Ogłoszenia parafialne.
Na wstępie informuję, że wyrzuciłam z bloga disqusa, który - jak mi doniesiono - utrudniał zwykłym śmiertelnikom komentowanie moich tekstów. Oczywiście poleciały też wszystkie komentarze dodane poprzez tę upierdliwą wtyczkę, bo przecież synchronizacja w tym badziewiu nie działała.... Pobrałam se te komentarze i teoretycznie mogę pokombinować z inną wtyczką, w której działało by improtowanie i synchro... ale w sumie się mi nie chce... Za ten czas napiszę nowy post, a kto zechce niech skrobnie coś pod spodem BEZ LOGOWANIA na dobry początek... czy srodek - jak kto woli.
Mam nadzieję, że będzie działać normalnie, jak przed disqusem.
Wpisa poniższy zawiera - jak zwykle - brzydkie wyrazy. Znalazły się tam zamierzenie i nieprzypadkowo, zatem o tym nie musiecie mnie informować w ewentualnych komentarzach.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kartka z pamiętnika.
Zdarza Wam się czasem używać takich zwrotów jak "ja tego chyba nie przeżyję", "myślałem, że umrę", "chyba się zabiję", "tylko się pociąć" "zaraz padnę trupem" i temu podobnych? Pewnie nie raz.
A czy Wasze dzieci lub dzieci znajomych używają takich słów na codzień. No ba!
Używamy takich wyrażeń bardzo często, jeszcze częściej słyszymy, jak inni je wypowiadają, ale ilu z was mówi tak serio? Kto z was takie słowa potraktował kiedykolwiek poważnie...?
A co byście zrobili, gdyby ktoś oznajmił wam, że na prawdę zamierza się zabić...?
Jak byście zareagowali, gdyby ktoś wam oznajmił, że już nie chce dłużej żyć...?
Zastanawialiście się kiedykolwiek, jak by to było żyć każdego dnia, pracować, fukcjonować z myślą, że ktoś wam bliski ciągle rozważa na poważnie odebranie sobie życia...?
Nie?
To dobrze.
I niech tak zostanie.
Tego wam życzę.
Byście nigdy nie musieli się nad tym zastanawiać na poważnie.
I byście nigdy nie znaleźli najmniejszego powodu, by samemu rozważać takie rozwiązanie.
Ja się nad tym nie zastanawiam.
Nie ma takiej potrzeby.
Mogę tylko rzec, że nasze życie jest fascynujące, ciekawe, pasjonujące, pełne przygód, emocji i mocnych wrażeń każdego dnia dzień po dniu...
Poniedziałek zaczął się dobrze. Młody cały dzień bawił się na świetlicy, bo nauczyciele mieli jakąś konferencję czy naradę i szkoła była zamknięta dla gównażerii. Takie świetlice są fajne, bo cały dzień można się bawić i to za jedyne 20€/dzień.... Ha! Dobrze, że tych wolnych dni nie ma częściej.
Dziewczyny były normalnie w szkole. Młoda na pełnym stresie, bo 4 testy miała z czego pierwszy ze znienawidzonego francuskiego, a potem jeszcze matma, natura i estetyka fotografii... Nie wiem czy wiecie, ale w Belgiskich szkołach 4-6 testów dziennie, codziennie to norma. Ważne by nauczyciel powiadomił o nich wcześniej jak o 22ej wieczorem, bo i tak się już zdarzało, ale dyrektor zgodził się z uczniami, że to nie uchodzi. Choć niezapowiadane kartkówki z ostaniej lekcji też są normą.
We wtorek zaczęła się jazda bez trzymanki.
Młoda wyszła z chaty o siódmej. Było widać gwiazdy. Nie padało.
Najstarsza wypadła z domu 40 minu później i jeszcze szybciej wróciła z powrotem po zestaw przeciwdeszczowy, bo zaczynało kropić... O-o.
A potem nastąpiło przelotne oberwanie chmury... Jedno z kilku tego dnia.... Bo tak chyba można nazwać to, co się działo. W Belgii leje stosunkowo często i często zdarza mi się popylać rowerem w ulewę, ale takiego czegoś doświadczyłam pierwszy raz w życiu. No cholera, nie szło rowerować, bo woda lała się na pysk strumieniami. W minutę było się mokrym do majtek, gdy się nie miało zestwu przeciwdeszczowego. Ja miałam kurtkę przeciwdeszczową, portki przeciwdeszczowe i ochraniacze na buty, a mimo to miałam mokre skarpety, kawałek pleców i rękawów. To nie był normalny deszcz.
A Młoda nie miała nic, bo przecież NIE PADAŁO, jak wychodziła z domu. Ze stacji do szkoły ma jakieś 500m. Miała zimową kurtkę i adidasy. Przemokła do majtek. Ona źle reaguje na wodę i wszystko zaczęło ją piec. Gdy nauczyciele zobaczyli, że szczęka zębami najpierw dali jej suchy t-shit i zaproponowali wrzucenie bluzy do suszarki, ale potem dali suchą kurtkę i zadzwonili do mnie, że odsyłają ją do domu...
Pełny stres. Dziecko chce iść do szkoły, bo akurat lepiej się czuje. Wstaje i walczy, to kurwa będzie deszcz napierdalał, by cały jej wysiłek zniszczyć i pogrążyć ją na nowo w bezsilności. Jestem zła na świat. Zła w chuj!
Ona nie poddała się jednak. Wkurzyła tylko. We wtorek założyła skóropodobne leginsy, które nie przemakają. Skórzane buty na 10 centymetrowej podeszwie i wyposażyła się w kurtkę przeciwdeszczową. Wyszła z domu w wojowniczym nastroju, ale wychodząc zaznaczyła, że czuje depresję w powietrzu... Córka wiedźmy, musi czuć...
Po 5 minutach wróciła wściekła, bo się okazało, że rower ma kapcia. (potem się okazało, że ktoś -jakbym się dowiedziała kto, bym nogi skurwielowi z dupy powyrywała - odkręcił na stacji wentylek i powietrze powoli schodziło przez całą noc...). Dałam jej mój rower elektryczny. Pojechała, ale nie mogła tego ciężkiego żelastwa zaparkować, a pociąg odjechał bez niej...
Myślę, że w tej sytuacji chyba większość zdrowych ludzi nawet o najsilniejszej psychice mógłby szlag trafić na miejscu... Ją też trafił.
Napisała, że "to zrobi", bo już nie wytrzyma ze sobą dłużej...
Na szczęście miałam przy sobie telefon.
Na szczęście odczytałam natychmiast wiadomości.
Na szczęście należę do tych osób, które w sytuacjach zagrożenia reagują spokojem, opanowaniem, a mózg pracuje na pełnych obrotach. Na szczęście wiedźmowy mózg znowu podyktował mi właściwe słowa, które trzeba było powiedzieć... właściwe myśli, których Dziecko potrzebowało, by pokonać czarne myśli przesyłane przez depresję. Udało się. Znowu wygrałyśmy z tym skurwysyństwem. Miłość. Ciepło. Troska. Konkrety o bliskiej przyszłości. Sens. Poczucie humoru. Ta suka z tym nie wygra.
Depresja to wirus, którego zwalcza się pozytywnymi emocjami i poczuciem humoru.
Moje Dziecko jest bardzo dzielne i waleczne.
Wygrywamy kolejne bitwy.
Walczymy dzielnie i się kurwa nie poddamy.
Depresja niech spierdala!
A w czwartek - jak to zawsze jest po ciężkim stresie - dziecko nie dało rady rano wstać z łóżka. Spało i odpoczywało. Dziś byłyśmy u naszej psychiatry. Ucieszyła się, że będziemy robić dokładne badania w szpitalu uniwersyteckim. Podała kilka zaleceń dla szkoły, które mamy omówić z CLB. Podpowiedziała też, że CLB może wykonac za darmo pewne rzeczy potrzebne do badań w szpitalu. Szkoła ma - według niej - zrobić wszystko, by uczeń mógł się tam czuć jak najlepiej i dzięki temu mógł sie uczyć. Młoda powinna nadal chodzić na pół dnia, na wybrane przedmioty albo co któryś dzień do szkoły, a resztę uczyć się w domu. To wszystko trzeba omówić z CLB, bo to oni decydują. Kazała też zapytać, czy Dziecko mogło by jadać w osobnej sali, gdzie nie było by hałasu, zapachów itd.
Najstarsza dziś była na wycieczce klasowej w Luik i wróciła wielce zadowolona.
Młody uważa, że każdy dzień jest dobry, bo jednego jest w-f, drugiego basen, trzeci dzień jest krótki, a w piątki ma etykę i nie musi już więcej chodzić na religię, na której mu się bardzo, ale to bardzo w zeszłym roku nie podobało i nawet nie chciał przez to w piątki iść do szkoły... Mówią, że diabeł tkwi w szczegółach. Czasem tym diabłem może też być religia, a drobny szczegół może zmienić nasz świat całkowicie...
Dlatego trzeba zwracać uwagę na szczegóły i drobiazgi, bo czasem tak nie wiele potrzeba by coś zniszczyć albo coś naprawić.
Reasumując. To był dobry tydzień. Kurewsko trudny i skomplikowany, ale dobry, bo dobrze się skończył. Przeżyliśmy i mamy się teraz dobrze. Jest weekend. Psychiatra kazała nam spacerować i rowerować, i w ogóle wychodzić z domu... Tak zrobimy. O ile nie będzie żabami rzucało ani w ogóle pizgało złem. W koncu to belgijska jesień - nie wiadomo czego się spodziewać.
Pani Magdaleno, przesłałam Pani wiadomość na FB. Doszła? Pozdrawiam. Dorota C.
OdpowiedzUsuńTak, ale nie miałam czasu odpowiedzieć :-) FB praktycznie nie używam. Nie mam tam znajomych, potrzebuję go tylko do korzystania z grup lokalnych żeby coś sprzedać, zapytać ludzi z wioski o dobrego lekarza, sklep czy inne głupoty, których nie znajde na ogólnych stronach :-)
UsuńOk, proszę nie odpowiadać, jeśli nie uznała Pani tematu za interesujący. Nie chciałam zakładać konta tu na blogu, żeby napisać komentarz, a inaczej nie mogłam się z Panią skontaktować. Pozdrawiam. Dorota C.
UsuńTemat może i interesujący ale nie przydatny dla mojej mimo wszystko "typowej" piętnastolatki... W każdym razie nie na tym etapie. Znajomi polecali mi różne rzeczy, które mogły by pomóc... Ja nawet miałam pomysł by poprosić tatę jej koleżanki o prywatne zajęcia yogi i medytacji, bo w jej przypdaku najważniejsze jest zapanowanie nad stresem, ale ona nie chce żadnych "głupich medytacji i żadnych posranych terapii, bo one i TAK NIE ZADZIAŁAJĄ..." a z nastocórkami sie nie dyskutuje - to nie ma sensu najlmiejszego :-)
Usuńprzekazałaś mi tym postem coś bardzo ważnego - trzeba uważać co się mówi
OdpowiedzUsuńTak, trzeba uważać co się mówi. Ja jako osoba empatyczna w sumie od zawsze zwracałam na czyny i słowa uwagę, starałam sie nie ranić nikogo, ale nie zastanawiałm się nad tym głębiej i mimo wszystko wielu rzeczy o ludziach nie wiedziałam. Dziś córka mówi mi otwarcie co ją rani i jakie moje słowa raniły ją w przeszłości, a ja nie miałam o tym najmniejszego pojęcia. Odkąd moje dziecko jest chore i odkąd z nią mnóstwo rozmawiam o tym co czuje, o wiele częściej myślę o konsekwencjach wypowiedzianych słów. Nie raz i nie dwa sama nie raz żartowałam sobie w różnych głupich sytuacjach że "teraz to tylko się pociąć", ale teraz patrzę na to inaczej, bo moja córka mi mówi czasem, że ból psychiczny jest tak okropny iż chciała by się ciąć, by ten ból fizyczny złagodził choć odrobinę cierpienie psychiczne...
Usuń