strony bloga

13 grudnia 2020

18 lat macierzyństwa. Refleksje właśne o życiu

 Właśnie mija osiemnasty rok mojego macierzyństwa. Niesamowite!

18 lat temu...

Gdy Dziewczynki były małe, co jakiś czas słyszałam, że mam się cieszyć, póki są małe, bo jak podrosną, to już takie fajne nie będą, a jak zaczną dorastać - wróżyli dalej - to wtedy dadzą mi popalić, będą dla mnie niemiłe, będą wredne, chamskie i bezczelne i będą mnie traktować jak śmiecia i tak dalej, i tak dalej. 

A gówno prawda!!!

Może te  duże dzieci i nastolatki są chamskie, niefajne i niemiłe wobec rodziców, opiekunów, gdy się je traktuje jak kogoś gorszej kategorii, jak kogoś głupszego, nierosądnego, nieodpowiedzialnego...?  Nie wiem. Tak tylko sobie gdybam. Moje dzieci w każdym razie nie są ani nigdy nie były wobec mnie niemiłe ani nigdy nie odczułam, że mają jakiś ze mną problem. 

Nie chodzi o to, że nie mamy problemów w związku z dziećmi, bo mamy od cholery, ale bynajmniej nie dlatego, że dzieci celowo je tworzą, tylko że nasze życie i życie naszych pociech jest piekielnie trudne, a to rodzi masę kłopotów i trudności. Nie zawsze też się we wszystkim dogadujemy i rozumiemy - różnie bywa, bo ludzie są różni, a dzieci nie są naszą kopią, choć wiele swoich cech możemy w nich zobaczyć.

Moje dzieci były całe swoje dotychczasowe życie fajne. W ogóle nie rozumiem tej przesadzonej fascynacji maluchami i bobaskami. Moim zdaniem, najfajniejsze dzieci to duże dzieci. Takie które myślą i które gadają. Maluszki są może słodkie i bezbronne, ale strasznie wkurzające. Swoje jeszcze jak cię mogę, ale obcych maluchów zwyczajnie nie trawię. Tam popatrzę do czyjejś kołyski, ale żeby się tym zachwycać? Co to to nie!

No, ale jak one są takie małe, to próbujemy sobie wyobrażać, jak to będzie dalej, za parę lat, kim będą kiedyś, jakie będą, czy będą chętnie chodzić do szkoły i chętnie sie uczyć, czy będą zdolne, czy będą dobre z matematyki, z języków, czy raczej będą woleć kopać w piłkę? Tak sobie dumałam kiedyś, zmieniając pampersa albo czuwając nocą przy łóżeczku, gdy kaszlało czy gorączkowało... 

Potem berbecie zaczynają raczkować, chodzić, mówić... A my rodzice widząc jak biega, już zaczynamy kombinować, że oto sportowiec nam rośnie. Gdy zaczyna tańczyć i śpiewać, myślimy o przyszłej karierze muzycznej, teatralnej, gdy namalują pierwszy obrazek, na którym to co widzimy, zgadaza się z tym, co mówią, że narysowały, zaczynamy widzieć przyszłego malarza, grafika, architekta. Potem znowu zaczynają rachować sprawnie do 1000 i już w naszych głowach zostają matematykami. Itede itepe. 

Tak przynajmniej ja, rodzina i znajomi wróżyliśmy moim dzieciom. Żyliśmy sobie marzeniami o przyszłości naszych dzieci. 

U Najstarszej od pierwszych lat było widać niesamowity talent artystyczny. Od zawsze była naszą przyszłą artystką. Oby tylko chciało jej się uczyć, a zrobimy wszystko, by pokończyła szkoły i została kimś... może znanym artystą, projektanem, architektem, grafikiem.... - dumaliśmy.

Druga od początku była zdolna, lubiła muzykę... O, ta będzie na pewno  tancerką - wróżyli znajomi. My myśleliśmy o studiach - może fizyka, informatyka, chemia, medycyna... kto wie?

W międzyczasie zaczęły się nasze ekscytujące przygody. A to się rozwiodłam, a to znowu wyszłam za mąż, a to się przeprowadzaliśmy tu, tam, jeszcze gdzie indziej, zostawiłam pracę, znalazłam nową, a dzieci od szkoły do szkoły.... chaos, zamieszanie, cyrk na kółkach, żeby nie powiedzieć totalna rozpierducha życiowa i burdel. A czas mijał, dzieci rosły, rosły, rosły... niepostrzeżenie. W końcu życiowa zawierucha minęła, opadł kurz, a my zaczęliśmy się przyglądać bliżej naszym dzieciom, a wtedy nasze marzenia i pomysły na przyszłość po kolei zaczęły się sypać i stawać pod wielkim znakiem zapytania...

W ostatnich latach dowiedzieliśmy się o naszych pociechach rzeczy, a których nie mieliśmy pojęcia, których się nie spodziewaliśmy i na które zupełnie nie byliśmy przygotowani żyjąc szalonym zabieganym życiem i marzeniami o leprzej przyszłości dla nas wszystkich, którą w pośpiechu budowaliśmy.... Rzeczy, które zupełnie zbiły nas z tropu i kazały całe nasze życie porozkładać na czynniki pierwsze, wziąć pod lupę i poskładać od nowa... W ostatnim czasie całkowicie  zmieniły się nasze priorytety, nasze wartości i życiowe poglądy.

Dziś już wiemy, że Nasza Osiemnastolatka ma spektrum autyzmu. Ma to coś od małego, a my tego nie wiedzieliśmy, nie zauważaliśmy i nie wiedzieliśmy nawet, co to tak w ogóle jest. Dziś wiemy. Wiemy też, co to dla naszego, dziś już dorosłego dziecka oznacza. A oznacza, że ma przejebane. 

Bo ludzie to skurwysyny...

Tak, Najstarsza ciągle może zostać kimś, ciągle może wiele osiągnąć, ale więcej niż pewne, że jej życie będzie trudne, trudniejsze niż normalsów,  że większośc ludzi nie będzie w stanie jej nigdy tak na prawdę zrozumieć, a ona też nie zrozumie wielu zachować ludzkich. 

Nasze marzenia co do jej przyszłości znacznie się zmieniły, bo wiemy, że możliwości ma o wiele bardziej ograniczone niż jej rówieśnicy. Choć wiemy też, że właśnie dzięki temu, że jest kim jest i jaka jest, może dostać od losu wyjątkową szansę, bo - jak to z wieloma autystykami bywa - ma ona swoje niesamowite i niepowtarzalne talenty i zdolności, jakich normalsi nie posiadają. Ona patrzy inaczej na świat i dostrzega inne rzeczy niż reszta i właśnie dzięki temu być może może zostać KIMŚ i COŚ osiągnąć. A może pomimo tego. Albert Einstein, Isaak Neuwton, Alfred Hitchcock, Amadeusz Mozart, Lionel Messi - im spektrum autyzmu nie przeszkodziło w karierze, a częstokroć właśnie pomogło, bo widzieli to, czego inni nie widzą, mieli to, czego inni nie mają...

Dopóki będziemy żyć, będziemy ją wspierać na każdym kroku i jej pomagać. Mamy nadzieję, że ułoży sobie życie, że znajdzie fajnego partnera, czy partnerkę, że spotka na swojej drodze dobrych ludzi, że znajdzie dobrą pracę i będzie mogła zarabiać na swoje życie i realizować swój własny życiowy plan. Dziś wiemy, że ona na wszystko potrzebuje więcej czasu niż jej zwyczajne rówieśniczki. Wiemy, że pod pewnymi względami wolniej się rozwija, ale pod niektórymi za to prześciga resztę. Jest wyjątkowa bez dwóch zdań. Przy tym jest ładna, ma figurę modelki, a  sprawność i wytrzymałość sportowca, mimo że bez ważniejszego powodu sprzed kompa się nie rusza. 

Kocham Moją Osiemnastolatkę z całego serca. Uwielbiam jej nietuzinkowe spostrzeżenia i uwagi na temat świata. Ona mówi stosunkowo mało, ale jak już coś powie, to zwykle coś wyjątkowego albo super śmiesznego. Formułuje wypowiedzi w dosyć wyjątkowy sposób - niby normalnie mówi, ale używa wyszukanego słownictwa i sposób wypowiedzi też jest dosyć oryginalny. Jej perfekcjonizm w ubiorze, w przygotowaniu posiłków, dekorowaniu pokoju jest niesamowity. Czasem sie heheszkujemy, jak układa te rzodkiewki i ogórki symetrycznie na kromce, ale nie jest to bynajmnej śmiech szyderstwa, tylko sympatii, bo wszyscy lubimy te jej "fanaberie". Zawsze była wyjątkowa, ale niestety nie zawsze ją rozumieliśmy. Teraz, gdy wiemy w czym rzecz, rozumiemy naszą pierworodną o wiele lepiej. 

Nasza Szesnastolatka też jest wyjątkowa od urodzenia, choć w tym wypadku tak samo się z pierwa wydawało, że wszystko jest takie samo jak u innych dzieci. Figa. Okazuje się, że ta ma DYSPRAKSJĘ, a spektrum autyzmu się póki co nie wyklucza, bo ciągle nie znamy wyniku testu na autyzm, co do którego jest wiele podejrzeń z przyczyn różnych. 

Gdy spodobał jej się balet, zaczęliśmy od razu marzyć, że zostanie wielką baleriną. Lubiła balet. Podobało jej się, ale nie szło jej dobrze i to ją bardzo dołowało. Jak jej miało iść dobrze, skoro jest dyspraktykiem? Wtedy nie wiedzieliśmy tego, ech. 

Zawsze była mądraliną - wyszczekana, inteligentna, zdolna, wesoła. Świetnie się zawsze uczyła i lubiła to robić. Chciała zostać chemikiem albo farmaceutą. Świetnie radziła sobie z chemia, fizyką, matematyką... No ale cóż. Przyszedł stres, dużo stresu i tamte marzenia trzeba było pizgnąc do kosza. Przynajmniej na razie. Później kto wie... Póki co jest na dobrej drodze do zostania fotografką. To dobry kierunek i dobry zawód, a jak nie zawód to przynajmniej fantastyczne hobby. Mimo wielu trudności i problemów zdrowotnych osiąga niesamowite wyniki w szkole. Jestem dumna z tej Mojej Córki (z pierwszej naturalnie też, a jakże) i też kocham ją z całego serca. 

Przeraża mnie trochę (a nawet bardziej niż trochę) jej superwrażliwość. Nadwrażliwość. Zarówno ta emocjonalna jak i fizyczna. Przez to jej życie codzienne jest pełne fizycznego bólu i dyskomfortu. Deszcz, pot, mycie rąk, kąpiel i każdy inny kontakt z wodą przynosi pieczenie, swędzenie, mdłości, bóle głowy. Wyobrażacie sobie życie z uczuleniem na wodę? Chłodne powietrze, wiatr, gorące powietrze - podobnie. Skóra robi się czerwona w białe plamy i piecze jak po poparzeniu pokrzywą. Hałas, w tym głośne rozmowy, muzyka, samochody, nawet śpiewjące ptaki dla niej to jak dla normalsa napierdalanie młotem pneumatycznym pod oknem przez cały dzień. Poza tym słyszy dźwięki, których normalsi nie słyszą. Zepsute urządzenie elektryczne częstokroć wydaje pisk, którego normalni ludzie nie słyszą (psy pewnie tak), a ona owszem i dla niej to zgrzyt żelaza po szkle. A tępy plebs jak nie słyszy to i nie wierzy jej, a to jest w tym gorsze niż sam pisk. Światło, szczególnie migające też powoduje mdłości i dyskomfort. Zapachy również, a także faktura materiałów i konsystencja potraw.

 Życie z taką wrażliwością to koszmar i dlatego między innymi ona tak często myśli o jego szybkim zakończeniu... Ja rozumiem ją doskonale, ale nie chcę, by odbierała sobie życie i ciągle mam nadzieję, że uda się coś z tym kurestwem zrobić, jakoś to złagodzić, jakoś pokonać albo nauczyć z tym żyć omijając bodźce powodujące ból i dyskomfort. I że nadmierne emocje i stres uda jej się też jakoś powoli ujarzmić. No ale cóż, stany depresyjne i myśli samobójcze  będą już zawsze pewnie jej towarzyszami życiowymi, a ja Matka mam tego pełną świadomość i cholernie mnie to boli.

 A jeszcze większy ból sprawia mi totalnie niezrozumienie problemu Mojego Dziecka wśród ludzi, nawet - a może szczególnie - tak zwanych  najbliższych, nauczycieli, a nawet wielu lekarzy... Nawet nie wiecie, jak często mam ochotę pozabijać albo przynajmniej porządnie pokiereszować tych wszystkich tępaków, którzy mówią mojemu dziecku, by się ogarnęło, by przestało zdziwiać... bo szkoła najważniejsza, bo kontakty socjalne ponad wszystko... Skurwiele bez uczuć i mózgu. Mogę im tylko życzyć, wszystkiego co najgorsze. I życzę. Bo jestem Matką.

Młody dopiero chodzi do 3 klasy, ale na ostatniej wywiadówce wychowawczyni powiedziała, że wszystkie jego wyniki są "do sufitu" i zapytała, czy może mu zadawać trudniejsze zadania. On musiał wyrazic na to zgodę. Aż skakał z radości, że wreszcie nie bedzie się nudził na lekcjach. Łebski gostek z naszego Najmłodszego. On chce zostać lekarzem zwierząt i póki co sobie marzymy, że jego marzenia się spełnią, ale dziś już wiemy, jak wiele spraw może pójść nie tak. Szczególnie w tak popitolonych czasach.

Dziś już wiemy, że chcieć to o wiele za mało. Wiemy, że nie trzeba za bardzo wybiegać z planami w przyszłość tylko żyć tu i teraz, cieszyć się chwilą teraźniejszą i tym co się ma w tym momencie, bo jutro nie wiadomo, jak będzie.

Spoglądam dziś w przeszłość, do tyłu, na te ostatnie osiemnaście lat i cieszę się, że na każdym etapie bycia mamą potrafiłam dostrzec w moich pociechach to co najpiękniejsze i najfajniesze w danym momencie, że radowałam się każdym ich osiągnięciem, każdym ich sukcesem, że uważnie obserwowałam jak rosną, rozwijają się, mądrzeją, zmieniają się. Dziś mam co wspominać.

Żałuję tych momentów, w których zbyt byłam pochłonięta swoimi własnymi problemami, by dostrzec w porę, że coś idzie nie tak, że moje dzieci mnie potrzebują. Dziś staram się to naprawić na tyle,na ile się da. Dziś staram się też nie tracić z oczu tego co najważniejsze ani na chwilę, bo czas zapitala jak głupi i to co było już nigdy nie wróci. 

Dzieci są fajne w każdym okresie swojego życia. Bobasy są pachnące (o ile nie obsrane), słodkie (o ile nie drą się całe noce) i bezbronne. Gdy zaczynają siadać, chodzić, mówić, odkrywać świat są najbardziej absorbujące (najbardziej męczące i upierdliwe), ale fajne. Przy pierwszym dziecku każdy postęp, każde nowe osiągnięcie jest łał. Przy kolejnych te łały porównuje się z poprzednimi i robi jeszcze większe łał, gdy szybciej, wyżej, więcej... Potem przychodzi okres przedszkolny, wczesnoszkolny, szkolny i cieszymy się kolejnymi postępami i nowymi osiągnięciami. Przyglądamy się, jak radzi sobie w grupie, jak się uczy. 

Potem znowu dorastanie. Dla mnie to piękny fascynujący okres. Ten czas, gdy ja matka któregoś dnia widzę obok siebie w lustrze młode piękne kobiety i nagle dochodzi do mnie, że to są moje maleństwa. 

Te momenty, w których idziemy we trzy czy we dwie razem do sklepu i narzekamy, że podpaski takie drogie, a te przemakają, a te znowu kleją się bardziej do dupy niż do majtek. Śmiejemy się, a ja myślę - kurde, to moje własne córki. Moje córki są kobietami.

Innym razem znowu idziemy do sklepów i wybieramy wzajemnie dla siebie ubrania, buty, komentujemy zapachy perfum czy mydeł. Albo kiedy indziej z kolei jesteśmy w naszej kuchni i pieczemy, gotujemy, gadamy, śmiejemy się, przepychamy, przedrzeźniamy, żartujemy, obrzucamy jedzeniem. To jest cudowne uczucie mieć takie duże dzieci. Dzieci z którymi możesz o wszystkim prawie pogadać, które pomogą ci ogarnać chatę, z którymi możesz zagrać w karty i pójść do kina na horror. 

Fajnie i wesoło jest też, jak idę z moimi nastocórkami przez miasto, a one na widok ładnych młodych kobiet czy mężczyzn wołaja nagle "mmm ładna dupeczka". Tak, jesteśmy biseksulane i lubimy  podziwiać ładne dupeczki zarówno chłopskie jak i babskie (z małżonkiem też - nawiasem mówiąc hihi). Świetnie jest też móc z własnymi dziećmi dyskutować na tematy poważniejsze, dorosłe, jak własnie seksulaność, płciowość, rasizm, seksizm, polityka, religia, ekologia etc. Dobrze jest poznawać młodą świeżą opinię na popularne i drażliwe tematy. Powiem więcej, pod wpływem opinii naszej osobistej młodzieży, wiele naszych poglądów ewulowało, a nawet całkiem się zmieniło. No, ale też my nie jesteśmy (w każdym razie nie czujemy się) starymi zgredami. My (ja i małżonek) mamy otwarte umysły i ciągle się uczymy, ciągle zmieniamy i doskonalimy. Nie uważamy też bynajmiej za mądrzejszych na każdym kroku od naszych pociech, bo nawet od naszego ośmiolatka wielu rzeczy możemy się nauczyć. Szanujemy opinie i poglądy naszych dzieci, nawet jak z niktórymi się nie zgadzamy. Lubimy z nimi dyskutować. To jest fascynujące. 

Młody jest sporo młodszy od dziewcząt, ale właśnie je zaczyna doganiać. No, co do wzrostu to jeszcze trochę chleba musi zjeść, ale główka i jęzor pracuje na pełnych obrotach i już zbytnio nie odstaje od siostrzyczek. Niby dopiero osiem lat, ale już czujemy, jakbyśmy kolejnego nastolatka mieli pod dachem. Rachuje już chyba szybciej niż duże (wystraczy zagrać z nim w Monopoly), wiedzę o świecie ma niezłą i ciężko go zagiąć. Dowcip też mu się wyrobił i nie odpada w dysputach i docinkach z siostrzyczkami. A jeszcze nie dawno myślał, że filozofia to obraźliwe słowo...

Jeszcze, co ja uwielbiam w moich dzieciach w każdym okresie życia odkąd nauczyły się mówić, to właśnie mówienie. Cała Nasza Trójca to inteligentne bestyje, a co za tym idzie ich poczucie humoru jest niebagatelne i to od małego. Teksty Młodych w różnym wieku nie raz i nie dwa rozbawiły mnie do łez, a nie rzadko powodują też opad kopary na glebę. Są mega super hiper cool!

Co jeszcze kocham w mojej Trójcy? Wrażliwość. Jest ona dla nich (i nas starych) czasem przekleństwem, ale o wiele częściej jest darem. Bo ja widzę i słyszę, jak moje dzieci troszczą się o innych, jak dbają o porządek i przestrzeganie zasad. Zawsze o wszystkich myślą i zauważają w mig, gdy komuś dzieje się krzywda. Co ważniejsze, reagują! Bronią słabszych (czy to ludzi czy zwierząt) i próbują pomóc, gdy tylko się da. Zawsze starają się być dla innych mili i pomocni. No, chyba że ktoś nie jest miły dla nich lub dla innych, to wtedy ...radziłabym czym prędzej spierdalać na drzewo.

Mam za sobą 18 wspaniałych lat. Bycie mamą jest fascynujące. Nie jest łatwo i cukierkowo. Jest trudno. To ciężka robota, ale człowiek czuje się taki szczęśliwy i spełniony. No i ja mam jeszcze M-jak-Męża do pomocy i do dzielenia radości i trosk wszelakich. Razem jest o niebo łatwiej być rodzicem. On jest rodzicem dopiero od 10 lat, więc ciut krócej niż ja, ale miał trudniej, bo na początek został rodzicem nie swoich, dużych już wtedy dzieci. To wszystko jest bardzo skomplikowane, to całe życie, to bycie mamą, tatą, żoną, mężem, synem, córką. Popełnia się wiele błędów i często zbacza z drogi. Czasem trzeba po raz kolejny od nowa zaczynać. Czasem trzeba coś całkiem zepsuć i rozwalić, by można było naprawić. Ale warto. Ważne, by te błędy, pomyłki, własne niedoskonałości dostrzegać i je naprawiać i by być razem w dobrych i złych momentach. A są takie momenty, że ma się ochotę wyjść z siebie i pójść w cholerę... 

Boimy się co przyniesie przyszłość naszym dzieciom, bo źle się dzieje na świecie i najgorszych rzeczy trzeba się spodziewać w najbliższych latach. Staramy się jednak póki co - jak zwykle - żyć chwilą, tu i teraz i cieszyć się tym, co mamy dziś, a jest tego całkiem sporo. 

Z okazji urodzin naszych dzieci zaglądamy też sobie do albumu i wyciagamy ładne wspomnienia. 



10lat temu przeprowadziłam się z moimi Córkami do M-jak-Męża. Dziewczynki zaczynały wtedy podstawówkę... 



8 lat temu urodził się Młody



Dziś Nasze Starsze Maleństwa noszą te same rozmiary ubrań, co my.
Umieją gotować, piec, znają po 3-4 języki i o wszystkim można z nimi podyskutować. 






2 komentarze:

  1. Zgadzam sie ze wszystkim co napisalas. Ciesze sie ze trafilam na Twojego bloga. Fajnie, ciekawie i prawdziwie piszesz. Duzo mozna przemyslec dzieki Tobie i duzo nauczyc tez. Ciesze sie ze jestescie szczesliwi na obczyznie bo sie kochacie. To nawazniejsze w zyciu jest. Pozdrowienia z za miedzy czyli NL, monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i miłe słowa. Pozdrawiam również.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko