strony bloga

24 czerwca 2018

Tydzień do wakacji.

Mamy niedzielę 24 czerwca Anno Domini 2018. Jakimś cudem nagle do wakacji letnich zostało tylko tydzień. W Belgii łazi się do budy do końca czerwca. Szok w trampkach jak ten czas leci. Dopiero był wrzesień, dopiero czekaliśmy na Boże Narodzenie, na wizytę babci i ciotki z Polski, na ferie wiosenne i wielkanocne i już wszystko minęło. Były urodziny 13 i 16, 46 i 6 no i moje 41 i znowu cholera wakacje. Szok. Po prostu SZOK. 

A teraz dni długie i dużo się dzieje, więc leci jeszcze szybciej. W tym tygodniu pracowałam po 8 godzin codziennie oprócz piątku, ale w piątek musiałam w końcu zajrzeć do biura, bo chyba ostatnio  byłam tam zawieźć zwolnienie na wiosnę i potem jakieś papierowe czeki, gdy byłam na zastępstwie u jakichś zacofanych klientów,  i mi sie sporo papierów nazbierało w teczce, bo moi klienci na szczęście już wszyscy nowocześni i używają elektronicznych czeków i nie muszę latać co tydzień do biura z tą makulaturą ani wypełniać nowego papierka za każdą godzinę roboty - no chyba by mnie szlag na miejscu trafił jakbym musiała ponad 30 czeków tygodniowo wypełnić - imię, nazwisko, podpis i ichni PESEL... Jeżu. A są takie baby co za Chiny nie chcą przejśc na elektroniczne czeki... Te ludzie to czasem sa dziwne....

Młoda w tym tygodniu miała testy. Jeździła rowerem mimo skręconej kostki. Jak mówiłam - dała rady! No, raz się gdzieś wykopyrciła na ścieżce rowerowej i obdarła kolano oraz łokietka, ale to nie śmiertelne rany były. Nie wiem, jak tam jej poszło, bo on zawsze mówi że do dupy i prawdy człowiek się dowie dopiero na wywiadówce. Jak dotąd większość tych "do dupy" testów okazywało się mieć całkiem przyzwoite wyniki, zatem jest szansa, że i tym rzem tak będzie. Wywiadówka dopiero w piątek. Dotąd trzeba żyć w niewiedzy niestety i niepewności. Ona chce zmienić szkołę teraz i uparła się iść w kierunku natuurwetenschapen, czyli nauk przyrodniczych. Chemia i fizyka jest u niej na 90%, natura też całkiem wporzo, tylko z matmą z 3 poziomu trochę ostatnio pojechała - co już chyba zresztą mówiłam. I tu mamy problem, bo jak teraz znowu za mało z testu to można zapomnieć o natuurwetenschappen w tym roku. I co wtedy? Ano diabli wiedzą! Można powtórzyć 2 klasę, co jakby lekko od czapy jest. Można pójść do innej szkoły, np technikum albo zawodówki czy też na inny bezmatematyczny kierunek liceum. Również od czapy, bo jej najbardziej podoba się chemia i fizyka i nie chce nawet słyszeć o innych kierunkach. Nie mam pojecia, co zrobimy z tym fantem w razie co. W czwartek już bedzie wiedzieć, jak poszło i jaki jej dali attest. I będzie tydzień czasu na zastanowienie, co dalej, bo trzeba potwierdzić zapis do nowej szkoły albo zapisać się do innej... Ech.

Póki co obie nastocórki mają wolne do czwartku. U Najstarszej w tym roku nie ma żadnych problemów. No nie żeby było wszystko idealnie, bo nauczyciele zawsze znajdą dużo rzeczy, które można by zrobić lepiej, dokładniej, szybciej, ładniej itd, ale oczekuję raczej drobnych uwag i co najmniej kilku pochwał, bo ja widzę u Najstarszej zmianę ogromną od września do dziś, a jeszcze większą, wręcz niepojętą pomiedzy końcem roku 3 lata temu a teraz... Ale o tym następnym razem.

U Młodego była wywiadowka w minionym tygodniu. Morze pochwał. Żadnych uwag krytycznych. Od września zaczyna prawdziwą szkołę. Wtedy pewnie zaczną się też kłopoty hehe.

Tymczasem - jak wiadomo - kopacze kopią w Rosji piłkę, a niektórzy lubią się temu przyglądać. Ja nie jestem fanem piłki nożnej w najmniejszym nawet stopniu. Mąż ogranicza swoje zainteresowanie do sprawdzenia w necie, kto wygrał i z kim. Jednakże jestem członkiem Komitetu Rodzicielskiego, który wpadł na pomysł, by w naszej szkole zorganizować oglądanie na wielkim ekranie, a raczej ekranach, pięciu ekranach. Po co? Ano żeby zarobić trochę kasy na naszą działalność, czyli dla szkoły. Podczas meczu sprzedaje się napoje i przekąski. W sobotę, kiedy to Belgia kopała z Tunezją, byłam akurat do pomocy. Masakra - pełna sala ludzi. W poniedziałek na pierwszym meczu było też mrowie. Stałam za barem z kilkoma innymi osobami (trudno powiedzieć ile było tych ludzi bo każdy gdzieś łaził, skądś przychodził, coś przenosił, donosił, kogoś zastępował na zmywaku, to znowu ze zmywaka ktos przyłaził do nas - młyn) i chwilami nie szło się wyrobić. Tłumy. Po meczu było zaplanowane bbq. Trzeba się było wcześniej zapisać, a zapisało się prawie 200 ludzi.... Nie wiem, co się działo, bo wcześniej się zmyłam do chaty.

Od rana pomagałam z Młodą przy krojeniu warzyw na sałatki, potem połowę meczu robiłam za barmankę. Miałam tam być do końca imprezy bo taki był plan, potrzeby i chęci, ale się poddałam po pierwszej połowie meczu i poszłam do domu leżeć. Wydawało mi się, że po ostatnich zabiegach u kinezyterapeuty mój kręgosłup ma sie dobrze. Jednak okazuje się, że moge pracować, mogę łazić, ale nie mogę stać długo w jednym miejscu. Do tego wczoraj rano obudziłam się z bólem w okolicach łopatki i łeb mi się nie kręci na karku jak powinien. Cosić się zablokowało. Może mnie przewiało jak w piątek jechałam w tę piekielną wichurę, a może zwyczajnie to od kręgosłupa. A może zwyczajnie się starzeję po prostu. Nic to, nie ważne - dziś jest tak samo. Zmęczenie oczywiście też ciągle sobie nie poszło... Rano wydawało się że jakby lepiej, ale to rano... Potem wziełam tabletkę przeciwbólową, a jeszcze bardziej potem poszliśmy do sąsiada na wino i wędzone ryby. Taka coroczna impreza. Wypiłam 3 kieliszki z 10 rodzajów, jakie były do spróbowania i stwierdziłam, że więcej nie wysiedzę, bo mi w każdej pozycji niewygodnie... Tak nie ma co z tą reką zrobić... 


Jak mnie wkurzają takie sytuacje. Jak tylko coś fajnego się dzieje, jest ładna pogoda, człowiek ma okazję gdzieś wyjsć, coś porobić to zaraz musi się coś wysrać... Dobrze, że mam ten hamak w werandzie, choć tyle przyjemności można zażyć spokojnie. Leżeć na razie mogę. Przynajmniej w hamaku, bo poduszka na łóżku już mi wczoraj przeszkadzała, ale i tak piorunem zasnęłam zaraz po 20tej i obudziłam sie o siódmej. 

A teraz pora znowu iść spać, bo po całodziennym nicnierobieniu człowiek taki zmechacony że ohoho.

Mam nadzieję, że do jutra mi wylezie ten diaboł z pleców, bo jeszcze by trza trochę popracować do urlopu. Już tylko miesiąc i moje wakacje. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko