Tydzień zaczął się wyśmienicie, bo po pierwsze pogoda była w poniedziałek przepiękna. Co prawda cały dzień byłam w robocie i niezbyt się tym słońcem nacieszyć mogłam. Jednakowoż o wiele lepiej robota idzie, gdy za oknem jest pogodnie i jasno. Po drugie Młoda zadzwoniła do mnie, że dzban, znaczy nasza sąsiadka (ta co straszyła, że nam dom podpali, ale prawie się sama spaliła), znaczy najbardziej popieprzona osoba, jaką dane nam było w życiu poznać, się wyprowadzać będzie. Oczywiście nie uwierzyłam jej, dopóki Młody nie przysłał mi zdjęcia tablicy biura nieruchomości pt „na sprzedaż”, która przytwierdzona jest do ogrodzenia. Od razu przesłałam to do innej sąsiadki. Też jej kopara opadła. Podejrzewam, że cała ulica będzie świętować, jak się te czuby wyprowadzą. Świetna wiadomość na początek tygodnia.
Nie spodziewałam się jednak, że w tym tygodniu będę się przez większość dni opitalać. Trochę dla mnie dziwne tak nagle dostać kilka dni nieoczekiwanego wolnego, ale tak się właśnie złożyło.
We wtorek, czyli wczoraj odrobiłam do południa swoją robotę i pojechałam na to badanie piersi, które w zeszłym tygodniu mi zalecili. Nie wiem w końcu, czy to punkcja się nazywa, czy biopsja, a przeczytanie internetu po polsku i niderlandzku nie wiele mi pomogło… Niby to 2 różne rzeczy, ale w sumie o to samo chodzi, więc nie będę sobie głowy łamać nad nazewnictwem. To wszakże zwykły pamiętnik a nie portal medyczny czy naukowy….
Młoda zaproponowała, że pojedzie ze mną, bo wrazie jakbym się potem źle czuła, to ona może prowadzić skuter. Skorzystałam z propozycji, bo zawsze to raźniej i weselej w towarzystwie.
Na dzień dobry zaraz się wkurzyłam, gdy babka w okienku zabrawszy mój dowód pyta się, czy mam skierowanie od rodzinnego?
Co?! To może trzeba było poprzednim razem powiedzieć, że mam wziąć NOWE skierowanie na badanie cycków, bo pierwsze było tylko raz ważne…?! Zwykle jak idziemy do jakiegoś specjalisty, to potrzebujemy do niego skierowanie od lekarza rodzinnego, ale jak ten specjalista potrzebuje jakichś dodatkowych badań, to sam je zleca i nie potrzebuje na to zgody naszego lekarza. A teraz właśnie nauczyłam się, że czasem potrzeba oficjalnego zlecenia od rodzinnego, mimo że badania zlecił w praktyce inny doktor.
No ale dobra, co można zrobić, gdy przyszło się na umówione badanie, ale „zapomniało” się skierowanka…?
Baba mówi, żebym zadzwoniła do rodzinnego i powiedziała mu, by w te pędy wysłał mi skierowanie mejlem. Noooo… nasz doktor jest ostatnimi czasy dosyć humorzasty i jak trafisz na zły dzień, to warczy i burczy… Poza tym może przecież nie być akurat pod telefonem.
No risk no fun. Młoda trzymała kciuki za jego dobry humor i chyba zadziałało, bo tylko się uśmiał, że mi trzeba skierowanie na już. Powiedział, że mi mejlem nie może wysłać, ale kazał dać telefon tej babie… Dałam jej mój telefon, a ona gdzieś z nim poszła… ??? Wróciła po chwili, oddała mi komórkę i mówi, że wszystko git. Kazała siadać.
Jeszcze dobrze nie siadłam, a już mnie woła do rozbieralni.
Badanie samo w sobie jest okej. Odbywa się na leżąco. Faktycznie nic nie boli.
Najpierw dostałam zastrzyk znieczulający… A nie, najpierw babka natarła mnie produktem odkażającym, co było w sumie najgorszym i najobrzydliwszym elementem tego badania. Wiecie, jak cholernie śmierdzi ten alkożel? Ja już myjąc ręce tymi antykoronnymi żelami, mało się nie raz nie porzygam. A cycek przecież zaraz blisko ryja jest. Myślałam, że nie zdzierżę tego smrodu…
Znieczulenie zaczęło zaraz działać. Szkoda że tylko na ciało. Mój nos pozostał aktywny, jak i pozostałe zmysły. Ta igła do pobierania próbek dosyć zacna jest. Kawał igły znaczy. Babka podglądała na monitorze USG, gdzie tym drutem manewruje w ciele, by trafić do guzka. Potem ostrzegła, by się nie wystraszyć, bo przy pobieraniu próbki to strzela, jak pistolet do przebijania uszu albo do zszywek. Pobrała trzy próbki, co trwało kilkanaście minut. Potem przykleiła mi ogromny plaster i powiedziała, że gdyby bolało, to paracetamol wziąć tylko absolutnie nie aspirynę, bo ona krew rozrzedza… No i że w najbliższych dniach nie mogę się brać za żadne większe porządki ani podnosić prawą ręką niczego ciężkiego. Absolutnie żadnego mycia okien, tego typu rzeczy… No to, mówię, mamy problem, bo ja codzień robię większe porządki, gdyż sprzątaczkom za to właśnie marnie płacą, by sprzątały, dźwigały ciężkie wiadra i odkurzacze i by myły okna. W takim razie muszę poprosić swojego lekarza o zwolnienie na najbliższe dni.
Taa. To że raz do niego zadzwoniłam i miał dobry humor, nie znaczy, że jak drugi raz tego samego dnia mu będę głowę zawracać jakimiś głupotami, to go to nie wnerwi… Mnie by wnerwiło. Nienawidzę nigdzie telefonować, a już szczególnie do lekarzy… Na szczęście nadal miał dobry humor i kazał przyjść po zwolnienie koło siódmej wieczorem. Dobrze, że na tej samej ulicy mieszkamy to nie muszę daleko się fatygować, ale i tak mnie małżonek podwiózł. Dostałam zwolnienie do piątku włącznie. Zatem nieróbstwo do końca tygodnia. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej nie czuję się komfortowo, gdy muszę ludziom nagle powiedzieć, że nie przychodzę. Na szczęście jedna klientka sama do mnie zadzwoniła, żeby nie przychodzić, bo ktoś ma covid i muszą się wpierw przetestować. Innej zaproponowałam, że w przyszłym tygodniu jej posprzątam, bo już miesiąc u niej nie byłam i zwyczajnie uważam, że to nie w porządku wobec babci. Bo młodzi to co innego. Tacy sobie ogarną sami. A babcie i dziadki, którzy sami ledwie łażą, to co innego…
Gorzej, bo kurnik miałam posprzątać, a trociny i słoma są w ogromnych ciężkich worach. Muszę chyba jutro Młodą do pomocy zawołać. Ja mogę gunwo posprzątać, ale ona może przeco przyciągnąć te wory ze szopy i potem je zaciągnąć z powrotem. Razem damy radę.
Żebym wiedziała, że mi zakażą robić takich rzeczy, bym sobie to inaczej wszystko rozplanowała. Nic to, poobijać się też czasem dobrze jest…
Zapomniałam się pochwalić, ile mnie to kosztowało, a może kogoś ciekawi. Cena tego badania to bagatela 100€. Dobrze, że miałam jeszcze 2 stówy na koncie, bo po 20stym to czasem mam maksymalnie dwie dychy hehe. Większość Belgów (i pewnie nie tylko Belgów) nawet nie jest tego w stanie zrozumieć, że ktoś może nie mieć na koncie zapasu pieniędzy, że można wydawać całą wypłatę w kilka dni i nic nie oszczędzać. Tymczasem ja nigdy nie musiałam się martwić, że ktoś mi się włamie na konto i mnie okradnie haha.
W poniedziałek zadzwonię do rodzinnego po wyniki tej biopsji. Zakładam oczywiście, że będą dobre, bo ja nie mam czasu i pieniędzy na jakiegoś raka, poza tym dziś w czasach tak popularnej i kurewsko śmiertelnej choroby jak korona to na raka trochę było by obciachowo chorować c’nie? Wstyd wręcz. Do tego zero fejmu, bo kogo dziś obchodzą chorzy na raka, serce czy choćby depresję. Phi.
Tymczasem coraz więcej mówi się o kolejnym lockdownie. A ja bym chciała zapytać, gdzie jest kurwa ta wasza wolność i powrót do normalności, na które tak żeście wszyscy naiwniacy liczyli przepychając się do punktu szczepień i potulnie spełniając każde nawet najgłupsze i najbardziej bezsensowne zalecenie rządzących? Cosik chyba nie pykło buachacha. Z każdym dniem jestem coraz bardziej przygnębiona i rozczarowana poziomem ludzkiej głupoty i naiwności. To co zaobserwowałam w ciągu tych dwóch lat pandemi wręcz mnie powaliło, bo jednak mimo wszystko trochę wyżej oceniałam poziom ludzkiej inteligencji i podstawowej wiedzy o świecie, a przede wszystkim zdolność do używania mózgu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko