strony bloga

1 listopada 2017

Ferie jesienne, pierwsze raporty i inne ciekawostki z życia szkolnego naszych dzieci

najmłodszy szkodnik 
Szkolniki (lub jak kto woli szkodniki) mają właśnie jesienne ferie, zwane po tutejszemu herfst vakantie. Oznacza to, że właśnie rozpoczynamy piąty rok życia we Flandrii. Podczas ferii w 2013 roku przewoziliśmy nasz bardziej skromny dobytek z Brukseli do flamandzkiej wsi. Chyba do końca życia będziemy wspominać jak to jechaliśmy pożyczonym z firmy busem kierując się tylko wyczuciem, bo nie mieliśmy ani nawigacji, ani mapy, a tylko mgliste pojęcie w którym kierunku może znajdować się ta wieś, do której się udajemy i ten dom w którym mamy zamieszkać. Jaja jak berety :-)

Nasz dobytek też wspominamy ze śmiechem. Bosssz co to było za bogactwo - jakieś stare śmierdzące rozpadające się graty zebrane z brukselskich ulic i trochę podobnych przywiezionych z Polski, bo co my tam mieliśmy w Polsce na tych 35 metrach kwadratowych? Niewiele, a połowa została, bo nie dało się zabrać wszystkiego.  A tu na tej przestrzeni (grubo ponad 100m2)  to wszystko przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. A ubrania gdy wspomnę, to płakać się chce. Mieliśmy po jednej parze wydeptanych butów, po kilka majtek, t-shirtów, portek ze szmateksu. Kasy z biedą starczało na bieżące opłaty i skromne jedzenie.. No ale przeżyliśmy ten czas i mam nadzieję, że więcej nic podobnego nie będzie nam dane, bo to nie było za fajne.

Dziś mamy ładnie, zgodnie z własnym gustem i potrzebami umeblowany dom (a tak, co roku będę o tym mówić, bo ciągle się nie mogę nacieszyć ;-p). Odkąd zaczęłam pracować stać nas na więcej. Możemy co jakiś czas pozwolić sobie na nowy sprzęt do domu - ekspres, odkurzacz, pralka, suszarka. Od czasu do czasu idę z dziewczynami (no z chłopakami też) do dużego sklepu odzieżowego i pozwalam im wybrać po kilka rzeczy. W naszych ulubionych sklepach rzeczy są średnio po 10-20€ (portasy, sweterki, t-shirty), więc jak zapłacę te 100-200€ to mamy całą torbę ubrań i jest w czym chodzić do szkoły (aczkolwiek nie gardzę też darowanymi rzeczami - wszystko się przydaje). I to jest właśnie normalne życie. Nie to że się przelewa, że jest na wszystko, co człowiek zamarzy, bo trzeba liczyć ile i na co się wydaje, by nie zabrakło, ba, czasem nawet brakuje i trzeba się posiłkować kartą kredytową w razie nagłych nieprzewidywanych wydatków. Nie ma jednak tak, że człowiek każe dzieciom chodzić do szkoły w starych, podartych i dwa numery za dużych butach czy ubraniach, bo innych nie ma. Nie ma tak, że nie pójdzie się do dentysty, czy innego specjalisty bo nie ma kasy. Popsuje się pralka, odkurzacz, rower to kupi się nowe na spokojnie bez większych wyrzeczeń, bez stresu. Nie brakuje na mleko ani na chleb, ani na rachunki, na stole zawsze pełny koszt najróżniejszych owoców i dobrych łakoci... Tylko tyle i AŻ TYLE. Nie potrzeba więcej. Tak moglibyśmy dożyć w spokoju do samej śmierci, ale wątpię czy będzie nam dane, bo życie takie nie jest. Życie to wredna franca - jak ci nie dokopie od czasu do czasu to nie wiesz, że żyjesz. Póki co cieszymy się i żyjemy tą chwilą, bo nie wiemy (i nie chcemy wiedzieć) co nas jeszcze czeka zanim wyzioniemy ducha.
ścieżka rowerowa jesienią
Starczy może tych wspomnień i zachwytów.  Jako się rzekło mamy pierwsze ferie w tym roku szkolnym, a za nami już pierwsze raporty i pierwsze wywiadówki w szkołach średnich. O wywiadówkach i raportach mogę powiedzieć tylko jedno: SUPER! Dziewczyny spisały się na medal przez te dwa miesiące. Jestem z nich dumna. 
Na pierwszych wywiadówkach można było wybierać, z kim chce się rozmawiać. Pewnie już wspominałam, jak to działa, ale przypomnę. Na wywiadówki umawiamy się przez internet. Gdy dostaniemy mejl, trzeba jak najszybciej otwierać stronę szkoły i bukować rozmowy z nauczycielami, z którymi chce się porozmawiać. Dlaczego jak najszybciej? Żeby sobie powybierać najlepsze dla siebie godziny. Na jedną rozmowę przewidują zwykle 10-15 minut. Jak człowiek chce z kilkoma nauczycielami pogadać, albo ma więcej niż jedno dziecko w danej szkole, to dobrze jest mieć te pogaduszki jedna za drugą, a nie w odstępach godzinnych. 

Ja wybrałam u Młodej panie od francuskiego i niderlandzkiego, bo uważam że dla nas język to podstawa, a do wychowawczyni (pani od matmy) już nie było miejsc w odpowiadającym mi czasie (bo za późno się zalogowałam). U Najstarszej wybrałam rozmowę z mentorką, bo ona uczy przedmiotu ogólnego, w którym zawiera się niderlandzki, matma, historia, geografia i wszystkie inne podstawy no i jako mentorka wie o podopiecznej też wszystko inne.

Pani od francuskiego powiedziała, że jest raz w górę raz w dół, ale jak gorzej nie będzie to będzie dobrze. Pani od niderlandzkiego powiedziała, że nie wie co powiedzieć, bo wszystko jest bardzo dobrze i żywcem się nie ma do czego przyczepić.

 Młoda ma problemy z występami przed klasą... Tu mają często zadania domowe, w których trzeba przygotować sobie jakiś temat do omówienia, czasem dodatkowo też prezentację w Power Poincie, czy jakiś tam kolaż i potem nawijać o tym do kolegów i nauczyciela. No i ona ma problem z samym występem, bo trema ją po prostu zżera. Nauczycielka powiedziała, że zupełnie niepotrzebnie, bo jest bardzo dobra, no ale to łatwo powiedzieć... Młoda twierdzi, że belgijscy uczniowie są pod tym względem gorsi od polskich (wnioskuje to po własnych obserwacjach i omówieniu tematu z koleżankami internetowymi) . W Polsce inni uczniowie mają wywalone na to, co gadasz i zwykle w ogóle nie zwracają na odpytywanego uwagi, zaś tutejsi gapią się w delikwenta jak sroka w gnat i słuchają uważnie, a czasem nawet komentują... Dla niej to stresująca sytuacja. Tak czy owak punkty są - moim zdaniem - świetne. Co jednak nie przeszkadza nauczycielom biadolić, że z dwóch przedmiotów ma trochę gorzej niż z innych i powinna nad tym popracować.... Wiecie co? Ona ma z wszystkich przedmiotów powyżej 70%, tylko z trzech poniżej 70%, w sensie 69,5% z francuskiego i z SEI oraz 67,6% z matmy. No serio z tego powodu zaraz krowy przestaną się doić a ptaki zapomną jak się lata...
tak wygląda moja wieś, gdy wychodzimy rano do szkoły
Za moich czasów mawiało się, że nauczyciele są jak nietoperze - niedowidzą a wszystkiego się  czepiają i widzę, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło ;-) Kurde większość z nich (belgijskich belfrów) nie potrafi mojego nazwiska POWTÓRZYĆ poprawnie, że o samodzielnym przeczytaniu nawet nie wspomnę, przy 666 język mają zaplątany na supły a spluci są do kolan, ale to nie przeszkadza im oczekiwać, że dziecko ma się za rok nauczyć płynnie mówić, czytać i pisać w 2 językach i w jednym z nich przyswoić całą wiedzę, którą ichnie dzieci przyswajały przez 10 lat. Młoda to zrobiła. Dziś mówi, pisze i czyta doskonale w języku niderlandzkim, nie rzadko lepiej niż jej rówieśnicy flamandzcy. Mimo, że 4 lata temu przeskoczyła bezpośrednio z II klasy w Polsce do IV klasy w Belgii opuszczając jeden rok. Mimo, że zaczęła tę czwartą klasę 2 miesiące później i mimo, że nie znała wtedy ani jednego słowa w tutejszym języku, mimo że nauczyciele nie mogli się z nią porozumieć przez kilka tygodni, to DAŁA SOBIE RADY i NADROBIŁA WSZYSTKO, dorównała do reszty a wielu nawet przegoniła. Jest dobra z wszystkich przedmiotów, a z niektórych bardzo dobra, ale to dla nauczycieli ciągle mało. Ciągle słyszy, że stać ją na więcej, że powinna się bardziej starać... W zeszłym roku przez to ich głupie gadanie dziecko całkowicie się załamało (o czym pisałam), bo ileż można znieść?
Mam czasem ochotę zasadzić komuś takiego kopa w cztery litery, żeby leciał i leciał, i leciał, i wylądował gdzieś w Chinach i niechby sobie spróbował tam  pożyć, a może wtedy by jeden z drugim doznał jakiegoś oświecenia, bo ja już mam na prawdę dość. Próbuję tłumaczyć, przekonywać, ale szkoda mojego wysiłku. Nauczyciel zawsze ma rację. Nauczyciel zawsze wie lepiej. Nauczyciel nie słucha, to nauczyciela trzeba słuchać... Uwaga, pracuję u emerytowanego nauczyciela i jego żona mówi to samo :-) Ten typ tak ma hehe (pozdrawiam niniejszym wszystkich znajomych nauczycieli z nadzieją, że czytają to tylko ci z odpowiednim poczuciem humoru). Ale wiecie co? Ja nie należę do matek wzorowych i uczę swoje dzieci, że to co się w głowie nie mieści trzeba mieć w... nosie.

Dzieciom powtarzam to samo, co tu napisałam. Mianowicie, że są super, że osiągnęły w swoim młodym życiu już bardzo wiele (niejeden dorosły by się już w połowie poddał), że są dzielne i samodzielne, że mogą wiele osiągnąć, ale mówię też, że wcale nie muszą wszystkich słuchać. Mówię, że powinny innych ludzi szanować, ale nie muszą robić wszystkiego, czego ci ludzie od nich oczekują, nawet jak to są nauczyciele czy my rodzice. Bowiem uważam, że taka nastolatka już swój rozum ma i nie jest on dany na ozdobę tylko do używania. Mówię im, że muszą tego rozumu używać , by podejmować samodzielne decyzje, muszą same dokonywać wielu wyborów, bo to nie ja ani nie nauczyciel będziemy żyć ich życiem. Mówię im, że dobrze jest posłuchać rodziców, nauczycieli, babci, ciotki czy koleżanek, bo każdy coś tam o życiu wie, ale nie trzeba ślepo wykonywać tego co oni, co my wszyscy mówimy. Każdy idzie swoją własną drogą, każdy ma swoje moce i talenty, które powinien wykorzystywać, każdy ma swoje ideały i zasady, którymi powinien się kierować przede wszystkim, a inni mają swoje życie do przeżycia i swoje moce do wykorzystania. Moje dzieci sroce spod ogona nie wypadły - to mądre istoty i wierzę w nie. 

Najstarsza  wreszcie trafiła do szkoły, w której świetnie się czuje. Jest to już 6-sta szkoła w jej piętnastoletnim życiu, ale teraz widać że jest na prawdę szczęśliwa i zadowolona ze szkoły. Wychodzi rano z uśmiechem i wraca z uśmiechem wieczorem. Wreszcie robi, to co lubi. Jak wspominałam kiedyś - większość lekcji to zajęcia kreatywne, jak rysowanie, projektowanie (z użyciem zarówno ołówka i papieru jak i komputera) oraz szycie. Klasa jest malutka i w 100% damska - razem jest ich 7 dziewcząt, a co za tym idzie jest cicho i spokojnie, można się skupić i pracować w spokoju, bo nikt nie drze ryja ani nie przeszkadza. W tej szkole liczy się kreatywność a indywidualizm nie jest tak bardzo niemile widziany jak w poprzednich (takie odnoszę przynajmniej na dzień dzisiejszy wrażenie i tak mówił kiedyś nauczyciel, z którym rozmawialiśmy). Mentorka powiedziała na wywiadówce, że nie spodziewali się po naszej córce aż tak dobrych wyników... Chodzi tu o jej ciągle za słabą jak na średnią szkołę znajomość języka niderlandzkiego i ogromną nieśmiałość. Z przedmiotu wykładanego przez mentorkę (ten w/w ogólny) ma punkty poniżej normy, ale widać wyraźnie, że babka w nią wierzy, że wreszcie trafiła na kogoś, kto rozumie (kto chce, kto próbuje rozumieć) co to znaczy znaleźć się nagle w obcym kraju i musieć uczyć się wszystkiego w obcym języku, co to znaczy bać się pyska otworzyć, bu nie zostać źle (lub wcale) zrozumianym. Widzi też że dziecko się stara. No ja też widzę to wyraźnie, bo wcześniej to różnie z tym staraniem było. Jednak jak w szkole słyszysz tylko "mało i mało, możesz więcej, wiem na co cię stać" to czemu się dziwić... Mentorka uczy też angielskiego i tu też jest zaskoczona. Obie dziewczyny lubią angielski (w przeciwieństwie do francuskiego) i już widać to nastawienie w punktach. Kreatywność Najstarszej mentorka określiła jako ponadnormalną ...nie wiem, czy tak się mówi po polsku, ale po niderlandzku tak to jakoś brzmiało... no po prostu szczęka opada. W komentarzach z przedmiotów kreatywnych do punktacji (nota bene 80-100%) też uwagi typu "jesteś cichutka ale JAKA KREATYWNA!" "brawo", "świetnie" itp. W końcu trafiła do szkoły, gdzie jej talent i pomysłowość się liczy, gdzie jest doceniana mimo, że poza tym stara nie rzucać się w oczy, że siedzi jak mysz pod miotłą. Wreszcie chyba zrozumiano, że trzeba jej pomóc z językiem, a nie doszukiwać się nieistniejących problemów czy chorób psychicznych, jak taka jedna wszystkowiedząca z poradni CLB...  

Czasem ktoś tak bardzo chce ci pomóc, że nawet jak nie masz problemów to on stanie na uszach, przeprowadzi milion testów, wyśle do szpitala na badania,  aż ci te problemy w końcu znajdzie i będzie pomagał się z nim uporać... Znacie takie typy? Nie wiem, co ludzie przez to chcą osiągnąć, ale potrafi takie napsuć krwi.

Przez ostatnie lata powtarzałam w szkole aż do znudzenia, że moje dziecko potrzebuje przede wszystkim wsparcia i pomocy z językiem, ale przecież oni wiedzą lepiej, co ono potrzebuje, bo już kurde 5 razy je widzieli to przecież wiadomo znają je jak własną kieszeń i w ogóle... Oczywiście z nieśmiałością czy innymi tego typu problemami to fajnie jakby jakiś specjalista pomógł, bo śmiałemu żyje się łatwiej, no ale to inksza inkszość.

Najstarszej przydzielono jakąś panią, która ma jej pomagać na lekcjach. Nie wiem jeszcze, jak ta pomoc będzie wyglądała, bo dopiero po feriach mamy w szkole zebranie w tej sprawie. Tak czy owak już wiemy, że Najstarsza wybrała dobrą szkołę dla siebie. To jest to. Obawiam się tylko, że to nie jest tania szkoła. Znaczy szkoła jako taka jest finansowo normalna - faktury standardowe przewiduję na około 50€ na trymestr, ale wydatki dodatkowe to już inna para kaloszy.

etui
Oni - ku wielkiej irytacji młodszej siostry - non stop gdzieś jeżdżą. A to teatr, a to targi czy wystawy materiałów krawieckich, a to jakiś dzień sportu w dużym ośrodku itd. Czwarta klasa  (czyli rok wyżej od Najstarszej) w tym roku jedzie na pokaz mody do Londynu, szósta z kolei do Paryża. Jednak przede wszystkim wydatki wiążą się z szyciem. Przed 2 miesiące uszyły już kilka etui (2 zwykłe piórniki - jeden z pomocą nauczyciela, drugi samodzielnie, etui na linijki i ekierki), organizer naścienny (taka szmata z kieszeniami do zawieszania na ścianie i przechowywania różnoś
ci - obrazowo mówiąc) i dwie dziecinne spódniczki (dla około rocznej dziewuszki). Na każdą uszytkę - jak wiadomo - trzeba kupić materiały, a to już kosztuje trochę. Na szczęście mamy w sąsiedniej wsi ogromniasty (no chyba z hektar powierzchni ma) sklep z materiałami i akcesoriami krawieckimi. Byłam tam z Najstarszą wybierać materiały na organizer. Oj tam oj tam powiecie organizer. Wiecie ile jej zajęło wybranie ODPOWIEDNIEJ bawełny i guzików do ozdoby? Ponad GODZINĘ! Dobrze, że w sklepie jest zjeżdżalnia i inne zabawki dla maluchów to Młody się nie zanudził. Dobrze, że nauczycielka jasno określiła, że bazowy materiał ma być czarny lub jeans, a ona TYLKO na kieszenie miała wybrać :-) Weź tu wybierz z setki różnych wzorów i kolorów i jeszcze żeby było dwa różne wzory i żeby one do siebie pasowały... Najstarsza ma hopla na punkcie detali... Młoda nie chce z nią nigdzie chodzić, bo mówi, że zanim Zuzanna dobierze kolczyki do bluzki, torebkę do kolczyków i szalik do torebki to noc nastanie albo weekend się skończy... Za to jak już skończy to efekt faktycznie jest niesamowity. Jak robi kanapki to masło musi być dokładnie do samych brzegów rozsmarowane i wszystko ładnie na nich ułożone, a kanapki idealnie ułożone w pudełku kanapkowym. Podobnie jest z każdą pracą plastyczną - nie ma czegoś takiego, że odwali siach-mach. Nie, zawsze dopracowuje każdy szczegół. W szkole jest to czasem problematyczne, bo klasa zabiera się już za 3 zadanie a ta nadal przy pierwszym pracuje nad szczegółami. Oczywiście tylko w kwestiach artystycznych, tam matematyka czy francuski albo takie sprzątanie pokoju to już można zrobić na odwal się :-) Taka to jest ta nasza artystka.

Młody nie miał jeszcze wywiadówki w tym sezonie, ale z nim póki co problemów szkolnych się nie przewiduje żadnych. W szkole jest wzorowym przedszkolakiem z tego co mi wiadomo. W klasie poznali już kilka literek, a Młody dokształcił się w domu co do pozostałych. Aktualnie prowadzi śledztwo w kwestii których liter nie ma w niderlandzkim alfabecie, a które są w polskim i jakie są różnice w nazywaniu (wymowie) poszczególnych liter. Wymyślił też nową zabawę tablicową. Pisze jakąś literę na tablicy, po czym jeden z graczy musi narysować coś na tę literę, a reszta musi odgadnąć co to jest i tu wam zdradzę tajemnicę - o wiele łatwiej jest odgadnąć co narysował Młody niż co narysował tata. Ten drugi to jakąś sztukę nowoczesną uprawia i odgadnąć co dzieło przedstawiać może, jest nie lada wyzwaniem ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko