W grudniu zeszłego roku nasz statek wypłynął w końcu na spokojne wody. Od tego czasu dryfujemy sobie w miarę spokojnie przez morze życia. Ponad pół roku bez sztormu i większej burzy to dosyć długi czas. Z czego należy wnioskować, że pewnie nie długo coś zacznie się dziać ciekawego. Jednak póki co delektujemy się tymi rajskimi dniami.
Niektórzy się pewnie dziwią, bo jakże to tak, co ja gadam, a covid, a lockdown i cała ta panika okołokoronna...? Ja wam na to powiem, że ja się z tego śmieję, bo - zapewniam was - że ta cała durna korona to dla nas prywatnie jeden wielki śmiech, mały pikuś, bułeczka z masełkiem przy tym, co przeżyliśmy w ostatnich latach. Jak bum cyk cyk.
Co dla mnie oznaczał lockdown? No, że do pracy parę tygodni nie szłam, za co w ostatecznym rozrachunku otrzymałam więcej forsy, niż jakbym szła, czyli że doprawdy katastrofa - nic nie robić a zarobić buachacha.
Dzieci do szkoły nie musiały chodzić. Może reszcie świata było z tym źle, ale dla nas introwertyków, wysokowrażliwych, aspołecznych ludzi to po prostu rewelka, gdy nie musisz wychodzić z domu i przebywać przymusowo wśród tłumów ludzi.
Ten nowy wirus i skądinąd raczej niepotrzebny lockdown dla nas były bezcennym darem od losu, bo mogliśmy w spokoju zdrowieć i wracać do normalności.
W końcu przyszły wakacje i całkowity luz. W końcu nie trzeba było myśleć o żadnych zadaniach, szkołach, martwić się, co jutro ogłoszą i jakie nowe obostrzenia tudzież poluzowania wprowadzą. Pracuję teraz w większość dni tylko do południa, a co za tym idzie, miałam mnóstwo czasu na relaks i odpoczynek. Korzystałam z tego wolnego czasu i pięknej letniej pogody do bólu. Spędziłam wiele godzin siedząć w ogródku z książką, przekąską i pysznymi napojami. Przetestowałam na spokojnie kilka kolejnych belgijskich gatunków piw - codziennie pijąc inne i dostarczając moim kubkom smakowym nowych wrażeń. Dzięki tym ogrodowym wakacjom jestem nieziemsko opalona. Nigdy nie miałam takiej pięknej opalenizny mimo usilnych starań. No, w Polsce nie da się tak pewnie opalić, bo tam słonko jakoś inaczej operuje. Przede wszystkim jednak jestem wreszcie na prawdę wypoczęta. Moja psychika jeszcze potrzebuje kilku miesięcy albo i kilkunastu, by osiągnąć normalny stan, ale mimo wszystko jest bardzo dobrze. Czuję się wyśmienicie.
Niniejszym muszę uznać wakacje 2020 za najlepsze wakcje ostatnich lat albo nawet najlepsze, najspokojniejsze i najfajniejsze wakacje w moim życiu.
Mimo koronnych utrudnień udały się też wszystie nasze zaplanowane wyjazdy.
Chłopaki byli kilkanaście dni w Polsce, gdzie Młody wybawił się z kuzynostwem do upadłego i z radością wracał do domu. Dzięki koronie drogę mieli spokojną, bo sporo plebsu zostało w domu :-) W hotelu też tłumów nie było i noclegi przebiegły bez kłopotów.
Jednodniowa zupełnie nieplanowana wycieczka, czyli wyjazd spontaniczny w Ardeny, o którym już tu opowiadałam, też się nam udał super. Szkoda tylko, że Młoda spadła ze chodów wczesniej i nie mogła jechać z nami, bo to dosyć fotogeniczne miejsce i mogła by sobie pocykac fotek.
Na szczęście jej noga zdążyła wydobrzeć przed wyjazdem do Holandii, a dzięki koronie mogłyśmy przenocować w wyjątkowym miejscu, które w normalnych okolicznościach było by bez wątpienia zajęte już z pół roku wcześniej :-) Trochę obawiałam się podróży w masce, ale w sumie niepotrzebnie. Jak się przyzwyczai to i wisieć dobrze haha. Okazuje się, że można pić i jeść w drodze, no i - co najważniejsze - w Holandii nie trzeba zakrywać ryja na dworcu ani w żadnym innym miejscu, co bardzo nam się podobało. Jaja tylko były z pociągami, ale o tym i o całej wycieczce będzie osobny wpis.
W minionym tygodniu zupełnie niespodzianie odwiedziła nas koleżanka Młodego i razem bawili się wyśmienicie. Stworzyli kilka dzieł sztuki za pomocą farb akrylowych i różnych akcesoriów. Najbardziej spodobało się wyciskanie dużej ilości różnych kolorów farb na płótno czy tekturę i rozgniatanie tego przez folię do pakowania żywności. Farba jest fajna w dotyku przez folię, co było ekscytujące dla obojga. Poza tym daje to ciekawe efekty wizualne. Nie ma to jak tworzenie pięknych abstrakcji!
Wczoraj z kolei Młody był na przyjęciu urodzinowym klasowego kolegi, które odbyło się w krytym placu zabaw. Bractwo bawiło się wyśmienicie. W czasie korony te miejsca są super na urodziny, bo jest mało dzieci i można się spokojnie wyszaleć nie stojąc w kolejkach do zjeżdżalni i nie wpadając co 5 minut na inne dziecko. Jednym słowem same pozytywy z tego wirusa haha.
Niestety wakacje mają się ku końcowi. A we wrześniu zaczynają się schody... Mam wiele obaw co do początku roku, bo to jedna wielka niewiadoma.
Wrzesień bez wątpienia zaczniemy ciekawie. Już w pierwszym tygodniu Młoda ma mieć założoną resztę aparatu na zęby (w końcu!!!), czego się trochę boję, bo dla Niej noszenie tego żelastwa może okazać się wyjątkowo bolesne i kłopotliwe. Wysoka wrażliwość ma bardzo wiele negatywów i niski próg bólu oraz dyskomfortu bez wątpienia do nich należy. No i jedzenie w tym... Teraz już jest co dobrego, a co dopiero z tym druciakiem w pyszczychu. No, ale to takie obawy na zapas, strach przed nieznanym. Mam nadzieję, że będzie lepiej niż przewiduję. No i Młoda będzie mieć piękne zęby potem i to jest najważniejsze.
Najstarsza w tym samym tygodniu ma być operowana. Wcześniej oczywiście będzie test na covid-19. To nie jest dobry czas na zabiegi pod narkozą, bo trzeba mieć na uwadze to skurczysyństwo wiszące w powietrzu. Duża już jednak ma dość tej bulwy na nadgarstku, która przeszkadza jej na każdym kroku i powoduje ból. Ortopeda stwierdził, że cysta jest duża, ale przez ostatnie tygodnie to się jeszcze wyraźnie powiększyło. Niby to prosty zabieg, a człowiek młody i odporny, ale wiesz, kiedy coś pójdzie nie tak...? Mam trochę cykora. Najstarsza się na szczęście nie boi ani nie stresuje, co bardzo mnie cieszy.
Do tego oczywiście dochodzi fakt, że wszyscy idą do szkoły. Rzecz niby do niedawna normalna, ale teraz to będzie dosyć ciekawe doświadczenia, że tak powiem... Tam podstawówka to spoko, bo dzieci nie musza mieć masek, ale w średniej to sobie jakoś nie mogę wyobrazić. Jakby nie patrzeć czasem sama muszę tę szmatę na ryj założyć i wiem, jakie są tego konsekwencje. Po pierwsze primo szybko się męczę, a po godzinie zaczynam mieć lekkie zawroty głowy. Nie testowałam tego gówna dłużej niż 3 godziny i to z przerwami, więc nie wiem, po której godzinie mogła bym ewentulanie stracić przytomność, ale szczerze mówiąc zwyczajnie nie wyobrażam sobie, by ludzie musieli nosić maski całe dnie. No a właśnie muszą. W szkole muszą mieć zatkane gęby w klasie (na przerwie na podwórku nie muszą, uff! - chwała Belgii za wszystkie przerwy na świeżym powietrzu), poza szkołą muszą mieć zatkane gęby w pociągu i na dworcu. A także na mieście w niektórych miejscach.
I tak, oczywiście są ludzie (podejrzewam nawet większość), dla których nie ma znaczenia czy mają ryj zatkany czy nie zatkany, bo im to nic nie robi, ale są ludzie, którzy mają wrażliwość znacznie większą niż głaz oraz tacy, którzy mają takie czy inne problemy zdrowotne i im niestety robi. No, chyba, że założymy iż szkoła teraz będzie dostępna tylko dla zdrowych, czyli dla równiejszych pomiędzy równymi... To w sumie by było jakieś rozwiązanie... i nawet była bym za... Fajnie by było, żeby można było odtąd dobrowolnie wybrać nauke online w tych niecodziennych okolicznościach.
Po drugie primo - nie wiem jak inni - ale ja kurde nie rozumiem ludzi, gdy mają maskę. Rzadko mam okazję rozmawiać z zamaskowanymi, ale i tak mam dość. Pięćset razy się pytam i nadal nie wiem, co ktoś powiedział. Wyobrażacie sobie lekcje prowadzone przez zamaskowanego belfra dla zamaskowanych uczniów? Ja sobie wyobrażam i nie podoba mi się, co widzę. Młoda mówi, że nauczyciele będą mieć w końcu pewnie takie aparaty, jaki miała jedna z jej nauczycielek w którejś z poprzednich szkół, czyli mikrofonik przy buzi i głośniczek. Jak się wkurzyła, jak dała na full, tak na drugiej wsi było jej kazanie słychać hehe.
Wiele dzieci mówi też bardzo cicho, a z maską nie można przy tym widzieć ust. Już widzę te lekcje w maskach... Będzie ciekawie i będzie irytująco.
Dobrze, że szkoły będą otwarte i że lekcje będą normalnie, bo dla wielu dzieci, młodych ludzi to bardzo, ale to bardzo ważne. Introwertyków, którzy dobrze się czują w swoim domu z dala od ludzi jest przecież mniej niż reszty. Nie każdy radzi sobie też z samodzielną nauką. Ważne to też dla rodziców, by mogli normalnie pracować. Ale ...to będzie bez wątpienia interesujący rok szkolny. W ciekawych zyjemy czasach, oj ciekawych.
My postaramy sobie pozałatwiać zwolnienia od obecności w szkole, bo już teraz wiemy, że obecność w szkole nie jest jakoś specjalnie człowiekowi do szczęścia potrzebna, a nawet wprost przeciwnie. Ileż człowiek rzeczy się nauczył dzięki problemom i dzięki pandemii. Ha!
Najstarsza po operacji nie będzie mogła ruszać ręką 6 tygodni, czyli półtora miesiąca szkoły powinna mieć teoretycznie z głowy, bo nie da rady do szkoły dojechać, a że powtarza klasę i szkoła ma doświadczenie w wysyłaniu zadań online, nie powinno być problemów ze zorganizowaniem nauki dla niej. Taką mam przynajmniej nadzieję. Po pierwszym trymestrze skończy 18 lat i skończy się dla niej obowiązek nauki, co w razie problemów ze szkołą zaowocuje zakończeniem edukacji wraz z końcem roku 2020. Ale pożyjemy zobaczymy. Może akurat będzie kontynuować naukę, kto to wie dziś.
Młoda próbowała umówić się ze swoją psychiatrą, by od razu od września dostać dokumenty uprawniające do częściowej nauki w domu, ale ta akurat się wakacjuje. Nic to, w razie co, to i rodzinny napisze stosowny papierek. Jednak Młoda najpierw pójdzie do szkoły zobaczyć jak jest, kogo ma teraz w klasie (bo na pewno ktoś przybył i ktoś wybył, w końcu to Belgia i ludzie non stop zmieniają szkoły i kierunki). Zobaczy też, jak będzie się czuła w szkole , jak bedzie znosić cały dzień wśród ludzi, hałas, smrody i podróże pociągiem, i ogólnie, czy jest coś lepiej niż rok temu. Będzie pewnie też spotkanie z wychowawcami i poradnią. No i nie zapominajmy o szanownej koronie. Młoda chodzi do dużej popularnej szkoły w dużym popularnym mieście, gdzie uczą się dzieci z różnych regionów (w tym z Antwerpii i Brukseli) i gdzie jest spora szansa, że już w pierwszych tygodniach będzie kilka osób zawirusowanych, a co szkoła wtedy zrobi, to dokładnie dziś nie wiadomo, bo każda szkoła ma pewnie własne pomysły a scenariusze i wytyczne Rady Bezpieczeństwa dotąd nie są gotowe (poprzednie przygotowane na początku wakacji wywalili właśnie w zeszłym tygodniu do kosza).
Mamy zatem dużo nie wiadomych, a ja nie lubię mieć dużo niewiadomych, bo mnie to stresuje. Nic sobie człowiek nie zaplanuje w takich okolicznościach, a my tu jeszcze mamy w tym roku co najmniej dwie ważne okazje do poświętowania i bardzo chcielibyśmy je jakoś wyjątkowo przeżyć i zorganizować, ale cóż, jedyne co można w takiej sytuacji to czekać z szeroko otwartymi oczami i uszami, by złapać za ogon każdą przechodzącą okazję i wydusić z niej jak najwięcej szczęścia, zabawy i radości. Dobrze, że nie jesteśmy ludźmi, którzy nie umieją żyć inaczej jak z kalendarzem i zegarkiem w ręku. W takich dziwnych szalonych czasach dobrze jest być normalnym inaczej. Dobrze jest umieć korzystać z chwili, płynąć z wiatrem i odnajdywać się szybko w każdej sytuacji.
Płyniemy zatem dalej spokojnie czekjąc na kolejną burzę, na którą na pewno nie jesteśmy przygotowani, ale i tak damy rady, bo jak nie my to kto...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko