strony bloga

31 października 2019

O akcji ratunkowej dla jeżyka, strasznym clownie i reszcie nudnego tygodnia

Piszę tego bloga 6 lat i jak dotąd nie brakło mi tematów. Wprost przeciwnie - zwykle  brakuje mi czasu albo sił, by spisać to wszystko, co bym chciała. Nie zazdroszczę tym, co mają tak nudne życie, że muszą żyć życiem innych ludzi i to częstokroć życiem nieprawdziwym, bo tylko z filmu czy literatury. Moje życie jest fascynujące, ciekawe, pasjonujące i niesamowite, czasem aż do przesady, czasem aż się ma dość przygód, wyzwań i kopniaków od upierdliwego losu. Przeważnie jednak jest po prostu ciekawie.

nowe hobby naszego siedmiolatka

Szkoła. Wywiadówka. 

Ostanie dni były całkiem dobre. Nie obyło się bez stresu, bo - nie ukrywam - że cykałam się przed wywiadówką u Młodej. No bo wiecie - chodzimy, piszemy, dzwonimy do szkoły, poradni i ogólnie zawracamy dupę połowie świata, by zwrócić uwagę na jej problemy, by poprosić o pomoc, zrozumienie i wsparcie, ale też zawsze coś obiecujemy od siebie dać. Obiecujemy, a potem nie jesteśmy w stanie tych obietnic dotrzymać, bo się okazuje, że przeliczyliśmy się z własnymi siłami, że porwaliśmy się z motyką na słońce.... I tak - jak wspominałam - ugadaliśmy że Młoda będzie chodzić na zajęcia praktyczne, a teorię będzie próbować ogarniać w domu. Załatwiliśmy te wszystkie atesty, zezwolenia, ułatwienia i tak dalej. Niestety okazuje się, że dla Młodej wyjście do szkoły nawet na ulubione zajęcia jest częstokroć ponad siły. Nie zawsze, ale często. Dlatego właśnie bardzo się denerwowałam, bo co sobie cholera o nas pomyślą, co powiedzą w takiej sytuacji. No łazimy, biadolimy, obiecujemy, szkoła robi wszystko by pomóc, dostosowuje się a z naszej strony kicha.  Dlatego miałam cykora przed spotkaniem z wychowaczynią. Okazuje się że zupełnie niepotrzebnie.

Wychowawczyni powiedziała, że najważniejsze jest, by Młoda poczuła się lepiej. Powiedziała, że jak źle się czuje, ma zostać w domu, choć w szkole jest zawsze mile widziana. Powiedziała, że po tych kilku testach i zadaniach z różnych przedmiotów, na których była, już widać, że Młoda jest zdolna i że spokojnie da sobie radę z nauką. Zapytała, czy nauczyciele mają jej wysyłać zadania, by mogła zdobywać dodatkowe punkty siedząc w domu. Uf. Ulżyło mi. Wychowawczyni powiedziała ponadto, że to dorastanie, małpi czas, szaleństwo hormonów i że ona jest pewna, iż w przypadku Młodej to na pewno ma duży wpływ i że trzeba poczekać aż się hormony uspokoją, bo wtedy będzie jej łatwiej zapanować nad wysoką wrażliwością i wyrwać się ze szponów depresji. Ona może mieć rację.

Poza tym mówiła, że ważne by Młoda miała dobrego terapeutę, że jak jeden nie pomaga to szukać innego... Potwierdziła też (podobnie jak wszyscy inni nasi znajomi), że w UZ w Brukseli mają świetnych specjalistów, że faktycznie warto tam robić badania czy się leczyć.

Powtórzyła też to samo co mówiła na pierwszym spotkaniu organizacyjmym do wszystkich rodziców - że można do niej zawsze przyjść, że można napisać email o każdej porze dnia i nocy i  że ona odpowie tak szybko jak tylko będzie mogła. I tak, w Belgii nauczyciele odpowiadają na e-maile także w weekendy a czasem też w nocy, choć wiadomo że kultura nakazuje im byle czym głowy nie zawracać. Po raz kolejny się przekonuję, że na Flamandzkich nauczycieli można liczyć.

Jak zrobić strój Clowna w 15 minut?


W szkole Młodego był dzień Halloween. Od czasow zmiany dyrektorki już nie jest tak czadowo, jak było za poprzedniej i mimo, że niby każdy mógł przyjść do szkoły przebrany, to w tym roku tylko nieliczni z tego skorzystali. No ale cóż - rodzice nie dostali żadnej oficjalnej informacji na ten temat. Nie było mejla ze szkoły, nie było wpisu w agendzie więc każda gapa zapomniała o tym mamie powiedzieć na czas albo mama nie uwierzyła... Nie było też - jak w poprzednich latach - konkursu na najfajniejsze przebranie. Były jakieś zabawy i słodycze, ale bez szału. Młody jednak był wielce zadowolony ze swojego przebrania, które Matka przygotowała na łapu-capu, bo przypomniała sobie o tym o 20tej wieczorem, gdy już była w piżamie i szykowała się do łóżka hahaha.

No, sama to nawet by se w ogóle nie przypomniała, gdyby Syn się nie spytał, co z tym strojem klauna na jutro...

Ale co? Ja nie przygotuję kostiumu Pennywise'a na poczekaniu? JA!? W końcu przecież jestem sprzątaczką - mogę wszystko!

Co potrzeba? Jakąś starą białą koszulkę, sweter, koszulę, cokolwiek białego.
Jakieś guziki wielkie albo pomponiki, albo czerwony materiał do zrobienia kulek, albo czerwony mazak do namalowania guzików.
 Mieliśmy dwa pomponiki dekoracyjne i białą koszulkę z długim rękawem. Znalazł sie też kawałek starej firanki i sznurówki do butów z których powstała kryza.
Do tego szare dresy.
Strój strasznego clowna gotowy w 15 minut. Mogę być z siebie dumna haha.

straszny clown
Rano wymalowałam pysio białą farbą do twarzy i zrobiłam makijaż Pennywise'a czerwoną i czarną kredką. Potem ubrałam Młodego w worek na śmieci, postawiłam włosy na gumie i pomalowałam czerwonym sprayem.

Pewnie niektórzy się dziwią, że też akurat miałam w domu czerwony spray do włosów i farby do makijażu. No cóż - ja jestem normalna inaczej. Może nie mamy w domu takich dziwnych  rzeczy jak babskie cienie do powiek, szminki, tusz do rzęs czy lakier do paznokci, ale zwykle mamy różne peruki, okulary, stroje, najdziwniejsze materiały artystyczne i dekoracyjne, farby, spraye i inne fajne drobiazgi, którymi można się bawić.

Gdy jechaliśmy do szkoły, ludzie machali Młodemu z samochodów, a ten i ów pokazał kciuk w górę. Młody był zachwycony. W szkole też od razu wszyscy do niego przybiegli i mówili, że ma coolerski strój. Tylko, że wtedy pojawił się jeden taki starszak w kompletnym stroju Pennywise'a i zabrał Młodemu cały fejm. Mimo to Młody był wielce zadowolony z tego przebrania. Wieczorem nawet nie chciał się iść kąpać, bo tak mu się podobało bycie strasznym clownem.

Dobrze jest bowiem czasem pobyć kimś innym. Dobrze jest czasem zrobić coś szalonego. Zabawa i wygłupy są nam wszystkim bardzo potrzebne, by dać upóst nazbieranym złym emocjom.


Relaks w lesie.


Miniony tydzień był bardzo ciepły. Termometry pokazywały nawet 20 stopni i można było ganiać jeszcze w krótkich portasach. Korzystaliśmy z tej pogody. Młody doskonalił swoją jazdę na rolkach. W sobotę i w niedzielę spędziliśmy w lesie. Młody robił zdjęcia grzybom za pomocą mojego iphone'a, a Młoda robiła zdjęcia Młodemu za pomocą swojego Nikona. Młody właził na powalone drzewa, ganiał, macał i wąchał grzyby.

Ja też robiłam zdjęcia i oglądałam niezliczone gatunki grzybów. M-Jak-Mąż po prostu spacerował. W lesie było setki ludzi - dzieci, młodzież, rodzice, dziadkowie. Ludzie z psami wszelakich ras. Ludzie pieszo, na hulajnogach i na rowerach.


Młoda zauważyła, że w Polsce to ludzie idą do lasu zbierać grzyby, a w Belgii wszyscy je fotografują. No serio, mnóstwo osób w każdym wieku robiło zdjęcia grzybom, drzewom i sobie na wzajem.
Dodam gwoli ścisłości, że w Belgii nie wolno zbierać ani tym bardziej niszczyć grzybów. Mandaty są dość wysokie (nawet kilkaset euro) . I bardzo dobrze. Dzięki temu las jest piękny i niesamowity jesienią.

Młody pytał, czy w tym lesie są jeże i czy jest szansa, że go spotkamy. Odpowiedziałam mu, że są, ale w dzień raczej nie spotkamy, a poza tym pewnie już szykują się do spania gdzieś pod listkami. Młody był zawiedziony, bo - jak oznajmił - bardzo lubi jeże, ale jeszcze nigdy nie widział prawdziwego jeżyka.


Akcja ratunkowa dla jeżyka


No i proszę Matka Natura spełniła jego życzenie już na następny dzień. Młody nagle wyjrzał przez okno i z głośnym okrzykiem wybiegł przed dom.

- Maamoo, jeż! Jeeeż! Prawdziwy jeeeeżyyyyk!

Wyszłam za nim, a i Młoda z góry też przybiegła zobaczyć co to też za rwetest. Faktycznie drogą maszerował mały jeżyk. Samiuteńki bez mamusi. Maleństwo schowało się za wielką doniczkę przy murze. Doszliśmy do wniosku, że coś się musiało niedobrego wydarzyć w życiu tego stworzenia, bo samotne małe jeże wędrujące drogą w samo południe to nie jest normalne zjawisko. Młoda postanowiła zanieść go do schroniska. Od nas do schroniska dla dzikich zwierząt jest jakieś 4 kilometry, ale Młoda uparła się iść na nogach, bo dla życia jeżyka warto podjąć się takiego trudu.

No i poszła niosąc jezyka w pudełku po butach, gdzie siedział sobie na miękkim ręczniczku i przykryty siankiem pożyczonym od królika. Gdy wróciła, stwierdziła że kopyta jej zaraz odpadną, ale też była z siebie dumna i zadowolona.  Opowiadała, że w drodze spotkała sympatyczną babcię spacerującą z pieskiem, która  do niej zagaiła i zaczęła pogawędkę. Babcia zajrzała do pudełka, pogłaskała jeżyka i opowiedziała, że też różne biedne stworzenia do schroniska nosiła.

Jestem dumna z mojej córki i wiem że każde stworzenie małe i duże może liczyć na jej pomoc. Empatia to wielka zaleta i moc wysokowrażliwych osób. Młody też ma ten dar. Cały wieczór się martwił o jeżyka. Zastanawiał się, czy możliwe, że ktoś znalazł jego mamę, bo może spotka ją tam w schronisku... Powiedziałam mu, że na pewno spotka tam inne zwierzątka, może nawet inne jeżyki, że dobrzy ludzie się nim zaopiekują, że jest tam lekarz dla zwierząt, że jeżyk będzie tam bezpieczny i będzie miał tam ciepło i jedzenie, a na wiosnę, gdy dorośnie, wypuszczą go do lasu, gdzie spotka się z innymi jeżami a może nawet ze swoją mamą albo rodzeństwem. To go uspokoiło i mógł iść spokojnie spać... Tyle że sam zaczął źle się czuć i wyskoczyło mu 38 stopni. 

Urlop. Ortodonta. Choroba


Cieszę się zatem, że mam urlop i mogę z nim spędzac dużo czasu. Wce wtorek do południa miał gorączkę i dużo spał, a jeszcze wiecej się przytulał. Po południu jednak rozebrał sie nagle z gepardowego onesie i kazał dać sobie normalne ubranie i włączył komputer, by sobie zagrać. Super, bo akurat Młoda miała wizytę u ortodonty i musiałyśmy skoczyć do centrum rowerami.

Ortodontka zrobiła odciski japy Młodej, co kosztowało mnie 120€, z czego ubezpieczyciel ma oddać 74€. Następną wizytę ustaliła na ferie świąteczne, kiedy to nam powie, czy trzeba wyrywać 2 zęby u dołu, czy też od razu da się zamontować aparaturę korygującą. Potwierdziła też, że otrzymała mejlem dokumenty od naszego ubezpieczyciela. My też otrzymaliśmy mejlem te dokumenty, w których informują nas, że otrzymamy 375 € zwrotu za aparat. No szał po prostu, przy cenie 2.500€ No, ale lepszy rydz niż nic.

W nocy Młody spał znowu ze mną, a tata u Młodego. Choć nie wiem, czy to można nazwać spaniem. Młody przez większość nocy miał gorączkę, a u niego gorączka to okropne zjawisko. Temperatura rośnie gwałtownie do 39, a Młody ma dreszcze. Po czym równie gwałtownie spada, a Młody się poci i majaczy. Gada od rzeczy, łapie coś w powietrzu i gada do tego, próbuje też czasem gdzieś iść. Masakra. Tej nocy trzy razy zmieniałam mu kompletnie mokrą od potu piżamę. Rano nie pamiętał nic i był zdziwiony, że ma inną piżamę.

Potem postanowił znowu pooglądać "Było sobie życie", który to film odkrył nie dawno na Netflixie. Uważam, że to bajka akuratna na czas choroby. Od razu człowiek lepiej się czuje, jak sobie uświadomi, że w środku mu samolocki latają i żołnierze bronią nas przed wirusami haha. Ale tak serio to ta bajka jest niesmowita. Uwielbiałam ją oglądać za gówniarza i wiele mnie ona nauczyła o moim ciele. Potem poleciłam ją moim córkom i one też oglądały z wielkim zainteresowaniem. Nawet teraz, jak Najstarsza zobaczyła, że Młody to ogląda od razu się przysiadła i wielce się uradowała, gdy powiedziałam jej, że to z Netflixa i że jest nawet w polskiej wersji językowej. Ona stwierdziła, że woli po angielsku i poszła szukać u siebie. Netflixa mamy bowiem wykupionego na 5 stanowisk, więc każdy ma własny profil i może oglądać na własnym laptopie.

Belgisjkie szpitale. 

Wczoraj mieliśmy zaplanowane dwa badania neurologiczne, ale jakaś babka zadzwoniła i powiedziała, że doktor zapisał im to badanie na 15.30 a one pracują tylko do 16, podczas gdy badanie trwa około godziny. Pytały, czy możemy przyjśc rano, ale my mamy wieczorem jeszcze inne badanie w tym samym szpitalu  i 2 razy nie zamierzam tam jechać pociągiem. Złaszcza że nie było wiadomo, jak Młody będzie się czuł i czy może cały dzien siedzieć sam. Znaczy z Najstarszą, ale to nie wiele zmienia, bo siostra to nie mama. Drugie badanie jednak odbyło się normalnie, a nawet wcześniej, bo z godzinę wcześniej dotarłyśmy do poczekalni i doktor kazał nam nigdzie nie łazić, bo może uda mu się wcześniej Młodą przyjąć. I tak się stało.

Ze szpitalami jest tak, że człowiek nigdy nie wie, ile mu zajmie zarejestrowanie się, bo nigdy nie wiadomo ilu ludzi wtedy przyjdzie i ile okienek będzie otwartych. Choć proces rejestracji w belgijskich szpitalach jest bardzo nowoczesny. W tym, w którym byłyśmy wczoraj wygląda to tak, że przy wejściu wtyka się swój dowód do specjalnego czytnika i to ustrojstwo drukuje nam numerek. Idziemy do poczekalni i czekamy aż nasz numerek pojawi się na ekranie wraz z numerek okienka, do którego mamy iść. Gdy podchodzimy do okienka, tam pani (lub pan) już wie o nas wszystko, bo urządzenie przy wejściu pobrało dane z naszego dowodu. Mają więc nazwisko i adres oraz przypisane do nas wizyty, czy informacje o ewentualnym przyjęciu do szpitala, a także informacje o ubezpieczeniu. Jeśli byliśmy już kiedykolwiek w tym samym szpitalu to mają też nazwisko lekarza rodzinnego, adres mejlowy, numer teefonu i wszystko inne. Rejestracja trwa zatem 2-5 minut, nie licząc oczywiście czasu oczekiwania na dojście do okienka, bo to może trwać i godzinę w godzinach szczytu, a innym razem jeszcze dobrze ci się numerk nie wydrukuje a już świeci się on na tablicy. W okienku dostaje się różne dokumenty i wskazówki co do kierunku marszu na dany oddział. Zwykle trasy są oznaczone numerami i trzeba śledzić strzałki w korytarzach. Czasem dla ułatwinia są jeszcze kolorowe kreski albo inne znaczki na podłodze i wtedy pani w okienku mówi "podążaj za żółtą kreską"...


Miniona noc znowu była z gorączką, ale teraz Młody znowu gra na kompie, czyli bedzie żyło :-)

Bardzo się cieszę, że mam ten urlop, bo chyba bym fiu bziu dostała, gdyby musiała teraz do pracy jeszcze chodzić. Wielce prawdopodobne, że zostawię połowę moich klientów po Nowym Roku, żeby pracować tylko do południa, bo tym systemem w takich a nie innych  okolicznościach zwyczajnie długo nie pociągniemy. Z jednej strony pieniądze są nam teraz bardzo potrzebne i te kilkaset euro  miesięcznie mniej, pewnie zrobi różnicę, ale z drugiej strony za te kilkaset euro zdrowia żadne z nas sobie nie kupi. Wszyscy się zgadzamy co do tego, że gdy matka będzie po południu w domu, może to mieć bardzo pozytywny wpływ na nasze życie i zdrowie.





6 komentarzy:

  1. Trafilam tu przypadkiem, ale z miejsca polubilam! :)

    Tytul przewrotny, bo nudy to ja tu nie widze. ;)

    A u "nas", w tej uwielbiajacej Halloween Hameryce, dzieciakom nie wolno sie przebierac w kostiumy do szkoly. To znaczy, sprostuje, ze akurat w szkole moich Potworkow nie wolno. Z drugiej strony, beda mieli impreze z tej okazji za 2 tygodnie i wtedy juz moga jak najbardziej.
    Tutaj dzieciaki z kolei malo kiedy wybieraja typowo "straszne" przebrania. Zazwyczaj przebieraja sie za ulubionych bohaterow, albo wybieraja jakis smieszny kostium. Rok temu po dzielnicy biegal chlopak na oko 12-letni, w ogromnym stroju dinozaura. Widocznosc mial ograniczona, wiec co chwila lezal jak dlugi. :D
    Pozdrawiam z talekiej (i dzisiaj mokrej oraz wietrznej) Hameryki! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że wpadłaś :-) U nas też nie wszystkie przebrania są straszne, a w szkole jest zwykle więcej okazji do przyjścia w jakimś stroju. W tym roku był np dzień rolnictwa i szkołę wypełniły gadające warzywa i owoce oraz zwierzaki domowe a także mali pszczelarze, ogrodnicy itp.
      Pozdrawiam i zapraszam ponownie.

      Usuń
  2. Witam, u nas w PL też nowoczesność,stoją na korytarzach szpitali,przychodniach i urzędach takie krowy(automaty wydąjace bileciki) ale jest jedno ale.....po prostu nieczynne :-).Pozdrawiam.Co do lasu to w Polsce najczęście można spotkać psa wyrzuconego przez jakiegoś s...a to jest plaga!!!!kraj wierzący a serca dla zwierząt nie mają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bez sensu, że pokupili te automaty i nie używają, bo to bardzo usprawnia rejestrację.
      A co do psów to miałam nadzieję, że już ludzie się ucywilizowali, ale to chyba jeszcze długa droga... Gdy mieszkałam w PL ciągle mielismy jakies nowe psy i koty, które ktoś wyrzucił i które do nas przychodziły. Czasem dawaliśmy je innym ludziom, bo ile zwierząt może człowiek przygarnąć... Tutaj też ludzie wyrzucają stworzenia czasem do lasu - widzę w interenecie czasem ogłoszenia i zdjęcia królików, świnek. Tyle, że kary, gdy jakiegoś skurwiela złapią, są bardzo dotkliwe. No i możliwości też są chyba lepsze, bo można łatwiej oddać gadzinę do schroniska, można wysterylizować (chyba większa dostępność niż w PL no państwo nawet może zapłacić, gdy ktoś nie ma hajsu).

      Usuń
  3. mysle ze za bardzo Pani opisuje swoje zycie osobiste

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolno ci tak myśleć, Anonimie i bynajmniej nie namawiam Cię do naśladowania. Jednak tutaj to ja decyduję co, ile i jak opowiem o moim życiu i nikomu nic do tego. Jeśli nie interesuje Cię moje życie, to po jaką cholerę to czytałeś...?
      PS. Jak już postanawiasz coś napisać pod czyimś postem, to fajnie by było się podpisać przynajmniej z imienia, a używanie polskich znaków i interpunkcji też nikomu nie szkodzi, a lepiej się prezentuje i dobrze o człowieku świadczy ;-)

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko