strony bloga

28 kwietnia 2023

Obóz, lekarze, masaże, szukanie pracy i konwalie

W poniedziałek rano nasza najmłodsza pociecha bardziej niż niechętnie wyjechała na pięciodniowy obóz sportowy ze swoją klasą oraz swoją poprzednią klasą. W naszej podstawówce taki obóz jest co roku i co roku wyjeżdżają nań OBOWIĄZKOWO uczniowie klas 5 i 6. Jeden rok jadą do Blankenberge, drugi do Brugge (Brugii). Nocują w ośrodku sportowym, gdzie - jak nie trudno się domyślić - sporo różnych sportów poznają na własnej skórze. Poza sportem zwiedzają, pływają łódkami, bawią się i uczą. Jak to na szkolnym obozie. Takie wyjazdy się albo lubi, albo nie lubi. Ja uwielbiałam. Młody nie znosi.

W zeszłym roku jechali autobusem spod szkoły. W tym roku jechali pociągiem z sąsiedniej miejscowości, gdzie trzeba było dzieci dostarczyć wraz z bagażami. Bagaże załadowaliśmy do busa, leki (jak kto bierze) oraz dokumenty wręczyliśmy nauczycielom. Dzieciaki miały ze sobą tylko małe plecaczki z najpotrzebniejszymi rzeczami, jak chusteczki czy napoje. Mogli zabrać ze sobą pieniądze, ale kwota zalacana wynosiła max 20€. Co nie znaczy, że dzieci nie brały więcej...

Młody nie chciał jechać. Dla niego to zbyt wiele stresu, no i bał się, że znowu nie będzie cały tydzień prawie nic jadł, bo wszystkie potrawy są dla niego niejadalne. Spakowałam mu paczkę bułeczek z czekoladą i poinformowałam dyrektorkę oraz wychowawcę, że mu daję te bułki w razie wu i żeby zwracali uwagę, czy coś jadł... Pożegnaliśmy go z nadzieją, że mimo wszystko będzie fajnie i że nauczyciele okażą się ludźmi…




Później miałam masażyk. Znowu za pomocą tego dziwnego urządzenia na prąd.

Wieczorem miał być niderlandzki, ale zadzwonili, że odwołane i że nauczyciel zamieści zadania w Teamsach. Pewnie mu się dziecko urodziło, bo ostatnio ostrzegał, że jak go nie będzie, to oznacza, że jest na tacierzyńskim. Ma mieć zastępstwo, ale pewnie na szybko nie zorganizowali.

Kolejnego dnia Młoda miała rozmowę z GTB przez Teams, w której i ja uczestniczyłam. Po omówieniu tego i tamtego, Młoda została zapytana, czy ma jakiś pomysł i co najbardziej by chciała robić. Ta odrzekła, że najbardziej by chciała pracować online, by za dużo nie musieć wychodzić z domu, ale oczywiście może czasem wyjść... Najchętniej robiła by coś związanego z fotografią, może jakieś fotografowanie produktów, obrabianie zdjęć w Photoshopie... no, coś z fotografią, gdyby tylko się trafiło. Na tym na razie stanęło.

Coach powiedziała, że sprawdzi możliwości w tej materii. Potem pójdziemy dalej. Szanse pewnie są małe na taką robotę, ale skoro można spróbować, to trzeba to zrobić. Jak nie spróbujesz, się nie dowiesz. Następne spotkanie w maju. Dostałyśmy też namiary na instytucję zajmującą się przyznawaniem wypłacaniem zasiłków dla niepełnosprawnych i dowiedzieliśmy się jak to działa i jak trzeba do tego podejść.

Problemem jest tylko lekarz prowadzący, bo go nie mamy. Psychiatra jak s ę rozchorowała niewiadomonaco ze 2 lata temu, tak nie wróciła. Kolejna do której trafiliśmy, to jakiś oszołom  z innej planetyi nie zamierzamy do niej więcej iść. Rodzinna z kolei Młodej w ogóle nie zna, przeto ciężko tak do niej od razu wbić i zapytać o jakieś papiery etc. Co za niefart!

Otrzymałam mejl od psycholożki z namiarami na psychiatrę, który jest potrzebny do pełnej diagnozy w kwestii autyzmu. Czas oczekiwania PÓŁ ROKU! Psycholożka jeszcze sprawdza innych psychiatrów, ale pisała, że niestety wszędzie podobny czas oczekiwania na wizytę. Dupa blada. Muszę napisać mejl, by się umówić, bo psychiatra został przez psycholog poinformowany, że sie skontaktujemy.

Nauczyciele dodawali zdjęcia z obozu na FB. 

ŻENADA DO ENTEJ POTĘGI. Przez tydzień wrzucili tych fotek ze sto. Tylko co z tego, jak robili je chyba taboretem. Dla mnie niepojęte, żeby szkoła nie miała na takie okazje w miarę dobrego aparatu. Takiego prostego, tzw głupiego jasia, którym nawet nauczyciel potrafiłby zrobić w miarę dobre zdjęcie. A może belfry zapisały by się na kurs fotografowania smartfonem? No bo żeby jeden belfer nie potrafił robić zdjęć  W DZISIEJSZYCH CZASACH to na prawdę wstyd i obciach.

Środa była męcząca jak diabli. Rano pojechałam rowerem do bankomatu, by wybrać sobie kasę na psychologa z karty kredytowej, bo się skapnęłam, że na moim koncie stoi raptem 20€, co jakby trochę za mało na wizytę u psychologa, bo ta kosztuje 65€. Pokręciłam sobie powolutku przez las. Pogoda była ładna i dobrze się jechało, zatem postanowiłam wrócić dłuższą drogą, co okazało się niezbyt rozsądnym pomysłem. W pewnym momencie okazało się bowiem, że objawiło się nagłe zmęczenie i ledwie do domu dokręciłam. Przejechałam 9 (słownie: dziewięć) kilometrów. No szaleństwo po prostu. Wpiekliło mnie to. No bo jak to tak, lato idzie, sezon rowerowy w pełni, a ja nie będę mogła rowerować? No nie będę mogła. Nie dam rady. Oprócz zmęczenia zaczęłam też czuć to cholerne ramię. Nie mogę rowerować. Moge tylko chodzić, a wolę rowerować. 

tajna ścieżka przez pola

Nic to. Odpoczęłam, a potem poszłam na masażyk, a chwilę później do psycholożki. Wieczorem udało mi się wziąć udział w lekcji niderlandzkiego i nawet było bardzo fajnie. W środę uczy nas kto inny niż w poniedziałek, bo to jakby 2 różne kursy.

W czwartek pojechałam skuterem do VDAB na spotkanie z coachem z Rentree. Kawał drogi po górkach, ale pogoda była całkiem zacna i tylko trochę ramię niedomagało. Z powrotem pojechałam jakimiś polnymi nieznanymi drogami, bo lubię zbaczać z utartych szlaków i odkrywać nowe…

ścieżką rowerową z górki na górkę jedziemy


Kołczka jest bardzo sympatyczną pozytywną osobą. Wypełniłam i podpisałam te wszystkie regulaminy, zgody, zezwolenia i inne dokuemnty. Odpowiadałam na pytania, które wczesniej otrzymałam od niej mejlem. Dotyczyły one w dużej mierze mojego zdrowia fizycznego i psychicznego po rakowych terapiach i w związku z pracą aktualną i przyszłą. 

Otrzymałam kartki z zadaniami, które mam przygotować na następne spotkanie, które już w przyszłym tygodniu. Wykonanie zadań nie jest obwiązkowe, ale bez wątpienia pomocne. Zadania dotyczą moich oczekiwań, kompetencji, pomysłów etc co do mojej potencjalnej pracy, którą bym chciała wykonywać. 

Wracając z urzędu pracy, gdzie towarzyszyła mi Młoda, nadłożyłyśmy drogi, by wstąpić do Alberta Heijna po produkty na obiad. W kasie młodziutka dziewczyna skanując nasz pół kilowy wór szpinaku mówi:

 - Tak dużo szpinaku… tak się wydaje, ale na prawdę to się go niewiele robi po ugotowaniu. Tak samo pieczarki - myślisz, że masz tak dużo, a potem się okazuje, że niewiele z nich zostało…

Przyznałam jej rację, pakując nasz szpinak do siatki wyłuskanej przez Młodą z kieszeni i myśląc, że pewnie dziewczyna nie dawno zaczęła gotować i jest zafascynowana właściwościami niektórych rzeczy. Tak bardzo, że musi się tym z przypadkowymi ludźmi podzielić. Każdy chyba tak ma. 

Potem na szybko zrobiłam wegetariańską lazanię ze szpinakiem.



To wszystko jest ciekawe i dobre, ale diabelnie męczące dla mnie teraz. Za dużo się dzieje.

Cały tydzień odczuwałam ogromniaste zmęczenie. 

W piątek znowu odwiedziliłam lekarkę rodzinną. W ostatniej chwili się zreflektowałam, że czas na zastrzyk Decapeptylu. Ze 7 razy sprawdzałam i liczyłam w kalenadrzu, bo we włbie mi się nie chciało pomieścić, że już miesiąc od ostatniego zastrzyku minął. No ale minął. Nie wiem tylko kiedy?!

Pojechałyśmy razem z Młodą, bo jej się wszystkie anty- piguły pokończyły. Antydepresyjne. Antykoncepcyjne. Z rozpędu poprosiła też o coś na antytrądzikowego. Najważniejszym celem była jednak domniemana alergia utrudniająca oddychanie przez cały rok. Już najróżniejsze badania Młoda robiła, ale na alergię jeszcze nie. Doktorka pobrała krew i zapytała, czy coś jeszcze ma zbadać przy okazji. No takie podejście to ja rozumiem, a nie że lekarz ci łaskę robi, że w ogóle jakieś badania zleci. Poprosiliśmy o żelazo, bo Młoda miała wcześniej anemię, a doktorka na to, że przy okazji zrobi też tarczycę i wszystko inne, co można z podstawowych badań z tych próbek zrobić. Młoda już ją lubi. Fajna, wesoła młoda kobietka. 

Później znowu miałam masażyk. Tym razem normalny bez żadnych urządzeń elektrycznych. Plus wygrzewanie lampą.

A później wrócił Młody. Nie podobał mu się obóz. Sporty i zajęcia były w miarę, ale bez szału. Pokoje były, według Młodego, okropne. Nauczyciele zmuszali go do jedzenia wszystkiego i nie pozwolili mu jeść bułeczek. Płakał, jak o tym opowiadał. Mówił, że zupy były tak ohydne, że mało się nie zrzygał. Dyrektorka kazał mu tylko próbować, co nie jest złe. Sami tak robimy w domu i on sam chętnie próbuje wszystkego, ale postali zmuszali go do zjedzenia wszystkiego. No zajebiście po prostu. Posrane belgijskie zasady.  Szkoda że jeszcze srać i szczać tu nie trzeba na komendę w odpowiednią stronę i pod odpowiednim ciśnieniem... 

W środę mieli wolny czas na chodzenie po sklepach, więc Młody poszedł  do McDonalda i zamowił sobie frytki i colę. Zaradny gość ;-)

Najważniejsze, że już po obozie i że mają długi weekend. Do szkoły wracają dopiero w środę. Będzie grał.

Konwalie na pierwszego maja

Pierwszy raz udało mi zgodnie z tutejszą tradycją kupić konwalie na pierwszego maja. 

Zwyczaj nakazuje, by na pierwszego maja podarować bliskim bukiecik konwalii na szczęście. 



Tradycja pochodzi z Francji. 1 maja w roku 1561 król Karol IX otrzymał bukiecik konwalii z życzeniami. Nigdy nie dowiedział się od kogo pochodziły te kwiatki, ale tak bardzo mu się to spodobało, że w kolejnym roku podarował po bukieciku konwalii wszystkim damom na swoim dworze.

Po niderlandzku konwalie, podobnie jak po polsku, mają wiele imion. Najczęście nazywa się je "meiklokjes", czyli majowe dzwoneczki. Inne nazwy to: Lelietjes van Dalen, Meibloemen, Muguet, Mugeesten, Boslilzje, Bosselenneke.

Po polsku inne nazwy konwalii to: majówki, lanuszki, lilie z doliny, drabiny do nieba, lilie wierności, leśne księżniczki, łzy Maryi. 

Ja kupiłam konwalie głównie dla siebie. Uwielbiam ich zapach. Zawsze je kochałam. W końcu konwalia to kwiat wszystkich urodzonych w maju. Kupiłam takie w doniczce. Jak przekwitną, zasadzę je pod drzewami albo w dużej donicy. A nuż się im spodoba...

Zdjęcia

W wolnych chwilach jak zwykle robiłam zdjęcia. 



Jestem, przyleciałem…

pszczółka murarka przy pracy w naszym hotelu

pani Kosowa



pan Kos kradnący kurom żarcie

pani Kos kradnąca kurom suszone larwy mącznika











abstrakcyjne zdjęcie z użyciem kryształowej piramidy







jakieś wielkie drzwi

jedna z pomalowanych skrzynek elektrycznych

inne wielkie drzwi

kołatka

Film o naszych pszczołach





Humor 

Od poczty dostałam jakiś list. Nie wiem, o czym jest, bo napisane po francusku i nie powiem, by mnie to jakoś bardzo obchodziło. Jednakowoż zapis mojego nazwiska mnie przeturlał po podłodze... 🤣🤣🤣

Polska trudna jezyk hehe


Memy, o które się potknęłam w tym tygodniu:






5 komentarzy:

  1. Ja młodego rozumiem, bo nigdy nie lubiłam grupowych wyjazdów i funkcjonowania na gwizdek...
    Nauczycielom na obozie nie dziw się, ja tylko na wycieczkach jednodniowych przerabiałam tyle różnych problemów z uczniami, że głowa mała, a z rodzicami jeszcze więcej. Książki można pisać!
    Konwalii u nas jeszcze nie ma, uwielbiam konwalie:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, tylko że ja wielce cenią sobie zwykłą UCZCIWOŚĆ. Omówiłam sytuację Młodego z wychowawcą na wywiadówce i powiedział, że nie będzie problemu. Rozumieją, zaopiekują się, zadbają o niego. Napisałam to też w wycieczkowej medycznej karcie, którą wypełniałam. W dniu wyjazdu jeszcze wytłumaczyłam problem dyrektorce, bo akurat jej dawałam leki młodego i jeszcze raz na kartce z instrukacjami do leków opisłam problem. Ponadto spakowanie Młodemu bułeczek i poinformowanie nauczycieli doradziła mi psycholog, z czego wniosek, że teoretycznie powinno to być w porządku, bo w końcu to psycholog, który pracuje z dziećmi z tej szkoły i nauczycielami od lat. Gdyby powiedzieli, że nie można, że mają w dupie problemy mojego dziecka, bo regulamin jest najważniejszy, to okej. Po prostu zwyczajnie poprosiła bym psychologa o stosowną opinię i potem lekarza o wypisanie tygodniowego zwolnienia i Młody by został w domu. Wiadmo, że gdyby to o jakiegoś debilnego bozię czy ideologię chodziło, to wtedy by się dostosowali z najgłupszymi fanaberiami jedzeniowymi. Skoro nie ma problemu, by ktoś dostawał na obozie posiłki halal, inny koszerne, a jeszcze inny wegańskie to chyba ktoś inny może opitolić czekoladową bułeczkę co nie?
      Zresztą z lekami tu było nie lepiej. Jak Młody poszedł do belfra, to dostał syrop. Jak nie poszedł, to nie dostał. Dobrze, że to "tylko" alergia, więc jak nie poszedł, to "tylko" oczy mu paliło i smarkał. Po to się chyba przekazuje leki nauczycielom, by zadbali o ich branie i właściwą dozę, a nie żeby dziecko musiało o nie się dopominać. Jedenastolatek ma prawo zapominać o swoich lekach, bo to kurde w końcu ciągle dziecko. A gdyby to były leki, od których zależy życie? Niestety nasza szkoła po odejściu starej dyrektorki schodzi z każdym rokiem bardziej na psy, co potwierdza wielu rodziców masowo przenosząc swoje dzieci do innych szkół. Najgłupsze jest to, że te obozy są obowiązkowe i nieuczestnczenie w nich jest ogromnym problemem. Porównywalne do nienapisania albo oblania ważnego egzaminu.
      Może Młody ma rację żartując, że trzeba było spróbować podpalić szkołę, wtedy by mógł za karę nie jechać na obóz :-)
      Konwalie są the best!

      Usuń
  2. nigdy nie lubiłam jeździć na kolonie a potem z kolei ryczałam jak bóbr, że już muszę wracać. Te wyjazdy to trochę jak u nas zielona szkoła. Też się jeździ chyba w 3 czy 4 klasie. Ale nie wiem jak u nas nauczyciele dopilnowują dzieciaki.

    Z tego listu bym się nie domyśliła jak masz na nazwisko ... niezły lapsus. I podoba mi sie bardzo Twoje zdjęcie z konwaliami :) moja siostra urodziła się w maju i faktycznie lubi konwalie.

    Te żółto-niebieskie ptaszki to kto ? sikorki ? tak mi sie kojarzą.

    Skończyłam radio w zeszły piątek a w poniedziałek na dobitkę miałam jeszcze jeden zabieg którego Tobie nie robili bo to się robi przy oszczędzającej. I teraz mamy takie same fryzury ;) tylko moja na razie rzadka jak u łysiejącego chłopa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja marzyłam by jeździć na kolonie, ale nie mogłam, bo relaksowałam, wypoczywałam i uprawiałam sporty w czasie roboty w polu chłe chłe. Byłam 2 razy na kilkudniowych wycieczkach szkolnych - raz w Zakopcu i raz we Wrocku - podobało mi się. Moje dzieci mogą i muszą, to nie chcą. Życie.
      Tak, ptaszki to młode sikoreczki modraszki. Przyleciały raz całą ekipą, oćwierkały cały ogród próbując być wszędzie na raz i poleciały. Starsznie fajne są.
      Moja fryzura też nie jakaś gęsta, ale w tym wieku to nie ma się co spodziewać lepszej haha. Jak znajdę jakąś biurową pracę, to kto wie, może nawet zapuszczę włosy trochę... choć raczej wątpię, bo w łysych mi wygodnie, a poza tym z każdym tygodniem widzę
      na ulicy, w sklepach, urzędach i gazetach modowych coraz więcej kobiet i dziewczyn w wieku różnym w takich fryzurach (maszynką na kilka mm i bez farbowania) bynajmmiej nie z powodu raka, przeto nie czuję presji, by się męczyć z włosami czy przejmować wyglądem.

      Usuń
    2. zawsze tak jest że jak można to się nie chce :)

      U mnie rzadkie z leków i z tarczycy. Nie wiem czy się odbiją i będą takie jak kiedyś. Ale też nie mam parcia na zapuszczanie nie wiadomo ile bo też mi wygodnie teraz. Zobaczę jak się będą układały przy kilku cm

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko