Już wczesną wiosną dzieci przyniosły informacje, że poszukiwani są ludzie chętni do udziału w tym przedsięwzięciu. Każde dziecko mogło się zgłosić do zagrania w sztuce, grający na różnych instrumentach mogli dołączyć do orkiestry, zaś rodzice, dziadkowie mogli pomóc w przygotowaniach dekoracji, kostiumów i całej reszty. Zachęcałam Młodą do zgłoszenia się, ale się nie odważyła. Dziś jednak, po obejrzeniu występu, mówi, że jak za rok będzie kolejne, to na pewno się zgłosi. Tak więc gdzieś od marca trwały przygotowania do tej imprezy. A roboty było co niemiara. Pomysł bowiem był to dość oryginalny i nie łatwy.
Już czytając owe zaproszenia do udziału w przedsięwzięciu zaczęłam się zastanawiać, co też to oni wymyślili i jak to zamierzają zrealizować? W tym liście stało bowiem wyraźnie, że każdy kto się zgłosi, będzie mógł wystąpić... Hm, każdy, kto kiedykolwiek organizował przedstawienie teatralne wie, że liczba aktorów których scena pomieści, zwykle jest ograniczona. No cóż tym razem to nie było zwykłe przedstawienie. Wzięło w nim udział ponad 70 dzieci i około 40 muzyków. Z tym, że dzieci podzielone zostały na dwie grupy i występowały po dwa razy. Bowiem dziś odbyło się 4 przedstawienia. My byliśmy na pierwszym, które rozpoczynało się o godzinie 11.00.
Ilość miejsc dla publiczności jednak była ograniczona. Trzeba było wcześniej zrobić rezerwację. Kilka dni temu pisano w gazecie, że przewidują jakieś 800-900 ludzi i pewnie tyle było dziś ogółem.
Nie bez kozery użyłam w tytule słowa "spacer". Kot w butach bowiem nie dał publiczności posiedzieć, tylko prowadził nas z miejsca na miejsce...
Każdy pewnie zna bajkę o Kocie w butach, więc zapewne wie, że akcja zaczyna się w młynie...
Młyn mieścił się zaraz przy bramie szkoły, gdzie przywitała nas dyrektorka szkoły i zaczęła się opowieść...
Dzieci tym razem nie musiały się uczyć tekstów, bowiem bajka czytana była przez jedną z nauczycielek, a młodzi aktorzy "tylko" grali gestami.
Takie rozwiązanie wydaje się jak najbardziej oczywiste. Wszak przedstawienie dzieje się na terenie całej szkoły i byłby na pewno problem z nagłośnieniem.
Po krótkim wstępie ubarwionym piękną muzyką Młynarz ze swoim kotem wyrusza w drogę, a my podążamy krok w krok za nimi, by dowiedzieć się, co będzie dalej...
idziemy, idziemy... |
idziemy, idziemy... |
Nikt by pewnie nawet nie pomyślał, że w dniu powszednim to najzwyklejsza sala gimnastyczna.
Po odwiedzinach w zamku kocisko ciągnie nas gdzieś na wieś, gdzie jacyś mali wieśniacy zajmują się żwawo przewracaniem siana za pomocą grabek do piasku... A potem oglądamy mrożącą krew w żyłach próbę utopienia się w foliowym strumyku... Czego się nie robi, by wyrwać księżniczkę.
Na koniec idziemy jeszcze oglądać strasznego czarnoksiężnika, który mieszka w szkole... znaczy się w zamku...
Nie udało mi się uwiecznić fajnej chwili, gdy kot zjada czarnoksiężnika zamienionego w mysz, bo mi się baterie w aparacie nie zdążyły zregenerować po poprzednim pstryknięciu...
Potem jeszcze była uczta i weselisko, ale aparat znowu był zbyt zmęczony...
Po przedstawieniu można było posiedzieć sobie pod szkołą, pogadać i wszamać lub wypić coś. Rada Rodziców przygotowała stoiska, na których można było zamówić sobie m.in. lody, colę, wino, piwo, jakieś drobne przekąski etc. Z czego większość osób skorzystała dyskutując żywo i chwaląc przedsięwzięcie oraz gratulując kolejno pomysłodawcom i wykonawcom. Uczniowie klas starszych, którzy nie brali udziału w przedstawieniu robili za kelnerów - zbierali zamówienia przy stolikach i donosili potem na tacach.
Z wielką przyjemnością uczestniczę w takich imprezach szkolnych. Pomysł świetny. Mam nadzieję, że będą następne takie akcje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko