3 września 2024

Antwerpia. Stare książki, bar pełen cipek i najlepsze lody w mieście ;-)

Obiecałam fotorelację z naszej wycieczki do Antwerpii, ale do tego czasu zdążyłyśmy odwiedzić to miasto ponownie. Przeto będzie to podwójna relacja. 

Wysiadając na dworcu antwerpskim za każdym razem słyszymy przynajmniej jedno głośne ŁAAAAŁ albo Oooooo, które to odgłosy wydają ludzie pierwszy raz odwiedzający to miasto i ten dworzec. Gdyby nie te ochy i achy my już nawet nie zwracalibyśmy uwagi pewnie na te cuda, bo dla  nas to już zwykły antwerpski dworzec, nic szczególnego, wciąż ten sam od 11 lat. Ale te zachwyty turystów znowu zwracają moją uwagę na to miejsce i czasem popatrzę sobie w górę i popodziwiam kunszt artystów, a i focię czasem cyknę…



najwyższy peron



Pierwszym razem odwiedziłyśmy muzeum MAS. 

Ja byłam nim tak średnio zainteresowana i żyłam w błędnym (podkreślam BŁĘDNYM) przekonaniu, że tam pewnie nic ciekawego nie ma, więc szybciorem oblecimy, cykniemy fotki z dachu i pójdziemy oglądać co innego… to co JA chcę oglądać...

Ale wszystko tam było ciekawe! Co za skandal ;-) 

muzeum MAS z wierzchu

Zaczęłyśmy od obejrzenia czasowej wystawy nt pionierskiej belgijskiej wyprawy na Antarktydę, co było bardzo interesujące, ale potem zaglądałyśmy na kolejne piętra i każda wystawa okazywała się warta uwagi. Antwerpia w czasie wojny, magazyn z wystawionymi co ciekawszymi darami i znaleziskami z dawnej Antwerpii, sztuka prekolumbijskiej Ameryki… 

Wszystko było arcyciekawe, ale muzea są na dłuższą metę męczące i po dwóch godzinach zaczyna się nudzić czytanie i patrzenie. Za dużo informacji, zapachów, wrażeń i ludzi. Wrócimy tam kiedyś, by inne rzeczy dokładniej obejrzeć. 

Na ostatnim piętrze, a w zasadzie dachu, jest punkt widokowy, skąd można natrzaskać pełno cudnych zdjęć.

Część wystawy nt Antwerpii dotyczący czystości miasta nas setnie ubawił. Kible, kibelki, ludzie na kiblach, gołe tyłki i rury do wąchania, gdzie w jednej zapachy kawy, w drugiej lukrecji, a w trzeciej i czwartej kanały i toaleta… Czego to ludzie nie wymyślą.



widok z dachu MAS

widok z dachu MAS


no comment

kiedy myślisz, że już nic cię nie zdziwi i wszystko widziałeś...



tron 🚽 



inny tron





Potem Nasza Przewodniczka, czyli Młoda, poprowadziła nas dłuższą drogą pełną ładnych obiektów do wegetariańskiej knajpy meksykańskiej, którą to sobie wyguglowała i chciała przetestować.



Po drodze mijałyśmy m.in. zamek Het Steen i sporo innych fascynujących budowli (zdjęcia na końcu)

 Zajrzałyśmy też do wejścia do słynnego tunelu Świętej Anny, który wykopano w roku 1931 pod rzeką Skaldą ułatwiając pieszym przedostanie się na drugi brzeg rzeki. 

Tunel ma ponad pół kilometra długości, a zdjeżdża się do niego oryginalnymi zabytkowymi drewnianymi schodami ruchomymi. Mnie o te schody najbardziej właśnie się rozchodziło. 

Musiałam to na własne oczy zobaczyć i choć raz takimi schodami się przejechać. Zrobione! 

drewniane schody ruchome




tunel dla pieszych pod Skaldą






Teraz jest tam też zwykła winda, do której nawet z rowerem towarowym można wsiadać, ale kolejki pieszych i rowerzystów takie się do niej ustawiają, że trzeba mieć bardzo dużo cierpliwości, by na nią czekać. No, z rowerem towarowym (takim z wielką skrzynią z przodu lub z tyłu) schodami nie da rady, więc ci ludzie muszą czekać na windę. Ze zwykłym rowerem można jechać schodami i nawet instrukcje tam wiszą, jak robić to prawidłowo. Ruch tam ogromny w tym tunelu, aż się w głowie kręci…

Meksykańska wegetariańska knajpka Pura Vida Tacos okazała się bardzo fajna. 

Zasiedliśmy na zewnątrz przy kolorowych stolikach. Tuż obok siedziała para gruchających do siebie panów, a kawałek dalej stadko wesołych dziewczyn, które tak głośno cały czas się z czegoś brechtały, że aż nam się śmiać zupełnie bez powodu chciało, bo to zaraźliwe. 

Bardzo miła atmosfera. A kelner (a może to sam kierownik) miał wielkiego psa, który czasem za nim łaził.

Ja zamówiłam wegeburgera z frytkami, Najstarsza burito, a Młoda nie pamiętam co, bo dopiero nie dawno odkrywamy meksykańskie jedzenie i jeszczem się nie naumiała nazw, ale wszystko było przepyszne. Paluszki lizać. Na deser ja i Młoda wzięłyśmy churrosy i też smakówa! Tylko ceny trochę zwalały z nóg… burger z 5 frytkami na krzyż i kilka listków jakiejś sałatki blisko 19€. Panie!!! 

Nie wykluczamy ponownej tam wizyty, gdybyśmy jeszcze odwiedzali kiedyś Antwerpię, ale tak na co dzień to ja bym tam nie jadła jednak, bo to nie dla biedoty ;-)

Zajrzałyśmy jeszcze do małego ogrodu botanicznego Den Botaniek, gdzie popatrzyłyśmy chwilę na wielkie rybska. Szklarnie były zamknięte z powodu remontu, więc tylko przez okno na kaktusy spojrzałyśmy. 






Maszerując w stronę dworca, wstąpiłyśmy jeszcze po bobę, ale piliśmy te bąbelkowe herbatki już w drodze, bo lokal zamykano. Puste kubki wyrzuciłyśmy do gadających koszy na śmieci. Mój kosz powiedział, że było smaczne i że dziękuje. Ubaw jest przedni z tymi koszami, choć wiadomo, że najzabawniejsze jest to za pierwszym razem.

I tak minął dzień pierwszy.

Kolejna wizyta ukierunkowana była na bibliotekę, do której za pierwszym razem nie zdążyłyśmy, z powodu zbyt ciekawego MAS muzeum. Dokładnie to jedną specjalną salę biblioteczną: 

Nottebohmzaal.

https://consciencebibliotheek.be/nl/content/nottebohmzaal-bezoeken

Sala znajduje się w najstarszej części biblioteki Erfgoedbibliotheek Hendrik Conscience.

W tej sali trzymane są starodruki, papirusy i tym podobne cuda biblioteczne i normalnie nie jest ona dostępna dla odwiedzających, a tylko ze specjalnych okazji wpuszczają tam ludzi. 

Ja chorowałam na tę salę kilka lat, odkąd przypadkiem raz zdjęcie gdzieś w sieci mi się w oczy rzuciło, ale co mi instagram pokazał, że za parę dni będzie otwarta dla zwiedzających, to już miejsc nie było wolnych. Raz pamiętam nawet rano zobaczyłam świeży post i były wolne miejsca, ale postanowiłam rodziny zapytać, czy ktoś chętny, a po południu już ani jednego miejsca :-( . 

W tym roku, ku swojej wielkiej radości, zobaczyłam, że udostępniają Nottebohmzaal dla zwiedzających przez całe wakacje, aż do połowy września. No i tak się udało w końcu tam zajrzeć. Wstęp kosztuje 8€ (do 25 r.ż 5€, dzieci chyba free). Warto. Nawet Młodej w sumie się podobało, choć poszła tam tylko jako moja osoba towarzysząca, by Matce było miło… 

Zupełnie jak ja z nią do muzeum MAS. 

Wniosek, by nie oceniać muzeów po okładce hihi.😜

 Iście magiczne miejsce. Widziałam papirus z czasów przed Chrystusem i książki wydrukowane w XVI wieku… ❤️‍🔥📚. Sala ma zaciemnione okna i utrzymują w niej stałą temperaturę 18 stopni oraz odpowiednią wilgotność.

Słuchając o tym, że te stoły, na których prezentowane są te skarby, to specjalne urządzenia, które utrzymują cały czas właściwą wilgotność i temperaturę, znowu mnie tchnęło, że wszędzie teraz otaczają nas takie cuda i dziwy techniczne, o których nie mamy nawet pojęcia i zwykle się nawet nad tym faktem nie zastanawiamy i jako coś oczywistego, zwyczajnego przyjmujemy, a przecież to wszystko, cały ten ogromny niesamowity postęp za naszego życia się zadział. To jest przecież fascynujace! Szczególnie w takim kontekście na to patrząc, że ten papirus, z wielkim mozołem ręcznie wyprodukowany czy ten starodruk dziś ochraniają super nowoczesne urządzenia i dzięki istnieniu takich wynalazków taki plebs jak ja może sobie na własne oczy taki papirus obejrzeć, podejść blisko i się napawać. Dla mnie rzecz wielka.

Książki z tej sali można wypożyczyć na miejscu i je studiować, ale oczywiście nie w trakcie zwiedzania tylko w normalnych godzinach pracy biblioteki i pewnie na specjalnych zasadach i nie każdy, ale nie wnikałam w szczegóły, bo nie jest mi to do niczego potrzebne.

Ta sala wygląda trochę jakby Hermionę, koleżankę Harrego Pottera można tam było spotkać…

Nottebohmzaal










W planach tyrystycznych miałyśmy jeszcze inne rzeczy, ale tego dnia było bardzo gorąco. Ponad 30 stopni w tym bardzo wilgotnym klimacie jest ciężkostrawne. Człowiek bardzo szybko się męczy i nie chce się wysilać bez powodu, więc odpuściłyśmy zwierzanie zabytków i wystaw, które były na naszej liście, a tylko na organoleptycznie-smakowych doświadczeniach się skupiłyśmy. Zjadłyśmy pizzę w jakiejś włoskiej knajpie przy rynku głównym, ale nie była zbyt smaczna, więc nie polecam. 

Za to lodziarnia, panie…. niebo w gębie te ich lody 🍧. Ja zamówiłam kulkę miętową z czekoladą oraz kawową, a Młoda fiołkową, mango i mojito. Wszystkie smaki wyśmienite, bardzo intensywne i orzeźwiające. Moja ocena 10/10 a nie jestem jakąś wielką fanką lodów. Do lodów przygrywała nam prawdziwa orkiestra i śpiewała jakaś pani o cudnym głosie. Koncert jakiś bowiem na rynku tego dnia się odbywał, a ta zacna lodziarnia właśnie na rynku. Compagnie Belge Artisan Gelato - tak brzmi pełna nazwa https://compagniebelge.com/


Rynek w Antwerpii


Po lodach poszłyśmy z kolei na drinki do babskiego baru, bo to był istny dzień rozpusty. Koniec wakacji trzeba jakoś uczcić przeco ;-)

Ten świetny bar wyszukała oczywiście Młoda. Najpierw wybrała się tam raz z Najstarszą i wróciły zachwycone. Więc Młoda i Starą postanowiła tam zaciągnąć. Słusznie i naukowo! Gdyby Stara miała taki bar bliżej domu, na pewno częściej by go odwiedzała, bo to miejsce ma duszę. Konkretnie babską duszę i babski klimat. 

Założony został przez dwie lesbijki i w pierwszym zamyśle miał być barem gejowskim, czy tam lesbijskim, ale dziewczyny uznały, że takie bary już są, a brakuje barów typowo dla kobiet. Barów w których wszystkie babki mogą czuć się bezpiecznie i swobodnie, do których mogą wpaść na drinka z psiapsiółą czy samotnie i nie być od razu nagabywane przez chłopów, gdzie nie będą z miejsca traktowane jako obiekt seksualny… Bar jednak otwarty jest dla wszystkich, a tylko określone zachowania nie są tam mile widziane. Facet zaczepiający dziewczyny na pewno szybko będzie musiał to miejsce opuścić.

Nazwa baru jest ciekawa i zabawna. CUT zapisane z angielska może nie zwraca uwagi, ale gdy zmienić C na K, otrzymamy niderlandzkie KUT, czyli cipka. Nie jestem językoznawcą, więc nie będę się tu za bardzo wymądrzać, ale KUT jest tu popularnym wulgaryzmem. Kut może być wszystko: pogoda, szkoła, ludzie… To odpowiednik polskiej chujowości. W PL pogoda, szkoła, ludzie są „chujowi” a tu „cipowi”, ale sens ten sam.

I tak w barze mamy Cut MENU a tam m.in. KUTbier, czyli cipkowe piwa. Fenomenalna jest ta gra słów. A piwa są cipkowe podwójnie, bo raz że są dla bab, a dwa często przez baby warzone, bo są takie babskie browary. Wszędzie w barze widać też waginy jako dekoracje. 

Barmanki są świetne, pogadane, atmosfera sielska, babska. Każdy z każdym gada. Przychodzi jakaś starsza para emerytów i zaraz zagadują do jakiejś młodziutkiej dziewczyny, a po chwili już wszyscy wesoło o czymś dyskutują… Drinki i shoty też niczego sobie. 

https://www.instagram.com/cut.antwerp/





Na koniec muszę dodać jeszcze, że jak człowiek na wsi mieszka, to takie wycieczki do miasta są fajną super pozytywną odmianą. Na co dzień żyjemy sobie pośród pastwisk, na których spotykamy masowo krowy, konie, osły czy alpaki. Każdego dnia od świtu do zmierzchu towarzyszy nam pianie kogutów, świergot ptaków, czy muczenie krów. Do lasku mamy 5 minut spokojnym spacerkiem, a sarny i zające pasą nam się tuż pod domem. Od czasu do czasu przemknie pod oknem  jakiś samochód czy traktor, przemaszeruje jakiś człowiek z psem czy bez psa, albo konno jakaś dziewucha czy kawaler przemknie. Poza tym cisza, spokój (no chyba, że sąsiad remont generalny robi), sielanka. To jest piękne, ale wada taka, że nic tu wiele się ciekawego nie dzieje. Są wiejskie festyny, są cotygodniowe targi, spotkania koła gospodyń czy stowarzyszenia emerytów i tym podobne swojskie, wiejskie, przaśne imprezy, co oczywiście dobre jest, ale …no …takie wiejskie… Knajp też kilka tu mamy, ale gromadzą się w nich ludzie, którzy się wzajemnie dobrze znają. Każdy lokal ma swoich stałych klientów, jak to na wsi, a co za tym idzie, gdy wchodzisz do takiego przybytku, od razu wszyscy się na ciebie lampią i albo zagadują, albo obgadują… Kto na wsi żył, ten dobrze wie, o czym mówię, zapewne…

Dlatego fajnie tak czasem wsiąść w pociąg i wysiąść w jakimś dużym mieście. Połazić tłumnymi, hałaśliwymi ulicami, popatrzeć na różnych ludzi z całego świata, posłuchać tych wszystkich języków, ponapawać się widokiem zmyślnych miejskich zabudowań, starych kamienic, nowoczesnych lokali, zameczków, kościołów, fontann itede itepe. 

Fantastycznie było razem z moimi dorosłymi córkami posiedzieć w różnych lokalach gastronomicznych, skosztować różnych specjałów, pogadać o pierdołach, poobserwować ludzi, posłuchać, o czym się mówi… 

Myślę, że częściej powinniśmy sobie pozwalać na takie wyjazdy..

A teraz zdjęcia, dużo zdjęć…



gadający pomnik




velomobiel - rower banan


jakiś opuszczony zamek

zamek Het Steen





Skalda

teatr








Dworzec Centralny




Wejście do biblioteki miejskiej, Nottebohmzaal

kościół wciśnięty pomiędzy kamienice

biblioteka miejska




rynek i ratusz 

rynek

sklep z rzeczami świątecznymi

pies z piasku



pod muzeum MAS

piesek w czapce podróżujący rowerem (widok zwykły w BE)

jest fontanna, można się napić


3 komentarze:

  1. Wspaniała relacja!
    Dworzec i biblioteka zrobiły na mnie największe wrażenie!
    Ciekawe kibelki widuje się czasem w zamkach lub pałacach, nawet podróżne miewali jaśnie państwo!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
  2. dworzec faktycznie przepiękny można by tam kręcić filmy. Trochę mi sie kojarzy z dworcem grand central w Nowym Jorku tam podobne klimaty a na suficie niebo z gwiazdami wymalowane.

    Te bliblioteki robią wrażenie już też kilka takich zwiedzałam z różnymi starymi woluminami. No i ten zapach starości ...

    Wege meksykańska knajpa to oryginał ;) oni przecież głównie mają mięcho no ale ludzie wymuszają takie cuda no i te knajpy faktycznie bywają droższe niż te z mięchem :) choć 19E za ten talerz to wyrywa z butów :O

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima