21 czerwca 2024

Szalony tydzień. Nie wiem, jak Młody to przeżyje... ;-)

Kurczaki promieniuja pozytywną energią 

Siedząc w ogródku i patrząc na nasze maleństwa zrozumiałam, że zakup jajek lęgowych był doskonałym pomysłem. Uwielbiamy te nasze łobuziaki. Od rana do wieczora co chwilę ktoś idzie popatrzeć gdzie są i co robią. Śledzimy je też z uśmiechem przez okno w kuchni. One są fantastyczne! Mam wrażenie, że promieniują pozytywną energią, która na nas przechodzi. Gdy na nie patrzymy, ciepło nam się robi na serduchu i radość nas ogarnia. Non stop o nich rozmawiamy, wymieniamy się poczynionymi obserwacjami, co nas jeszcze bardziej wszystkich zbliża. 

Dlatego blog jest zawalony zdjęciami kurczaków i innych ładnych rzeczy.

na pleckach mamusi najwygodniej

W tym tygodniu kupiłam im nowy, większy i niższy kurnik. Szybko się w nim odnalazły. Gówniaki nawet przymierzały się do grzędy, ale okazała się za wysoka na razie... Do tej na podwórku też się przymierzał jeden, ale nie doskoczył hehe. Podejrzewam jednak, że bardzo szybko się to zmieni. Rosną bowiem skubańce jak na drożdżach. 
nowy kurniczek


Rano Małżonek otwiera kurnik. 
Wtedy Heniek wychodzi i zaczyna piać oznajmiając całemu światu, że on tutaj jest królem. Sunny wyprowadza dzieci trochę później. Maluchy biegną z rozłozonymi skrzydełkami na wyścigi do wyjścia. Heniek zaraz do nich dołącza i razem robią rundę wzdłuż ogrodzenia wyłapując po drodze wszystkie robaki, które się tam przez noc uzbierały. Następnie idą do werandy, by się napić i zjeść coś z karmnika. Po jedzeniu maszerują wzdłuż żywopłotu po drugiej stronie ogrodu. Potem odpoczywają.

 Gdy Sunny uzna, że jest zimno, zabiera dzieci z powrotem do kurnika, by je ogrzać, a po chwili znowu wyprowadza. Czasem ogrzewa je w ogrodzie. Gdy nie pada, łażą przez cały dzień i szukają robali, grzebią, obdziobują trawę, co chwilę robią przerwy na opalanie się (gdy akurat nie pada) i na poprawianie piór. Wieczorem Sunny zabiera dzieci do kurnika około 19. Heniek ich odprowadza do schodków, a potem wraca jeszcze na ogród trochę połazić i popiać. Choć parę razy zdarzyło mu się pójśc do kurnika razem z rodziną.
opalamy się


na razie jesteśmy na wysokość trawy


mamy długie nogi i porteczki

coś znalazłem

mamo, wychodzę na pieńki

wyglądamy jeszcze dosyć pokracznie czasem

takich trzech jak nas czterech to ani jednego nie ma



a-kuku!



Pogoda nadal pod psem. 


Co jeden dzień poświeci słońce, to 3 inne znowu leje. Zapowiadają jednak lato na przyszły tydzień. Czekam na to. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę! Dziś mnie tak zlało, że mimo kurtki przeciwdeszczowej przemokłam do majtek, a że nie zabrałam portek przeciwdeszczowych, to przekonałam się, że jeansy typu baggy to najgorszy pomysł na deszczową aurę. Nieprzyjemność 300%! OHYDA!

Świnie siedzą przy kinie


W sobotę na życzenie Młodego byliśmy w kinie na Inside out 2. 

Wszystkim nam się film podobał, ale najbardziej chyba Młodemu. Ta część mówi o trudnych emocjach podczas dorastania. Dobra baja, choć ja tam wolałabym coś innego niż kreskówka oglądać...
Małżonek w ogóle nie chciał bajki oglądać, tylko poszedł się po sklepach szwendać i na świnie pod kościołem se popatrzeć… Świnia jest symbolem tej miejscowości i wszędzie tam pełno świń.
zanim reszta ludzi się zejdzie, można se selfiaka cyknąć


świnia w Sint-Gillis-Dendermonde


Ukończyłam kurs. 


W niedzielę zabrałam się za porządkowanie i dokończanie moich zadań szkolnych, ale szło mi to jak krew z nosa. Na jedno pytanie nie wiedziałam co odpowiedzieć i zostawiłam to na biurku, by na drugi dzień napisać, ale napisłam dopiero w czwartek (bo w piątek trzeba było oddać), ale z ogromną niechęcią... 

NIC MI SIĘ NIE CHCIAŁO w związku ze szkołą robić.

Miałam upiec też ciasto na zakończenie. Kupiłam nawet potrzebne produkty na 3 różne ciasta, bo nie mogłam się na jedno zdecydować, ale wiecie co? Nie upiekłam ani jednego, bo mi się nie chciało! Tak mam dość tego kursu, tak mi obmierzł, że nawet nie chciało mi się myśleć, o tym, że mam iść jeszcze raz do szkoły. Najchętniej bym nie szła wcale. A nauczycielka siedząc w słońcu na Ibizie (nawet fotkę nam wysłała na whatsappie) wymyśliła jeszcze na koniec, byśmy te nasze ostatnie zadania przedstawili ustnie, to wtedy od razu powie, czy zdaliśmy czy nie. 

NIE CHCIAŁO MI SIĘ O TYM MYŚLEĆ. 

Bo o niczym nie chciało mi się myśleć. Czuję tylko zmęczenie i senność. 

Drugą genialną rzeczą, którą wymyśliła na tych swoich wakacjach (których jej zazdroszczę i którymi mnie wkurzała haha) było zabranie jakiegoś przedmiotu symbolizującego naszą najlepszą cechę charakterystyczną dla wychowawcy świetlicy. 

O tym też nie chciało mi się myśleć. 

Znaczy cecha jest dla mnie oczywista i jest to kreatywność, ale czym niby mam to obstrakcyjne pojęcie przedstawić...? Uznałam, że to też mam w dupie i że w szkole zawsze mam ze sobą piórnik, a w piórniku jakiś ołówek i wedle mojej fantazji w razie co on może być symbolem mojej kreatywności.... Rano jednak zabrałam motylka, którego kiedyś skraftowałam, bo mi się spodobał na Pintereście i klasa nazwała mnie kreatywnym motylem. Koleżanka wariatka przyniosła dla beki woreczek z lodem, by powiedzieć, że chłodno podchodzi do trudnych sytuacji... Trzeba przyznać, że udało jej się wszystkich do łez tym rozbawić. Poza tym miała też jakieś własne prace...
 

O tej całej imprezce pożegnalnej ani tyle nie chciało mi się myśleć, choć cały tydzień przeżyłam z myślą, że może jutro się zachce...
 Nie zachciało się. Ani ani. 

Któtegoś dnia pojechałyśmy z Młodą do polskiego sklepu i zaopatrzyłam się tam w paluszki i Ptasie Mleczko, co postanowiłam zabrać do szkoły. Laski pisały na czacie, że jedna bierze chipsy, druga ciastka, trzecia colę... to nie ma powodu by się pchać przed szereg i wysilać na jakieś durne ciasta... Jak mi się zachce to upiekę, ale dla nas chłe chłe. Ale to jeszcze nie dziś.

Zapisałam się też pełna wątpliwości na proclamatie, czyli uroczyste wręczenie dyolomów, które odbędzie się w Vilvoorde w przyszłym tygodniu. 

Na to też nie chce mi się iść.

 W ogóle nie mam ochoty na żadne socjalizowanie się z ludźmi, a już na takie spędy tym bardziej.  Czuję zniechęcenie do wszystkiego... Przekonałam siebie tylko tym, że jak pójdę tam, to będę tu mogła opowiedzieć, jak taka impreza wygląda... i to mnie trochę motywuje. No bo w sumie to jestem sama ciekawa, jak taka impreza wygląda.

Dziś było okej. Gdy wszystkie przedstawiłyśmy nasze zadania, nauczycielka powiadomiła każdą z osobna (żeby było więcej napięcia), że wszystkie zaliczyłyśmy rok. Potem poszłyśmy do innej sali, by dołączyć do drugiej grupy i posiedzieć chwilę rarzem po raz ostatni. Było miło, choć przez pierwsze minuty czułam się bardzo źle. Hałas rozmów mnie do szału doprowadzał. Czułam narastające zmęczenie. Miałam ochotę wstać i pójść do domu. Zwalczyłam jednak tę pokusę i zostałam. Potem się trochę poprawiło. W sumie było miło, ale spokojnie mogłabym się bez tego obejść.

Najważniejsze że już koniec. 

Gdybym drugi raz miała jednak podjąć tę decyzję, była by taka sama, bo mimo wszystko było warto. 

W niektórych momentach wydawało mi się, że porwałam się z motyką na słońce, myślałam sobie, że to nie jest kurs dla obcokrajowca w moim wieku, styranego życiem i chorobą,  który dopiero co przeszedł dwie operacje chemio- i radioterapię. 

Wątpiłam. 

Chciałam się poddać. 

Ostatecznie jednak dałam rady. Pokonałam zmęczenie, pokonałam zniechęcenie, dwukrotnie wygrałam ze zwątpieniem. 

Nie dałam się. 

Może i w niektórych momentach musiałam się czołgać ze zmęczenia. 

Może i umierałam prawie ze stresu. 

Może i dojechałam znowu swój organizm. 

Może i jojczyłam i biadoliłam jak stara baba z Koluszek Większych, ale w końcu  dotarłam przecież do mety. I ciągle żyję. 

Wygrałam tę rundę życia. 

Bo żaden rak nie będzie mi mówił jak mam żyć! Kurwa mać!

Teraz jestem zajebiście zmęczona, ale teraz mam już wakacje. Teraz będę odpoczywać i się regenerować. Jak odpocznę i dojdę do siebie, zabiorę się za szukanie pracy. Już raz popatrzyłam na oferty w okolicznych świetlicach i widzę kilka wakatów. Jednak na razie nie zamierzam się im bliżej przyglądać, bo na razie nie mam na nic ochoty i jestem zmęczona nieludzko.

Myślę też oczywiście już o kolejnym kursie, który sobie zaplanowałam zrobić, jak tylko uda mi się ten skończyć. Już nawet córkę przekonałam by poszła razem ze mną na kurs makijażu artystycznego. Zawsze chciałam umieć zamieniać dziecięce (i dorosłych) twarze w dowolne zwierzątka czy inne postaci i znać się na produktach do takiego makijażu i teraz zamierzam to swoje marzenie spełnić. Najstarsza ma nieziemski talent artystyczny i taka umiejka też mogła by jej się przydać w życiu... Takie kursy odbywają się w weekendy. Kosztują co prawda czapkę pieniędzy, bo trzeba też za produkty zapłacić, ale zamierzam to zrobić gdzieś po wakacjach. Jak oczywiście okoliczności pozwolą...

Kupiłam se kanapę.


W minionym tygodniu Młoda wyciągnęła mnie znowu do Kringwinkel-a. Kupiłam se 3 książki po 1,50 każda. I powstrzymałam się przed zakupem 20 innych książek, a wybór tam zawsze bajeczny. 
książki używane w Kringwinkel

   

Kupiłam se piękne czerwone buciki za 4€, na co Młoda się wkurzyła, bo pierwsza je wypatrzyła i przymierzyła, ale jej się kopyto do nich nie zmieściło chłe chłe chłe. Kupiłam se kieckę i żakiet, i spódnicę, i koszulkę, z której koń by się uśmiał, bo lubię nosić śmieszne koszulki... Spódnica ma odprutą listwę, ale to sobie przyszyję przecież... 

Ktoś noszący mój rozmiar najwyraźniej przywiózł całą swoją szafę do naszego kringwinkla, bo zwykle na mnie nic nie ma, na czym by można było oko zawiesić, a tym razem było dużo. Przymierzyłam z 10 pięknych sukienek, ale niestety większość z nich była dla bab z dwoma cyckami. Ale ta jedna nadawała się na jeden cycek no to wzięłam. Będzie akurat na proklamację. Potem powisi se w szafie, z raz założę ją z okazji jakichś urodzin i oddam z powrotem do Kringu. W takich butach to nie wiem, gdzie będę chodzić, ale były ładne i wygodne jak na takie obuwie, to co się będę cykać. Kocham czerwone buty i wszystkie inne oczojebne też. Małżonkowi też się podobają, więc może czasem będę je zakładać jak w ogrodzie kawę pić będziemy i na kury patrzeć. A co!
kiecka na jeden cycek i buty

spódniczka

koń by się uśmiał ;-)


klown jaki jest każdy widzi



Jak już obejrzałyśmy i przymierzyłyśmy wszystkie łachy w sklepie, poszłyśmy dalej i zobaczyłam skórzaną (z plastikowego renifera?) ciemnogranatową kanapę z fotelem do kompletu, które wyglądały lepiej niż te rupieci, które mamy obecnie w salonie i pozwoliłyśmy naszym dupom je wypróbować. Dupy uznały, że wygodne, więc poszłam się zapytać wielo trza wybólić za dowóz, bo na skuterze już różne rzeczy z Młodą woziłyśmy - krzesła ogrodowe, szczudła sprężynowe, jakies małe szafki, ale kanapy trzyosobowej, panie, nie weźmiemy za cholerę. 
Pan oznajmił, że jak od nas, to 4 dychy, bo to od gminy zależy... To połowa wartości mebli, ale bez namysłu postanowiłam jednak nabyć te siedziska, bo mi się bardzo spodobały i bo parę dni wcześniej kurnik o stówkę tańszy kupiłam, niż ten który miałam w planach, więc mi 100 euro zostało... 
Czy to dobry pomysł, okaże się, gdy je przywiozą i gdy je sobie dokładnie z wszystkich stron obejrzymy i posiedzimy dłużej niż 5 minut. Przywieźć mają w przyszłym tygodniu. Mam tylko nadzieję, że nie okażą się śmierdzące, jak to czasem z używanymi rzeczami bywa. W sklepie śmierdzi wszystkimi starociami, więc nie zawsze idzie wywąchać, ale tak, wąchałam kanapę i na pierwszy niuch nie śmierdziała, ale kto wie, jak będzie się zachowywać w domu... Z kanapami wszak nigdy nie wiadomo.
Małżonek za to kupił nam wreszcie suszarkę do ubrań, bo uzbierał w końcu eko-czeków. Ją też przywiozą w przyszłym tygodniu, bo tej którą kiedyś upatrzyliśmy sobie, nie było na sklepie. Mamy nadzieję, że będzie lepsza niż ta ostatnia, która najpierw nam ubrania popsuła, a potem sama padła.

Zdrowie...


Najstarsza była w tym tygodniu w szpitalu po holter, a na drugi dzień siostrzyczka pojechała to odwieźć do szpitala. Wyniki badania będą pewnie za kilka dni. Mam nadzieję, że jednak niczego niepokojącego to ustrojstwo tam nie zanotowało i że Najstarsza jest również zdrowa jak ryba.

Ja przed chwilą sobie przypomniałam, że miałam dziś umówioną wizytę u rodzinnej w sprawie zastrzyku. Rychło w czas. Gdyby mnie tak nie zlało, jak wracałam ze szkoły, to może bym i pomyślała o wizycie, ale gdy wróciłam do domu przemoknięta do majtek i zmarznięta, to pierwsze co zrobiłam, było włączenie ogrzewania, a potem się przebrałam w suche wygodne ciuchy, zaparzyłam gorącej herbaty i wlazłam pod koc, gdzie siedzę do teraz... 
Nic to, jutro zrobię rezerwację na poniedziałek. Najwyżej zapłacę za 2 wizyty przez swoją sklerozę.

Młoda rozentuzjazmowana mnie jeszcze zagadała, bo dostała kolejny list w FODu, który natychmiast kazał mi czytać, bym potwierdziła jej, że to co ona tam wyczytała jest tym, czym jej się wydaje że jest.... Z listu wynika bowiem, że jednak dostanie jakieś pieniądze dla niepełnosprawnych, tylko jakiś inny zasiłek niż ten którego jej w poprzednim liście nie przyznali (zrozumiesz urzędników?!). 

Co więcej pieniadze należą jej się od lipca zeszłego roku i gdzieś za miesiąc ma dostać pierwszą wpłatę oraz wyrównanie za poprzedni rok, co da jakieś 10 tysięcy euro. Oczywiście prawdopodobnie będzie wtedy musiała oddać to, co otrzymywała ostatnie miesiące z OCMW, ale i tak z 7 tysięcy powinno jej zostać... Za miesiąc akurat jej kumple z Polski przyjeżdżają na parę dni więc no ...będzie, będzie się działo...

Póki co musimy się jednak przekonać, że to prawda, co tam jest napisane, bo ja też nie mogę uwierzyć oczom, a poza tym ja bardzo nieufna jestem jeśli chodzi o urzędy. Ale niechby to była prawda.

Młoda odwiedziła ponownie dentystkę, która spiłowała jej ząb i teraz znowu może retainer na noc zakładać. 

Najwięcej atrakcji w tym tygodniu to jednak Młodemu przypadło. 


Po pierwsze cały tydzień pisał egzaminy. Dziś na ostatek miał geografię, ale od rana chłopaka nie widziałam i pewnie dopiero jutro zobaczę, bo zaraz po egzaminie tata zabrał go do auta i pojechali do Dessel na Graspop Metal Meeting, festiwal heavymetalovy. Jak pamiętacie może, koncert na który mieli jechać z okazji lentefeest Młodego, został odwołany. Teraz z kolei ten festiwal też stał pod znakiem zapytania z powodu pogody. Będąc w sklepie z Młodą usłyszałyśmy w radio, że mówią iż parking, na który Małżonek kupił bilet, został zamknięty z powodu zalania... Wczoraj Małżonek w stresie szukał najlepszego rozwiązania na dostanie się na festiwal. Ostatecznie pojechali do Mol, skąd kursowały darmowe autobusy. Dotarli na miejsce bez problemów i nawet pogoda zdaje się im sprzyjać. Większość dnia lało jak z cebra, ale pod wieczór się wypogodziło i teraz nawet słońce świeci. Ufam zatem, że nasi panowie dobrze się będą bawić na festiwalu.
Jutro Młody będzie odpoczywał, a w niedzielę rano ma przyjechać po niego kolega z dawnej klasy ze swoim tatą i pojadą razem do parku rozrywki. W poniedziałek z kolei klasowy kolega z aktualnej klasy Młodego organizuje jakąś imprezę na zakończenie roku szkolnego dla całej klasy i Młody też zamierza iść. Teraz mają bowiem parę dni wolnego, by nauczyciele mogli poprawić egzaminy. W czwartek  będzie wywiadówka i potem można już zaczynać wakacje. 

Mimo deszczu czasem spacerujemy, fotografujemy i podglądamy innych spacerowiczów, rowerowiczów i przyrodę… 

w lesie naszym wszędzie błoto

a ludzie w kurtkach w czerwcu spacerują

staw jak staw




Czerwony Kapturek w lesie


Małżonek odważnie w spodenkach

rowerzystów wszędzie od groma


biedronka zwykła




dziurawiec


Mamooo, daj robaka!

żryj!



mama i maleństwa

żywokost




Kurczak Mały




a lipy kwitną


biedronka azjatycka

wyka