„Kto na wsi
był dobrze wie już o tym, że nie ma to jak spokojna wieś” Tak zaczyna się jedna
ze znanych dziecięcych bajek, którą lubi oglądać Młody.
Jedni czują się lepiej
na wsi, inni wolą miasto. My mieszkaliśmy najpierw w małej wsi, potem w małym
mieście, w końcu w dużym mieście i na koniec znów wróciliśmy na wieś. Jak dla
mnie – wszędzie było dobrze – taka już mam naturę, że szybko sie dostosowuję do
otoczenia. Każda lokalizacja ma swoje zalety i wady. Ale niektóre miejsca mają
swoja magię – nasze aktualne mieszkanie właśnie ma taką magię, specyficzny
klimat. Chodzi tu zarówno o sam dom jak i całą miejscowość. Po prostu człowiek
wchodzi do domu i wie, że jest u siebie. Nawet jak wokół tylko puste pokoje –
jak to jest przy przeprowadzce.
Tu dzieci
maja blisko do szkoły, bo tylko około kilometra. Można chodzić na nogach lub
jeździć rowerem. To takie sympatyczne spokojne zadupie. Poza godzinami, gdy
ludzie idą do pracy lub odwożą/odbierają dzieci ze szkoły uliczki świecą
pustkami. Czasem jakiś traktor przejedzie. Czasem grupa szalonych rowerzystów –
bo tu wiele szlaków rowerowych się krzyżuje. A tak to sielanka. Wokół pastwiska
koni, krów, osiołków, pola kukurydzy, kapusty, selerów, las i temu podobne
otoczenie. Wiadomo w sezonie letnim jest tu zapewne większy ruch, gdy ludzie
krzątają się w swoich gospodarstwach:
sieją, orzą, zbierają.
Do stolicy
jest tylko kilkanaście kilometrów i oczywiście jeździ tam autobus. Tak samo jak
do pomniejszych miasteczek.
Najważniejsze
jednak, że ludzie są tu przesympatyczni. Każdy z daleka woła „dzień dobry” lub
„cześć” po niderlandzku. Nikomu nie przeszkadza, że jesteśmy tu obcy, że nie
znamy języka, nikt nie patrzy wilkiem. Sąsiedzi machają zza płotu, wszyscy się
uśmiechają, pozdrawiają. A szkoła? W pierwszy dzień dziewczyny przywitał taki
orszak u bram szkoły, że się wzruszyliśmy do łez. Najpierw Pani Dyrektor
przedstawiła wychowawczynie, potem przybiegły wszystkie dzieci z obydwu klas i
przedstawiając sie po kolei poprowadziły Młode do swoich sal. My poszliśmy do
dyrektorki, która kazała się o nic nie martwić. Wszystko powoli... Dzieci poszły tu rok wyżej niż szły by w pl. W związku z czym jak będą musieć powtórzyć rok, to w zasadzie nic nie stracą. I to jest bardzo dobre rozwiązanie.
W ten pierwszy dzień – jak
opowiadały dziewczyny – dzieci pokazywały im każdy kąt w szkole tłumacząc na
migi, co gdzie jest. Tego pierwszego dnia dziewczyny szły zestresowane na
maksa, ale drugiego dnia już praktycznie nie mogły się doczekać szkoły. I jak
dotąd ani razu nie usłyszałam, że się którejś nie chce iść do szkoły, jak to w
pl czasem się zdarzało. Gdy wracamy razem ze szkoły to jedna drugą ucisza, żeby
opowiedzieć swój dzień. Młodsza ani razu nie narzekała na brzuch ani na głowę.
Starsza przez ten miesiąc stała się o wiele śmielsza, weselsza. Nawet w Polsce
nigdy taka rozgadana i zadowolona nie była. Normalnie aż się sama nadziwić nie
mogę. Musi więc być im tam dobrze.
Zresztą juz w pierwszym tygodniu obie
dostały zaproszenia na przyjęcia urodzinowe do swoich koleżanek. Powiem, że
miałam sporo wątpliwości, czy puszczać je na te imprezy, żeby źle się nie czuły
jeśli dzieci będą się bawić, gadać a one zostaną zostawione same sobie. Jednak pani
dyrektor i zaprzyjaźniona z nią Polka, z którymi akurat miałam w międzyczasie spotkanie,
powiedziały, że dzieci powinny iść i że nie ma się co martwić.
I tym oto
sposobem jedna była na urodzinach w kawiarence parafialnej, na które zaproszona
była cała klasa, druga zaś uczestniczyła w urodzinach na basenie i mcdonaldzie obie
wróciły więcej niż zadowolone.
Zresztą tu codziennie mogę obserwować, że moje
Młode zostały całkowicie zaakceptowane przez szkolną społeczność, nie wiem, czy
nawet nie bardziej niż to miało miejsce w pl. Nieraz słyszę jak koleżanki i
koledzy wołają z daleka do moich dziewczyn po polsku: „cześć” zamiast tutejszego:
„dag”, nie dalej jak wczoraj obie dostały laurki z lizakiem od jakichś
zaprzyjaźnionych przedszkolaków i powiem, że to jest wzruszające.
Potem Młoda
została zaproszona na kolejne urodziny, tyle że na tzw krytym placu zabaw
jakieś 8 km stąd więc zapytała poprzez wspomnianą już zaprzyjaźniona ze szkołą Polkę,
(którą dyrektorka zapraszała do szkoły, by moje dzieci mogły opowiedzieć o
sobie) czy ktoś ją zabierze na to przyjęcie. No i zaraz na drugi dzień
podchodzili do mnie rodzice i oferowali że ją z chęcią zabiorą na urodziny. Oczywiście
wszyscy tu wiedzą, że nie mówimy po niderlandzku, więc od razu nawijają po
angielsku, jak nie mogę zrozumieć to przechodzą na niemiecki a resztę na migi
się tłumaczy :)
Ta znajomość wielu języków ciągle mnie zdumiewa. Dziewczyny też
się dziwują, że dzieci w szkole znają już trochę francuski, a niektóre trochę
angielski oprócz swojego niderlandzkiego. Teraz dodatkowo uczą się niektórych
polskich wyrazów. Jak opowiadają dziewczyny, gdy one uczyły się np liczebników
niderlandzkich, to resztę klasy miały uczyć liczyć po polsku. I tak jest
często, że pani pyta jak to czy tamto jest po polsku albo sama sprawdza w
słowniku, który leży w obydwu klasach. Dzieci zresztą same też zaglądają do
słownika. Jak choćby ostatnio, gdy Młode rozdawały zaproszenia na swoje
urodziny, to koleżanki natychmiast przewertowały słownik by zobaczyć jak jest „dziękuję”
po polsku. Dzieci tu są naprawdę sympatyczne. Dorośli zresztą też.
W Brukseli też ludzie byli pozytywnie nastawieni do nas innych obcych. Nie ma
porównania z pl. Powód chyba jest prosty do wyjaśnienia. Tu od dawien dawna
ludzie wiodą ustabilizowane życie, była i jest praca, godziwe zarobki, godziwe
emerytury, nie ma takich różnic między sąsiadami, że jeden nie wie co z kasą
zrobić a drugi niema na chleb mimo pracy 12h/dobę jak w pl. No ale to inny
temat...
A jak poza
tym wygląda tutaj szkoła? W be jest zupełnie inny system, całkiem inne zasady
panują w szkole. Szkoła – moim nader skromnym zdaniem – jest o wiele bardziej przyjazna
dla ucznia niż w pl.
Sama
organizacja zajęć wg mnie jest lepsza niż w pl i dla dzieci i dla rodziców. Tu
dzieci nie muszą mieć planów lekcji. Codziennie zajęcia zaczynają się o
godzinie 8.30 a kończą o 15.30. Z wyjątkiem środy, gdy zakończenie zajęć jest o
12.00. To świetne rozwiązanie dla rodziców pracujących - nie trzeba się martwić, co zrobić z
dzieckiem, bo siedzi bezpiecznie w szkole. Oczywiście w każdej szkole dodatkowo
funkcjonuje świetlica, gdzie za symboliczną opłatą może przebywać dziecko po i
przed lekcjami.
Mało tego, mimo że dzieci większość dnia są w szkole, nie
wracają zmęczone jak nieraz nawet po 4 lekcjach w pl. Nie ma też sztywnego
podziału na 45minutowe lekcje. Zasadniczo zajęcia trwają od 8.30 do 10tej,
potem jest przerwa „ciasteczkowa” jak niektórzy mówią, kiedy można przekąsić
gofra lub jakis owoc i pobiegać po podwórku.. Potem zajęcia do 12. W południe
jest godzinna przerwa obiadowa. Wszystkie dzieci bez względu na pogodę zaraz po
jedzeniu gonią na podwórko. Co w pl jest nie do pomyślenia!!!
Mogą pograć w piłkę, poskakać i wyszaleć się do
woli. Moje Młode dlatego jeżdżą na hulajnodze do szkoły, bo można na niej
śmigać na przerwie. Tutaj w be nie zmienia się butów!!! No, gdy jest błoto, to
po południowej przerwie po prostu siedzą w skarpetach na zajęciach :)
Jedynie
na gimnastykę dzieci się przebierają.Stroje oczywiście trzymają w szkole, nie noszą codzień w plecakach jak to u nas w pl bywało.
Jest też
obowiązkowy basen w niektórych klasach. Super sprawa. Moja Młodsza jeździ co
dwa tygodnie. Ostatnio mieli skoki do wody i była wielce zadowolona.
Przybory
szkolne, podręczniki, zeszyty, wszelakie akcesoria palstyczne w naszej szkole dzieci mają za darmo. Płaci się tylko za wycieczki, obozy, świetlicę i temu podobne rzeczy. Do tego nigdy nie należy dzieciom dawać pieniędzy, bo wszystkie ewentualne opłaty są na fakturach, na których zapłacenie mamy 2 tygodnie. I to wg mnie też bardzo dobre rozwiązanie. Czasem tylko potrzeba dać 2 euro, gdy jadą na basen, bo taki pieniążek jest potrzebny do szafki jako żeton. Podczas innych wycieczek można dać dzieciom 2-3 euro na napoje czy lody - nie można dawać więcej kasy.
I jeszcze jeden dobry pomysł, to zadania domowe na kartkach. Dzieci w be nie noszą 10kilogramowych plecaków do szkoły. Wszystko trzyma się w szkole od gumki do mazania do podręcznika. Do domu bierze się tylko to, co potrzebne. Inksza inkszość, że - jak pamiętam - w pl Młode miały do jednego przedmiotu po 3,4 książki i oczywiście nauczyciele musieli zadawać po jednym zadaniu z każdego, bo jak powszechnie wiadomo podręczniki i programy szkolne w pl jacyś kompletni idioci piszą. I potem te badania ile to kg pierwszak w pl dźwiga w tornistrze... No ale szczegół...
I jeszcze jeden dobry pomysł, to zadania domowe na kartkach. Dzieci w be nie noszą 10kilogramowych plecaków do szkoły. Wszystko trzyma się w szkole od gumki do mazania do podręcznika. Do domu bierze się tylko to, co potrzebne. Inksza inkszość, że - jak pamiętam - w pl Młode miały do jednego przedmiotu po 3,4 książki i oczywiście nauczyciele musieli zadawać po jednym zadaniu z każdego, bo jak powszechnie wiadomo podręczniki i programy szkolne w pl jacyś kompletni idioci piszą. I potem te badania ile to kg pierwszak w pl dźwiga w tornistrze... No ale szczegół...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko