21 października 2022

Opowieści klientów, czyli tydzień z życia pomocy domowej

 Pan Wróbel 

Tydzień zaczął się od przygody z wróbelkiem. W niedzielę znaleźliśmy w naszym ogródku biednego wróbelka. Nie mógł latać, choć próbował, tylko wywracał się na plecy. Wzięłam go do łapy i obejrzałam z wszystkich stron. Wróbel jak wróbel. Gruby dosyć, najedzony znaczy, żadnych ran, tylko łeb ma dziwnie przekręcony… Doszłam do wniosku, że pewnie przydzwonił w werandę i się mu pomerdało. Wypuściłam go na trawę z nadzieją, że mu może zaraz przejdzie. Kotów nie mamy, a kury kolegują się z wróblami. Heniek Kogut nawet ostatnio z bardzo bliska się przyglądał, co też kolega wróbel je. Dosłownie dziób do dzióbka przystawił i patrzył jednym okiem… Lubią się z wróblami. Podejrzewamy nawet, że Bożena to chyba uznaje je za swoje kurczaki, bo są tak samo brązowe jak ona…

Po kilku godzinach jednak wróblowi się nie poprawiło, dalej wywalał się na plecy przy każdej próbie wzlotu. Włożyliśmy go zatem do pudełka po butach, by sobie krzywdy nie zrobił i pozostawiliśmy w werandzie, bo jakoś mi się ubzdurało, że w niedzielę schronisko nieczynne… Było czynne, ale nic to. 


Rano skoro świt w poniedziałek jednak Młoda włożyła pudełko do kosza na rowerze elektrycznym opatuliwszy je w matę dla świnek dla amortyzacji i powiozła nieszczęśnika do pobliskiego schroniska. Lało wtedy jak z cebra… Tam lało, burza była z piorunami! Ptaszek był dobrze zabezpieczony przed deszczem, ale Młoda przemokła do suchej nitki i ją skóra paliła jak zwykle żywym ogniem.  Wróbla jednak dostarczyła. Pan, który go odbierał, potwierdził moje przypuszczenia, że wróbel wpadł w szybę i wywaliło mu motorykę. Powiedział, że to zwykle samo przechodzi po kilku godzinach lub dniach… Młoda jak zwykle dostała numer, dzięki któremu może sprawdzić w internecie, co się dzieje z dostarczonym zwierzakiem. Z tym, że zanim to się zaktywuje to kilka dni może potrwać… Mamy nadzieję, że ptaszyna pożyje jeszcze trochę na tym świecie, bo kochamy wszystkie ptaki z naszego ogródka.


Z cyklu przychodzi sprzątaczka do roboty…

Sprzątam. Wyszłam na chwilę z domu, by umyć okna. Po chwili wracam, a klientka do mnie:

- Wiesz ty, co on robi?! - Ja wiem, że „on” to jej małżonek, na którego ona zawsze musi solidnie ponarzekać. Czyni to zawsze z przymróżeniem oka i zawsze ze śmiechem, ale historie są czasem niezłe - Wiesz, co on zrobił przed chwilą? No czekaj, ja ci to muszę pokazać - I tu maszeruje w stronę piecyka i rozsiada się na kanapie naśladując małżonka - Siedzi se tu tak. Ja wchodzę z garażu, gdzie robiłam porządek i widzę, że znowu naniósł pełno śmieci na ubraniu. Normalnie złapałam się za głowę i mówię: „no chłopie zlituj się, toż Magda dopiero co tu posprzątała…”. I wiesz co on zrobił?! Obserwowałam go, bo byłam ciekawa, czy to zmiecie…  A on tak! - i tu demonstruje - No zamiótł ten cały syf SKAR-PE-TĄ pod piecyk. I se poszedł z powrotem do ogrodu. Jezu, a ja się nie raz zastanawiałam, skąd aż tyle śmieci się ciągle bierze pod piecykiem. Pierwszy raz to zaobserwowałam. A to ten nogą zamiata! - I chichra się kręcąc głową z niedowierzania.

Dodam tu, że oni są małżeństwem już blisko 50 lat i widać, że są świetną i zżytą parą. Poznali się, gdy ona miała 16 lat… Fajnie się u nich pracuje. A i uśmiać się można nie mało.

Bardzo mi tego wszystkiego brakowało na chorobowym. Wesołych i smutnych historii z życia, plotek, ciekawostek, zabawnych anegdot i żartów opowiadanych przez moich klientów, swobodnych pogaduszek o dupie Maryni. Fajnie znowu tego doświadczyć po takiej przerwie.

Inni klienci opowiedzieli o zastępstwie które otrzymali z biura i z którego bardzo szybko zrezygnowali, by  samemu sobie sprzątać, bo 

- To była miła para sprzątaczy. - Opowiada starsza pani domu - Ale pomoc z nich żadna. Facet głównie chodził za nim. - Tu wskazuje głową na małżonka, czytającego gazetę - I więcej przegadał niż zrobił. 

- Obrazy chciał kupować - Dodaje, uśmiechając się pod nosem, zwykle milczący pan domu

- A faktycznie, pytał kilka razy, czy mógłby kupić jego obrazy… - Pan domu jest artystą i sporo jego prac wisi w domu (nawiasem mówiąc, bardzo ładnych obrazów). - Nie umieli za bardzo sprzątać, a do tego mówili tylko po angielsku. Co prawda oboje mówimy trochę w tym języku, ale wiele wyrazów i zwrotów nie znamy, by swobodnie się porozumiewać z pomocą domową, no i człowiek zwyczajnie lubi sobie troszkę poplotkować przy kawie, a to najlepiej się robi po niderlandzku. Dlatego zadzwoniliśmy do biura i poinformowali, że poczekamy aż wrócisz, a dotąd sami sobie posprzątamy… 

Gwoli wyjaśnienia dodam, że wśród pomocy domowych w Belgii coraz więcej pojawia się panów. Zdarza się nawet, że, tak jak w tym wypadku, klienci otrzymują parę, która pracuje dwie godziny zamiast czterech, ale właśnie we dwoje ogarniają dom. 

U kolejnych klientów dowiedziałam się, że biuro nasłało na nich komornika, bo kobieta nie zauważyła mejla i nie zapłacili faktury na czas. Na szczęście nie trafiło na jakąś biedną starszą panią, tylko roztropną wykształconą młodą kobietę, która zna swoje prawa i która zrobiła awanturę.

Okazało się, że w biurze zapomnieli wysłać upomnienia listem poleconym, jak należy, tylko ups, do komornika im się niechcący zgłosiło ;-) No sorry! Tak wyszło. 

Klienci nie musieli płacić żadnych kosmicznych komorniczych kosztów, tylko normalnie ową nieszczęsną przegapioną fakturę. Co za burdel tam mają! 

Każdy dzień pracy wzbogacał mnie o nowe ciekawostki na temat mojego biura potwierdzając tylko, że pomysł ze złożeniem wypowiedzenia jest bardzo dobrą decyzją.

Od kolejnych ludzi dowiedziałam się, że kilka dni po mojej wizycie u nich, zgłosiła się do pracy moja zastępczyni jak gdyby nigdy nic, bo nikt jej nie poinformował o moim powrocie. Nie mówiąc już o znalezieniu jej nowych klientów (co raczej nie powinno być specjalnie trudne, kiedy brakuje tysięcy sprzątaczek).  Cyrk na kółkach! 

Inną zastępczynię u innego klienta co prawda poinformowali, ale w dosyć niefajny sposób, jak zrelacjonowała mi wkurzona klientka. Kobieta po prostu otrzymała  nagle wiadomość bez żadnego wyjaśnienia w stylu: „Od tego tygodnia nie sprzątasz już u państwa Przykładnych”. Kobieta ogromnie zestresowana zadzwoniła do klientów z prośbą o wyjaśnienie takiej nagłej decyzji. Biedaczka myślała, że jakiś karygodny błąd popełniła i klienci ją wyrzucili. Klientce było przykro z tego powodu, bo sama chciała poinformować pomoc domową przy ostatniej wizycie i podziękować jej pracę, a tu taka głupia sytuacja.

Zastanawiam się, dlaczego tak popularne i ogromne biuro nie dba o to, kogo zatrudnia i nie wymaga od kandydatów jakichś, że tak powiem, podstawowych zasad kultury czy choćby odrobiny ogłady. 

No bo o ile tam zwykłej sprzątaczce można wybaczyć nietaktowne zachowania, czy teksty, szczególnie jeśli jest obcokrajowcem nie władającym sprawnie danym językiem czy nie znającym tutejszych zasad, zwyczajów czy praw itd, tak  już za biurkiem zasiadają raczej ludzie wykształceni i chyba powinno się od nich pewnych rzeczy wymagać, a nie że jakieś prostaczki pozatrudniają i myślą że błyszczą, byle tylko pobić rekord w ilości nowych biur otwartych w ciągu roku…

To były w każdym razie ciekawe dni.

 Aczkolwiek okropnie wyczerpujące. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale miałam nadzieję, że jednak lżej. Cholera, ciężko mi idzie to wdrażanie. I bolesne jest dosyć. Rano to nie wiem, czy się budzę, czy raczej zmartwychwstaję po jakieś śmierci kombinowanej. Bolą dłonie, ramiona, plecy, biodra i kostki. Te ostatnie szczególnie dają się we znaki. Po schodach złażę jak jakaś pokraka, zsuwam się powoli stopień po stopniu na dół. Czasem schodzę tyłem, bo łatwiej. Po płaskim już nawet jakoś idzie. Po 2 godzinach porannego ogarniania swojej chaty udaje się jednak rozruszać i z robotą u ludzi startuję już normalnie. Ale kończę z bólem. Znowu najgorsze są stopy i kostki. Nie wiem, co się z nimi porobiło, bo problemy pojawiły się zanim wróciłam do pracy. Zastanawiam się, czy to jeszcze skutki chemii, czy jeszcze coś innego. Przy okazji zapytam o to jakiegoś konowała… Póki co czekam na dostosowanie się mojego organizmu do okoliczności. 

Ból jednak to nic nadzwyczajnego. Tam samo jest, gdy człowiek nagle za sport intensywnie nagle się zabierze… Z czasem się to zawsze unormuje. Najgorsze jednak ciągle jest zmęczenie. W tym tygodniu w środę miałam jeden bardzo ciężki moment po 3 godzinach pracy. Już myślałam, że zwątpię, poddam się, odpuszczę, nie dam rady, padnę i nie wstanę… Ale to jest tak samo, jak podczas biegu na długi dystans albo podczas walki na macie. Jak się zaweźmiesz, przezwyciężysz, przeczekasz ten moment, ten dół, to to minie i potem spokojnie dobiegniesz do mety. Tak było i tym razem. Dokończyłam sprzątanie domu uczciwie. 

Dopiero potem w domu padłam. Młody do mnie dołączył i po nasmażeniu sobie frytek zalegliśmy pod kocem i oglądnęliśmy razem Cujo, stary ale wciąż jary film. Przerabiam z Młodym ekranizacje Kinga, bo uważam, że już dorósł. W zeszłym tygodniu bodajże, obejrzeliśmy Christine. W sam raz dla takiego jak nasz dziesięciolatka. Trzyma w napięciu, ale nie przeraża. Wcześniej jeszcze obie części „To”. Mądre wartościowe filmy. Chcemy obejrzeć Mgłę (ja już z 5 razy widziałam, ale jeszcze kilka razy mogę), „Smętarz dla zwierząt” i „Dzieci Kukurydzy”. „Lśnienie” wykreśliliśmy, bo po obejrzeniu zwiastuna Młody oznajmił, że to będzie dla niego za straszne. 

Znowu chodzę spać o 19tej. Niby idę poczytać książkę w naszym super wygodnym łóżku, ale po dwóch stronach oczy mi się zamykają, łeb opada i nic z lektury nie rozumiem. Śpię po 10 godzin i bardzo niechętnie opuszczam wyrko o szóstej. 

Problemy zębowe sytuacji nie ułatwiają. Coś chyba poszło nie tak z tym usuwaniem zęba mądrości, bo ciągle mam trochę spuchnięty pysk. Wydawało się z pierwa, że wszystko idzie dobrze, bo z każdym dniem było lepiej. Aż nagle w zeszły piątek zaczęło mnie znowu trochę boleć, a w sobotę spuchło. Dzwoniłam do szpitala, ale mojego dentysty akuracik nie było. Nie udało się też złapać go przez telefon. Powiedzieli, że jakby co, to żeby do rodzinnego lekarza pójść… No w weekend to chyba do dupy na raki… A w poniedziałek poszłam do roboty, bo już ani tak bardzo nie bolało, ani tak bardzo nie było spuchnięte.  Ogólnie jednak szczęka ciągle jest trochę spuchnięta i trochę obolała. Może jednak tak ma być…? Po poprzednim zabiegu wszak też wiele tygodni trwało zanim przestało boleć. Po niedzieli mam do kontroli, to się okaże…

Wierzę jednak, że z czasem wszystko wróci do normy. Byle do świąt. Po Nowym Roku już powinno być normalnie.

Szkoła pełna niesprawiedliwości

W czwartek Młody wróciwszy ze szkoły już od drzwi zawołał z oburzeniem:

 - Dziś ponad  40 minut lekcji spędziłem na korytarzu!

- Łał! Za co cię meester wywalił? - Pytam.

- Za nic! To Gabi i Seppe się wydurniali.  Seppe udawał, że zjada linijkę. Ale to mnie meester wyrzucił z klasy. I jeszcze powiedział, że następnym razem pójdę do dyrektorki. Potem jeszcze meester powiedział, że jak mnie nie było, to Gabi i Seppe siedzieli spokojnie… No pewnie, że siedzieli spokojnie. To oczywiste! Przecież się bali, że wtedy ich też wywali z klasy! 

- Nie mogłeś powiedzieć tego meesterowi?

- Taa, to bym poszedł do dyrektorki za dyskusje z nauczycielem! …No a jak tam siedziałem, to ludzie z piątej przechodzili i pytali, za co siedzę na korytarzu. Powiedziałem, że za nic… 

- To może poproś meestera, żebyś mógł siedzieć sam…?

- Ale ja nie lubię siedzieć sam! Wtedy jak czegoś nie wiem, to nie mam kogo spytać. No i fajnie jest siedzieć z Gabi i Seppe…

- No to może ucz się panować nad śmiechem…

- To jest niemożliwe. U mnie da się nad tym zapanować…

Lubię te codzienne szkolne opowieści Młodego i jego refleksje nad światem i sobą samym. Uwielbiam z nim dyskutować, nawet jak tematy i emocje nie są zbyt łatwe. A może szczególnie wtedy. Razem szukamy rozwiązań i pomysłów,  starając się zrozumieć i znaleźć wyjaśnienie ludzkich zachowań i decyzji. Czasem do dyskusji dołącza starsza siostra dzieląc się z bratem swoim doświadczeniem i sprawdzonymi pomysłami. A i tacie zdarza się podrzucić jakąś uwagę i przedstawić męski punkt widzenia. Najstarsza też czasem się przyłączy. Bo trzeba wam wiedzieć, że ostatnimi czasy Nasza Piątka świetnie się ze sobą dogaduje i świetnie się ze sobą wszyscy czujemy. 

Trójca Nieświęta to bardzo zgrana paczka. Oni nigdy się ze sobą nie kłócą, nie wyzywają ani nie biją, choć jeszcze parę lat temu różnie było... Przezbywają się, droczą, robią sobie psikusy, żartują. Razem pieką ciastka i smażą naleśniki, myślą też o drugim gotując czy idąc na zakupy. Wspólnie troszczą się o kury i świnki. 

U nas w domu nikt na nikogo nie krzyczy, nikt nikogo do niczego nie zmusza, nie ma kar, kontroli ani żadnych wymuszanych na drugim obowiązków, a dom funkcjonuje sprawnie napędzany naturalną odpowiedzialnością, wzajemnym zaufaniem i zrozumieniem,  humorem, przyjemnością tworzenia i działania dla dobra wspólnego. Nasz dom jest miejscem, gdzie każdy z nas może czuć się  komfortowo i bezpiecznie, gdzie odnajdujemy spokój i radość, ciepło i zrozumienie. Moja rodzina jest najlepszą rodziną na świecie. Razem jesteśmy silni i gotowi najgorszym potworom stawić czoła. 




7 komentarzy:

  1. Caly czas czytam, podziwiam, zdrowia zycze i trzymam kciuki, Pozdrowienia, monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, nawet się zastanawiałam, czy tu jeszcze zaglądasz. Fajnie, że się czasem odzywasz. Pozdrowionka i również wszystkiego dobrego 🍀

      Usuń
  2. Bardzo ciekawe historyjki, niemal egzotyczne!
    Kiedyś z koleżanką sprzątałyśmy małe kasyno, płacili dobrze i historie tez się trafiały ciekawe.
    Podziwiam, że po takim leczeniu masz siłę na wyczerpującą i dla zdrowego pracę.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się ma uszy i oczy otwarte, to zawsze coś ciekawego się wyłapie ze zwykłego życia i wcale nie trzeba nigdzie daleko wyjeżdżać ani filmów oglądać… No ale Tobie nie muszę przecież tego tłumaczyć, bo wystarczy na Twojego bloga zajrzeć…
      Nie wiem natomiast, czy jest co podziwiać jeśli o mnie chodzi, bo wydaje mi się, że każdy jak najszybciej chce wrócić do roboty w takich okolicznościach, bez względu na to jaka by ta robota nie była… Jak dajesz rady pracować i normalnie funkcjonować, to znaczy, że nic ci nie jest, nie jesteś chory… Jak uświadomisz sobie,, że w każdej chwili mogą ci powiedzieć, że twoje dni są policzone, to tym bardziej chcesz żyć normalnie jak gdyby nigdy nic i nie myśleć o tym… z nadzieją, że jednak nie powiedzą. Ból i zmęczenie oznacza, że żyję, a każdy przepracowany dzień i uczciwie wykonana robota daje mi satysfakcję i radość z powrotu do normalności… Dla mnie (i wielu innych chorujących - jak słyszę) każdy dzień na takim chorobowym to oznaka słabości, bezużytecznosci, początku końca… Co innego jakaś tam grypa czy złamana noga, gdy choroba ma wyraźną granicę, a co innego choroby przewlekłe i potencjalnie śmiertelne… Robota nawet ciężka jest lepsza niż siedzenie w komforcie i rozmyślanie nad kruchością życia 🤓

      Usuń
  3. Fajowskie kurki macie :)
    W tydzień po drugiej radioterapii ze zdumieniem odkryłam że nie potrafię już biegać, zaczęłam mieć także problemy z wchodzeniem po schodach. Jakiś czas później zaczęły mi puchnąć śródstopia i pojawiło się odczucie jakbym końcówki stóp trzymała w imadle. Opowiadałam o tym lekarzom jednak oni nie bardzo wiedzieli o czym mówię. Dopiero po kilku latach usłyszałam diagnozę, osłabione mięśnie nóg i neuropatia stóp.
    Neurolożka powiedziała mi że nowotwory osłabiają mięśnie, swoje także dorzuca radioterapia, a jeszcze więcej ponoć chemia, ja chemii nie miałam.
    W zależności od życiowych zawirowań, moja aktywność fizyczna była zróżnicowana, więc i dolegliwości odczuwałam w różnym natężeniu.
    Obniża to znacznie mój komfort życia, to nie narzekanie to po prostu moja rzeczywistość :)

    Życzę Ci aby twoje raczysko już definitywnie poszło sobie precz!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie piszesz.Pozytywna,fajna dziewczyna z ciebie dajesz do myślenia.Dzieki za tę historyjki .
    Zdrowia życzę i sił
    Elzbieta Magda C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa. Pozdrowionka. Autorka

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko