronie sodexo, jak to się robi krok po kroku. Problemem okazał się kod dostępu, którego nie posiadałam. Miałam trochę stresu przy rozmowie telefonicznej z konsultantami, ze względu na język oczywiście, bo ciągle nie zawsze jestem pewna, czy to co wydaje mi się, że rozumiem, rozumiem dobrze. W tym wypadku np zrozumiałam, że mój konsultant się ze mną skontaktuje, ale nie zrozumiałam czy tego samego dnia... i potem niepotrzebnie pilnowałam telefonu do wieczora...
No ale udało mi się ostatecznie zdobyć swój kod dostępu do systemu i hasło do elektronicznych czeków i to jest najważniejsze. Pierwszy dzień biuro załatwiło za mnie, o czym poinformowali mnie smsem. Więc jeszcze sama nie zgłaszałam dniówki, dopiero w przyszłym tygodniu więc dowiem się czy to łatwe. Kwestia wyraźności lektora w systemie tonowym - tak myślę - może być dla mnie ewentualnym problemem. A nową pracę mam w swojej wsi, co jest wielce korzystne dla nas wszystkich.

5 komentarzy:

  1. Ojej, jak to wszystko szczegółowo i fajnie opisałaś! chapeau bas! :) pamietam, przechodziłam przez te wszystkie stopnie wtajemniczenia jak przyjechalam 20 lat temu do Belgii (tylko smsowych biletów niestety nie było) Od jakiegos czas - co najmniej 10 lat sporadycznie poruszam się środkami transportu publicznego i w takich okolicznościach czuję się na nowo zagubiona - jak dziecko we mgle! Pozdrawiam cieplutko i miłego poczatku roku szkolnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie,że o tym napisałaś,taka wiedza jest potrzebna,a na forum to strach pytać,bo albo cię,wyśmieją,że jak to nie potrafisz kupić biletu albo nikt nie odpowie,żeby tylko komuś innemu nie ułatwić życia.Ja niby jestem już dwa lata w Belgii a dalej wszystkiego nie ogarniam.Dlatego cię podziwiam,że dajesz radę z pracą,z dziećmi i jeszcze na obcej ziemi. Miałabym jeszcze pytanie czy wiesz może gdzie Belgowie kupują firanki? Wszyscy w oknach mają różnego rodzaju firanki i nie mam pojęcia gdzie to oni kupują,przejrzałam sklepy,hale,targi( tylko u mnie taki miejscowy) i nigdzie nie ma,a potrzebuje do takiego wielkiego okna w salonie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam w pobliżu wielki sklep z materiałami najróżniejszymi, firankami, roletami, karniszami i wszystkim do szycia (nie pamiętam jak się nazywa) - jak tam pierwszy raz weszłam to mnie zatkało takie wybór różnych materiałów. U nich można zamówić firanki, zasłony i uszyją na miejscu... wpisz w googla "gordijnen en gordijnstoffen kopen" - a pokaże Ci na pewno sklepy we Flandrii. Niestety nie wiem, jak to po francusku jest. (gordijnen - zasłony/firanki, stoffen-materiały - jeżdżąc po Be często rzucają mi się w oczy takie napisy na oknach sklepów, więc tam na pewno są zasłony albo materiały).
    Ty mówisz, że wszyscy mają firanki, a ja widzę na wsi, że sporo osób nie ma nic na oknach albo tylko rolety zewnętrzne czy wewnetrzne i często wieczorem można zobaczyć, co ludzie mają w domu, gdy się spaceruje po wsi hehe

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki poszukam. Właśnie jak się rozglądam to sporo osób ma te firanki no i wszyscy mają praktycznie takie same więc myślałam,że oni to kupują gotowe,bo chodzi mi o takie krótkie firanki z jakimiś dziwnymi zaczepkami. Jak patrzyłam w sklepach to wszędzie mają takie długie firanki,no i one są do karniszy,a u mnie w domu,który jest stary są takie szyny przy oknach. Ile to człowiek musi się namęczyć żeby coś znaleźć ale będę szukać,aż coś wymyślę. Z tymi oknami to różnie,niektórzy mają firanki,niektórzy rolety,a inni właśnie nic:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tutaj firanki wieszają na różnych rzeczach - "wieszadło" jest odpowiednie do wykończenia firanki. Na karniszu z rury, druta czy nawet sznurka zawiesisz te z takimi ogonkami (nie wiem jak się to nazywa) przez które tą rurę, drut się przepycha. Ale można też przyszyć do firanki taśmę z haczykami, kółeczkami itp zależnie od posiadanych karniszy czy szyn. Te taśmy z różnymi rzeczami tez można kupić w sklepach z materiałami i artykułami krawieckimi i sobie samemu przyszyć do firanki (ja sobie przyszyłam do starych firanek z PL ręcznie "na okretkę" zaraz po przeprowadzce i tak wiszą do dziś haha) albo zlecić jakiejś znajomej krawcowej (polskich tu też nie brakuje). Niektóre takie elementy są też do zdobycia w sklepach typu brico, hubo, gamma etc w dziale z karniszami. No, my mamy w salonie jakieś stare firanki (bardzo stare i poplamione) i najpierw upatrzyliśmy sobie piękne rolety, ale po przeliczeniu wyszło nam tysiąc euro - a to ciut za drogo jak na rolety w wynajmowanej chałupie. Po obejrzeniu wszystkich rozwiązań zaplanowaliśmy kupić tradycyjne drewniane karnisze na zasłony a do nich przykręcić stalową linkę (są takie specjalne) na firanki, bo moim zdaniem sama firanka wygląda głupio (no chyba że z falbankami czy innymi takimi ozdobnikami), no a że mamy drogę pod samym oknem a okna są nisko, to każdy widzi wieczorem cały dom, dlatego pomysł z grubymi zasłonami, które mozna na wieczór zaciągać. Pomysł na razie nie zrealizowany bo są ważniejsze wydatki, ale może na święta się uda :-)

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko