21 listopada 2015

Egzaminy, przedstawienia i handel watą :-)

Prawdziwie listopadowy dzień - ponuro, deszcz ze śniegiem, temperatura nie wiele powyżej zera. W Brukseli dziś ogłoszono najwyższy stopień zagrożenia zamachem terrorystycznym, zamknięto najważniejsze stacje metra, odwołano ważniejsze imprezy masowe, a media przestrzegają przed centrami handlowymi i innymi większymi skupiskami.

Nie mam w zwyczaju rozwodzić się nad tym, co mnie bezpośrednio w danej chwili nie dotyczy, bowiem mam dosyć swoich prywatnych małych problemów życiowych, których ogarnięcie absorbuje mnie wystarczająco. W związku z powyższym faktem cieszę się po prostu, iż 2 lata temu trafiliśmy na jedną z najgorszych szkół w Brukseli, co zmusiło nas do szybkiej ucieczki z tego szalonego miasta.  Mieszkając dziś w stolicy, pewnie balibyśmy się posłać dzieci do szkoły, wsiąść do metra, czy pójść na zakupy, czy do restauracji. Może faktycznie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mówi przysłowie. Tutaj póki co żyjemy jak u Pana Boga za piecem. Cisza, spokój, krowy, konie, kukurydza i traktory - gdyby nie media i znajomi w Brukseli, nawet by człowiek nie wiedział, że 30 km dalej na ulicach pełno uzbrojonych policjantów i żołnierzy. Czytamy więc w internecie bieżące wydarzenia, ale żyjemy swoim życiem. Co ma być to będzie i my na to i tak wpływu nie mamy, więc po co się tym zajmować.

Istotniejszym problemem na dziś dzień są próby przekonania Najstarszej, że trzeba się zmobilizować i przygotować do grudniowych egzaminów. W średniej szkole - zarówno zawodowej jak i liceum - są egzaminy na koniec trymestru (proefwerk).
Na zajęciach artystycznych Najstarsza (druga od lewej) zwykle daje czadu. Powyżej: "Dynie ze sklejki"

Jednak mam dziwne podejrzenia, że nie ma co liczyć na to, że Najstarsza nagle odkryje w sobie nieprzepartą chęć do siedzenia przy książkach. A czas leci. Zalecenia, prośby, tłumaczenia i inne tego typu pomysły może se matka wsadzić, tam gdzie słonko nie dochodzi. Toteż matka postanowiła, że musi osobiście owo przygotowanie nadzorować i nim kierować. Niestety wcale nie jest pewne czy ta godzina-dwie dziennie poświęcone na siedzenie z tym cholernym uparciuchem i lekkoduchem przy książkach i przed kompem da ostatecznie jakieś wymierne efekty. Łudzę się jednak, że tak. Żeby tak jeszcze na te dwie godziny można było  pozostałą upierdliwą dwójkę Młodych gdzieś wysłać albo zamknąć, to by nie zaszkodziło. Przeszkadzają, jak mogą, a Najstarszej w to graj. Do tego ma tą chorobę, co wielu jej podobnych - na samo wspomnienie o nauce, natychmiast czuje senność, głód, zmęczenie i zaczyna cierpieć na rozstrojenie pęcherza. Nie wiem, czy przerobimy razem cały materiał, nie mam pojęcia ile jej w łepetynie zostanie, ale coś tam zawsze sobie przypomni, odświeży, czy lepiej zrozumie. Każę jej zapisywać niektóre rzeczy, żeby sobie utrwaliła pisownię. W sumie wyniki jako takie z poszczególnych testów i zadań domowych miała przez ten czas od września nie najgorsze. Z matmy to nawet bardzo dobre - rzekłabym. Tak sobie myślę, patrząc na przerobione przez nich tematy, że gdyby nie ten nieszczęsny język, to ona to wszystko powinna zdać na 100%, bo materiał jest w sumie prosty. Ot jak to w szkole zawodowej. Jednak nieznajomość języka kładzie nawet systematykę zwierząt, którą i bez szkoły przecież ogarnia. Nawet odpowiedzi na pytania typu "jak można oszczędzać wodę", czy "czego nie wolno uczniom w mojej szkole" dla ludzi uczących się dopiero języka mogą być zbyt trudnym zadaniem. 

Pierwszy egzamin jest już 9 grudnia. Każdego dnia będą zdawać z innego przedmiotu. Matematyka, Niderlandzki, Przyroda i MAVO (coś jakby połączenie historii i WOS-u). Popołudnia w te dni są wolne, mogą przygotowywać się do następnego egzaminu. Podczas egzaminów obowiązuje szkolny uniform, czyli T-shirt lub bluza dresowa z logo szkoły oraz ciemnogranatowe spodnie (mogą być jeansy). Z tego, co piszą w szkolnej korespondencji, wynika, że nieprzyjście w szkolnym stroju może być powodem niedopuszczenia do egzaminu. Obecność na tych testach oczywiście jest obowiązkowa i zwalnia z nich tylko dokument od lekarza. 

Czyli nowe doświadczenie i nowe wyzwanie przed nami, a w zasadzie przed Najstarszą. Druga Młoda będzie mieć już przetarte ścieżki, jak kiedyś dotrze do tej szkoły. Starsza obcyka co i jak, to będzie cwaniakować.

Młodej tymczasem szykuje się jakiś poważniejszy występ. Właśnie dostaliśmy powiadomienie z akademii muzycznej, że przed dziewczynami intensywne przygotowania jakiegoś układu, czy jak się to tam nazywa w balecie. Od przyszłego tygodnia mają ćwiczyć z jedną instruktorką (teraz mają z dwoma - jeden dzień ogólne ćwiczenia, drugi taniec klasyczny). Młoda też w domu coś próbuje działać po swojemu, gdyż ona z tych, co uważają, że jak już coś robić, to z pełnym zaangażowaniem.

Miniony tydzień też miała ciekawy, bo - jak wspominałam - uczniowie prowadzili sklepiki. Młoda zgodnie z planami robiła watę cukrową. Kupiliśmy cukry kolorowe w trzech smakach (bagatela 6 euro za słoiczek, ale czego się nie robi dla dzieci hehe), do tego oczywiście zwykły biały. Zwykłe szły za 40 centów, smakowe po 50. Taniocha, ale biorąc pod uwagę, że dzieci nie mogą dużo kasy do szkoły przynosić, to cena w sam raz. Według relacji Sprzedawczyni Waty dzieci były zachwycone, bo "takiej waty dobrej to jeszcze nigdy nie jadły", no były takie długie kolejki do ich stoiska, że nie nadążali z produkcją. "Ich", bo jeden kolega nie miał nic na sprzedaż, więc założyli spółkę. Ona robiła watę, on liczył kasę. Zarobione przez dzieci pieniążki idą na akcję "Rodeneuzen" [czerwone nosy], podczas której  zbierane są fundusze na pomoc młodzieży z problemami psychicznymi. Inni handlowali używanymi zabawkami, popcornem, słodyczami itd. Zabawa trwała przez 4 dni na długiej przerwie (godzinnej). 

Tymczasem przede mną ostatnie 2 dni zajęć niderlandzkiego na poziomie 2.1. Od grudnia zaczyna się kolejny. Zakładając, że poziom przyswojenia materiału będzie się miało powyżej 50%. U nas nie ma egzaminu. Testy były każdego dnia - pisemne, ustne, czytanie i pisanie ze zrozumieniem, zadania domowe wymagające przygotowania różnych historii do publicznego opowiadania i wspólnej dyskusji. Te parę miesięcy zleciało jak woda w klozecie. Dziś mogę powiedzieć, że warto było fatygować się te 30 km 2 razy w tygodniu, bo sporo nowych rzeczy się nauczyłam, a jeszcze więcej starych przećwiczyłam. Ocena na bieżąco ma wielką zaletę - od razu wiem, co robię/mówię/piszę źle, od razu mogę skorygować i nie utrwalam błędów żyjąc w błogiej ich nieświadomości. Orientuję się, co jest moją słabą stroną i co wymaga większej uwagi z mojej strony.

Teraz jednak pora zwijać się do powtórek ze szkoły średniej i choć chwilę z Najstarszą znowu poćwiczyć. Co prawda wcześniej wydałam nakaz uczenia się, ale ze śmiechów i kłótni na przemian dochodzących przedtem z pokoju dziewczyn wnioskuję, że pomysł się nie przyjął za bardzo. Choć z tego co wiem, nauka też jest czasem bardzo zabawna i bywa, że mamy ubaw po pachy.
kremówka mniam-mniam

Wczoraj przez pół dnia robiłam kremówkę. Znaczy to głupie ciasto francuskie, które się składa na pół i chłodzi, wałkuje, składa na pół i chłodzi i tak kilka razy. Ono jest potem jak Shrek albo jak cebula - ma warstwy. Tylko cosik jakby za twarda mi się zarobiła jedna warstwa i ciut twardawe było, ale krem za to pierwsza klasa się ugotował, a zdarzało się mi wielokrotnie krem spaścić. Ogólnie pychota. Taka pychota, że na niedzielę już nic nie zostało, ale mam zapsas cytryn, a cytrynowe ciasto to 10 minut roboty :-)


4 komentarze:

  1. Przeraża mnie to, co dzieje się w Belgii... Serio i jakoś nie pali mi się tam jechać, chociaż mąż jak zwykle ma swoje zdanie... Za wyniki trzymam mocno kciuki!! Maszynę do waty chcieliśmy dopaść, ale jakoś nam to nie wychodzi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maszynę kupiłam w sklepie CASA (http://www.casashops.com/be_nl/addressen.html) więc może tata Wam poszuka :-). W Polsce szukaj na allegro, były takie same jak nasza.
    Ja się póki co nie martwię, po prostu obserwuję i czekam na rozwój wydarzeń. W stolicy ciągle szukają tego kutafona co uciekł i dlatego tam właśnie najwyższy stopień zagrożenia. U nas za wiosce nie widać żadnej paniki ani nic z tych rzeczy. Dziś dostaliśmy mejl ze szkoły Najstarszej, że szkoła jest bezpieczna i że mają stały kontakt z policją i że będą informować na bieżąco, gdyby się coś zmieniło. W Belgii były już zamachy w latach wcześniejszych i też była panika, z czasem się jednak wszystko uspokoiło i było po staremu, dlatego wychodzę z założenia, że nie ma się co stresować.

    OdpowiedzUsuń
  3. konie, krowy, traktor...jak u Pana Boga za piecem - uwierzysz albo nie ale miło się robi jak się coś takiego czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że uwierzę, bo lubię swojskie klimaty, nawet jak czasem kurami śmierdzi -(jakieś 500m od nas stoi 9 dużych kurników...). Mieszkałam chwilę w małym miasteczku na Podkaprpaciu i chwilę w Brukseli (szalone miasto choć piekne), jednak tu na zadupiu jest najfajniej.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko