strony bloga

15 lipca 2022

Wrażenia po chemioterapii i bardzo złe doświadczenia w pracy studenckiej

 Wrażenia po zakończeniu chemioterapii.

Diagnozę rak piersi otrzymałam późną jesienią zeszłego roku. Pierwszą chemię odebrałam pod koniec stycznia, będąc po dwóch operacjach piersi, a teraz jestem już pół roku później i właśnie zakończyłam chemioterapię. Otrzymałam 4 dawki mocnej czerwonej chemii co trzy tygodnie i 12 dawek lżejszego taxolu co tydzień. 

 Chemia była dla mnie raczej łaskawa, biorąc pod uwagę opowieści innych. Mam nadzieję, iż oznacza to, że właściwie mi ją po prostu dobrali do mojego organizmu, a nie że leczenie było słabe… No ale tego się nie dowiem przecież.

Mogę wam powiedzieć jednak, że branie chemii ma jedną zajebistą zaletę - komary mnie nie lubią i się trzymają ode mnie jak najdalej z dala buachachacha! 🖕🏼🦟 Tylko Mąż ma teraz przesrane, bo tak je to wkurza, że rzucają się na niego z podwójną mocą. W sypialni nam się ostatnio moskitiera niepostrzeżenie odczepiła i ostatnie noce nalazło tego badziewia całe chmary. Pokłuły Małżonka wszędzie masowo zanim żeśmy polowanie urządzili, urządzonko znaleźli i do kontaktu wtyknęli i zanim odkryliśmy odczepioną moskitierę i naprawili usterkę. Ja słyszałam, jak latają i ziuczą nade mną, ale ani jeden nawet nie przysiadł. Bały się jebaniutkie hahaha. A szkoda, bo pewnie by ich moja krew zabiła na śmierć. 

Jak przeszłam chemię poza tym? Spoko. Nie wymiotowałam ani nawet mdłości nie miałam z wyjątkiem jednego czy dwóch razów na początku, ale to było dosłownie kilka minut lekkich mdłości. Biegunki też nie miałam z wyjątkiem dwóch dni, kiedy nie piłam soku i nie jadłam ciastek w czasie kroplówki. Nie wiem, czy to nie zwykły zbieg okoliczności, ale być może picie soku owocowego pomaga zneutralizować te toksyny w żołądku….? 

Po pierwszej czerwonej chemii wypadły mi włosy, ale już dawno zaczęły odrastać. Do dziś zdążyłam je już dwa razy zgolić na głowie. Na nogach tylko raz depilowałam i na razie spokój. Brwi i rzęsy jeszcze nie odrosły za bardzo, więc nadal głupio wyglądam. No ale z brwiami i rzęsami nie wiele lepiej, zatem nie ma się co przejmować hehe. Najbardziej upierdliwe są włosy, tam gdzie słonko nie dochodzi i te trzeba już systematycznie golić. I po co komu włosy łonowe? Obrzydliwość! 

Paznokcie mi nie odpadły, choć wiele oznak zmierzania w tym kierunku się pojawiło. Szczególnie na dużych paluchach u stóp. U prawej nogi wielce prawdopodobnie jeszcze odpadnie, bo jest do połowy purpurowy i częsciowo już się odkleił. Ale jak odpadnie to i odrośnie. U rąk po prostu są obolałe. Smaruję olejkami. Maluję utwardzaczami. Bedzie żyło.

Smarkanie krwią i wiecznie wyschnięty nos to obrzydliwość, ale do przeżycia. Podobnie jak sahara w pysku. Nos sprayuję wodą morską. Zęby myję pastą do suchych pysków i piję hektolitry wody albo przynajmniej przepłukuję usta. 

Skóra sucha to dla mnie żadna nowość. Wiele się nie pogorszyło. Myję się oliwkami różnych marek. Balneum działała idealnie w porze zimowej. Teraz używam wszędzie dostępnych oliwek do mycia z Dove, Kneipp, czy Nivea i wystarczają. Co jakiś czas używam ulubionego scrubu z Ritualsa  choć zalecali w mądrych książkach, by nie używać tego typu rzeczy. Ten jest z jakąś oliwką i dobrze robi na moją skórę. Po każdej kąpieli - jak zawsze od wielu lat - smaruję się ulubionymi kremami, balsamami. Pyszczycho pielęgnuję zwyczajnie - żele i kremy z L’oreal (ulubione), Garnier lub Nivea.

Jako sprzątaczka mam też listę świetnych sprawdzonych (choć drogich - do 10€ za tubkę) kremów do rąk. Moje faworyty to kremy bezzapachowe takich marek jak 1. Uriage, 2. Avene, 3. La Roche-Posay oraz 4. Neutrogena. Za zapachowych  Rituals i Weleda. Z tańszych żaden mi nie odpowiada, a testowałam baaaaaaardzo dużo.

Opuchnięte ciało (zatrzymywanie wody w organizmie), czerwone palące policzki i tors to niefajne objawy, ale też bez tragedii.

Otępienie umysłu dało mi się we znaki. Kłopoty z zapamiętywaniem, przypominaniem, koncentracją. Spowolnienie myślenia, kojarzenia faktów. Nienawidzę!

Najgorsze w mojej chemioterapii było i jest piekielne uczucie zmęczenia, osłabienia, bóle kości, mięśni, stawów, bo to utrudnia mi zdecydowanie codzienne funkcjonowanie. Jestem wszak żoną i potrójną matką, co oznacza, że nawet bez pracy zarobkowej mam każdego dnia sporo roboty do wykonania w naszym niemałym domu. Nie lubię i nie uznaję całodziennego pierdzenia w stołek, głupiego marnowania czasu i zgrywania chorej. Nie lubię być bezużyteczną niedołężną staruszką. Walczę z tym stanem i się nie poddaję. Nie mogę może robić tego wszystkiego co drzewiej, ale większość daję mimo wszystko rady. Bo mogę i bo chcę.

Co dalej po chemii?

We wtorek mam spotkanie z doktorem z innego szpitala w celu omówienia mojej przyszłej radioterapii. Trochę mnie ten termin wkurzył, bo na ten dzień mam już hotel zarezerwowany. Ale nic to. Najpierw pojadę autobusem  na tę randkę z doktorem razem z moim plecakiem, a zaraz potem wskoczę do pierwszego lepszego pociągu i pojadę dalej. Wszak nie wybieram się daleko ani na długo… Chodzi tylko o krótki reset a nie jakieś mega wakacje. Na to trza by mieć zdrowie i pieniądze.

Pod koniec sierpnia z kolei mam wizytę w klinice piersi w celu omówienia z moim doktorem ginekologiem terapii hormonalnej, którą właśnie mam rozpocząć. 

W tym samym terminie też wizytę u swojej onkolog w celu omówienia i odebrania pierwszej dawki kroplówki na odbudowę kości.

A tymczasem Młoda przetestowała kolejną pracę i to jej zaszkodziło.  Bardzo.

Tutejsze biura pracy dobrze działają. Ale czasem dość głupio. Młoda ma swoje dossier w kilku i non stop ktoś do niej dzwoni lub pisze. Zwykle nie w czas i nie w porę, bo np nie jest akurat w domu, a wtedy nie może lecieć do roboty. Ale wczoraj zadzwonili, że jest jakaś robota na dłużej w dużej firmie z dystrybutorami do wody. Od dziś. No to poleciała bez większego namysłu (znaczy ją zawiozłam, bo to w mieście) do biura i podpisała papiery. Zaleta studentjob jest taka, że możesz spróbować roboty, a jak się nie spodoba, to olewasz to, idziesz do domu i nie wracasz więcej. Dostała w biurze kolejną koszulkę. Tym razem białą. Poprzednim razem dali dwie czarne. Dobre i to na początek. Potem pofilowałyśmy na mapy googla i  dziś popedałowała o szóstej 10 kilosów do tej nowej roboty zahaczając o swoich podopiecznych, by zobaczyć czy niczego im nie brak i wypuścić kota z domu. Chwilę później napisała sms, że w biurze jej złą godzinę napisali. Nie było na siódmą tylko na ósmą. Co za dzbany! 

Kolejną chwilę później, czyli zaraz na dzień dobry, zanim jeszcze zaczęła pracę, okazało się że nowi koledzy są cholernymi seksistami, bo spytali, czy nie uważa, że to jest praca dla facetów a nie dla dziewczyn. Tak jakby ona sama tę pracę wybrała, a nie została skierowana przez biuro pracy…

Potem było tylko gorzej. Robota dla dziewczyn się nadaje jak wiele innych. Z tym że dla dziewczyn i chłopaków zdrowych i bez autyzmu! Napisała kilka esemesów na temat tego, że używa strasznie śmierdzącego kleju i zaczyna mieć problemy z oddychaniem itd. W tym momencie zobaczyłam już rogi tej kurwy zwanej depresją. Zaleciłam jej natychmiast zabierać dupę w troki i spierdalać w podskokach jak najdalej od tego patologicznego miejsca. 

Posłuchała (mnie albo swojego organizmu), wróciła do domu i poszła prosto do swojego azylu złapać oddech i ocieplić serducho widokiem papuzich pieszczoszków. Wyłączyła telefon więc laska z pośredniaka zadzwoniła do mnie. Miałam zatem okazję powiedzieć jej o seksistowskich odzywkach i chujowości tej pracy. Oraz o paru innych rzeczach. Obiecała odtąd szukać bezpieczniejszej pracy dla Młodej. Postanawiam darzyć to oświadczenie i ją samą bardzo ograniczonym zaufaniem. 

Spróbuję jednak skontaktować się z kobietą z GTB, która pomagała Najstarszej. Oni wiedzą o wiele lepiej, jaką pracę może wykonywać człowiek z autyzmem i, co więcej, potrafią o tym jasno i wyraźnie rozmawiać z potencjalnym pracodawcą i domagać się stosownego traktowania.

Nie zmienia to faktu, że Nasza Młoda jest niesamowita! Nie poddaje się. Walczy. Chce pracować i zarabiać na siebie, zdobywać nowe doświadczenie, być niezależną, mimo że nie ma nawet osiemnastu lat, mimo że ma autyzm, dyspraksję i nie wygrała jeszcze do końca z depresją. Młoda tygrysica. 

Wielu dorosłych mogło by wziąć z niej przykład, a wielu zdrowych, silnych, dorosłych, a już szczególnie wykształconych powinno się nawet zawstydzić, że wydziwiają, że cudują, że są zbyt leniwi, by pójść do pracy, choć mogą i mają od kija możliwości, ale wolą pobierać latami zasiłki.  Bo co by ludzie powiedzieli, jak by tak np poszli sprzątać albo pakować części samochodowe... Podczas gdy dziecko z tyloma problemami próbuje dostać jakąkolwiek pracę i nie ustaje pomimo piętrzących się przeciwności, pomimo fizycznego bólu. A mnie matkę to wręcz szlag trafia, gdy myślę o tych wszystkich zdrowych acz śmierdzących nierobach, którzy mogli by na siebie pracować, ale mają wyjebane. Taki skurwiały śmierdzący leń nigdy nie zrozumie, co znaczy chcieć pracować a nie móc! Chcieć się uczyć, a nie móc. Będzie siedział w domu, żył z podatków, na które drugi jebie do upadłego i śmiał ci się w twarz. 

Jestem dumna z moich dzieci. Ufam, że Młoda w końcu znajdzie dobrą i bezpieczną pracę. Wiem, że musi uzbroić się w cierpliwość, ale też wiem, że u młodych z tym trudno. Młodzi chcą żyć prędko, nie chcą czekać, są niecierpliwi, bo taka jest młodość. Żywa, szybka, intensywna. Nam starym czas płynie za szybko, a młodym za wolno. Spieszą się do dorosłości, do odpowiedzialności, do niezależności, bo faktycznie dzieckiem jest ciężko być. Wielu niby twierdzi inaczej, ale ja czterdziestopięcioletnia baba nie wyobrażam sobie, żebym miała znowu być dzieckiem. Znowu być zależnym od dorosłych, traktowanym jak niepełnosprawny umysłowo, jak gorszy gatunek… NIE! Nie tęsknię ani do dzieciństwa, ani do wczesnej młodości. Nie rozumiem też tej nostalgii innych. Rozumiem moją Młodą i cieszę się, że mimo wszystko tutaj w tym miejscu i w tym czasie nawet osoby z problemami zdrowotnymi mają różne możliwości, że mogą choćby próbować, bo próba nawet taka nieudana to nowe doświadczenie, nowa wiedza, kolejny ważny krok w stronę dorosłości. 

Najstarsza tymczasem właśnie rozpoczęła trzytygodniowe wakacje. Jej firma ma przestój wakacyjny. 

Myślę, że uda nam się we trzy coś razem porobić. Młoda proponuje wypad na plażę z aparatami. Jestem za. Może pojadą gdzieś we dwie tu czy tam… a może we trzy. Zobaczymy, co jutro przyniesie… Nie ma co snuć planów. Najlepiej spontanicznie działać patrząc na pogodę i stan naszych sfatygowanych organizmów.

Chłopy wyjeżdżają na około trzy tygodnie i ich nie będzie. Baby rządzą w chałupie. Jak sąsiadka dołączy to będzie nas cztery wiedźmy. Pogramy może razem w planszówki albo w karty, zrobimy se kino domowe z popcornem i colą, a może jakieś domowe spa albo zapalimy świece i pouprawiamy jakąś czarną magię czy coś buachacha. Taaaak… idę teraz te ostatnie przemyślenia przekazać Młodej, bo z tego wynika, że dobrze się stało, że z tą pracą nie pykło. Jakby chodziła do roboty, to nie mogły byśmy porobić żadnych fajnych rzeczy razem.

Wszystko ma swoje wady i swoje zalety. Tylko trzeba odpowiednio spojrzeć na rzeczywistość, która się dzieje. Ja to umiem. Młodzież musi się tego dopiero nauczyć, że 

po nocy przychodzi dzień

a po burzy spokój…”

              /Budka Suflera/







4 komentarze:

  1. pozdrawiam ,kamila Polska

    OdpowiedzUsuń
  2. aż jestem ciekawa jakie to będą u mnie pozostałości po tych chemikaliach. Niby czerwona najgorsza ale po białej czytam, że też nie lada rewolucje więc nie ma lekko.

    Aż jestem ciekawa gdzie u nas pracują autystycy bo nie jest to łatwe jak piszesz a nasze biura pracy to jest w ogóle porażka porażek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do chemii to każdy jest inny. Jednego to mało nie wykończy, a drugiemu nic prawie nie robi. Ja widywałam się często na oddziale z babką, która miała identyczny układ jak ja (4 czerwone + 12 białych) tylko była jeden do przodu (a jak zapomniałam raz wziąć wieczorem piguły kortyzolu i jeszcze covid złapałam to była już 2 do przodu), ale mnie to nie wiele szkodziło, a ona non stop na coś się skarżyła i personel co raz to nowe metody dla niej wymyślał, by jej stan poprawić. No ale babka (z 15-20 lat starsza ode mnie) wciąż dojeżdżała swoim autem na chemię, więc też nie najgorzej było.
      Jeśli chodzi o autyzm, to w Polsce nie wiadomo w ogóle jaki tam jest poziom zdiagnozowania wśród ludzi dorosłych, bo z tym było tam raczej kiepsko. No i autyzm autyzmowi nie równy - w spektrum są zarówno ludzie całkowicie niesamodzielni jak i ludzie z super talentami w takiej czy innej dziedzinie i tylko drobnymi problemami socjalnymi i/lub sensorycznymi. U mojej Młodej problemem jest autyzm połączony z dyspraksją i aktualnie depresją, co wszystko razem się zazębia i tworzy błędne koło, bo co pomaga ludziom z dyspraksją i co dla nich się nadaje jeśli chodzi o pracę to u córki wyklucza autyzm, co dobre dla autystyka, wyklucza dyspraksja, a wszystko utrudnia i pogłębia depresja. Co pomaga na depresję, uniemożliwiane jest przez autyzm. a dupa zawsze z tyłu :/

      Usuń
    2. co do chemii to już zauważyłam właśnie, że cuda się ludziom dzieją a mnie naprawdę nie mogę narzekać bo odpukać same pierdoły do przejścia. Dlatego też nie czytam po żadnych forach i staram się unikać żeby się nie nakręcić. Jak coś mi będzie to poszukam wtedy porady nie na zapas. Oooo 12 białych ... sporo, mnie zaplanowali 4

      Tak u nas to autyzm w lesie siedzi a o ADHD wciąż się słyszy, że to niegrzeczne dzieci wychowane bezstresowo bez obowiązków i wszystko im wolno.

      Nie jestem w zasadzie w ogóle w temacie to nie będę się nawet wygłupiała z czymś. W każdym razie na pewno fajnie jak się u Ciebie takie osoby próbuje usamodzielnić na ile można. U nas wciąż jakieś pseudo warsztaty a jak skończą 18 lat to najlepiej renta i siedzieć w domu z rodzicami.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko