strony bloga

13 grudnia 2015

Jedliście gulasz z piernikami?

Potrzebuję na wczoraj ze dwa wiadra wolnego czasu i z worek świeżych sił, nie pogardzę też dniem wczorajszym. Ktoś coś?

Ubraliśmy choinkę. Młody już mało jaja nie zniósł w tym tygodniu. W sąsiedztwie zaczęły nagle masowo choinki wyrastać w domach, a w ogródkach światełek się coraz więcej pali. Więc już nie było co odkładać tego szaleństwa. W zeszłym tygodniu zaproponowałam robienie ozdób. Ech, myślałam, że będziemy musieć "pawich oczek" dla całej wsi narobić, tak się spodobało smarowanie kółek klejem i przylepianie jednego ma drugim i jeszcze z takim błyscącym kololem nie mieliśmy i z takim, i z takim jesce. Zrobiliśmy też łańcuch z gazet. To było trudniejsze, bo się głupie paseczki papieru do rączek przylepiały zamiast się sklejać ze sobą. Dziś z wielką dumą zawieszał swoje ozdoby i kulki (czytaj: bombki) też, bo w szkole też takie kulki są kolorowe i światełka też mają w szkole. Czekoladowych bombek nie chciał wieszać, bo dwie spałaszował i okazały się bardzo smaczne, więc jak to tak na choince takie pyszne rzeczy zawieszać? No co ty, mama.
Dziewczyny też ubrały swoje małe choineczki.

Jeszcze tydzień i zaczynają się ferie świąteczne. Oddam Młodym wtedy komputer, bo skonfiskowałam wcześniej, gdyż Najstarsza nie potrafiła skupić się na nauce. Bez komputera zresztą też nie jest łatwo. Jeśli nie siedziałam z nią to nic nie robiła w tej sprawie. Małe dzieci - mały kłopot, duże - duży. No ale nie ma co ukrywać, że takie wspólne uczenie się jest dobre dla nas obu. Przez ostatnie 2 tygodnie nauczyłam się bowiem podstawowej systematyki zwierząt po niderlandzku, nazw kilku znaków drogowych i innych tam piktogramów i dużo innych mniej lub bardziej przydatnych słówek i zwrotów. Po kilku dniach udało mi się też zrozumieć, w jakiej sytuacji użyjemy poszczególnych przysłów belgijskich.
Sprawdzian z matematyki i przyrody chyba poszedł dobrze. Jednak trzeba poczekać na wyniki, by się tego dowiedzieć. Niestety po teście z niderlandzkiego Najstarsza wróciła niezbyt zadowolona. Powiedziała, że raczej słabo. Niektóre pytania zrozumiała, ale nie potrafiła na nie odpowiedzieć po niderlandzku. Dopiero jak powiedziała, jakie były zadania, zrozumiałam, że popełniłam jeden duży błąd, jeśli chodzi o woordenschat, czyli słownictwo. Wydawało mi się bowiem, że wystarczy, jak dziecko będzie rozumieć ich znaczenie i to to zadbałam. Niestety nic bardziej błędnego - musi też potrafić napisać ich definicję. Po polsku by napisała... Nic to. Czekam z niecierpliwością na wyniki, bo nie wiem, czy wyniki bardzo złe mają jakieś konkretne konsekwencje, poza samym nieprzyjemnym faktem, że są złe. Jutro jeszcze MAVO, czyli w tym momencie wiedza o bezpieczeństwie w domu, szkole, na drodze, piktogramy, posługiwanie się mapami i planami budynków, podstawowe zasady ruchu drogowego, budowa roweru itp. Po polsku bułka z masłem. Po niderlandzku nie lada wyzwanie. Tu też potrafimy zinterpretować symbole, ale napisać ich znaczenie po niderlandzku to już inna para kaloszy.
Zasadniczo tematy z wszystkich przedmiotów są łatwe, o ile się używa języka ojczystego... Z tym drugim jest trochę trudniej, ale po trochu pokonamy tą barierę. Z każdym dniem idzie nam lepiej i lepiej.

Jeszcze 5 dni i ferie świąteczne. Przez 2 tygodnie spokój z kanapkami do szkoły i z odprowadzaniem, i z myśleniem o zadaniach, podpisywaniu uwag i spóźnień. Jeszcze w piątek po robocie lecę na wywiadówkę i luzik. Z raportu wynika, że Najstarsza ma gorsze wyniki z niektórych przedmiotów, ale za to nauczyciel francuskiego zaznacza, że nasz uczeń zaczął odpowiadać ustnie, a to mnie bardzo cieszy. Nie można mieć wszystkiego na raz :-)

W szkołach też dekoracje świąteczne umilają to oczekiwanie na ferie i święta. Choinki, szopki, mikołaje śmieją się do dzieciaków z każdego kąta wsi i szkoły. Przed feriami w każdej klasie imprezy - tutejsze wersje spotkań opłatkowych tylko bez opłatka. Dzieci mogą jednak przynieść szampana dziecięcego, sery, chipsy, owoce, czy co tam kto ma ochotę, mogą na tą okazję włożyć świąteczne stroje, mikołajkowe czapki czy reniferowe rogi. Tradycyjnie podczas tej imprezy wymienią się wszyscy kartkami świątecznymi z życzeniami.


M urlop zaczyna już w tym tygodniu, bo się mu nazbierało skądś jakichś dni wolnych. To jakaś jawna niesprawiedliwosć jest.
Szkoda, że nie umie gotować nic więcej poza rosołem, bo fajnie by było przyjść po robocie i zastać gorący obiad na stole. No co? Pomarzyć nie wolno?

W zeszłym tygodniu pierwszy raz upichciłam ten flamandzki gulasz, którym się zachwyciłam już po pierwszej degustacji w restauracji w Brugii. I tam był w sumie najlepszy, a zamawialiśmy to już kilka razy w różnych miejscach. Pomyślałam wtedy, że muszę się dokopać do dobrego przepisu i nauczyć się to gotować, bo pyszniutkie. Miałam szczęście i w  trafiłam w internecie na dobry przepis po polsku za pierwszym razem, choć przejrzałam też te w oryginale dla pewności, bo na tyle język to już mam obcykany. Nie zmienia to faktu, że zaskoczyły mnie składniki: wołowina (ok), ciemne piwo (OK), musztarda (ok), piernik.... w tym momencie zbierałam szczękę z podłogi, a autorka tej wersji przepisu zaleca jeszcze dodać gorzką czekoladę. Ugotowałam małą porcję, bo nie wiedziałam, czy się uda. Następnym razem jednak kupię półtora kilo wołowiny i zrobię - jak zaleca babka w przepisie - placki bidoki (ziemniaczane). Pewnie już kliknęliście w link i wiecie, że chodzi o flamandzką specjalność, czyli stoofvlees, którą tutaj podaje się oczywiście z frytkami. Polecam wszystkim, jestem przekonana, że w Polsce zamiast tutejszego piernika można użyć pierniczków toruńskich a musztarda normalna. Ja zrobiłam w polskim zestawie z ziemniakami kłóconymi (gniecionymi, tłuczonymi - my Polacy znęcamy się nad ziemniakami na różne sposoby) i maszczonymi zrumienionym masełkiem (tu nie ma maślanych podróbek i każde masło jest dobre), no i buraczki (kupuję gotowe gotowane w lidlu, ścieram na tarce i dodaję starte jabłko, trochę octu, soli, cukru - po wizycie w polskim sklepie też chrzan).

stoofvlees w polskim zestawie :-)

Mi się marzy urlop, ale jeszcze nie wiem, jak to będzie. Wiem, że klienci nie mieli by nic przeciwko temu, by im ktoś  i w Boże Narodzenie z rana chatę ogarnął. Szczerze mówiąc, ja też bym nie miała nic przeciwko, by moją ktoś posprzątał - okna tak porządnie bez smug, kurz pod książkami i na książkach (co za debil tyle tego nagromadził?!), pająki zza szafy wygonił, zza lodówki i kuchenki też. Sprzątając po ludzkich domach uświadamiam sobie, gdzie ja mam nieposprzątane. Może kiedyś się wezmę...

W Mechelen już święta czuć, a ja już prawie skończyłam post o belgijskich tradycjach świątecznych. Niebawem się pojawi :-)

1 komentarz:

  1. Choinka prezntuje sie cudnie. Piernikowy gulasz rowniez moze sie odwaze i sproboje.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko