strony bloga

25 maja 2025

Charleroi, najbrzydsze miasto świata

 Odwiedziłam znajomą w Charleroi. 

Wielu kojarzy to miejsce pewnie z lotniskiem. Niektórzy być może słyszeli też, że kilkanaście lat temu Charleroi otrzymało miano najbrzydszego miasta na świecie. Właśnie miałam okazję na własne patrzały się przekonać, że opinia bynajmniej nie jest przesadzona. 

Charleroi jest dużym miastem, jednym z największych w tym kraju, bodaj największym w Walonii. Liczy sobie coś około 200 tysięcy mieszkańców, czyli nie jakaś tam popierdółka. Kiedyś dzięki przemysłowi i kopalniom  należało do najbogatrzych miast w Europie. Nadal jest dosyć ważnym miastem dla tego kraju, nie tylko z powodu lotniska, ale czasy jego świetności to już historia. 

Charleroi jest  paskudne i ma bardzo złą atmosferę. Podobno też bardzo wysokie bezrobocie i wysoką przestępczość... No ale po kolei.

Pojechałam tam z nastawieniem, że na pewno nie taki diaboł straszny, jak go malują. Gdy wysiadłam na dworcu, jeszcze się w tym utwierdziłam. Dworzec bowiem niczego sobie. Trochę mi się podobny wydał do tego w Ostendzie. Okolice dworca może i nie powalają na glebę, ale czysto, nowocześnie, spokojnie. 

Spojrzałam na mapę w telefonie i poszłam dalej przez mostek nad rzeczką Sambrą. Też dość ładny, a przy nim pomnik...


dworzec (mam tylko pochyła zdjęcie xd)




Potem spotkałam jakiś dziwny kościół. Z pierwa myślałam, że to jakieś muzeum, czy teatr, bo słyszałam jakąś muzykę z tamtej strony... Podeszłam bliżej, a tam kazało, że to jakiś kościół. Nawet jakaś msza czy inna tam ceremonia się odbywała, więc tylko zerknęłam do środka i poszłam dalej... Parę ludzi siedziało i słuchało ględzenia księżula, czy innego tam szamana.

kościół

Ciemne szyby były na jakimś budynku, to se samojebkę cyknęłam heheha

stara baba na wycieczce

Dalej napotkałam jakiś pieroński pusty plac, dający niepokojące uczucie... Może dlatego, że taka wielka pusta przestrzeń, a puste przestrzenie w mieście są niepokojące i nienaturalne.


Co kawałkek znajdując się duże figurki różnych komiksowych postacu. Nie znam ich i ich nazwy nic mi nie mówią, bo nie jestem fanem komiksów i guzik mnie one obchodzą, ale fajnie wyglądały i moje uczucie na temat miasta się dzięki nim poprawiało... Takie uśmiechy w szarej codzienności.


Mijałam też i inne różne ciekawe obiekty. Mniej lub bardziej dziwne. 


dziwny budynek i jakieś kręciadło na górce


Park wydał mi się całkiem ładny, tylko te psie kupy, którymi trawnik był usłany trochę mnie zdziwił, bo we Flandrii w parkach jest czysto. Ludzie często na trawie piknikują, dzieci się turlają i w ogóle... A tu taka niemiła śmierdząca niespodzianka. Chodniki, jak się później przekonałam, też psimi odchodami usłane. Sporo też śmieci się wala na mieście. Walonia jednak jest znana z tego, że jest tam brudno.


Potem było już tylko gorzej.

Zobaczyłam jakiś targ, a że był na mojej trasie, to postanowiłam popatrzeć, czym tam handlują. 

Niestety nie odzobaczę już tego :-(

Zobaczyłam coś okropnego. 

Wiecie, ja nie chodzę po targach i w ogóle unikam tego typu zgromadzeń, jeśli tylko mogę. Żyję sobie w swojej bańce i czasem mam dosyć wypaczone pojęcie o świecie rzeczywistym, a potem nagle doznaję niemiłego zderzenia z rzeczywistością, utwierdzając się tym samym, że świat jest do bani, a ludzie to najgorszy i najbardziej skurwysyński gatunek zwierząt.

Jakoś tak naiwnie przekonana byłam, że takie rzeczy jak handel żywymi zwierzątkami na targach należą już po prostu do mrocznej historii Europy. Niestety się myliłam. 
Oto w tym tzw wielkim mieście europejskim nagle zobaczyłam masę przerażonych, sponiewieranych małych wrażliwych istot powciskanych do małych klatek wystawionych na widok publiczny, ciągle szturchanych i obmacywanych przez głupi plebs. 

Myślisz, że żyjesz sobie w dwudziestym pierwszym wieku i nagle jedziesz do Walonii i dup, wypierdala cię do zacofanego tępego średniowiecza.

Już dawno nic tak okropnego na żywo nie widziałam. I nie chcę oglądać. Kurczacki, kaczusie, gołąbki, przepiórki, króliczki... Wystraszone, głodne, spragnione, niektófre wyraźnie chore albo wyczerpane. 
Po jaki chuj wlec te gadziątka na jakiś jebany targ? Dla mnie juz sam fakt istnienia takich debilnych targów samych w sobie w dzisiejszych czasach to jedno wielkie nieporozumienie, bo niby czemu to służy? Po co to? Chyba tylko, żeby wkurzać ludzi i żeby ulice blokować, i żeby śmierdziało na pół wsi jakimś gównianym żarciem albo surowymi rybami.
Ogromnie smutno mi się zrobiło i odtąd już świat nie był ten sam.

Od tego miejsca ciężko już było zobaczyć w tym mieście cokolwiek ładnego. I to bynajmniej nie tylko z powodu mojego nastawienia. Po prostu im głębiej w miasto, tym gorzej się ono prezentuje, a już przejście poza centrum na drugą stronę to jakby przejście do innego wymiaru...

koszmar :( 

serce mi się pokruszyło w drobny mak i umarło :(


Dwa zdjęcia  poniżej to samo centrum. 

Czysto, przestronnie, budynki ciekawe, ale jakoś tak strasznie przygnębiająco. Menele mnie zaczepiały, a było to w biały dzień, koło południa, żebrząc na "jedzenie".
Poza tym nawet w tym centrum widać lokale do sprzedania lub wynajęcia, a idąc dalej uliczkami czujesz coraz większe obrzydzenie. Zaczyna cię otaczać coraz większa i większa brzydota i coraz intensywniejsze negatywne emocje zaczynają ci towarzyszyć.

Miasto, jak to miasta przemysłowo-górnicze, pewnie i za czasów świetności nie grzeszyło urodą. Bo i nie taki był cel miast przemysłowych, by zachwycać.

Jednak teraz to, moim nader skromnym zdaniem, obraz nędzy i rozpaczy. Innymi słowy syf, kiła i mogiła. Raz to to co się widzi, a dwa to to co się czuje, idąc ulicami. Miasto ma bardzo nieprzyjemną auręm czego oczywiście na zdjęciach nie zobaczycie, bo to trzeba poczuć. Choć i też nie każdy ma pewnie do tego czujniki...

Gdy wrzuciłam zdjęcia na insta/fb, odezwało się kilka osób, że były, widziały i podzielają moją opnię na temat Charleroi. 

Nie zmienia to oczywiście faktu, że miasto jest ciekawe i być może wybiorę się tam innym razem w celach turystycznych, by obejrzeć muzeum fotografii, muzeum przemysłu i pospacerować nad kopalnią, w której zginęło wielu górników. Może nawet metrem się przejadę, gdy dokończą w końcu te stacje, które latami były popularnym punktem wycieczek urbexerów... W każdym bowiem miejscu są rzeczy ciekawe, nawet jeśli są brzydkie i odpychające to można się tym interesować...

 
jakiś kościół - w środku zastałam tylko kilkoro czarnoskórych 

centrum

Po drodze minęłam sporo różnych knajp do wynajęcia lub po prostu opuszczonych i zapbitych deskami. Te, które działały, były albo napisane arabskimi hieroglifami, albo miały w nazwie jakieś afrykańskie wtręty albo przez afrykanów wypełnione.

Byłam głodna i spragniona, wstąpiłam więc do Maka. Frytki jak frytki, fanta jak fanta, ale musiałam siku, więc zapytałam o kibel. Już dawno nie widziałam takiego brudnego kibla w maku. Znaczy dobra, w maku kible zawsze są brudne i zawsze śmierdzą. Z tym że zwykle są zwyczajnie zaszczane, zawalone kawałkami srajtaśmy, czyli "normalne", a ten nie był zaszczany tylko zwyczajnie po prostu brudny, w sensie nie posprzątany. Umywalka, ściany i podłoga chyba wody z mydłem z rok nie zaznały. Kosz na śmieci miał taką warstę kurzu, że z grobowcem faraona mógłby konkurować. Fuj fuj fuj.

Tym bardziej nie odważyłabym się w tym mieście wejść do jakiegokolwiek innego lokalu gastronomicznego, bo wszędzie widziałam głównie panów w koszulach nocnych, a to raczej nie jest dobre towarzystwo... 

Czytając nazwiska na kolejnych drzwiach tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że to już nie jest za bardzo belgijskie miasto... Przy okazji dokonałam ciekawej obserwacji, że tam gdzie na domach owszem europejskie nazwiska były, to i mieszkania cieplej się prezentowały: przed domami czysto, kwiaty i dekoracje w oknach, drzwi umyte, skrzynka na listy pomalowana... Sposób bycia i obycia różnych narodów jednk różni się znacznie....

I tak na każdej ulicy dwie kamienice zamieszkane, niektóre nawet dość przyzwoite, a pomiędzy nimi opuszczone, zabite dechami, walące się albo do wynajęcia czy sprzedania... Patrząc na niektóre z obrzydzeniem, zastanawiałam się, jak w ogóle można mieszkać tam, skoro obok masz taką obrzydliwą ruderę zamieszkaną przez pająki i pewnie też grubszą zwierzynę...? To musi być przygnębiające.

Wszędzie widać piszczącą biedę i zaniedbanie.




obraz nędzy i rozpaczy










opuszczona apteka

jakaś opuszczona szkoła



Ta poniższe budowle bardzo mnie zaciekawiły. Z pierwa nie wiedziałam co to też jest. Internet mi podpowiedział, że to zmyślne wieże ciśnień. 
Teren był ogrodzony i co kawałek zaopatrzony w tabliczki z zakazem wstępu i informacjami o grożącym niebezpieczeństwie, że w sensie się zawalić może. Obok był jeszcze budynek, chyba po jakiejś dawnej knajpie, który nie miał jednej ściany i w środku już jakieś drzewa mieszkały, ale też kłódka wisiała na bramie i inormacja o minitoringu.
wieża ciśnień...?


Widząc takie popękane, brudne, opuszczone budynki zawsze zastanawiam się, dlaczego do cholery tego nikt nie zburzy i nie postawi czegoś normalnego czy choćby drzew jakiś nie posadzi...? Po co to takie stoi i straszy i grozi zawaleniem, pożarem i td. 
W BE, w tym w naszej gminie, pełno takich opustoszałych, grożących zawaleniem albo już do połowy zawalonych budynków i nikt z tym nic nie robi. Właściele albo na drugim końcu świata mieszkają albo nie żyją, albo mają to po prostu w dupie. Jakoś nikt nie wymyślił pewnie dotąd żadnego prawa, by jakoś nad tym syfem zapanować i takie opuszczone miejsca jakoś spożytkować.

A tu z drugiej strony człowiek widzi tysiące ludzi na belgijskich ulicach bez dachu nad głową, setki tysięcy ludzi czekajacych latami na mieszkania socjalne, no i ogólny brak mieszkań, domów i patologiczne ceny nieruchomości i zaczyna się zastanawiać o co tu kurde chodzi? Czy nie można jakoś tych dwóch faktów ze sobą połączyć, nie można by wyciągnąc z tego sensownych wniosków i czegoś z tym zrobić...? 

Ano pewnie by można, tylko po co. 

Czasem mam wrażenie, że zabytki chyba w każdym kraju ważniejsze są od ludzi i nawet jakby ludzie mieli ginąć, to nikt nie ma prawa ich tknąć. Lepiej jak stoją i straszą niż ktoś by je zburzył i coś na to miejsce sensownego stworzył.

W utrzymywaniu nędzy, bezrobocia i bandytyzmu prawdopodobnie wielu ma swój interes. Tak samo jak patologiczna sytuacja na rynku nieruchomości jest dla wielu bardziej niż korzystna i wielu na tym lody przecież kręci. Bo ludzie już takie so, że po trupach lubią iść do celu. Ale co ja tam wiem...

Mówię, co widzę i co czuję. Tylko tyle....


szkoła... raczej nie chciałabym tam uczęszczać

był jakiś budynek,
 potem dobudowano coś brzydkiego z przodu,
co jest i tak opuszczone

dom i knajpa do wynajęcia

zabite dechami, walące się...

super nowoczesny miejski chodnik w samym centrum handlowym
psich kup nie fotografowałam



ładne grafitti, ale lokal opuszczony

szerszenie gniazdo se pierdyknęły na balkonie



kawałek normalnego miasta



Wycieczkę do Charleroi uważam za udaną, ciekawą i wielce pouczającą. Spotkałam się z byłą sąsiadką i zobaczylam, w jakim upiornym miejscu mieszka. Dzielnia, gdzie po zmroku lepiej nie wychodzić to raz, a dwa samo jej mieszkanie... Za darmo bym tam nie zamieszkała, nie mówiąc, żeby za to jeszcze komuś płacić, takie warunki i metraż. No, ale jej na lepsze warunki nie stać, bo żyje z zasiłku z powodu choroby...

Przy okazji dowiedziałam się (a sąsiadka boleśnie przekonała na własnej skórze), że tam w Walonii zupełnie inne zasady i inne prawo obowiązują, a urzędy całkiem inaczej funkcjonują niż u nas we Flandrii. Przeprowadzka stąd tam to nie jak zmiana miejsca zamieszkania w tym samym kraju, tylko bardziej jak emigracja do zupełnie innego kraju. Inny język, inne prawo, inne zasady, inne warunki. 

* * *

A na koniec dałam czadu z pociągami. Koń by się uśmiał. Nawet ja sama z siebie się śmiałam, ale też wkurzona trochę byłam na siebie, bo mój powrót do domu przeciągnął się o dobrych parę godzin.

Najpierw przeliczyłam się w obliczeniach albo znowu przeceniłam swoje możliwości. 

Od dworca do miejsca docelowego mojej wizyty było coś ponad 4 kilometry. Tyleż samo z powrotem, a szłam oczywiście na nogach, bo chciałam oglądać miasto, to raz, a dwa, bo w Walonii w weekendy autobusy jeszcze gorzej jeżdżą niż u nas we Flandrii. 

Gdy wracając zobaczyłam dworzec z dość daleka, do odjazdu było zaledwie 5 minut i zaczęłam podbiegać po trochu, ale moje nogi teraz nie umieją za bardzo biegać - strasznie bolą i są sztywne w stawach, więc słabo mi to szło. Zresztą doktorek, co mi ostatnio USG kolana robił, odradzał skaknie i bieganie, jeśli chcę jeszcze trochę tego kolana poużywać.... 

Dotarłam do dworca, ale nie mogłam znaleźć przejścia na inne perony, a mój pociag nie odjeżdżał akurat z pierwszego. Nota bene nie byłam jedyną osobą - nigdzie nie było widać żadnego oznaczenia, a do tego oni tam po francusku gadają, a ja nie bardzo. Cofnęłam się do jakiegoś okienka i pani mi podpowiedziała po angielsku, gdzie jest przejście podziemne, ale wtedy to już było wchuj późno... To wielki dworzec z wieloma peronami. Dobiegłam na właściwy peron, by zobaczyć jak na pociągu wyświetla się napis "nie można już wsiadać", czyli że już odgwizdane i pociąg rusza. Następny za godzinę. 

Ale zobaczyłam, że mogę inną trasą pojechać, tylko że wtedy się trzeba za parę stacji przesiąść. Git.

Poszłam na inny peron (od cholery ich tam jest), wsiadłam do pociągu, konduktor zaraz sprawdził bilety i zaczęłam się gapić przez okno, a wtedy stało się to, co często się ostatnio dzieje - mój mózg całkowicie wykasował informacje o przesiadce. 

Jechałam sobie zatem spokojnie z myślą, że w końcu dojadę do Brukseli, aż w końcu podano komunikat, że aby dojechać do jakieś dupnicy większej, trzeba się przesiąść na autobus z powodu robót na torach. WTF?

Mój francuski jest gorszy niż zły, ale tyle to jeszcze udało mi się z grubsza zrozumieć i wtedy mózg miał przez chwilę totalenego laga. Jaka kurwa Dupnica Większa? Jaki znowu autobus? Gdzie ja kuźwa w ogóle jestem? Dlaczego nie dojechałam do Brukseli, jak chciałam. O co tu chodzi. No powiadam wam, totalna zawiecha systemu. I wcale a wcale mój mózg sobie nie przypominał, że miałam się przesiąsć, a tego nie zrobiłam. Jeszcze się poszłam jak głupia zapytać do tego autobusu, czy do Brukseli jedzie, a ludzie popatrzyli na mnie jak na czuba... Skretynienie do kwadratu. Niestety dość często mi się coś takiego zdarza.

Dopiero przeczytałam nazwę wioski i wyguglowałam, ale nie pamiętam, co to było za zadupie, ale coś długiego nie do wymówienia jak dla mnie. 

W każdym razie nie tylko nie zbliżyłam się do domu, czy choćby do Brukseli, ale wręcz się w cholerę oddaliłam. 

Żeby było śmieszniej, zapomniałam o jednym zabawnym fakcie, co doprowadziło do jeszcze większego braku zrozumienia mojej sytuacji i utrudniło mi znalezienie właściwego pociągu powrotnego. 

Fakt nazywa się różnice w nazwach miejscowości w różnych językach. W takim sensie, że Antwerpia po niderlandzku to Antwerp, a po francusku to Anvers, Mechelen po niderlandzku to Mechelen a po francusku Malines, Luik to Liege, Dendermonde to Termonde, Aalst to Alost, Kortrijk to Courtai itd...

Tego dnia dowiedziałam się, że Bergen to to samo co Mons. Bardzo kurwa śmieszne. Kto w ogóle te nazwy wymyślał i po co zmieniał je całkiem? Nazwa to nazwa i moim zdaniem nie powinno się nic z nią kombinować. Ale nie, ludzie muszą zawsze kombinować.

Popatrzyłam na apkę w swoim telefonie i pokazało mi, że powinnam wsiąść do pociągu do BERGEN i tam się przesiąść na pociąg do Brukseli. Tyle tylko, że na tablicy nie pokazywało żadneg pociągu do Bergen, a sporo było na czerwono skreślonych, bo przez ten jakiś remont były autobusy zastępcze. 

No i czemu mi apka pokazuje, że do Bergen jadą, jak tablica mówi, że nie jadą? 

Zapytałam pracownika kolei jak dostać się do Brukseli. Znaczy po prostu nazwę podałam (podobna akurat w obu językach), bo ziomek nie mówił po niderlandzku i on mi pokazał na swoim telefonie i na tablicy, że mam pojechać do Mons. 

Jakiego kurde znowu Mons, jak na mojej apce nie ma żadnego Mons...? 

Takiego zaćmienia mózgu to dawno nie miałam, ale niestety miewam teraz dosyć często podobne objawienia. No a to zapominanie w try miga o czymś, jak to, że trzeba się za chwilę przesiąść, to moja brutalna codzienność niestety...

W końcu zaiskrzyło na synapsach, trybiki ruszyły ospale i powoli nawiązano połączenie mózgowe i dodano dwa do ośmiu i coś tam zaczęło mi świtać, że to zależy kogo spytać, jeśli idzie o pytanie na temat miast w Belgii. Zapytałam wujka gugla jak Walony mówią na Bergen i wujek powiedział, że Mons. Jprdl!

Nazwę mają durną, ale za to jaki tam dworzec, Panie! Mucha nie siada, komar nie kuca! Zachwyciłam się. Powiedziałam też do Bergen-Mons, że ja tam kiedyś wrócę, by pozwiedzać to miasto, bo dworcem mnie zaciekawiło, czyli nie ma tego złego, żeby na dobre nie wyszło.

A jadąc w końcu do tej Brukseli sprawdziłam sobie połączenie i się okazało, że muszę tam czekać godzinę na przesiadkę. Pstryknęłam więc apkę od autobusów i ta mi powiedziała, że jak się wyrobię w 3 minuty z przedostaniem się z dworca pociągowego na autobusowy w Brukseli Pólnocnej, to mogę wrócić autobusem do swojej wsi i nie będę musieć gonić Małżonka autem na drugą wieś o późnej porze. 

Marne na to szanse, nawet jak pociąg na czas przyjedzie, a oczywiście jebaniutki spóźnił się dwie minuty.

Tyle że przyjechał na pierwszy peron, czyli najbliżej wyjścia. Postanowiłam spróbować swoich sił w wyścigu z czasem i przebiec wcale nie krótką trasę w ciągu jednej minuty. Bo kto głupiemu zabroni.

 Jako się rzekło, opcja biegania juz mi nie działa w moim ciele i bardziej niż kiepsko mi to szło, więc po przebiegnięciu jakichś trzech metrów po prostu próbowałam bardzo szybko iść, by sprawdzić, czy autobus odjechał czy może będzie spóźniony, bo co mam do stracenia, skoro pociag i tak dopiero za godzinę będzie. Mam czas na takie fanaberie.

 Sztywne i ciężke jak kawały drewna nogi, ból w kolanach i stopach, bolesne skurcze w całych nogach... starość nie radość... ale idę, walczę z bólem i ociężałością i nagle słyszę za sobą autobus, oglądam się. To mój! Znowu zaczynam biec. Ciężko idzie, ale adrenalina dodaje siły. Nogi jak kłody. Bolą, skurcze łapią po całości. Płuca bolą i nie mogę złapać tchu. 

O losie, jaka ja jestem stara! 

Ale biegnę uparcie. Na szczęście stały tam inne autobusy w drodze, jak to na dworcu, i dużo ludzi czekało na ten autobus na przystankum, a kierowczyni nie jechała zbyt szybko. Fartem starsza babka prowadziła autobus, bo jakby to ta młoda blondyna była, co jak pirat jeździ, to nie miałabym szans dopiec na czas. Ale dobiegłam. Aktywowałam bilet. Wsiadłam. Przyjechałam na wieś... 

A tu jeszcze pieprzony kermis u nas i centrum zamknięte. Autobus zatrzymał sie koło piekarni, a stamąd jest dużo dalej niż spod kościoła. Myślałam, że nie dojdę do domu, tak mnie nogi bolały i tak byłam zmęczona. Ale doszłam. I byłam z siebie dumna. 

Co za przygoda!

dworzec w Bergen/Mons



 


7 komentarzy:

  1. Przerazajace jest to miasto, puste i jakby calkiem wymarle, a mnie kojarzy sie z Marcem Dutroux, morderca pedofilem, tam dzialal na poczatku lat 90-tych. Kiedys dawno przejezdzalam przez Charleroi, ale wtedy wygladalo normalnie, tetnilo zyciem jak kazde duze miasto, choc juz wtedy naznaczone bylo wielkim skandalem pedofilskim, w ktorym uwiklani byli bardzo znaczacy i mozni tego swiata. Mozesz wyguglowac, to bylo straszne.
    Zaczelam znow pisac, wiec zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historię Dutroux znam. Nie tak dawno były nawet pomysły, że być może go wypuszczą i wtedy dużo się tu znowu o tym mówiło. I wciąż na swojej liście książek do przeczytania mam "Dossier Dutroux. Waarheid", ale naczytałam się sporo już o pedofilach (o tym też) i na razie nie mam sił na to. Nie dawno koleżanki (moje rówieśniczki) podczas szkolenia nawet wspominały ten moment, kiedy nagle jednego dnia rodzice zakazali im wychodzić samopas z domów i skończyło się swobodne ganianie po wsi, a szkoły zostały zamknięte i nakazano odbierać dzieci, co jest praktykowane do dziś i nawet w średniej szkole młodzież nie może opuścić murów bez zezwolenia rodziców (jak brzuch je boli, najpierw dzwonią do rodzica i pytają czy uczeń może sam iśc wcześniej do domu; dzwonią też, gdy zapomnisz powiadomić, że dziecko chore, by powiedzieć, że nie ma go w szkole).
      Nieomieszkam Cię znów odwiedzić. Dzięki za zaproszenie :-)

      Usuń
    2. Czyli dla Belgow byla to jednak bolesna lekcja na tyle, ze wysnuli z niej prawidlowe wnioski. Moje corki, ktore w dziecinstwie lataly po calym osiedlu, a wtedy przeciez nie bylo komorek, teraz nie wypuszczaja swoich dzieci samych na dwor, ale nie ze wzgledu na pedofilow, a na naszych nieproszonych krymigrantow.

      Usuń
    3. Wtedy chyba zaiste wysnuli odpowiednie wnioski, ale co do emigrantów, tematu pandemii, wojny czy UE to - moim nader skromnym zdaniem - pojęcie tutaj było i jest raczej błędne... My obcy widzimy chyba o wiele więcej niż tubylcy. Choć poznałam już takich Flamandów, którzy nie tylko się ze mną zgadzali, ale sami (choć z pierwa ostrożnie, jako że ja jestem też obca) stwierdzali, że Belgia jaką znali i jaką by chcieli już nie istnieje, że polityka jest błędna. Koleżanka wyciągnęła cenną lekcję z przyjęcia pod swój dach rodziny ukraińskiej. Znaczy rodzina w porządku - porządni, mili, dziś pracują itd, ale to oni jako goszczący musieli musieli przeprowadzić ich przez wszystkie procedury, znaleść kursy językowe i zapisać, pomóc znaleźć pracę, załatwić uznananie dyplomów etc. I owa koleżanka była zszokowana, jakie to jest wszystko trudne nawet dla niej rodowitej, wykształconej i inteligentnej Belgijki władającej swobodnie kilkoma językami. Gdy powiedziałam, że myśmy wszystko sami musieli załatwić bez jakiejkolwiek pomyc i znajomości tutejszych języków, wyraziła pełen szacun, ale też rozumie, że trzeba na prawdę BARDZO chcieć i BARDZO być upartym, by żyć jako obcy tak jak by tego należało oczekiwać i że z tego łatwo wyciągnąć wnioski, dlaczego większość woli nic nie robić i czekac na mannę z nieba, zasiłki, pomoc albo tłuc się po ulicach, napadać na ludzi... Oczywiście to jeden z aspektów i to bardzo uproszczony, ale dość rzec, że obcych się tylko radośnie tu w puszcza i potem niech się dzieje co chce - nie ma wymagań, stawiania specjalnych granic, nie ma sensownego wsparcia, koordynacji, porządku... Efekty po kilku latach takiej polityki są podobne do tych u Was, z etgo co u Ciebie przeczytałam. Tylko u nas jeszcze to, że kraj tak wielki jakby się mucha skupkała i on jeszcze na kilka części podzielony, co jeszcze większy burdel robi.

      Usuń
  2. Nie wiem czy najbrzydsze, można się spierać.
    Targowiska z żywymi zwierzętami dawno nie widziałam, to prawda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, kwestia gustu, ale mnie to bardziej o złe vibe'y chodzi, jakimi ono emanuje no i coś, o czym wolę nie pisać, bo zabrzmi rasistowsko... ;-)

      Usuń
  3. Zdjęcie tego miasta powinno widnieć w słowniku ilustrowanym pod hasłem "brzydota" bądź "turpizm". Paskudne, bo wszędzie "betonoza", zero zieleni, kwiatów, kolorów... I to jest ten "cudowny Zachód", który chcą nam niektórzy zgotować w Polsce?
    Święta prawda - są na tym świecie "elity", którym na rękę jest dramatycznie postępująca pauperyzacja społeczeństwa.

    OdpowiedzUsuń

✍️