Jak żyje się dalej z diagnozą raka...? Czasem mówię "po raku", ale to tak nie działa. Moim zadaniem nie ma czagoś takiego jak życie PO raku. Na pewno nie na takim etapie. Jeśli raz otrzymało się diagnozę, to żyje się Z RAKIEM. Jestem PO operacjach. Jestem PO chemioterpaii. Jestem PO radioterapii. Te procesy zostały zakończone. Badania różne stwierdzają, że na ten moment w moim organiźmie nie stwierdza się obecności raka, ale nie znaczy to, że go tam nie ma... Gdyby lekarze uważali, że jestem po raku, to nie łykałabym codziennie pigułki ani nie chodziłabym raz w miesiącu po zastrzyk w ramach terapii antyhormonalnej, która ma trwać co najmniej 5 lat. Nie sprawdzali by też co 3 miesiące mojej krwi ani nie prześwietlali by mi raz na rok cycka ani innych części ciała, by zobaczyć, czy tam nic nie wyrosło... Mówią, że dopiero po 5 latach można zacząć określać swój status jako "PO RAKU". To tak tytułem wstępu...
2 lata temu o tym czasie, czyli w grudniu 2021 byłam początkującym rakowcem i szykowałam się mentalnie do drugiej operacji, czyli mastektomii oraz zgłębiałam temat raka piersi w ogólności. Nic na ten temat nie wiedziałam, bo wcześniej mnie to nie dotyczyło. Dziś wiem bardzo dużo, ale wiele jeszcze ciągle nie wiem.
Ten rok minął mi na uczeniu się życia z rakiem, a trzeba wam wiedzieć, że to wcale nie jest takie samo życie, jak było przed diagnozą. O nie! Można rzec, że uczę się żyć od nowa na zupełnie nowych zasadach, bo stare nagle z dnia na dzień przestały obowiązywać. Stare metody stałe się nieprzydatne i niefunkcjonalne. Jednym słowem świat stanął na głowie, potem runął, a teraz jestem w trakcie mozolnej jego odbudowy.
W sumie to wszyscy uczymy się żyć od nowa, bo to że JA otrzymałam diagnozę nie znaczy przecież, że tylko mnie to dotyczy. Mieszkam wszak z Małżonkiem i Resztą z Piątki, więc ich moja diagnoza też dotyczy...
Któregoś dnia obudziłam się i z zaskoczeniem stwierdziłam, że oto mamy grudzień, co oznacza, że oto znów kolejny rok nam minął. Moja pierwsza myśl była taka, że znowu minął szybko i że był nieciekawy, ponury, męczący, no jednym słowem
Wtedy pomyślałam sobie, że zawsze robiłam na blogu jakieś fajne podsumowania i że zawsze tyle pozytywnych rzeczy miałam do napisania, ale w tym roku chyba odpuszczę sobie podsumowanie, bo to by była długa lista narzekań i utyskiwań... Nie dało mi to jednak spokoju. Otwarłam sobie galerię zdjęć, przeskrolowałam swojego instagrama oraz niniejszego bloga i tak oto moim oczom ukazała się kolorowa kolekcja fantastycznych przygód i niesamowitych atrakcji.
Jak to dobrze jest lubić robić zdjęcia wszędzie, wszystkiemu o każdej porze! No dobra, nie przesadzajmy z tą euforią.
Zaczął się zimno, ale widoczki były wtedy ładne...
Na początku roku od jesieni roku wcześniejszego chodziłam do pracy. Cieszyłam się przeogromnie, że było mi dane do tej pracy powrócić, że moje uciążliwe leczenie się zakończyło, że znowu widuję moich klientów, z którymi się byłam przecież zaprzyjaźniłam przez te kilka lat u nich pracy. Jednak sprzątanie i dojazdy do klientów przychodziły mi z wielkim trudem. Byłam coraz bardziej i bardziej zmęczona, stawy i mięśnie coraz bardziej odmawiały mi posłuszeństwa, aż w końcu dotarłam do takiego momentu, że padłam i nie mogłam się podnieść. Osiągnęłam granice swoich możliwości fizycznych.
I wtedy jednego zwykłego marcowego dnia nagle zawalił się mój świat.
Wówczas dokonałam czegoś ważnego z czego jestem dumna: poprosiłam o pomoc! Co jest takiego niby niesamowitego w proszeniu o pomoc? Ano to, że wielu nie potrafi tego zrobić. Ja też nie potrafiłam... ale znalazłam się pod ścianą. Słaba. Zagubiona. Bezradna. Nie wiedziałam, co robić i wtedy stwierdziłam, że nie mam przecież nic do stracenia, bo gorzej już nie będzie. Napisałam e-mail do psycholożki i poszłam na wizytę... i tak się zaczęły zmiany...
To był przełomowy rok. Postanowiłam pójść zupełnie inną drogą, niż kroczyłam dotąd.
Mając 46 lat zaczęłam nowy okres w moim życiu.
Mając 46 lat i diagnozę raka odważyłam się dokonać zmian i spróbować czegoś nowego. Mówcie sobie co chcecie, ale dla mnie to WIELKA SPRAWA.
Najpierw poprosiłam onkologa o dłuższe zwolnienie lekarskie przyznając się w ten sposób do porażki, do błędu, do słabości, co w moim przypadku bynajmniej oczywiste i proste nie jest, bo nie jestem typem, który łatwo się poddaje.
Zaraz jednak zaczęłam szukać innych rozwiązań i możliwości. Skontaktowałam się z instytucją wspierającą ludzi z rakiem na rynku pracy .
Potem ja czterdziestosześcioletnia baba napisałam swoje pierwsze CV po niderlandzku, wysłałam je do dwóch bibliotek i do obydwu zostałam zaproszona na rozmowy kwalifikacyjne, co jest dla mnie nie małym sukcesem, mimo że pracy nie dostałam, bo to dla mnie milowy krok. Ważny życiowy krok w nowym nieznanym kierunku.
A potem zrobiłam coś jeszcze bardziej szalonego jak na babę w takim wieku i z taką diagnozą - zapisałam się do szkoły na cały długi rok. Powiedzmy sobie szczerze, bałam się tej swojej niecodziennej i dosyć szalonej decyzji. Miałam mnóstwo wątpliwości i obaw. Dziś mogę rzec, iż decyzja to była bardzo dobra.
Zrobiałam coś szalonego, odważnego, niemożliwego i okazało się, że to jest fajne i przyjemne, choć też dosyć trudne i stresujące.
Dzięki temu szalonemu pomysłowi przekonałam się po raz kolejny, jakiego wspaniałego mam partnera. Małżonek wspiera mnie w tym dzikim przedsięwzięciu z całych swoich sił. Znowu zaczął ciągnąć nadgodziny i pracować prawie ponad swoje siły, bym ja mogła chodzić do szkoły i się uczyć nowego zawodu. Nasza sytuacja finansowa jest bardzo niestabilna i te okoliczności (mój rak, autyzm, depresja, adhd, ptsd dzieci) są dla nas bardzo ciężkie do udźwignięcia, ale damy rady, bo razem jesteśmy wielcy i mocni. Małżonek nie tylko ciężko pracuje, ale też mnóstwo rzeczy po pracy w domu robi, a do tego cierpliwie wysłuchuje mojego niekończącego się biadolenia i relacji ze szkoły czy stażu.
W tym roku staliśmy się wszyscy jeszcze bardziej sobie bliżsi, jeszcze lepiej się wzajemnie rozumiemy i jeszcze bardziej się szanujemy i wspieramy. Będąc z moją Piątka czuję wielkie szczęście i siłę.
Ale na tym przecież nie koniec. Jestem Matką Trójcy Nieświętej, a Trójca też wkroczyła na nowe ścieżki w tym roku.
Najstarsza ma 21 lat i autyzm oraz ADHD. Jej życie jest trudniejsze niż większości jej rówieśników.
Ale ta oto Moja Dorosła Córka w tym roku przepracowała uczciwie i legalnie pół roku po wcześniejszym półrocznym stażu, co razem dało jej rok pracy. Przy tym zaznaczyć należy, że pracowała w normalnym zakładzie pracy, a nie w zakładzie pracy chronionej, co daje jej całkiem dobry start na rynku pracy i dobry pierwszy wpis w CV.
Pracowała u tapicera i była dobra w tym co robi, tylko zdrowie nie pozwalało jej wykonywać tej pracy jak należy i ogromnie ją ta praca wyczerpywała fizycznie.
W tym roku otrzymała diagnozę ADHD, co być może zmieni jej życie na lepsze, gdy zacznie brać leki, ale już sama wiedza człowiekowi daje wiele, bo przynajmniej wie, dlaczego nie wszystko jest takie, jakie być powinno.
|
samolotem |
W tym roku Najstarsza ponadto po raz pierwszy poleciała samolotem i wybrała się razem z Młodszą Siostrą na wakacje do Polski, gdzie spotkała się z chłopakiem poznanym przez internet i spędziła z nim cały tydzień. Ludzie, to przecież niesamowita sprawa!
To już druga osoba poznana przez internet, z którą udało jej się spotkać w realu. To wszystko znaczy przecież, że mimo tak wielkich trudności, mimo autyzmu i ADHD cholernie utrudniających życie, można znaleźć sposoby, by dobrze i fajnie żyć.
To znaczy też, że nie trzeba być takim samym jak większość ani żyć tak samo jak większość, by zbudować sobie fajne, dobre i ciekawe życie.
To wszystko jest też dla mnie wielkim powodem do dumy i do radości. Dodaje mi to wiele otuchy.
Moja Druga Dorosła Córka w tym roku też wykazała się i to nie raz swoją dorosłością. Zacznę od tego, że w tym roku widać było w jej działaniach sporo radości i optymizmu. To jest piekne i cudowne! Nie znaczy to, że wygrała z suką depresją. To tak nie działa. Suka czai się i czasem ją dopada, ale Młoda jest coraz silniejsza i coraz mniej się daje. Umie walczyć z tą niemiłą suką. Ma też znowu dobrego psychiatrę i zaczęła brać nowy lek przeciwdepresyjny...
Ma też grupę superowych kumpli, z którymi spędza wiele godzin przed ekranem lub telefonem. Gadają, grają, śmieją się. Tamci mieszkaja w Polsce i w tym roku zaczęli studia w różnych miastach, ale ciągle są razem. To jest wspaniałe! Jesienią spotkali się wszyscy w Krakowie, gdzie razem zwiedzali i szwędali się po mieście i po barach.
Poza tym Młoda w tym roku żyła już oficjalnie jako wegetarianka, co jest wcale nie łatwą drogą życiową, szczególnie w jej sytuacji, gdy autyzm już sporo dietę ogranicza i utrudnia. Szanuję jednak jej drogę i podziwiam wytrwałość i siły.
|
Kraków... |
Młoda też ma autyzm, a poza tym dyspraksję, PTSD i depresję. Jej życie jest też cholernie trudne i uciążliwe z tymi wszystkimi dolegliwościami, ale walczy i dzielnie stawia czoła przeciwnościom losu.
Na początku roku próbowała ciągle szukać pracy. Jeden dzień np przepracowała w pobliskiej fabryce, ale niestety nie dała rady więcej, bo ból skóry rąk był już po jednym dniu nie-do-wy-trzy-ma-nia. Potem zaczęła działać i szukać wsparcia w urzędach. GTB jej póki co nie pomogło jakoś znacząco. Zasugerowali jej tylko złożenie dokumentów o uznanie niepełnosprawności. Złożyła, ale ciągle czekamy na odpowiedź...
Utknęła więc trochę, ale właśnie tupnęła nogą i działa! Pisze mejle, chodzi na spotkania, szuka pomocy finansowej i walczy o swoje. Jestem z niej piekielnie dumna!
Ona wspiera też ciągle swoje rodzeństwo. Starszej siostrze pomaga z ogarnianiem administracji, towarzyszy jej w wizytach u lekarzy i w urzędach, kupuje dla niej bilety na pociąg czy samolot. Jest jej aniołem stróżem i jest w tym naprawdę dobra.
Troszczy się też o Młodszego Braciszka. Smaży mu naleśniki, pomaga w lekcjach, razem uczyli się do egzaminów, razem pieką ciasteczka, opiekują się zwierzątkami, a i zaprasza czasem braciszka do wspólnej gry ze swoimi kumplami.
Ba, czasem to Cała Trójca razem gra w internecie, przy czym Młody zaprasza jeszcze swojego ulubionego starszego kuzyna (kuzyn Młodego nie jest kuzynem dziewczyn) i jest zabawa na całego. Uwielbiam patrzeć i słuchać jak mądrzy młodzi ludzie wykorzystują potencjał internetu i jak się w tym doskonale odnajdują. Ta wspólna zabawa Mojej Trójcy z zapraszeniem każdy swoich znajomych do jednej gry i wspólne międzynarodowe gadanie grupowe to też odkrycie tego roku. Moje odkrycie, bo młodzi to dawno wiedzą, że tak można i że to jest fajowskie.
No i Nasz Młody. U niego też dużo się wydarzyło w tym roku.
Skończył szkołę podstawową rok wcześniej i ze świetnymi rezultatami.
|
szósta klasa żegna szkołę podstawową |
Po czym dostał się do wybranej szkoły średniej do klasy inżynierów i co najważniejsze bardzo szybko się w niej odnalazł i doskonale się w niej czuje, ciągle osiągając dobre wyniki. Napisał też pierwsze w swoim życiu egzaminy i otrzymał z nich dobre rezultaty. Toż to same sukcesy!
|
rowerem do szkoły |
Ponadto Młody dojeżdża codziennie do tej szkoły 5 km rowerem z ciężkim tornistrem i nie tylko sobie świetnie z tym radzi, ale też polubił te dojazdy i rower. Wyrósł znacznie, a dzięki dojazdom wzmocnił mięśnie. Poza rowerowaniem ćwiczy też systematycznie w domu z hantelkami i inne tam ćwiczenia uprawia.
Kolejnym jego tegorocznym osiągnięciem jest nauka pływania. Ba, nie tylko nauczył się pływać, ale też skakać do wody, a do tego pływanie polubił i jeździ na basen systematycznie z dawną klasową koleżanką.
Co w tym wszystkim jest bardzo ważne, to fakt, że Nasz Jedenastoletni syn całkowicie dobrowolonie i nieprzymuszenie dba o swoją kondycję fizyczną, uprawia sport, wychodzi z domu na rower sam lub z kolegami, a tatę wyciąga na piłkę. Nikt go do niczego nie zmusza. W czasie wolnym może robić dosłownie, co chce, a w swoim pokoju ma wypasiony komputer, telefon, Play Station, Netflix, ale ten Młody Człowiek sam doskonale potrafi sobie podzielić czas pomiędzy naukę, odrabianie zadań, granie w gry, oglądanie filmów oraz wyjścia na rower czy basen. Nikt mu, tak samo jak dorosłym córkom, niczego nie dyktuje, nie zabrania, nie nakazuje ani nie zakazuje, a co najwyżej podpowiada i chwali. One tak same z siebie potrafią użytek robić z tego, co mają pod kopułkami.
Wiele radości sprawia mi pisanie o tym wszystkim, bo to ja jestem Matką tych superowych dzieci, tej Trójcy Nieświętej, która cały ten rok udowadniała mi i Małżonkowi na każdym kroku jakie z nich kozaki, skurczybyki, nicponie, mądrale, świrusy, wesołki, żartownisie, łapserdaki, czyli jednym słowem Wspaniali Młodzi Ludzie.
W tym roku trochę też nowych miejsc zobaczyłam.
Co jakiś czas łapię się na narzekaniu jak to my teraz nic niczego nigdzie, a potem biorę swój telefon do ręki, zaczynam skrolować galerię zdjęć i otwieram szeroko oczy ze zdziwienia, bo się okazuje, że w sumie to jednak coś, gdzieś, z kimś i po coś...
|
Gent |
Na początku roku byliśmy całą rodziną w Gandwie na zamku, co wszystkim nam się bardzo podobało. Do tego zjedliśmy tam pyszny obiad w fajnej knajpie.
Razem z Młodym zwiedziliśmy opuszczone więzienie w pobliskim miasteczku, co było wielce pouczające.
Z Młodym wybraliśmy się też jednego pięknego dnia do Boom na skuterową wycieczkę, gdzie szukaliśmy w lesie
troli.
Tydzień letnich wakcji spędziłyśmy w Amsterdamie, co można sobie
tu i
tu pooglądać dla przypomnienia.
Pod koniec roku jeszcze muzeum pociągów miałam okazję zwiedzić i to z nowymi znajomymi z klasy internetowej.
Pomiędzy tym wszystkim były jeszcze jakieś drobniejsze zwiedzania przy okazji załatwiania różnych formalności w urzędach znajdujących się w miejscowościach, w których gościliśmy po raz pierwszy. Wszak zwiedzanie miasteczka odległego o 20 km od miejsca zamieszkania wcale nie jest gorsze od zwiedzania miejsc odległych.
Reasumując ten rok wcale nie był jakoś specjalnie jałowy jeśli idzie o zwiedzanie i poznawanie nowych miejsc.
|
opuszczone więzienie |
|
Amsterdam |
|
Amsterdam |
Boom
W tym roku kupiliśmy Młodemu porządny mikroskop, dzięki któremu mogliśmy pozwiedzać też otaczający nas cudny i magiczny mikroświat. Ileż pięknych i niesamowitych odkryć żeśmy dokonali, a co zabawy przy tym było...
A i ludzi nowych wielu dane mi było poznać w tym roku choćby dzięki moje nowej drodze życiowej, czyli kursom i stażowi.
Udało nam się utrzymać ponadto przyjaźń z Ewą i Joshem, co w naszym przypadku wcale oczywistym nie jest, bo nie jesteśmy za dobrzy w przyjaźnie pozadomowe. Tych dwoje jednak należy do klubu normalnych inaczej, co znacznie ułatwia sprawę, bo podobnie postrzegają świat i kwestie socjalizowania się z innymi przedstawicielami tego samego gatunku.
W tym roku właściciele naszego domu wreszcie się zmogli, by wymienić okna. Dostarczyli nam w ten sposób wiele rozrywki i ciężkiej pracy, ale teraz mieszka nam się cieplej, ciszej i ładniej.
Reasumując, to był bardzo dobry i ciekawy rok, w którym wiele dokonaliśmy i wiele się nauczyliśmy.
Powoli szykujemy się do nowej przygody i zastanawiamy pełni niepokoju, co też ten nadchodzący 2024 nam przyniesie i czym nas zaskoczy.
Oby gorzej nie było...
Faktycznie, ten rok był dla Was trudny, ale tez wykazaliście się (wszyscy) ogromna odwagą i determinacją. Naprawdę gratuluję Wam tych wszystkich osiągnięć, bo daliście z siebie wiele i uzyskaliście niesamowite wyniki. Zarówno Ty, jak i Dziewczyny i Doro.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby 2024 był trochę łatwiejszy.
Ojojoj! Nie wiedziałam, że Najstarsza ma ADHD! Ale faktycznie to, w odróżnieniu od autyzmu, można przynajmniej częściowo opanować lekami. I naprawdę te leki potrafią zdziałać cuda. :D
Czy najstarsza ma tego samego co Średnia psychiatrę? ;)
Tak... pan doktor ostatnio stał się popularny w Belgii haha ;-)
UsuńFascynujący rok, tak wynika z twojej relacji, starczyłoby na kilka życiorysów.
OdpowiedzUsuńDobrze, że opisujesz dokładnie swoją "przygodę" z rakiem, bo zwykli śmiertelnicy niewiele o tym wiedzą, a nikt nie uczy nas rozmawiać o tym.
Dzięki zdjęciom właśnie uświadamiamy sobie, w ilu miejscach byliśmy, kogo poznaliśmy.
Twoje dzieciaki są wyjątkowe, ale i mają wyjątkową mamę.
Oby kolejny rok był równie niesamowity, pozytywnie oczywiście!
jotka
Nie ukrywam, że niektórymi przygodami, szczególnie tymi mniej fajnymi, to z chęcią bym się podzieliła z innymi.
UsuńNiech 2024 będzie pozytywnie niesamowity dla wszystkich!
to dobrze, że mimo wszystko miałaś dobry rok. Ja mój też odbieram jako bardzo dobry mimo wszystko. Jestem ogromnie wypoczęta i psychicznie i fizycznie. Praca jednak mnie mocno dobijała.
OdpowiedzUsuńCo do życia po raku to ja rozróżniam jako życie po raku jednak ale ze świadomością, że to nie jest stan całkowitego wyleczenia tylko czas niewiadomego czekania czy się coś jeszcze wydarzy czy nie. Życia po raku nie mają Ci którzy w szybkim czasie odkryli przerzuty i z nimi walczą ale my, wyleczone (na ten moment) myślę, że jesteśmy po raku. Tylko, że nigdy już nie wrócimy do życia sprzed raka. Tak się niestety nie da. Za dużo wiemy, za dużo przeszłyśmy a skutki uboczne nie pozwolą nam zapomnieć tak całkiem co było i co może się wydarzyć. Na razie 5 lat niewiadomej a potem może będzie lepiej i mniej stresująco choć wątpię. Każde badania to stres nawet kontrolne.
Ja się pozbywam w styczniu zastrzyku bo już mam termin na wycięcie jajników.
Superowo, że udało Ci się odpocząćć i zrelaksować po całym tym syfie rakowym.
UsuńZ tym "po" i w trakcie to ja myślę, że brakuje określenia na taki czas i stan pomiędzy. Ja źle się czuję mówiąc PO RAKU bo wtedy mi się wyświetla, że nade mną ciągle ten miecz Demoklesa wisi teraz. Ale i nie pasuje mi mówić, że MAM RAKA, no bo go wycięli przecież.... I tak źle i tak nie dobrze.
Mnie badania jakoś specjalnie nie stresują. Tam czasem ze dwa dni przed pomyślę sobie co najwyżej "a co jak coś znajdą..." ale bez spiny, bo ja nie mam na to czasu zwykle. Wpadam na te badania piernikiem w pośpiechu, a głowę często zajętą mam milionem problemów. Zwykle zapominam nawet o podstawowe rzeczy zapytać albo o recepty czy zwolnienie poprosić, bo akurat myślę o tym, że mam jeszcze za chwilę do biblioteki iść i na zakupy, i co ugotuję, i że wizytę dla syna umówić mam do dentysty, a dla córki do neurologa a dla drugiej do psychiatry, a ze świnką do weta, a komuś mam odpisać na mejl, no i bloga ciągle piszę w głowie....
Trzymam kciuki za Twój zabieg. Niech wszystko dobrze i coraz lepiej się układa, byśmy jeszcze długo mogły się cieszyć życiem pełne sprawności i radości.
o tak odpoczęłam bardzo bo ja miałam 1,5 roku wolnego nie tak jak Ty ;) ale za to teraz czeka mnie rozkmina i szukanie nowej pracy bo starej już nie chcę choć na mnie czekają.
UsuńNo to jest trudne to nazewnictwo bo raka już nie mamy więc tak się nie mówi ale z kolei u mnie wszędzie gdzie teraz chodzę na kontrole (poza onko) to muszę i tak mówić, że jestem pacjent onkologiczny i mój onko mówi, że już tak to na zawsze zostanie. Bo jakby co wyskakiwało to muszą wiedzieć, że trzeba mocno drążyć i szukać przyczyn jakby co sie działo. Więc niby zdrowa a jak dzwonie sie rejestrować to jestem naznaczona, że onko pacjent.
Zazdroszcze że umiesz myśli odwrócić ja miałam teraz po roku kontrolne TK ciała i myślałam, że dostane zawału podczas odbierania wyników. Na szczęście czysto :)
O tak ... oby nas nie zjadło nic nie fajnego i niech tam dożyjemy tej emerytury co na nią pracujemy
I ja łapię się na tym, że mam wrażenie, że praca i dom zjadły cały czas - a okazuje się, że bywałam tu i ówdzie ;) Co do diagnozy ADHD - sama taką przechodzę i o losie! Ile to ułatwia, ile ciężaru z ramion zdejmuje <3
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, że inni podobnie myślą o diagnozach i o tym, ile to znaczy. Czasem mam wrażenie, że inni nie rozumieją tego, co to znaczy wiedzieć, że ma się autyzm czy adhd czy inne tam z pozoru nie rzucające się w oczy utrudnienia życia, gdy tymczasem taka diagnoza może zmienić całkowicie nasze postrzeganie siebie a czasem jakaś głupia piguła czy terapia może odmienić i ułatwić człowiekowi życie.
UsuńJestem 6 lat po operacji oszczędzającej, chemioterapii i radioterapii i twierdzę, że możliwe jest życie po raku bez myślenia o nim. Może to kwestia stosunkowo niewielkich strat fizycznych, chociaż brak węzłów chłonnych w prawej ręce czasami o sobie przypomina. Nie biorę też antyhormonów, bo mój rak był potrójnie ujemny, więc nie dokuczają mi skutki uboczne tych leków. Z drugiej strony jest to jednak jakieś leczenie, a przy trójujemnym zostajemy bez dalszego leczenia, trochę na los szczęścia, że może się uda...No i pozostaje mi wierzyć, że się udało. Fajne jest to, że już od kilku lat przestałam się bać nawrotu, że żyję tak, jak przed chorobą. Czasami ktoś mi wspomni o tykającej bombie, co mnie wkurza, bo taką samą bombą może być nagły udar albo zawał. Kiedyś też uważałam raka za najgorszą możliwą chorobę, ale te kilka lat nauczyło mnie, że jest w wielu przypadkach wyleczalny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cię serdecznie. Czytam twego błoga od kilku miesięcy. Podziwiam za hart ducha, wytrwałość i optymizm. Tak trzymaj i będzie dobrze.
Marianna
Zgadzam się z Tobą, co do możliwości życia po raku bez myślenia o nim. Gdyby mi skutki uboczne nie utrudniały na każdym kroku życia, to ja bym juz o raku na pewno nie myślała w ogóle, bo i o po co. U mnie ten problem, że ja potykam się o raka na każdym kroku w każdym aspekcie życia, nawet przy jedzeniu, bo mi się pysk bardziej czuły zrobił, co utrudni ami spożywanie niektórych potraw, no ale najważniejzde,że nie mogę wykonywać swojej dotychczasowej pracy, nie mogę jeździć rowerem za daleko, skurcze nóg nawet siedzenie mi często uniemożliwiają, no i nawet głupi seks stał się praktycznie niemożliwy, a obok tego raczej trudno przejść ot tak... Mam nadzieję jednak, że to wszystko się poprawi i za 5 lat życie stanie się bardziej normalne i że będę jeszcze mogła jeździć rowerem po 40 kilosów albo przynajmiej 20, pracować normalnie i uprawiać seks bez bólu. To jest bardzo pozytywne i budujące, co mówisz o swoim doświadczeniu. Dzięki za komentarz.
UsuńW sumie w pierwszym roku po leczeniu też byłam w nieciekawej formie. Chore paznokcie, rzadkie włosy, sucha śluzówka, słaba kondycja fizyczna. Ale to na szczęście mija, będziesz coraz silniejsza. Jesteś też młodsza ode mnie, więc to odrodzenie nastąpi szybciej. Pamiętam, że musiałam też poskładać się od nowa psychicznie, bo dawnej, beztroskiej Marianny już nie było. Bardzo pomogły mi spotkania w grupie innych ozdrowieńców z dziewczyną psychologiem, która też doświadczyła raka piersi. To były radosne spotkania, zero użalania się nad sobą przy pełnej akceptacji możliwości powikłań i nawrotów.
UsuńJeszcze raz serdecznie pozdrawiam.
PS. Co do seksu, to czekaj cierpliwie 🙂 Jeszcze będziesz zadowolona.
Twoje słowa wiele optymizmu mi dodają. Dzięki raz jeszcze. Ja nie mam ochoty na spotkania ze społecznością rakową, w ogóle z jakąkolwiek społecznością, bo socjalizowanie się to nie jest coś, co jest mi do szczęścia potrzebne. Dla mnie spotkania towarzyskie z ludźmi są raczej męczące na dłuższą metę...
UsuńTak. To był bardzo ciężki i trudny rok. Ale były w nim też chwile i momenty niepowtarzalne, magiczne wręcz i dla takich chwil warto żyć. Tylko razem jako jedna Wielka Rodzina możemy i przetrwamy wszystko gdyż kolejne wyzwania niechybnie czają się tuż za rogiem w 2024 roku. Dziękuję za wszystko. Jako że muzyka zajmuje w moim sercu miejsce szczególne te cudowne kilka minut mówią o Nas więcej niż jakiekolwiek moje słowa.
OdpowiedzUsuń„Under Your Scars" - Godsmack - YouTube
https://www.youtube.com › watch
Z tą wielkością to nie przesadzaj ;-) DZięki za komentarze. Razem możemy wszystko.
UsuńPowyższy komentarz pisałem ja Kazimierz ale z tego wielkiego przeżycia że to mój pierwszy zapomniałem się podpisać chociaż doskonale wiem że Ty wiesz.
OdpowiedzUsuńSorry. Kazimierz
Trzabyło napisać "To byłem ja Le Clerc" xD
Usuń