Niedziela
Wstaję późno, gdzieś po ósmej, gdy już mi się znudziło oglądanie instagrama i zaczęły boleć wszystkie kości od leżenia.
Małżonek, który już od 6 na nogach, robi herbatę i śniadamy.
Pogoda jest dobra. Za równo za oknem jak i na duszy. Ale żyjemy powoli. Internetujemy, gadamy, kręcimy się po domu i na kanapie.
Mąż idzie gotować. Ja idę na spacer z aparatem. Łażę godzinę. Aplikacja pedometer mówi, że przeszłam prawie 4 km. Nieźle, ale trochę za dużo. Poznaję to po rozwiązanych sznurówkach. Znaczy, że widzę je tam na dole, że jak idę, to depczę glizdy, ale nie jestem w stanie nic z tym zrobić, bo nie schylę się tak daleko, a nie dam rady kucnąć. Próbuję, ale ból kolan jest za duży. Jak mi się uda, to będę musieć po dźwig potem dzwonić, bo nie wstanę na pewno. Upycham glizdy jedną ręką w butach i idę dalej do domu.
Zmęczenie jest niezbyt duże, ale ból owszem.
Obiad już na stole. Wieprzowina z serem i makaronem - ulubione danie Najstarszej. Zażeramy.
Otwieramy okno Netflixa i oglądamy polski film Johnny. Gdyby nie Taita, raczej bym się nie skusiła, ale było warto. Zaiste bardzo dobry polski film. Dzięki, blogowa koleżanko ;-)
To był dobry dzień.
Poniedziałek
Wstaję o 6.30 bo to pierwszy dzień po feriach, a w pierwsze dni po feriach czasem jest chaos niekontrolowany, zanim się wejdzie w rytm szkolny.
Budzę Młodego. Jest zły, że znowu szkoła. Pocieszam go, że już bliżej jak dalej do wakacji i zakończenia szkoły podstawowej. I że za tydzień obóz. Podpowiadam, by skorzystał z tego czasu i cieszył się z ostatnich chwil spędzonych z kolegami i koleżankami, których być może po zakończeniu szkoły już widywał nie będzie.
Odnajduję worek na w-f i wkładam do tornistra.
Wlewam sok pomarańczowy do bidona i pakuję czekoladowe bułeczki do chlebaczka, po czym wszystko wkładam do tornitra.
Przypominam sobie o raporcie, że nie podpisany. Podpisuję i wkładam do tornistra. Raporty są 4 razy do roku. To zestawienie ocen z nauki i zachowania za poszczególne trymestry wraz z uwagami nauczycieli. Na koniec roku całą teczkę z raportami uczeń zabiera do domu jako świadectwo nauki w danym roku.
Maszyna robi mi kawę lungo, którą okraszam mlekiem i cukrem, po czym wypijam duszkiem.
Młody wyjeżdża do szkoły. Ja nastawiam czerwone ubrania. Czerwone rzeczy piorę średnio raz w tygodni, bo zwykle całą 9kg pralkę się uzbiera. Lubimy czerwony kolor.
Idę na spacer. Pokonuję 2 km w pół godziny robiąc zdjęcia tu i ówdzie oraz identyfikując rośliny z apki ObsIdentify. Za którymś razem zapamiętam niektóre nazwy napewno.
Odpoczywam chwilę.
Smażę naleśniki i zażeram posmarowane czekoladą i popijam mlekiem. Pycha.
Lecę po trawę na łączkę za dom. Wysadzam Chipsę z kurnika, bo sama nie wyjdzie na jedzenie, gdy wysiaduje jajka. A wysiaduje dwa, bo postanowiliśmy zaryzykować poszerzenie kurzej ekipy.
Na 14 lecę do kinezystki, która masuje mnie czymś dziwnym, co do prądu jest podłączone i robi ciepło, a co ma ponoć mieć dzialanie lecznicze. Przyjemność tak średnio na jeża, ale w sumie wporządku.
Wracam do domu i nic nie robię więcej specjalnego.
Wieczorem zjadamy resztki sobotniego gulaszu wołowego po maraokańsku z frytkami z airfryera i fasolką ze słoika.
O 19 włączam chromebooka i uczę się niderlandzkiego. Dowiaduję się, że nauczyciel był 3 tygodnie chory na covid i jeszczde go trzyma.
O 21 zamykam laptop, biorę prysznic i idę wlokę się spać.
Wtorek
Wstaję o 7. Budzę Młodego. Nalewam sok do bidona, pakuję bułki do chlebaczka. Śniadam. Wypijam jak co dzień małą kawę lungo z mlekiem i cukrem.
Nastawiam szaro-niebiesko-zielone pranie.
Lecę do autobusu. Jadę do miasta. Maszeruję do szpitala okrężną drogą, bo mam czas. Pokonuję blisko 2,5km robiąc zdjęcia wszystkiemu, co nie zdąży uciec i zaglądając ludziom bezczelnie do ogródków.
Zauważam, że bez kwitnie. Niucham go oczywiście. Pachnie wybornie!
Odkrywam tajny ogród ze zwierzętami i mini placem zabaw dla dzieci. Oczywiście wchodzę przez furtkę się rozejrzeć. Są kury, kozy, barany i króliki. Widzę też krzaki porzeczek i inne takie… Ogród jest w budowie. Na furtce jest prośba o wpłacenie dobrowolnego datku.
We Flandrii tego typu miejsca są czymś zwyczajnym i od czasu do czasu udaje mi się taki ogród spotkać. Wstęp jest często darmowy. Tutaj można wchodzić do poszczególnych zagród i dotykać zwierząt. Nie wolno ich karmić, gonić ani straszyć. Tak informuje regulamin wywieszony na furtce. Stara jestem, ale lubię popatrzeć na zwierzaki. POstanawiam zabrać tam Izydora jak zrobi się cieplej...
W szpitalu załatwiam płukanie portu, pobranie krwi i wizytę u onkologa oraz pielęgniarki, gdzie ku ogromnemu zdziwieniu otrzymuję 2 miesiące zwolnienia na rekonwalescencję.
Maszeruję na przystanek w pełnym zdumieniu z powodu tego zwolnienia.
Robię zdjęcia i znowu identyfikuję obiekty z apką.
Zachaczam o sklep zoologiczny i kupuję nowy domek dla świnek (bo stary żem nie dawno upuściła i jakby jedna ściana i kawałek dachu mu odpadło, przez co jedna świnia stała się bezdomna). Zahaczam o carrefour, by kupić produkty na obiad. Czekam pół godziny na przytsanku i pół godziny jadę autobusem.
Wracam do chaty, rozwieszam pranie. Skanuję i wysyłam mejlem zwolnienie do pracodawcy. Dzwonię do konsultanki, by ją poinformować. Opowiadam, co jest powodem, bo uważam, że tak jest okej. Nie mam jednak obowiązku informowania pracodawcy o powodzie chorobowego.
Pakuję do koperty zwolnienie dla funduszu zdrowia, bo trzeba priorytetowym listem wysłać.
Młoda zgłasza się na ochotnika by popedałować do lidla po to, czego nie było w carrefourze i na pocztę, by wysłać moje zwolnienie. Chwilę później dzwoni i pyta, czy na stole nadal leży ta koperta ze zwolnieniem. Odpowiadam że leży i mówię złośliwie, że w ten sposób nie da się wysłać listu z poczty.
Przyrządzam wegetariański makaron z brukselką, serem, orzechami pekan i pesto z bazylii i rukoli, co daje mi zajęcie na ponad godzinę. W międzyczasie zjadam resztę orzechów, które okazują się być super smaczne.
Wracają pracujący domownicy. Jemy tę średnio smaczną choć ładnie wyglądającą potrawę. Postanawiamy nigdy więcej nie kupować sera tartego z lidla, bo przestał się nadawać do czegokolwiek.
Gadamy.
O 21 idziemy do łóżka, gdzie ja czytam thriller po niderlandzku, a mąż niewiemco po polsku.
Środa
Wstaję o 7. Budzę Młodego. Zlecam mu spakowanie sobie bułek i nalanie soku, by chwilę później siedząc w świątyni dumania i słysząc wychodzącego do ogródka Młodego sobie przypomnieć, że jest środa - dzień owoców. Wołam do Młodego, by zostawił bułki i wziął sobie jakiś owoc. Nie zostawia i nie bierze, bo uznaje, że i tak nie będzie jadł o 10, a w południe wróci do domu, bo jest środa - krótki dzień.
Sprzątam u świnek. Odkurzam salon, kuchnię, kanciapę, łazienkę i kibel. Zawsze odkurzam po sprzątaniu wybiegu świńskiego, bo zawsze się nabobczy i nasiani, gdy przenoszę dywaniki w pojemniku.
Otwieram chromebooka i loguję się do Teamsów przez podane hasła i loginy.
Odbywam rozmowę wstepną z moim jobcaochem. Umawiamy się stacjonarnie za tydzień, o ile uda jej się załatwić nam salę na rozmowę w pobliskim VDAB.
Wcinam płatki kukurydziane z wiśniowym jogurtem sojowym.
Jadę na pocztę wysłać niewysłany list. Wstepuję do księgarni się porozglądać, bo jest po drodze, co kończy się wydaniem 25 euro. Kupuję przewodnik po Amsterdamie i parę pierdołek...
Wstępuję do sklepu po sok z buraczków, by zrobić barszcz.
Przed drzwiami domu pomiędzy płytkami zauważam mini bratka.
Wróciwszy do dom, zastaję tam Najstarszą, której tam być jeszcze nie powinno. Oznajmnia, że źle się poczuła w pracy. Biorę tablet i rezerwuję wizytę na 14.15, bo akurat był jeszcze ostatni wolny termin na ten dzień u naszej nowej lekarki.
Gotuję barszcz czerwony i obieram ziemniaki.
Jedziemy do lekarza. Lekarka bada Najstarszą, wypytuje, pobiera krew do badania. Płacimy. Wracamy.
Jestem zmęczona.
Idę do sąsiadki powiedzieć o moim chorobowym.
Wraca małżonek. Jemy. Idę siedzieć na słońcu w ogródku i obserwować nasz hotel dla owadów. Zamieszkało w nim kilka gatunków.
Obserwuję też Małżonka zmieniającego dętke w rowerze elektrycznym. Niezłe są teraz te nie-okrągłe dętki, które można wkładać bez zdejmowania koła.
Przypominam sobie o napisaniu listu do nauczyciela, że Młody musi wyjść ze szkoły na południowej przerwie.
Przypominam sobie, że był niderlnadzki online. Z naciskiem na BYŁ, bo jest 21.20, czyli lekcja się kończy. Olewam to. Ustny 2.3 i tak jest poniżej mojej godności mojego poziomu, bo przecie nawijam po niderlandzku na co dzień, ale potrzebuję dostać atest o zaliczeniu tego poziomu. Tymczasem właśnie opóściłam 3 lekcję pod rząd plus 2 tygodnie ferii, czyli 5 tygodni przerwy. Gratuluję sobie i idę spać.
Czwartek
Wstaję o 7. Robię to co zawsze. Odwożę Młodego pod szkołę i idę do kine (fizjoterapeutki), która robi mi nowe siniaki na ramieniu. Oby to przyniosło w dalszej konsekwencji też jakieś korzyści…
podziwiajac swoje siniaki |
Nastawiam ścierki i ściereczki do prania.
Nic nie robię czekając na południe. Czuję duże zmęczenie i senność. Masaże są męczące, choć nic człowiek nie robi, tylko siedzi.
O 12 na południowej przerwie odbieram Młodego ze szkoły i przywożę do domu, gdzie ten znowu piecze sobie paprykowe frytki w airfyerze. Odkąd odkrył ich istnienie w AH, piecze je kilka razy dziennie i nie je praktycznie niczego innego.
Wyjmuję i rozwieszam ściereczki. Nastawiam świńskie dywaniki.
Na 14 jedziemy do psychologa na badanie w kierunku autyzmu. Czekam w poczekalni półtorej godziny czytając książkę, bo znowu jest diabelnie zimno i nie chce mi się jeździć w te i nazad.
Rozwieszam dywaniki.
Wieczorem Młoda zarządza wspólne szukanie i rezerwowanie hotelu na wakacje. Wybieramy jakiś burżujski z widokiem… bo akurat przyznano mi zniżkę w booking.com. Staram się zbytnio nie cieszyć, bo zbyt wiele planów się nam już nie udało zrealizować. Los jest dla nas często chamski i niemiły.
Zmęczenie koszmarne.
Idę czytać książkę, ale padam…
Piątek
Wstaję zmęczona.
Młody ma dzień sportu w sąsiedniej gminie, więc szukamy razem szkolnej koszulki, małego plecaczka. On pakuje se picie i bułki. Zapuszczam mu antyalergiczne krople do oczu, poję syropem antyalergicznym. Sezon pyłkowy w pełni. Koszmar.
Przypominam o kasku i kamizelce odblaskowej, bo przecież rowerami jadą, jak to w Belgii.
Próbuję nie dać się zmęczeniu. Jem co chwilę, piję kawę, wodę, wcinam owoce, ciastka, orzechy. Siadam do kompa, by stworzyć profil w VDAB i uzupełnic o CV i wszelakie inne dane dotyczące doświadczenia, zainteresowań, kompetencji itd itd.
Jadę do sklepu po zapas frytek dla Młodego. Wracam. Jest mi okropne zimno i zmęczono. Stwierdzam stan podgorączkowy.
Robię 15-minutową drzemkę i idę do ogródka posiedzieć w słońcu. Po drzemce samopoczucie lekko się poprawia. W ogródku nawet ciepło. Można bez rękawów siedzieć. Przychodzi Młoda i obserwujemy razem zwierzęta.
Gotuję ziemniaki z kotletami mielonymi i ogórkiem. Młoda smaży sobie coś wegetariańskiego.
Czekam na Młodego i się niepokoję, bo już minęła 16 i powienien być w domu. O 16.30 dzwoni mama kumpla, który przypadkowo mieszka w tej samej wsi, w której mieli ten dzień sportu, i mówi że Młody chce ze mną rozmawiać. Morduję go w myślach, ale pozwalam mu pobawić się u kolegi pół godziny. Mama za chwilę pyta, czy Młody może zostać do 19. Odpisuję, że maksymalnie do 18.
O 18 dostaję wiadomość, że wyjechał. Chwilę później podjeżdża mama kolegi i wysadza Młodego z rowerem. Łańcuch mu znowu spadł, więc go podwiozła.
Młody usatysfakcjonowanhy dniem sportu i wizytą u kolegi. Mówi, że przejechał łącznie 15 km, że jeździli szybko z najlepszymi kolegami i że sikali razem do strumyka, ale nikt nie widział. HAHAHA.
Dzień sportu był udany. Poznali szóstoklasistów z innych szkół. Cały dzień się świetnie bawili uczestnicząc w różnych zajęciach sportowych.
Po niedzieli Młody jedzie ze swoją oraz piątą klasą na tygodniowy obóz sportowy do Brugii. Ale będę mieć luzik ;-)
Też wczoraj smażyłam naleśniki:-)
OdpowiedzUsuńU was już kwitnie bez? szybko, tutaj startują magnolie, do bzu jeszcze daleko.
Dla młodego 15 km to sporo, zuch chłopak!
Nie wiedziałam, że kury lubią arbuzy!
Sporo tego sera na zapiekance, dałabym połowę najwyżej.
Całkiem ciekawy tydzień, fajnie się czytało:-)
jotka
Tydzień naleśnika haha.
UsuńU nas kwitnie wszystko na raz - forsycje jeszcze nie wszedzie przekwitły, magnolie też kwitnąm no i bzy.
Kury też nie wiedziały, że lubią i po obejrzeniu z bliska ignorowały to przez godzinę, dopóki Bożenka nie sprawdziła, że dobre...
W przepisie z gazety było 200g to tyle dałam, bo ser lubimy i zawsze kilami wysypujemy na wszystko... Tyle tylko, że on się powinien był ładnie roztopić i przybeżowić, ale zachował się jak wegańska podróba seropodobna z mąki, tzn zrobiła się z niego twarda niesmaczna skorupa. Często kupowaliśmy najtańszy ser tarty w Lidlu i był dobry, ale się okazuje, że to już nieaktualna informacja. Lidl coraz bardziej schodzi na psy albo i na koty.
Uff. Strasznie męczące to chorowanie ;) Napracowałaś się więcej niż ja w pracy.
OdpowiedzUsuńTrochę się zmęczyłam, ale jak pomyślę, że miałabym przy tym jeszcze na 4-8 godzin do pracy pójść to jednak się bardzo cieszę, że jestem na zwolnieniu lekarskim.
Usuńa ja wczoraj skończyłam napromienianie na które chodziłam codziennie pieszo 5 km i powoli będę miała spokój tylko wizyty kontrolne. Na razie za krótko jestem na lekach i nie odczuwam takich nieprzyjemności bólowych jak Ty. Może będę miała szczęście i mnie to nie dopadnie ? oby. A Tobie mam nadzieję, że albo te leki zmienią albo Cię to puści żebyś mogła jakoś normalnie funkcjonować. Nie wiem jak to jest u Was w Belgii ale u nas jestem przeciwna wszelkim takim mini zoo gdzie są zwierzęta dostępne dla każdego i często bez lub ze słabym nadzorem. Bo regulamin sobie a życie sobie. U nas karmią te zwierzaki byle czym bo nikt nie widzi i męczą i uważam, że to jest poroniony pomysł takie zwierzęta niczyje i nie pilnowane. Często potem się okazuje że po czasie takie zwierzaki odebrały Fundacje zajmujące się zwierzętami i ich ochroną.
OdpowiedzUsuńJohnny super film ja byłam na nim w kinie :) a Hiacynt też niezły choć trochę przenosi w czasie wstecz :)
5 km z trampka na radio? No to szacuneczek!
UsuńPrzy tym ogrodzie ze zwierzętami jest ośrodek dla niepełnosprawnych i ta inicjatywa jest prawdopodobnie z tym związana. Wybiegi dla zwierzaków wydają się doskonałe - sama bym chciała mieć takie dla moich zwierzaków. Czyściutko. Ogródek jest w totalnym zadupiu, choc blisko szpitala. To na pewno nie jest "niczyje", tylko ktos tego musi kilka razy dziennie doglądać, a i bez wątpienia są kamery, a jak jeszcze nie ma to będą. No fakt, że ludzie potrafią karmić zwierzaki byle czym, ale do tego nie potrzeba mini zoo, bo tu zwierzęta są wszędzie, bo w Belgii farmerzy trzymają wszystko lub prawie wszystko na polu i wszędzie wiszą tabliczki zakaz karmieniam, co idiotów jednak nie powstrzymuje. Co innego w prywatnych nielegalnych hodowlach. Dla mnie najdebilnijeszy, z debilnych pomysłów był pomysł naszej szkoły, by w szkole trzymać króliki, kury i inne stworzenia. Na szczęście ten chory pomysl nie przeszedł jak dotąd. Pewnie głównie z powodu, że nie znalazł się żaden chetny do opieki nad zwierzakami w czasie wakacji. Wiele szkół jednak to niestety robi. No, co innego średnia szkoła ogrodnicza - u nas mają różne zwierzęta na stanie, którymi młodzież i nauczyciele się zajmują, ale to potzrebne jest im do nauki. Tak samo jak hektary upraw i przyjeżdżanie do szkoły traktorami (co nawiasem mówiącm fajnie wygląda - inna sprawa jak gówniarze tymi traktorami jeżdżą... )
Hiacynta też oglądaliśmy jakiś czas temu. I Hejter, jeszcze jest dobry z polskich z Netflixa.
ooo Hejtera nie widziałam odszukam dzięki :)
UsuńW zasadzie to pamiętam, że za moich gówniarskich czasów mieliśmy w szkole w sali biologicznej chomika w maleńkim akwarium to dopiero było nieporozumienie. Oczywiście zdechł bo go ktoś zamęczył i kolejnego nie było. Takie szkolne pomysły mają się dobrze od lat niestety.
Tak chodziłam piechotą bo mam 2,5 km do szpitala więc tam i z powrotem mam 5 km. W sumie na 20 razy raz czy dwa podjechałam busem bo była szpetna pogoda ale z kolei 2x miałam wizytę dwa razy w ciągu dnia to sie w sumie równoważy ;)
Mam energię nie miałam żadnego osłabienia wczoraj pytałam lekarza czy coś jeszcze może mnie takiego dopaść po radio i twierdził że nie powinno ale wiemy jak jest, tu nic nie ma pewnego ;)
Uff, no to kamień z serca, bo ja nie bardzo lubię się bawić w "polecanki", nie od dziś bowiem wiadomo, że jeszcze się taki nie urodził, coby wszystkim dogodził. Każdy ma inny gust, kryteria i oczekiwania. Jak coś komuś polecam, to później się stresuję, że to coś nie sprosta cudzym oczekiwaniom. Ja z kolei dzięki Twojej rekomendacji obejrzałam "Plagi Breslau" i "Hicaynta". Chciałam jeszcze zabrać się za "Hejtera", bo tytuł mnie zaintrygował, ale nie znalazłam. Polly mówi, żeby szukać pod hasłem "The Hater", no to poszukam dziś, bo w sumie to chętnie bym coś ciekawego obejrzała w TV.
OdpowiedzUsuńA mnie czerwień raczej nie lubi. Albo jeszcze nie znalazłam właściwego odcienia. Ten sam problem mam z czerwoną szminką.
Bardzo artystyczne to Twoje zdjęcie ("piechur"). Zawarłaś w nim kwintesencję życia. W gruncie rzeczy o to w życiu chodzi. By codziennie rano wstać (nie oglądając się na nic), i iść przed siebie. Tylko tak można do czegoś dojść.