Według tutejszej tradycji Święty Mikołaj przypływa z dalekiej Hiszpanii na statku pod koniec listopada, potem dosiada swojego białego konika o imieniu Schimmel i jedzie odwiedzać dzieci. Pisałam już o Mikołaju w zeszłym roku, więc jak ktoś ciekawy, to powinien
kliknąć tu na niebiekich literkach
Nasza gmina organizuje co roku w centrum (lub w sali Urzędu Gminy /Gemeentehuis/, gdy pada ) specjalne spotkanie z Sinterklaas'em dla dzieci. Tak było i w tym roku.
W nocy z piątku na sobotę lało jak z cebra i już myślałam, że nici z naszych planów. Na szczęście rano już świeciło słonko jak gdyby nigdy nic. Tylko wietrzysko szalone wiało i temperatura była niezbyt wysoka (choć i niezbyt niska jak na tą porę roku).
M pojechał na giełdę opchnąć komuś naszego klamota. Więc po chleb musiałam pojechać ja na rowerze. Wyprałam, wyprasowałam, ugotowałam pomidorówkę na żeberkach dla M, nasmażyłam górę naleśników dla Trójcy i było już po pierwszej. Pojechałam szybko do lidla (4km), bo tylko tamtejszy chleb spełnia nasze wygórowane oczekiwania, głównie jeśli idzie o grubość kromek (kto normalny je kromki, przez które widać talerz?!) i kompatybilność miękkości skórki z ośródką (wnerwiają mnie kromki których krawędzią można by się ogolić, a środka nie można nawet margaryną posmarować, o serku topionym nawet nie wspomnę).
O 14tej stałam jeszcze w długiej kolejce do kasy, bo chyba wszyscy w całej okolicy akurat o tej godzinie postanowili zrobić zakupy. Nie brałam wózka, bo tylko chleb miałam kupić, więc stoję tak z tym chlebem (3 bochenki w jednej ręce) i innymi potrzebnymi rzeczami w drugiej ręce. Zaraz coś mi na pewno wypadnie. A tu M dzwoni, że jest w Mechelen na dworcu (nie pytajcie mnie skąd wziął się w Mechelen, gdy giełda była w Antwerpii) i nie wie, którym pociągiem jechać. No cóż, nie chciało się z nami jeździć pociągami to się nie wie hłe hłe. Żeby odebrać telefon, ba, znaleźć go w otchłani plecaka, musiałam uwolnić ręce od zakupów. Na szczęście wory z karmą dla piesełów były pod ręką. Zanim mu wytłumaczyłam z którego toru, jaki pociąg i czym się różni rozkład jazdy z pomarańczowym paskiem od tego z niebieskim (niebieski obowiązuje od poniedziałku do piątku, pomarańczowy weekendy i święta) to mnóstwo człowieków się wepchało przede mnie. Spotkanie z Mikołajem rozpoczynało się o 14.30 i to jakieś 10 kilosów od lidla...
Gdy dotarłam z Młodym na miejsce, właśnie szczudlarze kończyli swój przemarsz. Sinterklaas siedział już na tronie na podium, a wokół kłębił się tłum dzieciaków z rodzicami.
Każde dziecko dzierżyło albo swój rysunek, albo list do Mikołaja.
Młody kolorował też od rana. Co mnie zdziwiło. Nie jest on bowiem fascynatem kredek. Czynność kolorowania czegokolwiek bardzo go irytuje. Gdy tylko coś pójdzie nie po jego myśli, kartka zostaje zmięta i ląduje najpierw na podłodze w zasięgu rzutu, zaraz potem na dokładkę w koszu na papier. Bywa, że Młody wyciąga potem tą sfatygowaną kartkę z kosza i biadoli nad jej opłakanym stanem. W gorącej wodzie kąpany - tatuś wypisz wymaluj. Tym razem jednak wyjątkowo cierpliwie i dokładnie pokolorował obrazek swoimi ulubionymi wielgachnymi kredziorami półtora euro za sztukę.
Zanim doczekaliśmy się na swoją kolej, zdążyłam porządnie zmarznąć, bo przecież się nie ubierałam za bardzo, gdyż po tej całej wcześniejszej bieganinie było mi gorąco.
Gdy wreszcie dotarliśmy pod podium, Młody bacznie zaczął obserwować poczynania Zwarte Pietów, Sinterklaasa i dzieci. Zauważył, że niektóre dzidziusie płaczą i się boją, że Zwarte Piet robił lunetę z rysunku jakiegoś dziecka, że skakał, że się przewracał i że wziął małą dziewczynkę na ręce i "przytumił". Gdy przyszła jego kolej, pomaszerował jednak pewnie sam i dumny pozował do zdjęcia ze Świętym Mikołajem i Czarnymi Piotrusiami. Potem w domu opowiadał tacie, jak to mocno przybił piątkę Zwarte Pietowi, aż się tamten "zawalił" na ziemię.
Każde dziecko otrzymało słodki upominek, ale jestem święcie przekonana, że w tym wypadku o wiele ważniejsze było samo osobiste spotkanie z tą tak ważną dla każdego malucha personą. Widziałam, że dla Młodego to było niesamowite przeżycie.
Dla nas starych godzina stania na zimnie w kolejce, tylko po to, by cyknąć se fotkę z jakimś gostkiem w czerwonej kiecce i otrzymać woreczek słodyczy, których każdy ma dziś pod dostatkiem, może wydawać się szczytem głupoty. Dla Malucha to jednak przecież wielkie emocje i nieziemska przygoda. Bo przecie spotkał PRAWDZIWEGO MIKOŁAJA, osobiście podarował mu własną pracę. Do tego Mikołaj wziął go na kolana i przytulił. To magiczne i niezapomniane chwile.
Widząc iskierki szczęścia w oczach mojego małego księcia, pomyślałam, że warto było dla tych chwil gnać na złamanie karku ze sklepu i marznąć na mieście.
Po spotkaniu z Mikołajem Młody jeszcze trochę poskakał w dmuchanym zamku, który był dostępny oczywiście za darmo, ale niezbyt długo, bo matka już prawie zamarzała na kość :-)
Tu jeszcze link o tradycji Świętego Mikołaja w Holandii i Flandrii odkryty przez znajomą (dzięki):
kliknij by przejść do strony o Świętym Mikołaju
I jeszcze ciekawy zwyczaj z naszej okolicy. Co roku Mikołaj wozi się zabytkowymi pociągami na trasie Puurs-Baasrode. Zdjęcia i szczegóły tutaj: .strona Stoomtrein na FB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko