Każdego dnia zaraz po wstaniu z łóżka odsuwam żaluzje i spoglądam za okno, by ocenić stan pogodowy i swoje możliwości co do dopłynięcia do brzegu kolejnego dnia. Gdy widzę czyste niebo (a to da się zobaczyć nawet po ciemku), szanse wydają się większe, a podróż wesoło się zapowiada. Gorzej, gdy do okna pukają ciężkie chmury i sikają po szybach. Wtedy ma się chęć zrobić w tył zwrot i na powrót przykryć się kołdrą. Nie lepiej wcale, gdy świat pokryty jest szronem, bo choć to lepiej od pluchy wygląda, tak sam widok już mrozi szpik w kościach.
poranny widok z okna |
inny widok z okna |
ścieżka rowerowa - droga do pracy |
ścieżka rowerowa - inna droga do pracy |
Czasem bywa też tak jak w zeszłą niedzielę... Spojrzawszy przez okno, zobaczyłam błękitne niebo i uśmiechnięte słońce. Pomyślałam od razu ,że fajnie by było wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza i energii słonecznej. Moje drugie ja jednak podszeptywało, by jednak otworzyć Netflixa, chipsy i piwo...
Ostatecznie jednak promienie słoneczne tak nachalnie się pchały przez okna, że w końcu wzięłam aparat i poszłam poszukać dowodów na zbliżanie się wiosny...
Słońce kłamało!
To błękitne niebo i uśmiechnięte promienie to oszustwo!
Wcale nie było tak ciepło, jak się wydawało przez szybę! Idę sobie, rozglądam się za jakimś kwiatkiem, a tu widzę, że wrony lecą do tyłu... Patrzę po sąsiedzkich ogródkach i widzę, że pranie w poziomie wisi... Dobrze, że czapkę założyłam, bo by mi resztę kłaków wydarło... Rękawiczek nie wzięłam, bo dałam się nabrać na to fejkowe ciepło, przeto ręce mi do aparatu zaczęły przymarzać. Obeszłam zatem tylko dzielnię wkoło raźnym krokiem, tu i tam naprędce cykając fotkę, po czym wróciłam do domu i poprosiłam maszynę o gorącą kawę...
Wiosnę znalazłam... zatem opłaciło się wyjść.
ściażka w stronę centrum wsi |
gromada rowerzystów w oddali za końskim pastwiskiem |
mój prywatny krokus przydomowy |
Chwilę później wsiedliśmy do Insygni i pojechaliśmy do pobliskiego kina. Jakież było nasze zdziwienie, gdy wparowaliśmy z zapasem popcornu i chipsów na salę, a tu prawie komplet. Udało nam się 4 miejsca w ostatnim rzędzie wypatrzeć i rozsiedliśmy się wygodnie. To małe stuletnie kino podmiejskie z dwoma salami. Lubimy tam chodzić, bo bilety są o wiele tańsze w porównaniu z wielkomiejskimi kinami, a i kibel za darmo, nie jak w tych dużych, że nawet za sikanie haracz ściągają...
Premiery i bardzo popularne filmy ściągają tłumy i czasem trzeba na zewnątrz na chodniku w kolejce do kasy czekać, ale często na sali jest tylko kilka osób. Raz poza nami tylko ze 4 ludzia było, co było świetne - taka cisza i spokój...
Obejrzeliśmy drugą część Kota w Butach oczywiście po niderlandzku. Świetna baja.
W tym tygodniu okropnie nie chciało mi się wstawać do roboty. Nawet piękne wschody słońca nie poprawiały sytuacji. Bo było zimno. Obrzydliwie zimno. A ja nienawidzę zimna! Zimno zabiera mi dużo energii, bo mój organizm ma jakieś przestarzałe ogrzewanie, co dużo paliwa potrzebuje, a jak zużyje wszystko na ogrzewanie, to brakuje mi na robotę i myślenie. Co oznacza, że szybko się męczę i robię się śpiąca. W konsekwencji robota mi idzie jak krew z nosa... Nawet nie chce mi się chcieć...
W środę na lekcji przysypiałam i ciężko mi szło zrozumienie czegokolwiek, nawet prostych poleceń... Niemniej jednak uważam, że ten kurs będzie wielce przydatny i trochę sobie powtórzę, trochę nowych rzeczy nauczę. Nawet jak połowę ogarnę, to zawsze to coś, zawsze krok do przodu...
Sukces mionionego tygodnia to 5 przysiadów.
Pomyślicie pewnie, że też mi sukces. No normalnie klękajcie narody, bo młoda baba czterdziestopięcioletnia zrobiła pięć przysiadów... Taaa, był taki czas, że i ja na rozgrzewkę machałam po 50 przysiadów, brzuszków i pompek, co teraz wydaje mi się takie osiągalne jak wycieczka na Księżyc. Nigdy nie przyszło by mi do głowy, że przyjdzie taki czas, w którym zrobienie jednego przysiadu będzie dla mnie powodem do świętowania. Operacje, chemia, naświetlania, piguły i sam kolega rak... to całe gówno zmasakrowało mi ciało nie do poznania. Serio do nie dawna nie byłam w stanie rano wykonać jednego pierdolonego przysiadu. No nie dawało się ani kucnąć, ani tym bardziej powstać. W robocie czasem muszę coś na dole umyć, odkurzyć itp i wtedy muszę kucnąć... W dzień jest lepiej niż rano, ale często zdarza mi się krzyknąć AŁA!, gdy się zapomnę i nagle sobie przykucnę. No bo boli. Kolańska są sztywne i nie chcą współpracować skubane. Gdy dłużej muszę przyziemne sprzątanie wykonywać, klękam na kolana, bo dłuższa pozycja kucająca jest niedowytrzymania. Wstawanie to już w ogóle jaja jak berety... Nawet szkoda słów na to...
Ale, proszę państwa, ja co jakiś czas rano uparcie sprawdzam, czy już... Sprawdzałam, po każdej operacji i w końcu mogłam znowu zacząć codzienną poranną gimnastykę w taki czy inny sposób... Podczas chemii jednak dałam se z gimnastyką siana...
Jakiś czas temu zaczęłam robić rano gimnastykę stóp, by łatwiej móc schodzić po schodach. Zawsze to jakiś początek. Kolana nie współpracowały, wszystko inne też bolało za bardzo, by robić coś więcej, ale w tym tygodniu udało mi się najwpierw zrobić 3 przysiady i parę innych ćwiczeń z mojego standrdowego repertutaru, a pod koniec tygodnia doszłam, panie, już do pięciu. Brawo ja! Na prawdę się z tego cieszę, bo to oznacza, że się poprawia wydolność moich stawów... Wydaje mi się, że w ogóle wszystkie lepiej pracują, choć nadal mnie wszystko pobolewa, czym by nie ruszył...
W tym tygodniu otrzymaliśmy też wreszcie termin pierwszej wizyty u psychologa dla Młodego odnośnie badania w kierunku autyzmu. Psycholożka przepraszała w mejlu, że terminy się opóźniły, bo ktoś jej w rodzinie zmarł i miała wolne... Życie.
Mamy wizytę na połowę marca dopiero, ale przynajmniej jest już ustalona, to można spokojnie czekać.
Nie udało mi się natomiast dodzwonić do szpitala, gdzie chciałam umówić wizytę dla Młodej na usuwanie zębów mądrości. Dentysta polecił nam szpital w Sint-Niklaas, że tam dobrze robią i że bez wątpienia wezmą pod uwagę autyzm i nadwrażliwość Młodej... Najpierw jednak sam spytał, gdzie będziemy szli, a ja powiedziałam, że chyba do Dendermonde, tam gdzie ja miałam robione ostatnio... a ten - Ja bym jednak odradzał, nie ufam im... - mówi - Tobie powinni byli delikatniej to wszystko robić, a co, jak harpagany potargali...
A do Sint Niklaas ciężko się dodzwonić... Spróbuję wysłać e-mail z prośbą o umówienie spotkania... Już nie raz się przekonałam, że to najlepszy sposób, by dopchać się do specjalisty w szpitalu.
Młoda śmiała pół dnia z tego "nie ufam im" :-) Już wspominałam chyba, że nasz dentysta to taki wesoły przesympatyczny dziadek. Uwielbiamy u niego pokazywać paszczę. Do każdego mówi, jak do dziecka ze spokojem i troską wszystko tłumacząc. Młoda miała dwa małe ubytki powstałe podczas noszenia aparatu i zaczął jej wiercić, ale zobaczył że coś nie tak, więc przerwał i pyta, czy boli. Gdy Młoda kiwnęła na tak, od razu wyjął strzykawkę i znieczulił. I jeszcze się upewniał, czy na pewno już nie boli . U niego nie ma prawa nic boleć. A jak boli odrobinę albo czujesz dyskomfort, to cały czas przeprasza... Przefajny i przemiły facet.
Młodego ostanio bolało, ale potem mówi, że i tak lubi do Krisa chodzić, bo to fajny dentysta.
Udało mi się też w końcu w tym tygodniu pojechać do swojego biura po paczkę z odzieżą roboczą. Jaka byłam zaskoczona, gdy konsultantka dała mi wielgachne pudło. Kurde, nie dała bym rady tego wziąć na skuter. Nawet z Młodą. Wypakowałam zatem i upchałam do kufrów. Dużo tego. Otrzymałam 10 koszulek, 3 fartuchy (wcześniej już 2 dostałam), bluzę polarową (drugą dostałam wcześniej), kamizelkę odblaskową, buty, 2 paczki rękawiczek jednorazowych (razem 200 sztuk) i 5 sztuk zwykłych... Jak pracuję 7 lat, tak pierwszy raz dostałam sensowne ubrania robocze i to w takiej ilości... Co potwierdza słuszność zmiany biura. Nie kłamali też co do premii za każdego nowego klienta, a każdy mój klient był dla nich nowy. Zarobiłam na tym 350 euro! Za to sobie ten chromebook kupiłam.
Z dorobku minionego tygodnia należy wymienić jeszcze kilka pudełek starych puzzli, które otrzymałam od klientów. Będzie układane! Same piękne, choć troszkę już pewnie wyblakłe krajobrazy. Fajnych mam klientów c'nie?
Sunny |
a z tyłu wróbel... |
Bardzo fajny wpis, miłośniczką kur i swinek zdecydowanie nie jestem, gratulacje z okazji coraz lepszej kondycji.
OdpowiedzUsuńJednak 5 swiniaczkow to calkiem sporo! Urocze sa!
OdpowiedzUsuńCiesze sie, ze zauwazasz jakies zmiany w kierunku zdrowia i lepszego samopoczucia!
Zdjecia jak zwykle swietne! Posmialam sie tez. Dzieki!
Słonce bywa zdradliwe, to samo przez okna samochodu, wychodzisz z auta, a tu ziąb straszny...
OdpowiedzUsuńŁadne masz widoczki, no i wiosna pcha się pełnymi garściami.
Wyposażenie w nowej firmie całkiem spoko!
ooo to ja na razie nie mam problemów z ćwiczeniami i aktywnością bo nawet mi się udaje robić cały czas biego-marsze po 5 km no ale ja jeszcze przed radio i bez leków które wyrąbią mi stawy. Niestety stanęłam w miejscu bo po operacji musiałam wrócić na drugą po miesiącu bo za mało coś wycięli. I znowu czekam na wyniki.
OdpowiedzUsuńBTW: jesteśmy równolatkami ??? być to nie może :O
Fajna taka czarna kura.