strony bloga

24 lipca 2015

pierwsza wspólna wycieczka do kina

Ze względu na Święto Narodowe 21 lipca co niektórzy (np my :) mieli długi weekend, z czego skorzystaliśmy robiąc sobie kolejną wycieczkę...

Tytułem wstępu pozwolę sobie jednak skrobnąć kilka słów o samym święcie, bo być może niektórzy ciekawi...
Dzień 21 lipca jest tu też częstokroć nazywany "Świętem Króla" albowiem w tym dniu Anno Domini 1831 został zaprzysiężony pierwszy król Belgii Leopold I Koburg. Wydarzenie to wiązało się z faktem, iż rok wcześniej dzięki "rewolucji belgijskiej" Belgom udało się pogonić kota Holendrom i tym samym odłączyć się od Holandii. Po czym w grudniu 1830 roku 5 mocarstw w składzie: Francja, Anglia, Rosja, Austria i Prusy uznało niepodległość Belgii. Tak więc Król Leopold I był pierwszym prawowitym władcą Belgii, a Belgowie (i my z nimi) 21 lipca świętują. W Brukseli odbywa się wtedy parada wojskowa, są pokazy sztucznych ogni i temu podobne atrakcje, jak to zwykle bywa przy takich okazjach.

Nam zaś zgodnie z wcześniejszymi postanowieniami i planami udało się w końcu wybrać do kina. Ze względu na to, że kupowaliśmy w ostatnim roku sporo butów w jednej sieci sklepów, zebraliśmy trochę punktów, które nie dawno wymieniliśmy na czeki do Kinepolis, które częściowo pokryły bilety i popcorn. Dlatego też właśnie udaliśmy się do tego a nie innego kina - zawsze to parę centów mniej do zapłacenia.


Wybrałam film Beestenboot (po polsku to się nazywało chyba: "Ups! Arka odpłynęła"), bo, jak trafnie odgadłam, nadawał się i dla 3-latka i dla starszaków. Całkiem przyjemny do obejrzenia, bo nie było nic strasznego, a cały czas coś się działo. Co prawda dla Młodego godzina to ciągle za długo, by wysiedzieć w jednym miejscu. Toteż, jak pochłonął swoją (za)małą porcję popcornu to zaczął oglądać bajkę w ruchu - trochę siedział na poręczy (akurat się jego pupcia mieściła), trochę na sąsiednim fotelu (akurat był 1 pusty obok niego), chwilę spędził na moich kolanach, chwilę wisiał na oparciu fotela przed nim (nikt nie siedział przed nami). Potem była przerwa, więc poszliśmy pozwiedzać toalety.... każdy powyżej 140 cm wzrostu musi zapłacić haracz 40 centów (czyli są pozytywy bycia małym - nie płacisz za sikanie).

kinomaniacy :-)
Przy zapalonym świetle Młody odkrył, że siostry jeszcze mają popcorn (miały większą porcję), no więc zaczął sępić dosypki do swojego pudełka dopóki się limit nie wyczerpał. Bardzo przejął się momentem, gdy pewna mała hiena (?) nie przytuliła głównego bohatera, którym był mały niebieski stworek (jak się okazało na końcu, jakieś morskie stworzenie)... "on jest smutny.... bardzo smutny... czemu ona go nie chce przytumić?... ona głupia jest, bardzo głupia... jest teraz smutny, bardzo smutny... nie chce go przytumić...." i tu Dorcio sam mało nie płakał... Na szczęście wtedy coś się zaczęło dziać, a potem sie jednak "przytumili" i w ogóle wszyscy się na końcu tulili i cieszyli - jak to w bajkach - i Młody wyszedł z kina uszczęśliwiony. Zresztą nie tylko on, bo i dziewczyny dobrze się bawiły całą wycieczką. Choć przyznam, że obawiałam się fochów przy przesiadkach z pociągu do pociągu. No, Tesa co prawda spytała - Czy nie mogliśmy jechać JEDNYM POCIĄGIEM?! a nie tak się 3 razy przesiadać...
podróżnik Doro z czekoladową babeczką zakupioną na dworcu
Tyle, że to było pytanie bardziej dla przekory, bo widziałam, że owo przesiadanie, szukanie właściwego toru raczej wszystkich bawi. Na stację zawiózł nas tatuś autem, potem kupiliśmy bilety dla mnie i Zu (dzieci do 12 lat jeżdżą pociągami gratis, o ile jadą z kimś starszym, a ten starszy wystarczy że ma 12 lat - ten fakt dopiero ostatnio zrozumiałam... ech ten  język). Ja z Młodą kupujemy połówki z kartą dużej rodziny. Gdyby nie Młoda, chyba by mnie nerwa wzięła przy tym śmiesznym automacie, bo gdy klikałam na ekran, to albo opcja z dołu albo z góry mi się wybierała, zamiast tej właściwej po środku... no nie wiem, co z tymi moimi paluchami nie tak jest? Młoda bowiem bez problemacji wybierała, to co chciała.
Te dzisiejsze wynalazki... kiedyś człowiek przyszedł do okienka, powiedział, gdzie chce jechać i nie musiał się głowić: co kliknąć? gdzie włożyć kartę? skąd wyjedzie bilet?. Tyle, że przynajmniej jest gdzie bilet kupić, a nie jak w PL - pociąg jeździ ale biletu nie kupi w promieniu 50 km... No ale to już nie mój cyrk, nie moje małpy...

Dworzec Centralny w Antwerpii
pod fontanną przy kinie
Przesiadaliśmy się w Mechelen i na Centralnym w Antwerpii, skąd już tylko 1 stacja. Na upartego by na butach doszedł do tego kina z Antwerpii Centralnej, ale nie z Młodym bez wózka, a takiego wynalazku nie mamy od dawna, bo się rozkraczył jeszcze w Bxl. Na Centralnym mieliśmy pół godziny i woziliśmy się schodami po wszystkich piętrach, a wtedy Młode zlokalizowały budkę z lodami na samej górze i musiałam obiecać, że w drodze powrotnej zakupimy po lodziczku. Obietnicy oczywiście dotrzymałam, bo inaczej nie miałabym życia. W Mechelen zrobiliśmy się deczko w konia, znaczy kolej belgijska nas w konia zrobiła. Godziny i tory odjazdów poszczególnych pociągów spisałam sobie bowiem w domu z internetu, ale skurczybyki nie uwzględnili tam zamknięcia toru. Przyszliśmy więc na 2 tor i czekamy sobie, nagle dotarło do mnie, że się tablica z zapowiedziami pociągów nie świeci przy tym torze... O, o, coś nie teges... nagle słyszę zapowiedź, że ten pociąg stoi na torze 1...  aaaaa! ... i biegiem podziemiami na tor pierwszy hehehe. Dobrze, że to nie czteropiętrowy i dwudziestoczterotorowy dworzec w Antwerpii, tylko ta malota w Mechelen, bo w 3 minuty moglibyśmy nie zdążyć :-) 

A tatuś dziś zaczął urlop i, zgodnie z postanowieniem poczynionym już pół roku temu, wyruszył w stronę dziwnego kraju zwanego PL. Kilka razy próbował mnie przekonać do tej eskapady, ale się nie dałam. Z kilkudniowym urlopem bezpłatnym pewnie nie miałabym problemu większego, bo klienci są w porządku a i biuro raczej też, ale pytanie: PO CO? Za jakie grzechy?! 1500 [słownie: tysiąc pięćset] kilometrów drogi... Po kinie ze stacji jechałam z tyłu w samochodzie (po raz pierwszy odkąd mamy to auto - cytryna C5) i prawie na klaustrofobię zachorowałam. Fotelik Młodego zajmuje większość miejsca i mimo, że mam chudy zad, było mi za ciasno, a panny wcale dużo mniejsze ode mnie już nie są. Gdzie w takiej ciasnocie jechać kilkanaście godzin? jak spać? Nie ma szans - w aucie mnie nikt dobrowolnie do Polski nie zawiezie w najbliższym czasie. Inne środki transportu to też nie rewelacja - samoloty fajne, ale z lotniska w Krakowie 300 km - czym dojechać w 5 osób? Pociąg? Autobus? na Podkarpacie?!! HA HA HA autobusy we wakacje nie jeżdżą po zadupiach a tory sprzedane na złom... Tam ptaki nawracają a psy dupami szczekają - jak mówił kiedyś mój trener... Mieszkałam tam ponad 30 lat bez samochodu. Dzieci woziłam do doktora 3 km na wózku lub na sankach, w zagrożonej ciąży chodziłam na butach 3 km na przystanek, żeby pojechać na wizytę do ginekologa, do roboty po 3-4 kilometry na piechotę w 25 stopniowy mróz albo zaspy po dupę i jeszcze z plecakiem i dwoma torbami zakupów... Co nas nie zabije - to nas wzmocni, ale dobrze, że to już mam za sobą. Co nie zmienia faktu, że chciało by się z rodziną zobaczyć choć raz na rok na żywo, nie tylko przez skype. Choć ostatnio to i tych wirtualnych spotkań jest coraz mniej, bo tak jakoś się nie składa. Jak ja mam czas, to z drugiej strony zajęci, jak oni są, to mnie nie ma. Teraz wakacje, to dzieci ze sobą częściej gadają. Znaczy może nie tyle częściej, ale jak zaczną to godzinami słychać nawijanie i opowiadanie, i wspólne zabawy na odległość. Ja zresztą podobnie - jak nie gadam to nie gadam tygodniami, ale jak już się zdzwonimy to kilka godzin non stop z przerwami na robienie kromek dla dzieci, nalewanie picia, podcieranie zadka i tym podobne atrakcje. Rodzina też by z chęcią przyjechała pozwiedzać BE, ale chęciami auta nie zatankuje, a z funduszami się nie przewala, jak to w Polsce kategorii B. Może kiedyś... może za rok... może....






4 komentarze:

  1. Wycieczka super, same przesiadki dla moich dzieciaków to już by była atrakcja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raz na jakiś czas pociąg to dla większości frajda :-)

      Usuń
  2. Ja jeszcze z córką nie byłam w kinie, bo raczej by nie wytrzymała :). Za jakiś czas może się tam jednak wybierzemy. Fajnie macie w Belgii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój pierwszy raz w kinie był z grupą przedszkolaków na filmie "Mówiący koń Świętego Mikołaja" (czy jakoś tak), miał wtedy 2 lata i 8 mies., ale mu się podobało... Teraz - tak jak mówiłam - od połowy bajki zaczął się wiercić i łazić, ale cały czas oglądał - ten wielki telewizor bardzo mu się podobał :-)

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko