Właśnie dostałam cztery radioaktywne zastrzyki w sutek.
Spokojnie!
Uwierzcie, że to gorzej brzmi niż wygląda. Robią to cieniutkimi igiełkami jak u dentysty. Mały Pikuś.
Gorzej, że teraz muszę czekać aż ta substancja pójdzie do gruczołów pod pachą, a to chwilę potrwa. Skan mam za 2 i pół godziny, co zamierzam wykorzystać na wklepywanie tutaj tych wszystkich słów z iPada, który przezornie dziś ze sobą zabrałam. W szpitalu jest darmowe wifi. Gdyby było ciepło, podjechałabym do miasta i poszła do sklepu, ale chromolę wychodzenie z ciepła w taki ziąb. Przyjechałam do szpitala skuterem ubrana jak na Grenlandię, bo wczoraj byłam tu robić covid test i mi dupencja lekko zmarzła. Było nie było w tę i nazad to razem ponad 20km a zima to słaba pora na motórzenie, ale lepsze motórzenie niż pedałowanie w taką gównianą pogodę…
…No proszę, Polactwo właśnie przeszło przede mną z wielkim hukiem…
- Nie pyskuj! - krzyczy mamusia - Weź go! Ja pierdzielę! WEŹ GO!!, - mamusia woła takim tonem, jakby „on” był czymś okropnym czy brudnym. ( może to nie jej dziecko? tylko jakiś podrzutek czy coś…?)
- Zamknij się! - dokłada tatuś - Czy Ty nie możesz zachowywać się normalnie?! - krzyczy po cichu (Uważasz, że nie da się krzyczeć po cichu? To chyba jeszcze mało w życiu słyszałeś. Da się.)
Jakie to kurwa polskie i jakie „normalne”, by drzeć mordę i szarpać ze złością zdenerwowanego i przestraszonego kilkulatka. To był mały pierdzioszek w wieku przedszkolnym :-(
Kochający rodzice powinni raczej dziecko uspokoić, pocieszyć po badaniu czy co mu tam kto złego robił (wcześniej słyszałam płacz a nie widziałam innych dzieci) a nie z ryjem do dziecka, z pretensjami, że dziecko ośmieliło się bać, że okazało ludzkie uczucia, że wierzyło, iż u rodziców znajdzie pocieszenie, zrozumienie, wsparcie… Ech.
Ale niewykluczone, że ja też byłam taką zimną suką jako młoda matka, bo nienawiść, pogarda czy bezlitosny chłód wobec własnych dzieci jest wpisana chyba w polską tradycję i kulturę. Nasi rodzice uczyli nas, by dzieciom nie okazywać ciepłych uczuć, by systematycznie na nie ryczeć, wyzywać i spuszczać wpierdol, bo duża szansa że wtedy wyrosną na prawdziwych skurwysynów twardzieli.
Trzeba wielu lat i dużo zdrowego pomyślunku, dystansu i samozaparcia, by się od tej polskości uwolnić i zacząć być człowiekiem. Jednym się uda, innym nie. Mnie się udało i dlatego mnie teraz bardzo wkurza takie polskie zachowanie.
Nie! Flamandowie nie krzyczą na swoje dzieci; rzadko w każdym razie. We wszystkich innych razach dosyć cierpliwie, wyrozumiale i czule podchodzą do swoich dzieci. Moja subiektywna opinia po ośmiu latach obserwacji relacji rodziców i rówieśników Naszej Trójcy, którzy bywali u nas w domu systematycznie.
Póki co mam jednak ciekawsze rzeczy do roboty jak rozkminianie aspektów polskiego macierzyństwa.
Siedzę tu już godzinę, co zauważył facet przewożący na wózkach chirych i się śmiał, że on chodzi wtei we wte, a ja ciągle tu jestem, ale mu odrzekłam, że jeszcze drugie tyle przede mną, na co przekazał mi ze śmiechem wyrazy współczucia.
Pora jednak, by tradycji stało się zadość i bym spisała podsumowanie tygodnia.
A w tym tygodniu sporo się działo. No… w sumie u nas zawsze dużo się dzieje, więc nie jest to jakaś nowość. Tylko okazja jest nowa, bo raka jeszcze nie mieliśmy.
W poniedziałek i wtorek było w miarę normalnie. Po prostu byłam w pracy. Zaliczyłam też przedoperacyjną wizytę u rodzinnego, który zrobił mi EKG, pobrał krew do badania, zapytał o różne rzeczy i wypełnił dokumenty do operacji. Na koniec powiedział, że wyniki krwi sama sobie wydrukuję, bo jak będą gotowe, to laboratorium wyśle mi link na e-email a wtedy wystarczy wklepać tam mój numer (tutejszy PESEL) by sobie wyniki pobrać i druknąć. Tak też się stało. Coraz więcej rzeczy robimy online, odkąd ta pandemia się zaczęła… Co daje też trochę do myślenia, bo i w tej kwestii na dwoje babka wróżyła… Są dobre strony, ale trochę to niepokoi mimo wszystko…
Młody został w tym tygodniu w domu, co spotkało się z wielkim zrozumieniem zarówno dyrektorki szkoły jak i lekarza rodzinnego. Doktor wypisał wolne Młodemu na cały tydzień (po prostu kwarantanna) Dyrka zatroszczyła się o to, by Młody mógł uczestniczyć w lekcjach a nawet pisać wszystkie sprawdziany przez internet. Pani wysyła mu sprawdziany mejlem, on sobie je drukuje i wypełnia, po czym fotografuje telefonem i odsyła. Dyrektorka od razu zapytała do jakiego doktora chodzę, po czym oświadczyła, że jestem w dobrych rękach, gdyż to dobry specjalista. Inni znajomi, to potwierdzili. Doktor i reszta personelu z kliniki piersi ma świetną opinię.
W środę też byłam w robocie, ale to był specjalny dzień, bo Młoda miała urodziny. Wstałam zatem o piątej, by rozwiesić z pomocą małżonka specjalne słodkie dekoracje, które przygotowałam na te ostatnie dziecinne urodziny. Za rok bowiem już będzie dorosła. Rano zrobiłam też tort z koparą. Po robocie byłam zrobić test na covid, co - jak wiadomo - w dzisiejszych czasach jest obowiązkowe przed każdym zabiegiem. Wieczorem przyszła sąsiadka i zamówiliśmy sushi, które małżonek odebrał wracając z pracy. Jeśli idzie o planowanie wszystkiego w czasie i przestrzeni to nie długo osiągnę mistrzostwo, bo z każdym rokiem lepiej mi idzie. Wieczór był fajny! Pośmialiśmy się, najedliśmy się. Młoda zdmuchnęła świeczki, rozwaliła pinatę i odpakowała wszystkie prezenty, a było ich dużo, bo wredna matka nakupiła sporo rupieci w sklepie z rzeczami z drugiej ręki i każdą osobno zapakowała. Coś nowego też się znalazło.
Dziś siedzę sobie w szpitalu i czekając klikam te wszystkie bzdury. Przeniosłam się do poczekalni radiologicznej, bo znowu szedł ten wesoły facet z kolejnym pacjentem i znowu se heheszki robił pokazując na zegarek. Jeszcze pacjentowi powiedział, że półtorej godziny tam siedzę. Świat jest pełen wariatów haha. Tu jedna babcia siedzi i robi na drutach ;-)
Jutro o siódmej mam się zameldować w szpitalu na jeden nocleg z poprzedzającymi go atrakcjami z użyciem skalpela. W sobotę wracam do domu, a w poniedziałek mam przyjść na kontrolę rany pooperacyjnej. A póżniej za parę dni na pogaduszki o tym wszystkim z doktorem i pielęgniarkami prowadzącymi.
Brzmi dobrze. Miejmy nadzieję, że w rzeczywistości podobnie prosto i dobrze będzie wyglądało. Wszyscy ludzie, których znam i których nie znam, wysyłają mi mnóstwo pozytywnej energii. Sąsiedzi bliżsi, dalsi a nawet całkiem dalecy oferują na moje usługi swój czas, samochód i wszystko, czego bym ewentualnie mogła potrzebować. Kilka babek chce podzielić się ze mną swoimi doświadczeniami w związku z tą chorobą i na pewno z tego skorzystam po operacji, bo teraz wolę niczego nie rozkmniniać zanadto. Wolę się porelaksować w spokoju. Kilku Polaków zaoferowało modlitwę, a kilku Belgów zapalenie świeczki w mojej intencji. Nie jestem wierząca, zatem nie wierzę w sprawczą moc tego typu czynów, co nie zmienia faktu, że tego typu gesty są bardzo miłe, bo to oznacza, że ktoś o mnie myśli, coś dla kogoś znaczę, że ludzie mnie zwyczajnie lubią itd. Tylko tyle i aż tyle.
Nie długo moja kolej, kończę zatem klikanie.
Ja tez sie za ciebie modle, zycze duzo zdrowia, wytrwalosci i wiary ze wszystko bedzie dobrze, musisz dac rade bo kto jak nie ty kochana. Trzymam kciuki, do uslyszenia
OdpowiedzUsuńMagda, też jestem z Tobą całym serduchem i mnóstwo pozytywnej energii Ci przesyłam.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że jesteś w rękach dobrych specjalistów, masz pozytywne nastawienie i dobry humor. Jesteś młoda, silna, sprawna, dzielna, nieustraszona.
Pokonasz chorobę, nie ma innej opcji!
Trzymaj się, wirtualne uściski od nas :)
Dużo sił na jutro i na potem.