strony bloga

12 grudnia 2013

Powrót na wieś. Nowa szkoła.


„Kto na wsi był dobrze wie już o tym, że nie ma to jak spokojna wieś” Tak zaczyna się jedna ze znanych dziecięcych bajek, którą lubi oglądać Młody. 

Jedni czują się lepiej na wsi, inni wolą miasto. My mieszkaliśmy najpierw w małej wsi, potem w małym mieście, w końcu w dużym mieście i na koniec znów wróciliśmy na wieś. Jak dla mnie – wszędzie było dobrze – taka już mam naturę, że szybko sie dostosowuję do otoczenia. Każda lokalizacja ma swoje zalety i wady. Ale niektóre miejsca mają swoja magię – nasze aktualne mieszkanie właśnie ma taką magię, specyficzny klimat. Chodzi tu zarówno o sam dom jak i całą miejscowość. Po prostu człowiek wchodzi do domu i wie, że jest u siebie. Nawet jak wokół tylko puste pokoje – jak to jest przy przeprowadzce.

Tu dzieci maja blisko do szkoły, bo tylko około kilometra. Można chodzić na nogach lub jeździć rowerem. To takie sympatyczne spokojne zadupie. Poza godzinami, gdy ludzie idą do pracy lub odwożą/odbierają dzieci ze szkoły uliczki świecą pustkami. Czasem jakiś traktor przejedzie. Czasem grupa szalonych rowerzystów – bo tu wiele szlaków rowerowych się krzyżuje. A tak to sielanka. Wokół pastwiska koni, krów, osiołków, pola kukurydzy, kapusty, selerów, las i temu podobne otoczenie. Wiadomo w sezonie letnim jest tu zapewne większy ruch, gdy ludzie krzątają się w swoich  gospodarstwach: sieją, orzą, zbierają.

Do stolicy jest tylko kilkanaście kilometrów i oczywiście jeździ tam autobus. Tak samo jak do pomniejszych miasteczek.
Najważniejsze jednak, że ludzie są tu przesympatyczni. Każdy z daleka woła „dzień dobry” lub „cześć” po niderlandzku. Nikomu nie przeszkadza, że jesteśmy tu obcy, że nie znamy języka, nikt nie patrzy wilkiem. Sąsiedzi machają zza płotu, wszyscy się uśmiechają, pozdrawiają. A szkoła? W pierwszy dzień dziewczyny przywitał taki orszak u bram szkoły, że się wzruszyliśmy do łez. Najpierw Pani Dyrektor przedstawiła wychowawczynie, potem przybiegły wszystkie dzieci z obydwu klas i przedstawiając sie po kolei poprowadziły Młode do swoich sal. My poszliśmy do dyrektorki, która kazała się o nic nie martwić. Wszystko powoli... Dzieci poszły tu rok wyżej niż szły by w pl. W związku z czym jak będą musieć powtórzyć rok, to w zasadzie nic nie stracą. I to jest bardzo dobre rozwiązanie.

W ten  pierwszy dzień – jak opowiadały dziewczyny – dzieci pokazywały im każdy kąt w szkole tłumacząc na migi, co gdzie jest. Tego pierwszego dnia dziewczyny szły zestresowane na maksa, ale drugiego dnia już praktycznie nie mogły się doczekać szkoły. I jak dotąd ani razu nie usłyszałam, że się którejś nie chce iść do szkoły, jak to w pl czasem się zdarzało. Gdy wracamy razem ze szkoły to jedna drugą ucisza, żeby opowiedzieć swój dzień. Młodsza ani razu nie narzekała na brzuch ani na głowę. Starsza przez ten miesiąc stała się o wiele śmielsza, weselsza. Nawet w Polsce nigdy taka rozgadana i zadowolona nie była. Normalnie aż się sama nadziwić nie mogę. Musi więc być im tam dobrze. 

Zresztą juz w pierwszym tygodniu obie dostały zaproszenia na przyjęcia urodzinowe do swoich koleżanek. Powiem, że miałam sporo wątpliwości, czy puszczać je na te imprezy, żeby źle się nie czuły jeśli dzieci będą się bawić, gadać a one zostaną zostawione same sobie. Jednak pani dyrektor i zaprzyjaźniona z nią Polka, z którymi akurat miałam w międzyczasie spotkanie, powiedziały, że dzieci powinny iść i że nie ma się co martwić.
 I tym oto sposobem jedna była na urodzinach w kawiarence parafialnej, na które zaproszona była cała klasa, druga zaś uczestniczyła w urodzinach na basenie i mcdonaldzie obie wróciły więcej niż zadowolone. 

Zresztą tu codziennie mogę obserwować, że moje Młode zostały całkowicie zaakceptowane przez szkolną społeczność, nie wiem, czy nawet nie bardziej niż to miało miejsce w pl. Nieraz słyszę jak koleżanki i koledzy wołają z daleka do moich dziewczyn po polsku: „cześć” zamiast tutejszego: „dag”, nie dalej jak wczoraj obie dostały laurki z lizakiem od jakichś zaprzyjaźnionych przedszkolaków i powiem, że to jest wzruszające. 

Potem Młoda została zaproszona na kolejne urodziny, tyle że na tzw krytym placu zabaw jakieś 8 km stąd więc zapytała poprzez wspomnianą już zaprzyjaźniona ze szkołą Polkę, (którą dyrektorka zapraszała do szkoły, by moje dzieci mogły opowiedzieć o sobie) czy ktoś ją zabierze na to przyjęcie. No i zaraz na drugi dzień podchodzili do mnie rodzice i oferowali że ją z chęcią zabiorą na urodziny. Oczywiście wszyscy tu wiedzą, że nie mówimy po niderlandzku, więc od razu nawijają po angielsku, jak nie mogę zrozumieć to przechodzą na niemiecki a resztę na migi się tłumaczy :) 

Ta znajomość wielu języków ciągle mnie zdumiewa. Dziewczyny też się dziwują, że dzieci w szkole znają już trochę francuski, a niektóre trochę angielski oprócz swojego niderlandzkiego. Teraz dodatkowo uczą się niektórych polskich wyrazów. Jak opowiadają dziewczyny, gdy one uczyły się np liczebników niderlandzkich, to resztę klasy miały uczyć liczyć po polsku. I tak jest często, że pani pyta jak to czy tamto jest po polsku albo sama sprawdza w słowniku, który leży w obydwu klasach. Dzieci zresztą same też zaglądają do słownika. Jak choćby ostatnio, gdy Młode rozdawały zaproszenia na swoje urodziny, to koleżanki natychmiast przewertowały słownik by zobaczyć jak jest „dziękuję” po polsku. Dzieci tu są naprawdę sympatyczne. Dorośli zresztą też.

W Brukseli też ludzie byli pozytywnie nastawieni do nas innych obcych. Nie ma porównania z pl. Powód chyba jest prosty do wyjaśnienia. Tu od dawien dawna ludzie wiodą ustabilizowane życie, była i jest praca, godziwe zarobki, godziwe emerytury, nie ma takich różnic między sąsiadami, że jeden nie wie co z kasą zrobić a drugi niema na chleb mimo pracy 12h/dobę jak w pl. No ale to inny temat...

A jak poza tym wygląda tutaj szkoła? W be jest zupełnie inny system, całkiem inne zasady panują w szkole. Szkoła – moim nader skromnym zdaniem – jest o wiele bardziej przyjazna dla ucznia niż w pl.

Sama organizacja zajęć wg mnie jest lepsza niż w pl i dla dzieci i dla rodziców. Tu dzieci nie muszą mieć planów lekcji. Codziennie zajęcia zaczynają się o godzinie 8.30 a kończą o 15.30. Z wyjątkiem środy, gdy zakończenie zajęć jest o 12.00. To świetne rozwiązanie dla rodziców pracujących -  nie trzeba się martwić, co zrobić z dzieckiem, bo siedzi bezpiecznie w szkole. Oczywiście w każdej szkole dodatkowo funkcjonuje świetlica, gdzie za symboliczną opłatą może przebywać dziecko po i przed lekcjami. 

Mało tego, mimo że dzieci większość dnia są w szkole, nie wracają zmęczone jak nieraz nawet po 4 lekcjach w pl. Nie ma też sztywnego podziału na 45minutowe lekcje. Zasadniczo zajęcia trwają od 8.30 do 10tej, potem jest przerwa „ciasteczkowa” jak niektórzy mówią, kiedy można przekąsić gofra lub jakis owoc i pobiegać po podwórku.. Potem zajęcia do 12. W południe jest godzinna przerwa obiadowa. Wszystkie dzieci bez względu na pogodę zaraz po jedzeniu gonią na podwórko. Co w pl jest nie do pomyślenia!!!

 Mogą pograć w piłkę, poskakać i wyszaleć się do woli. Moje Młode dlatego jeżdżą na hulajnodze do szkoły, bo można na niej śmigać na przerwie. Tutaj w be nie zmienia się butów!!! No, gdy jest błoto, to po południowej przerwie po prostu siedzą w skarpetach na zajęciach :) 
Jedynie na gimnastykę dzieci się przebierają.Stroje oczywiście trzymają w szkole, nie noszą codzień w plecakach jak to u nas w pl bywało.

Jest też obowiązkowy basen w niektórych klasach. Super sprawa. Moja Młodsza jeździ co dwa tygodnie. Ostatnio mieli skoki do wody i była wielce zadowolona.

Przybory szkolne, podręczniki, zeszyty, wszelakie akcesoria palstyczne w naszej szkole dzieci mają za darmo. Płaci się tylko za wycieczki, obozy, świetlicę i temu podobne rzeczy.  Do tego nigdy nie należy dzieciom dawać pieniędzy, bo wszystkie ewentualne opłaty są na fakturach, na których zapłacenie mamy 2 tygodnie.  I to wg mnie też bardzo dobre rozwiązanie. Czasem tylko potrzeba dać 2 euro, gdy jadą na basen, bo taki pieniążek jest potrzebny do szafki jako żeton. Podczas innych wycieczek można dać dzieciom 2-3 euro na napoje czy lody - nie można dawać więcej kasy.

I jeszcze jeden dobry pomysł, to zadania domowe na kartkach. Dzieci w be nie noszą 10kilogramowych plecaków do szkoły. Wszystko trzyma się w szkole od gumki do mazania do podręcznika. Do domu bierze się tylko to, co potrzebne. Inksza inkszość, że - jak pamiętam - w pl Młode miały do jednego przedmiotu po 3,4 książki i oczywiście nauczyciele musieli zadawać po jednym zadaniu z każdego, bo jak powszechnie wiadomo podręczniki i programy szkolne w pl jacyś kompletni idioci piszą. I potem te badania ile to kg pierwszak w pl dźwiga w tornistrze... No ale szczegół...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko