Pokazywanie postów oznaczonych etykietą studentjob. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą studentjob. Pokaż wszystkie posty

15 lipca 2022

Wrażenia po chemioterapii i bardzo złe doświadczenia w pracy studenckiej

 Wrażenia po zakończeniu chemioterapii.

Diagnozę rak piersi otrzymałam późną jesienią zeszłego roku. Pierwszą chemię odebrałam pod koniec stycznia, będąc po dwóch operacjach piersi, a teraz jestem już pół roku później i właśnie zakończyłam chemioterapię. Otrzymałam 4 dawki mocnej czerwonej chemii co trzy tygodnie i 12 dawek lżejszego taxolu co tydzień. 

 Chemia była dla mnie raczej łaskawa, biorąc pod uwagę opowieści innych. Mam nadzieję, iż oznacza to, że właściwie mi ją po prostu dobrali do mojego organizmu, a nie że leczenie było słabe… No ale tego się nie dowiem przecież.

Mogę wam powiedzieć jednak, że branie chemii ma jedną zajebistą zaletę - komary mnie nie lubią i się trzymają ode mnie jak najdalej z dala buachachacha! 🖕🏼🦟 Tylko Mąż ma teraz przesrane, bo tak je to wkurza, że rzucają się na niego z podwójną mocą. W sypialni nam się ostatnio moskitiera niepostrzeżenie odczepiła i ostatnie noce nalazło tego badziewia całe chmary. Pokłuły Małżonka wszędzie masowo zanim żeśmy polowanie urządzili, urządzonko znaleźli i do kontaktu wtyknęli i zanim odkryliśmy odczepioną moskitierę i naprawili usterkę. Ja słyszałam, jak latają i ziuczą nade mną, ale ani jeden nawet nie przysiadł. Bały się jebaniutkie hahaha. A szkoda, bo pewnie by ich moja krew zabiła na śmierć. 

Jak przeszłam chemię poza tym? Spoko. Nie wymiotowałam ani nawet mdłości nie miałam z wyjątkiem jednego czy dwóch razów na początku, ale to było dosłownie kilka minut lekkich mdłości. Biegunki też nie miałam z wyjątkiem dwóch dni, kiedy nie piłam soku i nie jadłam ciastek w czasie kroplówki. Nie wiem, czy to nie zwykły zbieg okoliczności, ale być może picie soku owocowego pomaga zneutralizować te toksyny w żołądku….? 

Po pierwszej czerwonej chemii wypadły mi włosy, ale już dawno zaczęły odrastać. Do dziś zdążyłam je już dwa razy zgolić na głowie. Na nogach tylko raz depilowałam i na razie spokój. Brwi i rzęsy jeszcze nie odrosły za bardzo, więc nadal głupio wyglądam. No ale z brwiami i rzęsami nie wiele lepiej, zatem nie ma się co przejmować hehe. Najbardziej upierdliwe są włosy, tam gdzie słonko nie dochodzi i te trzeba już systematycznie golić. I po co komu włosy łonowe? Obrzydliwość! 

Paznokcie mi nie odpadły, choć wiele oznak zmierzania w tym kierunku się pojawiło. Szczególnie na dużych paluchach u stóp. U prawej nogi wielce prawdopodobnie jeszcze odpadnie, bo jest do połowy purpurowy i częsciowo już się odkleił. Ale jak odpadnie to i odrośnie. U rąk po prostu są obolałe. Smaruję olejkami. Maluję utwardzaczami. Bedzie żyło.

Smarkanie krwią i wiecznie wyschnięty nos to obrzydliwość, ale do przeżycia. Podobnie jak sahara w pysku. Nos sprayuję wodą morską. Zęby myję pastą do suchych pysków i piję hektolitry wody albo przynajmniej przepłukuję usta. 

Skóra sucha to dla mnie żadna nowość. Wiele się nie pogorszyło. Myję się oliwkami różnych marek. Balneum działała idealnie w porze zimowej. Teraz używam wszędzie dostępnych oliwek do mycia z Dove, Kneipp, czy Nivea i wystarczają. Co jakiś czas używam ulubionego scrubu z Ritualsa  choć zalecali w mądrych książkach, by nie używać tego typu rzeczy. Ten jest z jakąś oliwką i dobrze robi na moją skórę. Po każdej kąpieli - jak zawsze od wielu lat - smaruję się ulubionymi kremami, balsamami. Pyszczycho pielęgnuję zwyczajnie - żele i kremy z L’oreal (ulubione), Garnier lub Nivea.

Jako sprzątaczka mam też listę świetnych sprawdzonych (choć drogich - do 10€ za tubkę) kremów do rąk. Moje faworyty to kremy bezzapachowe takich marek jak 1. Uriage, 2. Avene, 3. La Roche-Posay oraz 4. Neutrogena. Za zapachowych  Rituals i Weleda. Z tańszych żaden mi nie odpowiada, a testowałam baaaaaaardzo dużo.

Opuchnięte ciało (zatrzymywanie wody w organizmie), czerwone palące policzki i tors to niefajne objawy, ale też bez tragedii.

Otępienie umysłu dało mi się we znaki. Kłopoty z zapamiętywaniem, przypominaniem, koncentracją. Spowolnienie myślenia, kojarzenia faktów. Nienawidzę!

Najgorsze w mojej chemioterapii było i jest piekielne uczucie zmęczenia, osłabienia, bóle kości, mięśni, stawów, bo to utrudnia mi zdecydowanie codzienne funkcjonowanie. Jestem wszak żoną i potrójną matką, co oznacza, że nawet bez pracy zarobkowej mam każdego dnia sporo roboty do wykonania w naszym niemałym domu. Nie lubię i nie uznaję całodziennego pierdzenia w stołek, głupiego marnowania czasu i zgrywania chorej. Nie lubię być bezużyteczną niedołężną staruszką. Walczę z tym stanem i się nie poddaję. Nie mogę może robić tego wszystkiego co drzewiej, ale większość daję mimo wszystko rady. Bo mogę i bo chcę.

Co dalej po chemii?

We wtorek mam spotkanie z doktorem z innego szpitala w celu omówienia mojej przyszłej radioterapii. Trochę mnie ten termin wkurzył, bo na ten dzień mam już hotel zarezerwowany. Ale nic to. Najpierw pojadę autobusem  na tę randkę z doktorem razem z moim plecakiem, a zaraz potem wskoczę do pierwszego lepszego pociągu i pojadę dalej. Wszak nie wybieram się daleko ani na długo… Chodzi tylko o krótki reset a nie jakieś mega wakacje. Na to trza by mieć zdrowie i pieniądze.

Pod koniec sierpnia z kolei mam wizytę w klinice piersi w celu omówienia z moim doktorem ginekologiem terapii hormonalnej, którą właśnie mam rozpocząć. 

W tym samym terminie też wizytę u swojej onkolog w celu omówienia i odebrania pierwszej dawki kroplówki na odbudowę kości.

A tymczasem Młoda przetestowała kolejną pracę i to jej zaszkodziło.  Bardzo.

Tutejsze biura pracy dobrze działają. Ale czasem dość głupio. Młoda ma swoje dossier w kilku i non stop ktoś do niej dzwoni lub pisze. Zwykle nie w czas i nie w porę, bo np nie jest akurat w domu, a wtedy nie może lecieć do roboty. Ale wczoraj zadzwonili, że jest jakaś robota na dłużej w dużej firmie z dystrybutorami do wody. Od dziś. No to poleciała bez większego namysłu (znaczy ją zawiozłam, bo to w mieście) do biura i podpisała papiery. Zaleta studentjob jest taka, że możesz spróbować roboty, a jak się nie spodoba, to olewasz to, idziesz do domu i nie wracasz więcej. Dostała w biurze kolejną koszulkę. Tym razem białą. Poprzednim razem dali dwie czarne. Dobre i to na początek. Potem pofilowałyśmy na mapy googla i  dziś popedałowała o szóstej 10 kilosów do tej nowej roboty zahaczając o swoich podopiecznych, by zobaczyć czy niczego im nie brak i wypuścić kota z domu. Chwilę później napisała sms, że w biurze jej złą godzinę napisali. Nie było na siódmą tylko na ósmą. Co za dzbany! 

Kolejną chwilę później, czyli zaraz na dzień dobry, zanim jeszcze zaczęła pracę, okazało się że nowi koledzy są cholernymi seksistami, bo spytali, czy nie uważa, że to jest praca dla facetów a nie dla dziewczyn. Tak jakby ona sama tę pracę wybrała, a nie została skierowana przez biuro pracy…

Potem było tylko gorzej. Robota dla dziewczyn się nadaje jak wiele innych. Z tym że dla dziewczyn i chłopaków zdrowych i bez autyzmu! Napisała kilka esemesów na temat tego, że używa strasznie śmierdzącego kleju i zaczyna mieć problemy z oddychaniem itd. W tym momencie zobaczyłam już rogi tej kurwy zwanej depresją. Zaleciłam jej natychmiast zabierać dupę w troki i spierdalać w podskokach jak najdalej od tego patologicznego miejsca. 

Posłuchała (mnie albo swojego organizmu), wróciła do domu i poszła prosto do swojego azylu złapać oddech i ocieplić serducho widokiem papuzich pieszczoszków. Wyłączyła telefon więc laska z pośredniaka zadzwoniła do mnie. Miałam zatem okazję powiedzieć jej o seksistowskich odzywkach i chujowości tej pracy. Oraz o paru innych rzeczach. Obiecała odtąd szukać bezpieczniejszej pracy dla Młodej. Postanawiam darzyć to oświadczenie i ją samą bardzo ograniczonym zaufaniem. 

Spróbuję jednak skontaktować się z kobietą z GTB, która pomagała Najstarszej. Oni wiedzą o wiele lepiej, jaką pracę może wykonywać człowiek z autyzmem i, co więcej, potrafią o tym jasno i wyraźnie rozmawiać z potencjalnym pracodawcą i domagać się stosownego traktowania.

Nie zmienia to faktu, że Nasza Młoda jest niesamowita! Nie poddaje się. Walczy. Chce pracować i zarabiać na siebie, zdobywać nowe doświadczenie, być niezależną, mimo że nie ma nawet osiemnastu lat, mimo że ma autyzm, dyspraksję i nie wygrała jeszcze do końca z depresją. Młoda tygrysica. 

Wielu dorosłych mogło by wziąć z niej przykład, a wielu zdrowych, silnych, dorosłych, a już szczególnie wykształconych powinno się nawet zawstydzić, że wydziwiają, że cudują, że są zbyt leniwi, by pójść do pracy, choć mogą i mają od kija możliwości, ale wolą pobierać latami zasiłki.  Bo co by ludzie powiedzieli, jak by tak np poszli sprzątać albo pakować części samochodowe... Podczas gdy dziecko z tyloma problemami próbuje dostać jakąkolwiek pracę i nie ustaje pomimo piętrzących się przeciwności, pomimo fizycznego bólu. A mnie matkę to wręcz szlag trafia, gdy myślę o tych wszystkich zdrowych acz śmierdzących nierobach, którzy mogli by na siebie pracować, ale mają wyjebane. Taki skurwiały śmierdzący leń nigdy nie zrozumie, co znaczy chcieć pracować a nie móc! Chcieć się uczyć, a nie móc. Będzie siedział w domu, żył z podatków, na które drugi jebie do upadłego i śmiał ci się w twarz. 

Jestem dumna z moich dzieci. Ufam, że Młoda w końcu znajdzie dobrą i bezpieczną pracę. Wiem, że musi uzbroić się w cierpliwość, ale też wiem, że u młodych z tym trudno. Młodzi chcą żyć prędko, nie chcą czekać, są niecierpliwi, bo taka jest młodość. Żywa, szybka, intensywna. Nam starym czas płynie za szybko, a młodym za wolno. Spieszą się do dorosłości, do odpowiedzialności, do niezależności, bo faktycznie dzieckiem jest ciężko być. Wielu niby twierdzi inaczej, ale ja czterdziestopięcioletnia baba nie wyobrażam sobie, żebym miała znowu być dzieckiem. Znowu być zależnym od dorosłych, traktowanym jak niepełnosprawny umysłowo, jak gorszy gatunek… NIE! Nie tęsknię ani do dzieciństwa, ani do wczesnej młodości. Nie rozumiem też tej nostalgii innych. Rozumiem moją Młodą i cieszę się, że mimo wszystko tutaj w tym miejscu i w tym czasie nawet osoby z problemami zdrowotnymi mają różne możliwości, że mogą choćby próbować, bo próba nawet taka nieudana to nowe doświadczenie, nowa wiedza, kolejny ważny krok w stronę dorosłości. 

Najstarsza tymczasem właśnie rozpoczęła trzytygodniowe wakacje. Jej firma ma przestój wakacyjny. 

Myślę, że uda nam się we trzy coś razem porobić. Młoda proponuje wypad na plażę z aparatami. Jestem za. Może pojadą gdzieś we dwie tu czy tam… a może we trzy. Zobaczymy, co jutro przyniesie… Nie ma co snuć planów. Najlepiej spontanicznie działać patrząc na pogodę i stan naszych sfatygowanych organizmów.

Chłopy wyjeżdżają na około trzy tygodnie i ich nie będzie. Baby rządzą w chałupie. Jak sąsiadka dołączy to będzie nas cztery wiedźmy. Pogramy może razem w planszówki albo w karty, zrobimy se kino domowe z popcornem i colą, a może jakieś domowe spa albo zapalimy świece i pouprawiamy jakąś czarną magię czy coś buachacha. Taaaak… idę teraz te ostatnie przemyślenia przekazać Młodej, bo z tego wynika, że dobrze się stało, że z tą pracą nie pykło. Jakby chodziła do roboty, to nie mogły byśmy porobić żadnych fajnych rzeczy razem.

Wszystko ma swoje wady i swoje zalety. Tylko trzeba odpowiednio spojrzeć na rzeczywistość, która się dzieje. Ja to umiem. Młodzież musi się tego dopiero nauczyć, że 

po nocy przychodzi dzień

a po burzy spokój…”

              /Budka Suflera/







30 maja 2022

Kumpel Młodego z Ukrainy, pierwszy tydzień pracy studenckiej Młodej i reszta życia

 Urodziny ma się raz w roku, dlatego poświęciłam i cały osobny wpis. Zgodnie ze zwyczajem spisać jednak muszę też resztę ważnych dla nas wydarzeń z minionych dni. 

W tym tygodniu na uwagę zasłużyły sobie poza moimi urodzinami takie rzeczy jak:

Odwiedziny klasowego kolegi z Ukrainy 

Jakiś czas temu wspominałam, że do klasy Młodego dołącza dwóch nowych uczniów i że są to chłopacy z Ukrainy. Z pierwa miała też być jeszcze i dziopa, ale poszła ostatecznie do innej szkoły.

Chłopaki bardzo szybko się odnaleźli w nowej szkole i bynajmniej nie trzymają się osobno od reszty klasy. Jeden - jak wynika z opowieści Młodego - to piłkarz i szybko skompanił się z klasowymi kopaczami. Drugi zakumplował się m.in. z naszym Młodym, bo mają niemal identyczne zainteresowania, inteligencję oraz podobne poczucie humoru. Tamten tylko w przeciwieństwie do Naszego spokojnego Izydora, jest showmanem i uwielbia ciąć głupa przy każdej okazji, za co od czasu do czasu zbiera ochrzan od belfrów, ale bez wątpienia jest lubiany przez klasę :-)

Kwestia języka jest tu nie bez znaczenia, bo jakby nie patrzeć polski i ukraiński są przecież bardzo podobne, a do tego nowy kumpel Młodego w swojej ukraińskiej szkole miał polski jako język obcy. Toteż świetnie rozumie, co nasz Młody gada, ale i Młody rozumie większość po ukraińsku. Poza tym od czego jest google translate? Chłopcy z Ukrainy mogą wyjątkowo używać w szkole telefonów właśnie z tego powodu (normalnie w podstawówce jest zakaz posiadania telefonów). Dodam tutaj, że chłopaki sporo lekcji mają osobno i uczą się wtedy niderlandzkiego. Tak samo, jak kiedyś 9 lat temu nasze dziewczyny. Niektóre lekcje jednak mają razem. 

Młody bardzo szybko odkrył, że jeden z nowych kolegów jest fanem mangi Jojo Bizzare Adventure, że ogarnia dobrze komputery i internety oraz gra w Minecrafta, Robloxa i parę innych znanych gier. Szybko wymienili się nickami i numerami, by ze sobą grać po lekcjach. Z codziennych relacji poszkolnych wywnioskowaliśmy, że się świetnie dogadują i że się już bardzo dobrze zaprzyjaźnili. Dlatego postanowiliśmy zaprosić kumpla do nas w środowe popołudnie (tylko wtedy lekcje są do 12). 

Napisałam krótki list po rosyjsku do mamy, gdzie zaproponowałam, że chłopaki przyjdą razem po lekcjach do nas, a wieczorem odwieziemy gościa autem do domu. Ten łobuz - jak zrelacjonował Młody - od razu w szkole sam przeczytał list, napisał zaraz do mamy z telefonu i od razu dał Młodemu odpowiedź, że mama się zgadza. Następnego dnia poszłam jeszcze do szkoły i powiedziałam, jak sprawy stoją, bo domyśliłam się, że rodzice chłopaka najprawdopodobniej nie wiedzą, że w Belgii trzeba pisemne pozwolenie na wyjście ze szkoły po lekcjach, gdy rodzic nie przyjdzie w danym dniu odebrać, a normalnie odbiera. Nasz Młody ma całoroczne pozwolenie na samodzielny powrót do domu. 

W szkole się ucieszyli, że zapraszamy chłopaka do nas i potwierdzili, że faktycznie obaj z naszym się lubią. Powiedzieli mi też, gdzie mieszka i że przyjeżdża codziennie z mamą rowerem. No szacun! To jest z 7 km i to rano pod górę. Można? Można!

 Potem poszłam z wychowawczynią, by koledze powiedzieć, że mama musi podpisać zgodę. Jako że przewidziałam taki obrót spraw, miałam już wydrukowane gotowe zezwolenie do podpisania w dwóch językach (niderlandzki i rosyjski, bo ukraińskiego nie znam) i mu dałam. W środę chłopak przyniósł podpisane zezwolenie i po lekcjach spokojnie mogli z Młodym popedałować do naszego domu. Obaj byli wielce podekscytowani i uśmiechnięci. Nakarmiłam ich na dzień dobry naleśnikami i poszli się bawić. Tamten wpisał sobie zaraz hasło do wifi i zadzwonił do mamy, że dotarł bezpiecznie do kolegi i opowiedział od razu entuzjastycznie, że ten ma całą kolekcję gadżetów z Jojo Bizzare. Potem trochę grali na kompie, układali LEGO i ganiali po łące oraz wspinali się na powalone drzewo z samolotami do puszczania. Przez 6 godzin ani sekundy się nie nudzili. Co chwilę przybiegali po fantę albo jakieś przekąski. Na koniec zjedliśmy podwieczorek i odtransportowaliśmy gościa do domu. Jego rodzice są bardzo miłymi ludźmi. Wymieniłam się z tamtą mamą numerami.  Od razu zaprosili Młodego do siebie i za dwa dni Młody poszedł z rewizytą. Skąd wrócił też uchachany od ucha do ucha. 


Nie długo pewnie zaprosimy ich wszystkich na kawę, bo tak się wstępnie umówiliśmy. 

W międzyczasie zamierzam zaprosić też innych nowych i starych klasowych kolegów do nas, bo Młody już kilka razy u kogoś gościł, a nam jeszcze się nie udało odwdzięczyć. Cóż, chemia mi nie ułatwia życia, ale powoli jakoś trzeba się ogarnąć. Może uda mi się jeszcze przed wakacjami, a jak nie to dopiero w wakacje będę wszystkich po kolei albo po kilku na raz zapraszać do nas. Wakacje już bliżej jak dalej.

Pierwsze wrażenia z pierwszej pracy naszej Siedemnastolatki

Młoda przepracowała w zeszłym tygodniu swoje pierwsze trzy dni, bo potem był długi weekend. Zadowolona jest, choć robota jest nie za lekka. Pakuje różne rzeczy do pudełek. Niektóre są ciężkie i  niemiłe w dotyku, bo uciapane w jakimś mazidle, co ze względu na jej autystyczną nadwrażliwość jest wyjątkowo niefajne. 

Zdążyła już też znielubić jedną babę, która do wszystkiego się przypierdala i wszystko krytykuje. Pozostali „nadzorcy” na szczęście są mili i przyjaźnie nastawieni. Dyspraksja nie ułatwia jej życia. Pod koniec dnia ciało już w ogóle - jak mówi - nie chce współpracować i coraz trudniej jej panować nad nim, a co za tym idzie, wszystko np jej wypada z rąk, trudno rękami trafić tam gdzie się chce i w ogóle porażka. Ale walczy i daje rady na razie bez przyznawania się, że ma autyzm i dyspraksję. Teoretycznie powinna to zrobić, ale cholera wie, jaka będzie na to reakcja, bo na dwoje babka wróżyła - mogą wykazać zrozumienie i ułatwić jej życie albo wprost przeciwnie - kazać jej poszukać innej roboty. 

Student job ma tę zaletę, że samemu można w dowolnej chwili bez problemów zrezygnować. Umowy ma jednodniowe i podpisuje je online.

Poza zwykłą robotą Młoda ponownie załapała się jako opiekun zwierząt u ludzi, którzy wyjechali na weekend. Lubi te zwierzaki. Jeden raz byłam tam za nią, gdy szła do zwykłej roboty i wygłaskałam porządnie wszystkie zające, a kot wtedy był zazdrosny i najpierw sprał zająca po nosie, a potem obrażony poszedł sobie.



 

Przemeblowania w Narnii.

Narnia to - jakby kto jeszcze nie wiedział - garderoba Naszej Zuzanny, ale czasem zwiemy tak całe jej poddasze, bo tam wszystko się może zdarzyć i jest magicznie. Choć już nie tak bardzo, jak gdy króliczek tam harcował... 

Najstarsza w ostatnich dniach, a w zasadzie tygodniach, głowiła się nad przemeblowaniem swojego pokoju. Od dawna bowiem chciała to i owo zmienić, ale dopóki Lusia żyła, to praktycznie wszystko nad poddaszu było urządzone w dużej mierze pod nią, żeby króliczysko było bezpieczne i miało wszelakie wygody oraz różne atrakcje do zabawy, miejsca do chowania, jedzenia i spania. Teraz, gdy Lusi nie ma już z nami, spokojnie można dokonać zmian w wystroju wnętrz, bez patrzenia, czy królik tego nie obgryzie, czy siano nie będzie się do tego przyczepiać, czy jest dla maleństwa bezpieczne…

Obiecałam Najstarszej, że za moje wakacyjne kupię jej wreszcie te dawno temu obiecane nowe meble, a Tata jej pomaluje na nowo ściany. Po długich dumaniach Najstarsza doszła do wniosku, że przede wszystkim to by chciała w innym miejscu mieć wejście do Narnii, a tam gdzie ono jest teraz, stanęło by to nowe biurko dla gamerów, które sobie wybrała w Ikei… Wszystko inne też obmyśliła. Meble już Ikea dostarczyła w sobotę. Kolory ścian Najstarsza już wybrała, a Małżonek obmyślił kwestię przenoszenia drzwi i ścian. Teraz czekamy na kolejny długi weekend lub wakacje, by się za to zabrać. Musimy też przemalować stary stolik, na którym będzie stać maszyna do szycia i szafkę nocną, bo szkoda kupować nowej, jak stara jest dobra. A i stara skrzynia też wielce prawdopodobnie doczeka się pędzla, ale tym to już sama Najstarsza się może zając w czasie wakacji lub weekendów. 

Czekamy też na powiększenie rodziny

Nimfy Młodej postanowiły w końcu po kilku latach bycia razem postarać się o dzieci. Nie dawaliśmy im dziupli, bo Młoda nie chciała, by miały młode. Z Matką  Naturą jednak czasem ciężko dyskutować. Snowflake „zrobił gniazdo” na spodzie klatki. Piszę w cudzysłowie, bo „robienie” polegało na tym, że schodził na dół klatki, rozkładał skrzydła, stroszył pióra i kolebotał się na boki wydając zabawne skrzeczące dźwięki. Summer w końcu zaakceptowała to wyimaginowane gniazdo i zniosła tam jajko. Zrobiło nam się ich żal i postanowiliśmy jednak kupić im dziuplę i raz pozwolić wysiedzieć jajka. 

Szybko zamówiłam dziuplę przez internet i włożyliśmy ją tam, gdzie Snowy zrobił gniazdo. Normalnie dziupla powinna być zawieszona gdzieś wysoko, jak w naturze, ale u nas będzie na spodzie klatki. Już jest. Summer zniosła 4 jajka. Dwa z nich zastąpiłyśmy fejkowymi jajkami, bo nie potrzebujemy aż tyle nowych ptaków. Teraz czekamy cierpliwie, co z tego wyniknie i obserwujemy z fascynacją poczynania młodych rodziców. Summer wysiaduje jajka nocą, Snowy za dnia. Snowy jest bardzo podekscytowany. Jak już Summer zniosła te jajka to mało go nie rozsadziło z radości i dumy. Latał po całym pokoju jak szalony i darł się jak opętany. Teraz bronią gniazda. Gdy jakieś nasze zachowanie im się nie spodoba, to latają nad nami próbując walnąć nas skrzydłami w łeb, co zwykle im się udaje. Kołyszą się też albo zwisają do góry nogami i syczą na nas  ze złością. Papugi to bardzo mądre ptaki. I bardzo kochane.

Innemu wydarzeniu poświęcę kolejny wpis, gdzie pokażę trochę zdjęć. Mowa oczywiście o długo wyczekiwanej przeze mnie procesji konia Beiaarda. 

21 maja 2022

Tydzień pełen sukcesów i radości.

Któregoś dnia Młoda otwarła wieczorem piwo owocowe, rozlała do dwóch szklanek i mi podaje - Zdałam biologię, trzeba to uczcić! Wypiłyśmy piwo za kolejne sukcesy i chyba zadziałało ;-)

Kolejny przedmiot na drodze do otrzymania dyplomu szkoły średniej odfajkowany. Może uczyć się do następnego. No i uczy się wszędzie. Łazi po domu ze słuchawkami na uszach. Gada do telefonu po francusku jakieś głupoty. Nawet na dworcu, w poczekalni u doktora, czy gdzie tylko ma chwilę wolnego, otwiera Duolingo i ćwiczy francuski. Nie lubi francuskiego. Wkurza ją, ale trudne i nielubiane przedmioty też trzeba jakimś sposobem zaliczyć. Miesza sobie raz fajny i łatwy przedmiot, raz trudniejszy. Francuski jest ani fajny, ani łatwy. Bez wątpienia jednak w tym kraju potrzebny, bo co najmniej połowa ludzi nim się posługuje. Dla Młodej francuski to już czwarty język. Polskim, angielskim i niderlandzkim posługuje się pi razy drzwi na jednakowym poziomie, czyli płynnie i dobrze zarówno w mowie jak i piśmie. 

Jeśli chodzi o naukę domową i Komisję Egzaminacyjną to przez rok zdała już angielski ustnie i pisemnie, geografię i biologię. Z wszystkich przedmiotów zdaje egzaminy z zakresu dwóch lat - piątej i szóstej klasy technikum. Matmę musi powtórzyć, bo nie zdała, i zdać wszystkie inne przedmioty, czyli francuski, niderlandzki (oba języki ustnie i pisemnie), historię no i wszystkie przedmioty fotograficzne - teorię i praktykę. Jeszcze sporo drogi przed nią do otrzymania dyplomu szkoły średniej, ale nie mało już z tyłu. Ważne, że nie musi chodzić do szkoły i marnować tam swojego cennego życia.

Najważniejszym zdarzeniem minionego tygodnia jest bez wątpienia fakt, że po długich staraniach i chodzeniu po różnych biurach pracy oraz zaliczeniu kilku rozmów kwalifikacyjnych w końcu

Młoda dostała pracę!

W okolicznych sklepach się nie udało, więc postanowiła poszukać szczęścia w mieście. No i w piątek zadzwonili, że ma w poniedziałek przyjechać podpisać umowę. Będzie pakować jakieś części samochodowe. Robota taka typowo dla studentów albo początkujących obcokrajowców, czyli na krótki czas, by się gdzieś zahaczyć, by spróbować swoich sił, by zdobyć pierwsze doświadczenie i pierwszy świeżutki wpis do CV. Młoda jest wielce podekscytowana, co nikogo chyba nie dziwi. My jesteśmy dumni i szczęśliwi. Kurde, nasze dziecko idzie już do pracy i to jeszcze pół roku przed swoją osiemnastką. Niesamowite jak szybko ten temat ogarnęła! Gdy w zeszłym roku pisała i wysyłała swoje pierwsze CV i szła na pierwszą rozmowę, była pełna obaw i niepewności z bardzo małą wiarą w powodzenie. Po kilku rozmowach jednak nabrała wprawy i odwagi. Co ciekawe, każda nieudana próba działała na nią jak płachta na byka - tylko dodawała jej animuszu, siły i chęci do walki o swoje. Jak już raz postanowiła, że chce iść do roboty, to żadna siła jej nie zatrzyma przed zrealizowaniem tego pomysłu. Czart nie dziewczyna! Kocham tego Czarta!

Najstarsza miała tydzień, a dokładnie to tygodnie, dosyć chorowite. Najpierw ta grypa, czy korona. Potem była od tego osłabiona no i w tym tygodniu przejęła od młodszej siostry wirusa gardłowego i czuła się słabowicie. W poniedziałek nawet było okej i wyjechała rano rowerem na stację. Okazało się jednak, że jakieś problemy na torach wynikły i dwa kolejne pociągi się nie pojawiły. Co 5 minut ogłaszano coraz dłuższe opóźnienie, by w końcu wyśpiewać nasz ulubiony komunikat: de S trein van Brugge naar Mechelen rijdt vandaag niet (pociąg z Brugii do Mechelen dziś nie jedzie)Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić do domów, Najstarsza też zabrała dupę w troki i wróciła do chałupy. I dobrze, bo w południe już słabizna wróciła i musiała iśc do wyrka. W środę rano skoczyła na koronotest do apteki i jak powiedzieli, że negatywny, poszła do doktora. Dostała zwolnienie do końca tygodnia, powiadomiła szefa ze stażu i wypoczywa. 

Młody ma teraz też pracowity i fajny okres.

Najpierw występy z chórem dziecięcym w towarzystwie orkiestry dwie niedziele pod rząd. Świetnie mu poszło i dobrze się przy tym bawił. Ja niestety nie mogłam obejrzeć drugiego występu, bo miałam jeden z bardziej gównianych dni, jeśli idzie o samopoczucie. Tata jednak podziwiał i klaskał. Było też kilku klasowych kolegów, sąsiadów i innych znajomych.

Pod koniec tygodnia z kolei impreza szkolna i 5 występów przed publicznością pod rząd. Po dwa przedstawienia dziennie, a każde z nich trwało 2 godziny. Pierwsze było w czwartek zaraz po południu. Następnie po dwa w piątek i sobotę - po południu i wieczorem (kończyły się o 21). 

Szkoła - nauczyciele, uczniowie i Komitet Rodzicielski - zorganizowała po raz kolejny dużą imprezę z biletami. Były to przedstawienia muzyczne. Występowali wszyscy uczniowie od pierwszej przedszkola do szóstej klasy, czyli dziatwa w wieku 2,5 roku do 12 lat oraz ich nauczyciele. Fantastyczne przedsięwzięcie. Co interesujące, tym razem dzieci były pomieszane - starszaki występowały razem z maluszkami, co dało fajny efekt. Fajnie się patrzy na nastolatki płci obojga z piątej czy szóstej klasy, które prowadzą na scenę za rączki kilkulatków, poprawiają im kostiumy, zapinają portki i razem robią swoje przedstawienie, razem tańczą i śpiewają. Niesamowite! Wszyscy włożyli sporo pracy w to przedsięwzięcie. Nauczyciele i Komitet Rodzicielski sporo pracowali przy tym w swoim czasie wolnym obmyślając scenariusz, przygotowując stroje, dekoracje, oświetlenie i nagłośnienie, a w końcu sprzedaż napojów i przekąsek. Wszyscy stawili się bez szemrania nawet dwa razy w sobotę. 

Sala była za każdym razem pełna, a mieści się w niej około 200 osób. Bilety nie były drogie. Symboliczne 5€ i w tej cenie wliczony był napój. Przyszli dziadkowie, rodzice, wujostwo, sąsiedzi i inni znajomi uczniów i rodziców. Dochód oczywiście przeznaczony zostanie na szkołę. 

Młodemu się też podobało! Z wielkim entuzjazmem uczestniczył w tej zabawie. Wystąpił w grupie z najlepszymi kumplami i ze słodkimi maluszkami z przedszkola. W tej grupie przedszkolnej jest jego ulubieniec i największy słodziak, czyli synek jego wychowawczyni. Młody uwielbia małe dzieci i już marzy, by kiedyś być tatą. Rozważa też zostanie w przyszłości nauczycielem (choć w opcji ciągle jest lekarz zwierząt i od niedawna archeolog). 

Ja obejrzałam przedstawienie dwa razy. W piątek poszłam z sąsiadką. W sobotę z małżonkiem. Za każdym razem świetnie się bawiłam. 


 A za mną kolejna chemia.

 Jeszcze osiem przede mną. Doktorka stwierdziła, że wszystkie składniki krwi na granicy i przepisała zastrzyk Neulastę na odbudowę krwi oraz zapodała lżejszą wersję chemii na ten dzień. Po chemii poszłam z Młodą do McDonalda, bo ta akurat dotarła do Dendermonde po rozmowie o pracę. Tam zajadając hamburgery obserwowałyśmy przelotne oberwanie chmury. Lało, wiało, koniec świata. Fajnie się to ogląda przez okno o suchej dupie. Wróciwszy do domu zastałyśmy wszędzie wodę. W kuchni pół podłogi zalane od okna, choć było zamknięte. Z poddasza całe schody mokre, na poddaszu dach przeciekał w kilku miejscach, a w dwóch woda dotarła nawet piętro niżej przez drewno do pokoju Młodej. Jaja jak berety! Dziś byłam to zgłosić właścicielom, bo żartów nie ma. Mają przyjść po niedzieli popatrzeć na dach.

To był bardzo dobry i owocny tydzień. Cieszę się, że takie pozytywne fajne tygodnie od czasu do czasu się zdarzają, bo inaczej szło by zwariować. A tak możemy naładować nasze baterie pozytywną energią. Pogoda też ostatnio nam sprzyjała. Słoneczne, upalne dni majowe to dla mnie radość ogromna. Kocham słońce i ciepełko. Szkoda tylko, że niebogato się czuję ostatnimi czasy i nie mogę się tym słońcem i czasem wolnym dostatecznie cieszyć. No ale kurde, przecież nie można mieć wszystkiego. I tak jest super tak jak jest. Cieszymy się tymi chwilami. Próbujemy naczerpać z nich ile się da, bo boimy się jutra i tego co ono nam przyniesie. Czasy są kurewsko niepewne i mało optymistyczne. Dlatego żyjemy tu i teraz tymi chwilami lepszymi, fajniejszymi i całkiem dobrymi a nawet chwilami po prostu zajebistymi starając się nie myśleć zbyt często o przyszłości bez potrzeby. Spoglądamy za to czasem w przeszłość, by zobaczyć jak wiele trudnej drogi żeśmy przeszli i jak wiele osiągnięć i sukcesów już jest na naszej liście. Jesteśmy z siebie dumni a jeszcze bardziej z Naszych Wspaniałych Dzieci. Będą z Nich Wszystkich wspaniali, mądrzy i dobrzy dorośli ludzie. Oby tylko reszta świata raczyła to choćby w małej części docenić i uszanować… To moje ogromne marzenie. 







17 maja 2022

Kończymy szkołę średnią. Autyzm a szukanie pracy.

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu martwiliśmy się obowiązkowym stażem w szóstej klasie zawodówki, a dziś Nasza Najstarsza kończy szkołę średnią. Jak zwykle się okazało, że nie taki diabeł straszny i że czasem są różne możliwości, a czasem zwyczajnie szczęście dopisze…

plecak uszyty przez Najstarszą kilka lat temu

Gdy córka była w piątej klasie, zapytano nas i ją o plany na przyszłość. Nie mieliśmy żadnego pomysłu co do jej przyszłości. Gorzej! Widzieliśmy tę przyszłość raczej w nieciekawych kolorach.

 No bo cholera, nasza córka ma autyzm! To znaczy, że w pewien sposób jest niepełnosprawna, jakby to dziwnie nie brzmiało. Jest inna niż jej rówieśnicy. Inaczej myśli, inaczej działa, inaczej się wysławia, inaczej się zachowuje, co zdecydowanie utrudnia jej życie. Współczesny świat, mimo całej tak dumnie i głośno wykrzykiwanej równości i tolerancji, w praktyce wcale nie jest ani tolerancyjny, ani równy dla wszystkich. Niestety świat ciągle - moim zdaniem - ciągnie bardzo w stronę filozofii Hitlera i jemu podobnych. Liczą się przede wszystkim ludzie zdrowi na ciele i umyśle, ludzie inteligentni, sprytni, silni fizycznie i emocjonalnie, zaradni, piękni i ogólnie równiejsi. Ci choćby odrobinę ułomni, wolniejsi, mniej inteligentni, słabsi niby co prawda dziś do gazu nie trafiają, ale zwykle trafiają na margines. Łaskawie pozwala im się żyć a nawet pracować pod warunkiem, że będą wyrabiać wszelakie normy… Albo że będą wykonywać robotę dla niepełnosprawnych, czyli gównianą bez szans na awans, bez jakichkolwiek perspektyw i niech się kurwa cieszą i po rączkach całują, że w ogóle pozwolono im pracować, bo może lepiej jakby im dać jakiś zasiłek i niech siedzą w domu na dupie, nie plączą się pod nogami i nie kłują w oczy swoim istnieniem…

Tymczasem fakt, że masz jakąś wadę - czy małą, czy większą - nie znaczy, że oczekujesz od życia mniej, że nie możesz marzyć, że nie chcesz robić niczego wartościowego, nie potrzebujesz być docenianym i nie chcesz w życiu niczego osiągnąć, że ucieszysz się z każdej nawet gównianej roboty i że będziesz ją bez szemrania wykonywał dla samego wykonywania, bo ktoś ci wielką łaskę zrobi, że cię zatrudni.

My rodzice bez wątpienia będziemy się cieszyć, jeśli naszym dzieciom uda się znaleźć i utrzymać jakąkolwiek pracę. Jednakowoż wolelibyśmy, by to była dobra i fajna praca, a nie jakakolwiek. Chcielibyśmy, aby nasze dzieci dostały szanse na osiągnięcie czegoś, aby mogły iść do przodu, rozwijać się, zdobywać nowe doświadczenia, a nie tylko żyć z dnia na dzień gdzieś tam w głębokim cieniu. 

Nasza Najstarsza ma ogromne talenty, których rówieśnicy mogą jej pozazdrościć. Głównym, takim wizualnym, najbardziej rzucającym się w oczy, którym można się nawet pochwalić przed obcymi ludźmi, jest talent artystyczny. Rysowanie, tworzenie różnych kompozycji, szycie - w tego typu przedsięwzięciach jej talent zobaczy nawet największy laik. Do tego jest nieziemsko cierpliwa, dokładna, wręcz perfekcyjna i uczciwa (co do ostatniego to dziś jest to raczej wada). No ale ma autyzm… relacje międzyludzkie i współpraca z innymi leży, nie czuje upływu czasu i się z nim nie liczy, a jednocześnie wszystko musi mieć swoją kolejność i swoją porę i nic jej schematów nie może burzyć. Wszystko robi w swoim tempie i czyjeś tempo jej nie obchodzi. Duże lub częste zmiany i nowości nie dla niej… itd itp

W zeszłym tygodniu odbyło się zebranie w jej sprawie w miejscu, gdzie odbywa staż. To właśnie po tym zebraniu te powyższe refleksje mi się nasunęły, choć spotkanie samo w sobie było raczej pozytywne i urodziło nadzieję co do przyszłości Najstarszej i ogólnie osób normalnych inaczej.

Na spotkaniu poza mną była mentorka oraz szkolna asystentka Najstarszej, szef ze stażu oraz pani z GTB, specjalnej jednostki biura pracy VDAB, która pomaga m.in. w poszukiwaniu pracy ludziom z niepełnosprawnościami lub innymi problemami. 

Przypomnę gwoli ścisłości, że Najstarsza ucząca się w zawodowej szkole średniej w kierunku MODA (w trybie specjalnym), odbywa swój staż u tapicera, gdzie zajmuje się szyciem. Szyje tam różne poduszki, pokrowce, zasłony itp. 

Spotkanie dotyczyło przyszłości zawodowo-szkolnej mojej córki. Pierwszą kwestią był temat siódmej klasy, którą Najstarsza może, ale nie musi robić. Stanęło na tym, że kończy szkołę na szóstej klasie, co oznacza, że odtąd wszyscy zaczynają szukać dla niej pracy. 

Tak, dobrze czytacie, dostajemy urzędową pomoc w znalezieniu pracy po skończeniu szkoły średniej. 

Na początku zapytano szefa firmy o możliwości przyjęcia Najstarszej na stałe. Zaczął trochę wykręcać się sianem, co wydaje się jak najbardziej zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że Najstarsza póki co nie za bardzo normy wyrabia, bo raz autyzm, dwa stosunkowo mała liczba przepracowanych godzin, czyli mało doświadczenia, a we Flandrii to trza orać jak dziki nie ocyndalać się… 

Wtedy babka z GTB po zadaniu kilku rzeczowych pytań, postawiła sprawę tak:

- Mamy sytuację, że pan zdecyduje się ją przyjąć. Chce pan poznać, jakie są możliwości z naszej strony? 

Facet na pewno wczoraj się nie urodził i wyraźnie na ten moment czekał, bo od razu zmienił postawę ciała i wyraz twarzy na wyraźnie zainteresowane. No wreszcie zaczynają gadać do rzeczy -  mówiły jego oczy. 

Jak jeszcze nie wiecie, o co chodzi, to już powinniście się domyślać, że o pieniądze! 

GTB proponuje różne możliwości dla mojej córki i firmy, która ją zatrudni. Szczegóły co do czasu trwania wsparcia i ewentualnych kwot mi niestety umknęły (czytaj: chemia nie działa zbyt dobrze na mózg), bo kobieta wymieniała różne kolejne opcje zależne od sytuacji.

Szefuncio jednak od razu się pochwalił, że ta osoba z autyzmem, którą on zatrudnia na stałe, korzysta właśnie z jednej z tych opcji i to jest dla niego opłacalne, a zatem jest skłonny rozważyć ewentualne zatrudnienie Naszej Najstarszej na takich czy innych specjalnych warunkach. 

Poza dofinansowaniem GTB oferuje też np asystenta, czyli osobę, która przychodzi na początku z pracownikiem do firmy, by pomagać np w porozumiewaniu z pracownikami i pracodawcą (np w razie nie dostatecznego zrozumienia poleceń, czy zleconych zadań), podpowiadać co i jak, popychać do przodu, gdy ktoś utknie, co Najstarszej czasem się zdarza itp. Z poprzednich spotkań pamiętam, że taki asystent może też pomagać początkowo w dojazdach do pracy, tzn np przyjeżdża pod dom delikwenta i idzie z nim na przystanek, uczy kupować bilety, trafić z przystanku do miejsca pracy etc. Najstarsza aż takiej pomocy nie potrzebuje, bo samodzielnie korzysta ze środków publicznej komunikacji od 12 roku życia. Choć zakup biletu w automacie, z aplikacji czy esemesem ciągle pewnie stanowi dla niej problem i gdyby sama potrzebowała gdzieś dojeżdżać, musiała by się tego nauczyć. W to że potrafi się nauczyć, to akurat nie wątpię, bo skoro bez problemu nauczyła się korzystać z komputera i telefonu oraz z bankowości mobilnej i kupować online różne rzeczy, to i bilety ogarnie. Tylko że ona nie robi takich rzeczy spontanicznie - musi być jakiś sensowny powód ku temu i dobrze, jak ktoś spokojnie wytłumaczy i pokaże. Potem już z górki. Co się raz nauczy, to umie.

Istotną informacją, jaką przekazała pani z GTB, jest to, że trzeba koniecznie łapać takie jak ta okazje i trzymać je mocno, bo druga może się nie trafić, a dla osób takich jak Nasza Najstarsza może to oznaczać trafienie na zawsze na margines, do przegródki „niepełnosprawni”, „odrzuty”, czyli do takiego czy innego zakładu pracy chronionej, skąd raczej ciężko jest się wydostać, bo jak raz ci zapiszą w papierach, żeś pracował w zakładzie dla niepełnosprawnych, to nikt cię w normalnej firmie nie będzie chciał zatrudnić.

 Kto lepiej zna realia pracy i życia osób niepełnosprawnych, niż osoba która im zawodowo pomaga? Taka osoba zna nie tylko tutejsze prawo i ładnym językiem spisane zasady, ale i faktyczne realne możliwości. I tak na poprzednim spotkaniu dowiedziałam się, że najpopularniejsza belgijska sieć supermarketów, która nawet podatki mniejsze płaci, bo jest taka wspaniała, nigdy nie zatrudniła jednej osoby niepełnosprawnej kierowanej przez GTB. Gdy zobaczą w CV „niepełnosprawny” nawet nie odpowiadają. Zresztą nasza Młoda też już ma doświadczenie z tą firmą, która nawet nie raczy zadzwonić uprzednio się umówiwszy na konkretny dzień  po rozmowie kwalifikacyjnej i powiedzieć że kogoś innego zatrudnili. 

Ot i cała równość społeczna i sprawiedliwe wszystkich traktowanie, docenianie talentów i inne frazesy. Równość, tolerancja i sprawiedliwość jest dla bogatych, wpływowych, inteligentnych, pięknych i pełnosprawnych. Reszta może mieć co najwyżej farta.

Panie ze szkoły nadal upierały się, że Najstarsza u takiego tapicera to tylko swój talent zmarnuje i one by chciały, by spróbowała w pewnej firmie zajmującej się modą ślubną. Na co właśnie pani z GTB zasugerowała, by zeszły lepiej na ziemię, bo sytuacja jest jak powyżej. A taki mały rodzinny zwykły zakład tapicerski to dla Najstarszej wielka szansa. Może i żaden tam szał i łał, ale to normalna firma, w której młody człowiek może zdobyć pierwsze doświadczenie zawodowe do wpisania w CV, które w przyszłości bardzo może się przydać. Fakt, że jest to mała firma, oznacza z kolei, że każdy jest w niej zauważany jako jednostka, czyli właśnie JEST ZAUWAŻANY. Gdy teraz Najstarsza pójdzie szukać czegoś innego, a to inne się nie uda, może zostać z niczym, bo babka wie z doświadczenia, że w tej dziedzinie, czyli krawiectwo, ciężko o zatrudnienie, przy czym osoby z autyzmem rzadko w ogóle dostają ciekawe oferty pracy, szczególnie gdy nie mają doświadczenia. No i wtedy trafiają do zakładu pracy chronionej, gdzie raz szyją piórniki, a drugi raz składają pudełka kartonowe czy długopisy.

Dlatego trzeba trzymać się tej szansy jak rzep psiego ogona i zrobić wszystko, by Najstarszą przyjęli. Co dla mnie brzmi jak najbardziej logicznie i sensownie. Zwłaszcza, że to była by robota blisko domu, gdzie 20 minut rowerkiem człowiek podjedzie. O tym pani z GTB też zresztą napomknęła, bo panie ze szkoły zdają się czasem zapominać, że dla ludzi z autyzmem codzienne życie nie wygląda tak samo jak dla normalsów. Jest trudniejsze i bardziej męczące. Zapominają też czasami, że w Belgii mieszkając na zadupiu, bardzo ciężko dostać się na czas gdziekolwiek nie mając samochodu, a nie wiadomo, czy Najstarsza go będzie mieć. Póki co w każdym razie nie ma. A nawet mając auto to stanie godzinami każdego dnia w korkach dla wielu zdrowych ludzi jest nazbyt męczące, a co dopiero autystyków. Moim zdaniem mentorka i asystentka Naszej Córki trochę za bardzo ideałami żyją i cieszę się, że pani z GTB trochę je otrzeźwiła. 

Nie ukrywam, że i ja, i mój małżonek byśmy chcieli, by Najstarsza miała super pracę, gdzie mogła by realizować i rozwijać swoje talenty, gdzie mogła by osiągnąć sukces i wybić się z tłumu. Ale żyjemy wystarczająco długo, by wiedzieć, że ideałami ani marzeniami nikt jeszcze się nie najadł i wyżej dupy nikt nie podskoczył. Najstarsza ma autyzm i jest w Belgii obcokrajowcem niemówiącym dobrze po niderlandzku i wcale po francusku. Nie ma i nie zna tu nikogo poza nami i swoimi nauczycielami, a nikt z tych osób nie jest ani w chuj bogaty, ani wpływowy, by załatwić jej to czy tamto albo w jakikolwiek inny sposób pomóc trafić na właściwe stanowisko. Ludzie z dołu drabiny społecznej, do których się zaliczamy, nie mają zdecydowanie takich samych szans na osiągnięcie sukcesu, wybicie się czy karierę, jak ludzie z zamożnych wpływowych rodzin. My obcokrajowcy nie mamy takich samych szans, jak tubylcy. Autystycy nie mają się co porównywać z normalsami.   

Dlatego trzeba korzystać z tego, co jest tu i teraz możliwe i cieszyć się, jeśli cokolwiek się uda. Nie znaczy to przecież, że od razu przegrało się życie, bo jutro znowu może trafić się jakaś szansa i otworzyć jakieś nowe drzwi. 

Póki co Najstarsza ma spróbować więcej chodzić na staż niż do szkoły, by przed wakacjami jeszcze trochę wprawy nabyć i więcej się w praktyce nauczyć. Najpierw ma iść przez 3 dni, potem cały tydzień, a potem ma być kolejne spotkanie, by omówić dalsze kroki.

Padła propozycja wakacyjnej pracy dla Najstarszej w tej samej firmie ze wsparciem ze strony GTB. Praca oczywiście była by płatna, bo za staż nie dostaje się tu żadnych pieniędzy. 

Była też mowa o stażach z VDAB i o różnych warunkach zatrudnienia i dofinansowania. Gdy wspomniałam, że Najstarsza nie musi pracować przecież na cały etat, bo dla niej pół etatu mogło by być nawet lepszym i zdrowszym rozwiązaniem, to babce ten pomysł całkiem przypadł do gustu. Ba, stwierdziła, że w przypadku takich osób jak Najstarsza (mających specjalne przywileje z racji niepełnosprawności i temu podobnych) nie rzadko nawet bardziej się finansowo opłaca w niepełnym wymiarze pracować, bo są dofinansowywani. Czyli że te nierówne szanse jednak państwo stara wyrównywać przynajmniej w jakimś stopniu, co jest budujące. 

Rozstaliśmy się pełni dobrych myśli i nadziei. Nie nastawiamy się za bardzo na tę pracę, ale mamy cichą nadzieję, że się uda. Niechby choć wakacyjną pracę jej załatwili i mogła sobie zarobić swoje pierwsze pieniądze to już było by coś. To zawsze motywacja. Czekamy.

Tymczasem Młoda nie ustaje w swoich poszukiwaniach pracy. Ma za sobą już kilka rozmów kwalifikacyjnych w sklepach, ale bez sukcesu. W tym tygodniu pojechała do większego miasta 20 kilometrów od domu, by starać się o robotę przy pakowaniu części samochodowych. Rozmowa w pośrednictwie pracy przebiegła pomyślnie. Pojutrze jedzie do samej firmy na rozmowę. Moja uparta i wytrwała siedemnastolatka. Mam nadzieję, że w końcu gdzieś ją przyjmą i że pieprzony autyzm jej nie przeszkodzi w wykonywaniu tej czy innej pracy, bo ona też nie ma łatwo z tą nienormalną patologiczną nadwrażliwością. 




1 lipca 2018

Uch, co to był za pokręcony tydzień

W poniedziałek poszłam do doktora, bo mnie na plecach nadal coś gryzło. 10 lat temu to bym wzięła pewnie coś przeciwbólowego i bym poszła do roboty, ale dziś mam świadomość, że jestem po czterdziestce i że muszę jeszcze prawie 30 lat zapierdzielać a póki co nie słyszałam by ktoś otworzył sklep z częściami zamiennymi do człowieka. Tam jakieś serce czy nerkę to może by gdzieś dostał na 2dehans ale mimo wszystko ciągle mały wybór tych części no i drogo... Tam w laboratoriach genetycznych już pewnie to i owo wyhodowali, ale czy otworzą sklep zanim zemrę to nie wiadomo... 

Dlatego postanowiłam jednak pójść do doktora z tą drobną awarią, zanim zrobi się z niej poważna i wtedy człowiek zamiast parę dni,  parę tygodni będzie zmuszony siedzieć w domu i wybulić masę kasy na leki czy inne tam wątpliwej jakości przyjemności. No ale faktycznie okazało się, że to jakieś śmieszne zapalenie nerwu... Jednak doktor dał mi tydzień wolnego więc się ucieszyłam, że przy okazji sobie znowu wypocznę, tak samo jak podczas naprawiania kręgosłupa. No ale życie - jak wiadomo - lubi być upierdliwe...