21 maja 2023

Majowo kolorowo

W maju zawsze dużo się dzieje, bo wiosna, bo ciepło, bo kolorowo... Wpis powstawał przez kilka dni, jak to się często mi zdarza i , jak zwykle, jest o wszystkim po trochu. Niekoniecznie chronologicznie i sensownie, jak to w pamiętniku...
selfiequeen w tęczowej stolycy ;-)


Dzień Matki

W zeszły weekend w Belgii obchodziliśmy Dzień Matki. Tutaj Dzień Matki oficjalnie obchodzony jest zawsze w drugą niedzielę maja. Tradycja przytargana, jak wiele innych,  ze Stanów Zjednoczonych. Wyjątkiem jest jednak Antwerpia. Oni Dzień Matki świętują 15 sierpnia i ta tradycja jest dużo starsza oraz związana ze świętem "Matki Boskiej Zielnej". Maryja jest, zdaje się, patronką Antwerpii. Aktualnie głównie starsze pokolenia trzymają się tej sierpniowej tradycji.

Tak czy owak, podobnie jak w Polsce, i tu dzieci w szkole tworzą prezenty dla swoich mam, ojców czy dziadków z okazji stosownych okoliczności. Szóstoroczni w tym roku tworzyli flakony z "ładnych butelek", które malowali, i bibuły. Młody wykorzystał do tego flaszkę po likierze antwerpskim. Bukiet jest przepiękny. Skarpety, w których akurat był w szkole i skórzana kurtka są równie kolorowe, a może nawet bardziej. Skarpety dlatego, że pan zarządził zdjęcie butów, by się nie pobrudziły, a że Młody nie lubi chodzić na boso, to biegał w skiepach. Teraz jest zachwycony swoimi skarpetami w oryginalne wzory i z dumą nosi je do szkoły, gdy tylko zostaną wyprane. Historia kurtki jest taka, że pan wybrał go do odniesienia farb, no a że Młody już założył kurtkę, no to się trochę upaprała. Też jest oryginalna, bo to oczywiście farba niezmywalna. 


Zmęczenie. Zgórki na górkę.

Już zaczęło mi się wydawać, że wyszłam na prostą i teraz po prostu wystarczy trochę cierpliwości i będą jeszcze ze mnie ludzie. Jednak samopoczucie minionego tygodnia znowu zasiało całe morze niepewności. Przez kilka dni czułam zmęczenie bez żadnego specjalnego powodu.

Do raka to wszystko było logiczne,  jasne i proste - gdy chciałam mieć lepszą kondycję, czy mocniejsze mięśnie wystarczyło zacząć systematycznie ćwiczyć, by kondycja się z każdym tygodniem poprawiała; kiedy czułam się zmęczona, wystarczyło odpocząć, wcześniej się położyć i dłużej pospać. Teraz ta zdobywana przez całe życie wiedza tajemna, logika i prawdy objawione zawodzą na całej linii. Nic nie jest takie, jak się wydaje. 

Taka niepewność uniemożliwia mi planowanie swojej przyszłości. I to nie jakiejść dalekiej tylko zwyczajnego tu i teraz, za chwilę albo jutro.

W tym tygodniu fizycznie się nie wysilałam jakoś specjalnie. Ot, zwyczajnie czasem izbę zamiotłam, strawy nawarzyłam, jakiegoś łacha do pralki wetknęłam. Raz byłam na ćwiczeniach u kinezystki, ze dwa razy poszłam na spacerek. Dałam za to trochę popalić mojemu mózgowi. Czy intensywny wysiłek umyslowy może prowadzić do zmęczenia? Może. Wiadomo. Ale, że aż tak? Nie wiem, tak tylko domniemywam, co też mogło być powodem mojego znowu niezdrowego zmęczenia...?

W tym tygodniu dużo interenetu przeczytałam i przekopałam w poszukiwaniu informacji w związku z potencjalnymi szkoleniami, pracą oraz w związku z lekcjami niderlandzkiego, bo odrabianie lekcji czasem wymaga zajrzenia do sieci, a jak się jest ciekawskim i nieskończenie nastawionym na zdobywanie nowej wiedzy i informacji, to można szybko się w tym zatracić, bo przecież w internecie jest tyle rzeczy, które człowiek chce wiedzieć... Niezaspokojenie swojej ciekawości może wykończyć psychicznie. 

O, choćby dziś. Pojechaliśmy do sklepu po zakupy i tam stojąc przy kasie zobaczyłam, że ktoś zostawił dziwne coś, które nie wiem, do czego służy. Młoda i Stary też nie wiedzieli. Obejrzenie tego z bliska nic wiele mi nie dało, choć metodą dedukcji doszliśmy do wniosków, że to pewnie jakiś wynalazek dla inwalidy na wózku. Zrobiłyśmy zdjęcie i Młoda już w drodze wyszukała to ustrojstwo w google za pomocą tego zdjęcia i się dowiedzieliśmy, że ustrojstwo może i kilka tysięcy kosztować i faktycznie jest to podczepiane do wózka i ciągnie tego niepełnosprawnego człowieka na wózku. Sprytne.  Czy bez tej wiedzy mogłabym żyć. Tak. Pod warunkiem, że dało by się odzobaczyć, co się raz zobaczyło. Gdybym się nie dowiedziała, co to jest, myślała bym o tym kilka dni i nocy, a pewnie i po 5 latach nagle bym sobie przypomniała, że widziałam kiedyś takie coś niewiadomoco w sklepie i nadal by mnie denerwowało, że nie wiem, co to było. Bo jestem normalna inaczej.

Jak zwykle odbiegłam od tematu, ale tak to właśnie wygląda u mnie każdego dnia. Otwieram przeglądarkę, by SZYBKO sprawdzić odjazdy pociągów, a 3 godziny później ciągle siedzę przy laptopie i zgłębiam jakiś temat, bo akurat niechcący mi się w oczy rzuciła jakaś informacja wcale z pociągami nie związana albo i związana... O!

W minionym tygodniu jednak nie czytałam za dużo ciekawostek, a głównie informacje potrzebne w tym momencie. Było tego jednak sporo, bo sporo nowych tematów muszę teraz zgłębić w związku z pracą i zdrowiem. Nie mam się wszak kogo zapytać poza urzędnikami. Sama se wszystko muszę znaleźć, by się czegokolswiek dowiedzieć i by potem tu napisać, żeby inni nie musieli szukać, bo ja dobrym człowiekiem jestem i odpowiadam na niezadane pytania. 

I uczę się na błędach.

Teraz też świetnie się spisałam, jeśli idzie o głupotę własną i jestem na siebie piekielnie zła. Na ten mój  otępiały zabałaganiony mózg. No powiedzmy sobie szczerze, zarąbałam jak dzik w sosnę! I teraz jojczę i biadolę nad swoim losem zgotowanym sobie samej przez swoją własną głupotę.

Chodzi o moje zwolnienie lekarskie.

 Gdy otrzymuje się zwolnienie lekarskie dłużej niż 2 tygodnie, trzeba oprócz zwolnienia dla pracodawcy poprosić lekarza o wypełnienie specjalnego formularza dla  swojego funduszu zdrowia, aby otrzymać przez 4 kolejne tygodnie z funduszu zdrowia dodatek do świadczenia gwarantowanego od pracodawcy, a przez kolejne tygodnie zasiłek chorobowy. I to WSZYSCY POWINNI WIEDZIEĆ. I JA TO wiedziałam. Czytałam w necie. Mam w regiulaminie, który też czytałam. Na kursie w Gent o tym było. Wszyscy to wiedzą. Ino zastosować nie ma komu. Niestety mój mózg ma czasem totalne zaćmienia, no taki mózgowy blue screen, że żaden komunikat mi się nie wyświetla wtedy, kiedy powinien się wyświetlać. A skoro mi żaden alert nie dzwoni ani się nie wyświetla, to nic nie robię, bo myślę, że wszystko jest w porządku. A nie jest. Teraz nie było. Dopiero jak dostajesz z gołej dupy w pysk, to nagle się wyświetla i dzwoni, ale już za późno i trzeba wtedy wszystko próbować odkręcać i naprawiać. Próbuję właśnie, ale mnie to irytuje...

Bo wiecie, w tym pięknym kraju chorobowe robotnicze (inne sektory mają inne zasady) wygląda tak, że przez pierwsze 14 dni otrzymuje się  wynagrodzenie od swojego pracodawcy (pierwszy tydzień 100%, drugi tydzień 85,88% wynagrodzenia). Po 2 tygodniach dostaje się świadczenia gwarantowane w wysokości 25% wynagrodzenia plus dodatek ze swojego funduszu zdrowia. Po miesiącu zwolnienia fundusz zdrowia przyznaje zasiłek chorobowy w wysokości 60% wynagrodzenia... 

POD WARUNKIEM, ŻE SIĘ DOPEŁNIŁO WSZYSTKICH FORMALNOŚCI! Czego w tym wypadku, panie, jakby zabrakło, bo sie alert nie wyświetlił... SZLAG!

Najpierw zdziwko mnie szarpnęło, jak dostałam te 25% wypłaty. WTF?! Chwilę potem otrzymałam telefon i mejla z funduszu zdrowia, że coś im się dane nie zgadzają te które ja przesłałam, z tymi od mojego pracodawcy...

DOPIERO WTEDY mając to na piśmie i widząc czarno na białym, zaczęłam coś jarzyć, coś tam zaczęło stykać na synapsach, zardzewiałe trybiki zaczęły się z mozołem kręcić i trybić...

Jednak najsampierw internet musiałam przeczytać, zapytać w biurze pracy, zadzwonić do pielęgniarki administracyjnej w szpitalu, by w końcu sobie przypomnieć te wszystkie powyższe informacje i dodać dwa do dwóch i walnąć się w łeb i na się się wkurzyć i na wszystkich innych, których potencjalnie można by posądzić o współudział, bo wtedy łatwiej by było udźwignąć swoją winę, jakby choć odrobinę odpowiedzialności na kogoś można było zwalić. 

Prawda jest taka, że to JA jestem odpowiedzialna za nieznajomość przepisów, czy ich zapomnienie. Ja jestem odpowiedzialna za nieupomnienie się o formularz dla funduszu zdrowia za poprzednie zwolnienie. Ja jestem sama sobie winna, że teraz nie mam pieniędzy i nie wiadomo kiedy będę je mieć i ile, bo za spóźnienie się z formularzami mogą zmniejszyć zasiłek np o 10%... 

Tak czy owak jestem wkurzona, bo potrzebuję forsy (bp kto jej nie potrzebuje), a jeszcze bardziej potrzebuję wiedzieć, czy i ewentualnie ile, będę mieć zasiłku chorobowego, by podjąć decycję o ewentualnym przedłużeniu chorobowego lub powrocie do pracy.

Zaczynam się  powoli nastawiać na to, że chcąc nie chcąc będę zmuszona wrócić do roboty w czerwcu bez względu na to, czy będę się czuć na siłach czy nie, bo przy aktualnych cenach wypłata Małżonka nie wystarczy na wszystko na dłuższą metę. 

Nienawidzę siebie za to, że tak zapieprzyłam z tym zwolnieniem! No co trza mieć we łbie?! Jak można patrzeć i nie widzieć?! 

No ale dobra, baba z funduszu napisała, że mam dostarczyć formularze za poprzednie okresy chorobowego od marca. Zadzwoniłam do szpitala i pielęgniarka obiecała załatwić z onkologiem. W środę pojechałam, a ta zobaczywszy mnie, mówi, że zapomniała na śmierć. Przeprosiła ze 20 razy. Wypełniła od razu i powiedziała, że w piątek (bo w czwartek było święto) poprosi doktorkę o podpisy i pieczątki oraz, że sama od razu wyśle do mojego ubezpieczyciela pocztą (bo zawsze trzeba pocztą), a do mnie kopię mejlem. Jak obiecała, tak zrobiła. W piątek zadzwoniła do mnie, by powiadomić, że załatwiła i po raz kolejny przeprosić. Aż mi głupio, bo to w końcu ja zawaliłam, że od razu nie poprosiłam o ten papier. Choć oni w szpitalu to faktycznie sami powinni wiedzieć i wypisać przy pierwszym dłuższym zwolnieniu. Myślę sobie, że konsultance z biura sprzątającego też by korona z głowy nie spadła, jakby przypominiała swoim ludziom o tych formularzach. Od czegoś w końcu są te konsultantki? Żyje toto z naszej ciężkiej pracy, to mogło by się choć czasem do czegoś przydać c'nie?

szpital i otaczający go park

Biura pracy 

W poniedziałek Młoda miała znowu rozmowę ze swoim coachem. Nic wiele na razie nie ruszyło, ale rozmowa była przydatna i ciekawa. Idzie w kierunku fotografia. Młoda pracuje nad portfolio, ale że była chora, a do tego po ostatnich  aktualizacjach Photoshopa i Lightrooma okazuje się, że teraz jej laptop zrobił się trochę za stary i za słaby, bo zaczął lagować przy pracy z takimi programami.

We wtorek znowu ja byłam u swojej kołczki. Pochwaliła, że wysłałam CV. Przeczytała uważnie zarówno to moje CV jak i list motywacyjny i oznajmiła, że są perfekcyjne i że nie ma błędów. No panie, ależ jestem z siebie dumna (i z Wujka Gugla, bo jednak pomógł trochę). 
Wklepała jeszcze zapytanie w wyszukiwarkę VDAB i pokazało jej nowe ogłoszenie. Biblioteka WIĘZIENNA w Mechelen szuka bibliotekarza na pół etatu. Rozważam to... Nie wiem, czy to aby dobre miejsce dla mnie, ale bez wątpienia interesujace... Jest tam numer telefonu, pod którym można spytać o szczegóły zanim się wyśle zgłoszenie i być może zadzwonię. Choćby po to, by się upewnić, że to faktycznie nie dla mnie. Ale nie skreślam tego pomysłu. Czas na solicytację mam do końca maja.

Mam też wysłać zgłoszenia do okolicznych bibliotek publicznych. Przyznała, że to świetny pomysł.

W kwestii tego rocznego kursu na opiekuna świetlicy dla szkolnych dzieci się dowiedziałam, że faktycznie szczepienie na żółtaczkę A i B jest potrzebne, ale prawdopodobnie można tylko pierwszą dawkę wybrać przed rozpoczęciem szkoły, a drugą w trakcie, czyli w razie co mogę.

Na razie spróbuję z tymi bibliotekami. Ale po tym tygodniu znowu zaczęłam mieć ogrom wątpliwości. Nawet teraz odczuwam to wielkie zmęczenie. Jest godzina 20ta. Dziś odpoczywaliśmy. Posprzątałam u świnek i w kurniku, co jest robotą lekką i - jak się nie śpieszy - dosyć przyjemną. Poza tym siedzieliśmy w ogródku z Małżonkiem i wygrzewaliśmy się do słońca. Jednym słowem RELAKS, ale czuję zmęczenie, jakbym wczoraj cały dzień do północy i dziś cały dzionek  przy żniwach zasuwała. Nie, wczoraj też nic nie robiłam. Rano wyrwałam trwawę z kamieni, które mamy wysypane pod ścianą. Czysta przyjemność w słoneczku posiedzieć i nieśpiesznie targać chwasty. No okej, nie całkiem czysta, bo odkryłam przy okazji, że już nie mogę kucać. Boli jak diabli w kolanach i skurcze w golenie i stopy łąpią. Siedziałam zatem dupskiem na chodniku albo klęczałam na trawie. To spostrzeżenie jednak rodzi obawy, że i sprzątać będzie trudno. No zdechlak jestem i tyle. Stara zniedołężniała dupa. 
Pomijając dni z lekcjami niderlandzkiego, chodzę spać wcześniej niż nasze kury i śpię stosunkowo długo, bo do siódmej, a dziś nawet dłużej. Wychodzę na świeże powietrze i trochę zażywam ruchu. Wczoraj specerowałm z Młodą po lesie. Nie przemęczam się, ale i nie lenię. O co więc tym razem chodzi? Dlaczego jestem zmęczona tak bardzo? Co jest do diabła?!

Mam tego dość! Nie wiem, co o tym myśleć. Nie wiem, jak nastawiać się na przyszłość. Jeden z drugim zaraz pewnie zakrzyknie, by nie martwić się na zapas, bo to świetnie się komuś takie rady daje, jak się ma zdrowie i pieniądze i nie stoi przed dylematem wyboru najlepszego pośród samych złych rozwiązań w trybie pilnym.

Chrabąszcz 


W tym tygodniu Młody pierwszy raz miał okazję obejrzeć z bliska chrabąszcza. Łał! Podobało mu się.
Zauważyłam go w ogródku w doniczce z wodą pływającego do góry nogami. Na pierwszy rzut oka się zmartwiłam, że stworzonko się utopiło, ale gdy go wyjęłamm zaczął powoli ruszać nóżkami. Zawołałam Młodego, by mu pokazać to piękne stworzenie.  W tym czasie żuczek doszedł do siebie i zaczął maszerować po mojej dłoni. Młody upewniwszy się, że to bezpieczne, pozwolił mu wędrować po ręce aż do ramienia, ale po chwili oznajmił, że to jest dla niego bolesne na dłuższą metę. Zabrałam go zatem i zaniosłam w krzaki, z dala od kurzych dziobów, gdzie schował się na  starej wierzbie pod korą.




Kilka obrazków i ciekawostek mniej lub bardziej przyrodniczych.


Młoda zaciągnęła mnie do placu zabaw dla psów. Sama tam nigdy nie byłam, bo chodzić na plac zabaw dla psów bez psac to trochę jak chodzić na plac zabaw dla dzieci bez dziecka... Ludzie podejrzanie patrzą. No ale poszłam z ciekawości i miło mnie to miejsce zaskoczyło. Widywałam wcześniej place zabaw dla psów, ale ten jest inniejszy, bo jest w lesie...
Wejścia (jest kilka) są zabezpieczone podwójnymi samozamykającymi się furtkami. Przy wejściu stoi słupek-kosz na worki z psimi kupami. Po przejściu furtek wchodzimy na specjalny psi las, gdzie można grzeczne pieseły puszczać samopas, by sobie poganiały i powęszyły pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami. Ten teren jest ogromny - z jednego końca drugiego próżno wypatrywać i pewnie za mniej grzecznym pieskiem to by się trza nabiegać i naszukać... Z psiego lasku wchodzi się przez kolejną furtkę na wielką polanę, gdzie psy też mogą bez smyczy ganiać z psimi kolegami. Człowieki mogą sobie na ławkach posiedzieć. Dobrze było to zobaczyć. Kto wie, może w końcu adoptujemy kiedyś jakiegoś miłego czworonoga.... 
kosz na worki z psiokupami

wejście na psi plas zabaw

przejście z psiego lasku na psią polanę

staruszkowie wyprowadzający pieska

poidełko dla piesków w poblizu psiego placu zabaw


Innego dnia poszłyśmy do lasu wieczorkiem. Ludzi już wtedy rzadko się spotyka, za to klimat lasu jest cudowny tuż przed zachodem słońca. Ptaki dają wieczorny koncert, woda ciurka w leśnych strumyczkach. Ambrozja dla uszu i duszy...





Spacerując z Młodą po lesie spotkałyśmy mnóstwo najróżniejszych gąsienic wcinających drzewa. Niektóre zwisały z drzew na cienkich nitkach, co było dosyć zabawne. To chyba (odradzam przyjmowanie za pewnik informacji z tego bloga) gąsienice sympatycznych motylków zorzynka rzeżuchowca (oranjetipje). Borze zielony,  kto wymyślał te nazwy?!

wisi se...


Czarne gąsienice ćmy zimiczki bukówki (wachtervlinder) żwawo przebiegały nam drogę, ale nie wiem, czy to na szczęście, czy na pecha tak czarna gąsienica... ?



Jeszcze inne tak pałaszowały liście, że z drzew się lało i kapało nam na głowy, co było średnio miłe. To chyba niejaki zimówek ogołotniak. Nazwa by pasowała. Poczytałam o tym stworzeniu i okazuje się, że dosyć dziwne jest. Samica praktycznie nie ma skrzydeł - takie zaledwie namiastki i zwykle nie opuszcza nigdy drzewa, na którym się wylągła i przepoczwarzyła. Po przepoczwarzeniu wspina się po pniu drzewa z nadzieją spotkania samca. A samce siadają na szczytach drzew i czekają aż jakaś laska podejdzie. Nie dziwne też, że te gąsienice tak wsuswają te liście, skoro jako dorosłe już się nie odżywiają, nawet pyska stosownego nie mają, a żyją tym, co się najadły za gąsienicy. Żyją zaledwie kilka dni, maksymalnie tydzień. Można je spotkać fruwające w okresie zimowym, gdy temperatura jest dodatnia. 



Śmiechu dostarczyła nam jedna z leśnych ławek. Pamiętałam, że ona tam jest i nawet miałam nadzieję, że sobie przysiądziemy na chwilę, a jednak po zobaczeniu ławki, się rozmyśliłam... Młoda powiedziała poza tym, że nie mogę tam siadać, bo pająki wygrzewają się tam ze swoimi kokonikami pełnymi pajęczych dzieci... Tak było zaiste. Pomijając pająki, pokrzywy też nie zachęcają. Aż tak mi się siedzieć nie chciało...


Świńskie aktualności 

Mamy urwanie głowy z tymi mini-czworonogami świńskimi. Przerobiliśmy trochę wybieg, bo kretynki zaczęły obgryzać plastik, co przecież może je zabić. Małżonek przytargał kawał płyty plastikowej z roboty oraz zmajstrował ramkę z desek, którą ułożyliśmy w ramce z drucianych siatek z cavia draad kubus na tej plastikowej płycie. Wysypaliśmy trocinami z nadzieją, że wytrwają tydzień, zanim zaczną cuchnąć.


Nie wytrwały. Podśmierdywać zaczęło już na czwarty dzień, ale dopiero w szósty posprzątałam zaraz z rana. Nie waliło strasznie, ale BYŁO CZUĆ. Jednak jest lepiej niż z dywanikami, które trzeba zmieniać co 2 dni, by nie cuchniało i by świnki miały komfort. Jest tylko problem z trocinami, bo będzie tego dużo. Możemy wywalać do zielonych worków. Zapytam jednak sąsiada, czy możemy wywalać na jego pole kompostowe. Na trociny trzeba będzie wydać ze 20€ na miesiąc, ale pranie dywaników przy 5 świnkach jest nie do wykonania, bo pralkę szlag trafi raz dwa, a dopiero, co kupiliśmy nową. Do tego najdroższe prodkuty do prania, bo świnki muszą mieć antyalergiczne, bezzapachowe, eco itd, gdyż ich nosy są kilka razy wrażliwsze niż ludzkie, więc każdy gówniany produkt wywołuje objawy astmy. Ciągle przeklinam tę kretynkę, która nas obdarowała świnkami. Ludzie bez wyobraźni.

Ale świniaki są kochane, choć uciążliwe. Polubiliśmy je i jakoś damy rady je utrzymywać. Choć nie ukrywam, że czasem taka mnie złość bierze na ludzką głupotę, że aż mnie trzęsie.
Sąsiadka już nas nie odwiedza (odpukać) po tym jak nie otworzyliśmy jej po chamsku drzwi, ale bynajmniej nie udawaliśmy, że nas nie ma, tylko w najlepsze sobie gadaliśmy i śmialiśmy się głośno. Bardziej zawoalowane sugestie ani nawet bezpośrednie wyrażenie opinii bowiem nie zdawły egzaminu.

🏳️‍🌈 Brukselska Parada Równości 🏳️‍🌈




Na koniec dołączę kilka fotek z parady równości, na którą się w końcu wybrałyśmy w tym roku. Dawno już chciałam to zobaczyć. Bo głównie ciekawość mnie tam zawiodła.  Chciałam zobaczyć na własne oczy taką paradę i poczuć jej atmosferę. Choć wpisuję się też jako sympatyzant akcji. 

Pojechałam z dziewczynami pociągiem. Młoda też chciała zrobić kilka zdjęć, popatrzeć i poczuć. Najstarsza zabrała się ot tak, ale od razu powiem, że jej się nie podobały te tłumy na mieście. Szczerze mówiąc i ja się nie spodziewałam, że AŻ TYLE ludu będzie wszędzie w całym mieście. No okej, w Brukseli zawsze jest pełno ludu wszędzie, no ale takie imprezy przyciągają mnóstwo osób. Przeto już samo przejście z punktu A do punktu B w centrum miata jest nie lada wyzwaniem. Sklepy, kawiarnie, bary szybkiej obsługi zapchane są po brzegi. I tak biedna zawiedziona Najstarsza przesiedziała gdzieś w samotności koło dworca, trochę połaziła, ale niczego ciekawego nie znalazła dla siebie, czyli dla niej totalny niewypał ta wycieczka.

Dla mnie i Młodej okej, choć w związku z powyższym i dla mnie było trudno, bo chciałam, by wszyscy mieli trochę zabawy, skoro już się z tego domu wybrałyśmy. Może następnym razem lepsze miejsce wybierzemy. 

Atmosfera ogólna w każdym razie przesympatyczna. Ludzie emanujący super pozytywną energią i humorem. Kolorowo, wesoło, radośnie. Tłumy niesamowite, ale nie było żadnych objawów wrogości, czy konfliktów, co potwierdza w prasie policja. Impreza przebiegła w spokoju. 
Gazety podają, że wg organizatorów udział wzięło około 150 tysięcy ludzi. 
Pierwszy raz w tym roku żołnierze mogli wystąpić w mundurach, gdyż dostali  zezwolenie Ministerstewa Obrony. 

Niestety nie udało nam się zobaczyć tęczowego pociągu, który w tym roku wypuściło na tory NMBS, by w ten sposób wesperzeć walkę z dyskryminacją. Pociąg ma jeździć normalnie w różne miejsca przez najbliższe tygodnie, więz może go jeszcze ujrzymy gdzieś.

foto ze strony NMBS na FB

A dalej kilka moich ujęć atmosfery miasta. Na pierwszym zdjęciu droga do Dworca Centralnego. Nie zazdroszczę tym, którzy akurat się spieszyli na pociąg. Przepchanie się przez ten tłum kosztowało sporo cierpliwości, ale nie było niemożliwe ;-)














okolice Rynku Głównego 







Dworzec Centralny Bruksela





5 komentarzy:

  1. Ten bukiet bije na łopatki wszystkie inne!
    Może ten brak energii u ciebie to powolna regeneracja organizmu, gdy szłaś do pracy, mobilizowałaś wszystkie siły, a teraz organizm powoli dochodzi do siebie, w swoim tempie, ale to opinia laika...
    U nas w dużych miastach tez były parady równości, kolorowe i wesołe, komu to wadzi, niech nie chodzi i nie ogląda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym brakiem energii to tak było jak mówisz. Organizm potrzebował sił na regenerację, a ja mu jeszcze kazałm ciężko pracować.

      Usuń
  2. tak sobie myślę, czy to Twoje zmęczenie nie wynika z jakichś złych wyników krwi ? mnie radiolog mówił, że długo po radio może być osłabiona krew i wtedy właśnie sie czuje takie zmęczenie i senność. Mnie co 3 miesiące robią krew pełen pakiet i sprawdzają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas krew też się bada często. Ja mam port, który trzeba systematycznie przepłukiwać, a wtedy zawsze pobierają krew do badania. Przy innych okazajch też. Znaczy u nas to jest zasada, że jak się idzie do onkologa to badania krwi powinno się zrobić wcześniej u swojego lekarza rodzinnego, ale jeszcze mi się nie zdarzyło w ten sposób... Onkolog mówi zawsze, że badania są dobre. Tyle że tylko ona wie, co zanczy "dobre" na tym etapie... Sprawdzam czasem sama w necie (mamy dostęp do swojej karty medycznej online, gdzie każde dowolne badanie, prześwietlenie, orzeczenie każego doktora jest zapisywane) i tam choć nie na 100% pokazuje wszystko w normie, tak większość danych jednka wydaje się okej (prawidłowe wyniki są zawsze w nawiasach podane). Zmęczenie wynikało z przeciążenia organizmu fizyczne i psychicznie. Psycholog mi to wytłumaczyła, ale to cały elaborat bym musiała napisać ;-)

      Usuń
    2. też płuczę port co 3 miesiące ale bez poboru krwi. A do onko też zawsze idę ze świeżym pobraniem dzień przed to w sumie zasada podobna.

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima