11 sierpnia 2024

Wakacje nie zawsze są fajne

 Ostatnie dwa wpisy ograniczyłam do fotorelacji z wędrówek, ale w pamiętniku to nic w sumie nie zapisałam. Pora skrobnąć zatem ze dwa słowa, co byście z naszym życiem na bieżąco byli ;-)

Małżonek z Młodym spędzili  ponad dwa tygodnie  w Polsce, gdzie dobrze się bawili z rodziną i zwierzakami. Z ciekawszych rzeczy, jakie zadziały się w tym czasie z ich udziałem był bez wątpienia koncert Kornu w Katowickim Spodku. Poza tym sporo rowerowali po Lubelszczyźnie, gadali i odpoczywali w ogrodzie. Młody pierwszy raz miał okazję zobaczyć kopce leśnych mrówek i same wielkie mrówy oczywiście. 

Małżonek nakupił też i nakisił  ogórasów (u nas nie kupi za bardzo gruntowych), które przywiózł do domu. W połowie drogi w obie strony nocowali w tym samym hotelu w Słubicach, co zawsze. Po raz kolejny okazało się, że rezerwowanie pokoi w Polsce przez internet to jest tak pi razy drzwi, na oko, prawie, że to samo, co zarezerwowałeś, ale nie do końca bo "Panie, na booking.com to przecież mało kto patrzy..." jak tłumaczyli w hotelu. Już drugi raz Małżonek zarezerwował pokój z dwoma łóżkami, a dostał z jednym. No sorry, ale mnie by szlag na miejscu trafił... Kuźwa to nie jest jakiś duży hotel, żeby setki pokoi mieli i o pomyłkę było łatwo, zatem zwykłe olewańsko i niechlujstwo. Poza tym znowu strasznie narzekali na internet i zasięg. W sensie w hotelu i potem poza domem. My już bowiem przyzwyczajeni, że wszędzie musimy mieć internet w telefonie, a tam zonk, w lesie nima haha.

W czwartek już powrócili do domu i Małżonek zaczyna się szykować mentalnie do nowej pracy. Ciekawim jak to tam będzie i jak długo popracuje, zanim zacznie narzekanie... Po blisko 40 latach pracy w zawodzie ciężko jest bowiem człowiekowi dogodzić, bo człowiek wie, czego powinien oczekiwać, i czego żądać. Nie zadowoli się byle czym i domaga się pewnego szacunku i respektu... Nic to, niedługo się dowiemy, jak jest.

Katowice






Do Młodej przyjechali przyjaciele z PL i razem spędzili kilka dni na zwiedzaniu Belgii. Wszyscy razem z Młodą nocowali w apartamencie pod Antwerpią. Wtedy ja z Najstarszą miałyśmy totalny spokój w domu i wtedy to zaczęłyśmy razem maszerować po okolicy, co bardzo nam się spodobało. Przez kilka dni musiałyśmy jeszcze zaglądać rano i wieczorem do zwierzątek znajomych, ale w końcu oni też już powracali z wojaży po świecie i miałyśmy totalny luz.

pan zajonc

pan kot 🐈 


Młoda zgubiła portfel (albo ktoś go jej gwizdnął) w muzeum czekolady w Antwerpii, przez co potem pół dnia spędziła na policji, bo trafiło na niedzielę, a wtedy w Centralnej Antwerpii wszystkie komisariaty były zamknięte i musiała jechać na Berchem. Co oczywiście jej, jej znajomym jak i mnie dostarczyło sporo stresu i im popsuło zabawę, bo już plany całodniowe na zwiedzanie Antwerpii się anulowały.

Gdy zapytałam kumpli jak im sie Belgia podobała, odrzekli że okej, ale dla nich nie do przyjęcia był np fakt, że u nas sklepy się tak późno otwierają i wcześno zamykają. No tak, najwcześniej można liczyć na otwarty sklep o 8:30, a o 21 raczej otwartego próżno szukać. Mamy tu co prawda sklepy nocne, ale tam to piwo, fajki, chipsy, kondomy,  takie rzeczy... Do tego przekonali się wszyscy razem z Młodą, że bez auta tutaj nie można wyjść z domu do dalej. Mieszkali na zadupiu pod Antwerpią i po 21 raczej nie mieli tam się czym dostać, bo tramwaje nocami nie jeżdżą. Młoda mimo mieszkania tutaj ponad 10 lat też dała ciała planując tydzien i nie sprawdzając czy jest się czym dostać na lotnisko rano... Dopiero dwa dni przed planowanym ich powrotem sobie popatrzyli na rozkład jazdy, by z wielkim smutkiem i złością się przekonać, że rano nie mają czym się dostać na lotnisko, bo najwcześniejszy pociąg wyrusza dopiero po szóśtej, a o szóstej to oni mają już być na lotnisku... No więc pojechali na lotnisko już wieczorem i czekali tam calutką noc. Nie zazdroszczę! Raczej już do Belgii na wakacje nie przyjadą szybko po takich doświadczeniach... Tak czy owak ogólnie raczej razem miło czas spędzili, nagadali się, naśmiali, trochę miejsc zobaczyli, bo byli i w Mechelen,  i w Brukseli, i w Brugii, i w Gandawie, i w Leuven... no i chwilę nawet w tej nieszczęsnej Antwerpii, gdzie Młoda straciła dokumenty. Zobaczyli też na jakim zadupiu ich belgijska psiapsi mieszka hehe, a nawet przeszli z trampka trasę ze stacji kolejowej do naszego domu w obie strony, bagatela 5 km w jedną stronę. Podobały im się rowery do wypożyczania w każdym mieście... dopóki Młoda nie straciła obydwu (mojej i swojej kart). 


Jednego dnia wybrałam się do Mechelen na zakupy do sklepu sportowego. Zakupiłam sobie nowe buty trekingowe, kilka par skarpet do wędrowania, a do tego jeszcze kijki i mały wygodny plecaczek. Po udanych zakupach poszłam na kawę do jednej z knajpek na rynku, a siedząc nad kawą i spekulosowym serniczkiem stwierdziłam, że udam się w końcu do biblioteki Het Predikheren, którą już dawno zbierałam się obejrzeć i do której nawet miałam startować do pracy, ale ostatecznie poszłam na kurs...

serniczek spekulosowy 😋


Biblioteka mieści się w starym wyremontowanym klasztorze i ma bardzo specyficzny klimat. Piękna jest i wielce urokliwa. Spodobała mi się podłoga zrobiona z płyt nagrobnych. W bibliotece znajduje się też kawiarenka, o której nie wiedziałam, bo gdybym wiedziała, to odpuściłabym sobie kawusię na rynku...

Biblioteka Het Predikheren






wc w bibliotece

podłoga z płyt nagrobnych


kawiarenka biblioteczna





Po drodze tam i z powrotem zajrzałam też do trzech kościołów, ale zdjęcia kościołowe zamieszczę w osobnym wpisie, gdy pojadę do Mechelen ponownie, by odwiedzić i obfotografować jeszcze kilka innych kościołów... Nawet kilka fajnych dekoracji udało mi się zdybać... No i ogólnie kościoły są dla mnie ciekawe turystycznie. Szczególnie, gdy człek pomyśli, iż ludzie budowali latami w pocieczoła wydając fortuny coś tak niesamowitego na cześć czegoś, co nie istnieje... Czasem jednak gdy tak się przyglądam malunkom, figurkom, rzeźbom, to myślę sobie, że ludzka fantazja to bywa fascynująca, a nawet szokująca, zwłaszcza patrząc na to wszystko w konteście owej wiary... 



Wstąpiłam ponadto do kociej kawiarni, bo akurat ją mijałam i miałam farta, że akurat było wolne miejsce, co wcale nie zawsze się zdarza. Nie żebym była jakimś wielkim fanem kotów, ale lubię wszystko wiedzieć i wszystko widzieć, by móc potem innym opowiadać. W takiej kawiarni śmierdzi zawsze trochę kotami, co niekoniecznie mi się podoba i wszędzie kocie kłaki latają, więc żeby się takim miejscem zachwycać, raczej trzeba bardziej lubić koty haha. Zamówiłam tam piwerko mechelskie, a jeden koteł wskoczył na mój stół i wsadził swój pyszczek do kufla, co było śmieszne. Pani jednak zaraz przyszła i zabrała go, mówiąc, żeby zwalać koty ze stołu, bo one wcale na stoły włazić nie muszą haha.







Maszerując po swoim ulubionym mieście cykałam tu i ówdzie jakieś fotki, bo Mechelen wszak nigdy się nie nudzi. Kocham to miasto.

rynek główny wersja wakacyjna





















drewniany zabytkowy domek 

ładna pani konduktorka 😉

selfie turystka z nowym kijkami


W międzyczasie miewałam oczywiście i gorsze dni, a nawet całkiem złe, ale nie chce mi się o tym gadać, a wam zapewne o tym czytać.

Dziś  po raz pierwszy przycinałyśmy z Młodą włoski piórka naszym maluchom, bo dwójka już na oczy nie widziała. Zaczęli się potykać o wszystko, wpadać na innych i na obiekty, no i mieli poważne problemy ze znalezieniem jedzenia. Tak, silkom można, a nawet TRZEBA przycinać fryzurki. Gęsiowi musimy za jakiś czas lepiej przyciąć, bo jeszcze miał sporo kujek, czyli nierozwiniętych piórek, a te ponoć - jak wyczytała Młoda - są ukrwione i kurczak mogłby krwawić, a nawet się wykrwawić. 

Piękne mają te czupryny, ale nie jest to dla nich zdrowe. Niektórzy robią kurczakom kucyki froteczkami, ale my się obawiamy,  że to jest dla nich niekomfortowe, a nawet bolesne. Nie wiemy wszak, jak na prawdę czuje się takie pióra na głowie i jak to jest, gdy się je zwiąże.

maluszek Rico

pachnie cudnie kurczaczkiem 🐤 

Gęsia znowu ma oczy

czas na fryzjera maluszku 💇‍♂️ 


Zaczęłyśmy układac kolejne puzzle na 3000 sztuk. Młoda przewracała oczami, że najtrudniejsze i najbrzydsze puzzle z naszego zapasu akurat musiałam wypakować, jakbyśmy ładniejszych i łatwiejszych nie miały. Korzystając z okazji, że chłopów i Młodej nie było, czyli mało ludzi w domu, rozłożyłyśmy z Najstarszą układankę na podłodze w salonie. Wcześniej mierzyłyśmy i biurko, i stół do puzzli (piknikowy) które okazały się za małe na 3-tysięcznik. Potem jednak pomyślałam, że może płyta plastikowa, która wcześniej była pod wybiegiem dla Świń, by się nadała. Przytargałam to ze szopy i jest idealna. Teraz można sobie przenosić puzzle z podłogi na stół i ze stołu na podłogę wedle uznania i fantazji. Gdy układam na podłodze, po godzinie zaczyna mnie boleć kolano, a układanie na stojąco przy biurku powoduje ból szyi, pleców i barków... Przy obydwu opcjach w po pewnym czasie zaczynają sie problemy z widzeniem, ale dla mnie to jest jak cholerny nałóg - jak raz zacznę, nie mogę się powstrzymać. Gdyby nie te dolegliwości układałabym dzien-noc bez przerwy aż bym skończyła.  

Niektórzy twierdzą, że puzzle układa się w długie jesienno-zimowe wieczory, ale moim zdaniem to jest chyba tylko dobra pora dla ludzi młodych o dobrym wzroku, którzy układają puzzle z Myszką Miki na 100 sztuk. Dla mnie tylko słoneczna pogoda nadaje się do ślęczenia nad układanką, szczególnie taką, gdzie w półmroku wszystkie kawałki układanki wyglądają identycznie kolorystycznie, czyli nie idzie odróżnić czerwonego od zielonego a brązowego do szarego ani od żółtego.

czas start…

tydzień później… 

Młody będąc na wakacjach któregoś dnia zadzwonił do mnie, by powiedzieć, że jego dawna klasowa koleżanka próbowała odebrać sobie życie. Ma 13 lat, czyli jest w takim samym wieku, jak Młoda, gdy na podobny krok się zdecydowała. Dorastanie to cholernie trudny okres życia. Gdy do tego dojdą inne problemy, może być ono ponad siły, może stać się nie do udźwignięcia.

 To dobra kumpela Młodego, która - jak wiemy - nie ma raczej łatwego życia. Dobrze, że do niego napisała w tym jakże trudnym dla Niej momencie... On powiadomił innego kolegę, który mógł pójśc do jej taty... Ważne że napisała, że szukała pomocy i wsparcia. Teraz przed nią trudna walka, ciężki okres... Ufam, że podoła, że da rady, że wygra z demonami. Wybieramy się odwiedzić ją w szpitalu. Młody bardzo ją lubi i szanuje, choć od skończenia szkoły podstawowej nie mają już ze sobą takiego częstego kontaktu, jak szóstej klasie. To fajna, sympatyczna i mądra dziewczyna, ale życie chyba zbyt wiele i zbyt wcześnie zrzuciło na jej barki...



W minionym tygodniu wymieniano nam wszystkie liczniki na nowoczesne elektroniczne, które automatycznie będą przekazywać do dostawcy, ile zużyliśmy wody, prądu i gazu. Sprytne i ułatwiające życie, ale też trochę niepokojące… gdy pomyśli się w jakim to wszystko kierunku zmierza i jakie mogą być tego konsekwencje w niedalekiej już przyszłości… Coraz więcej domowego sprzętu łączy się na bierząco z siecią. Wielki brat już wie nie tylko, ile zużywamy gazu czy wody, ale nawet ile żremy, kiedy odkurzamy i jak często pierzemy swoje majtochy… No dobra, nasze aktualne pralki, lodówki i suszarki jeszcze nie mają wi-fi ani bluetootha, ale kolejne już ciężko pewnie będzie normalne kupić…

Z okazji przyjazdu pana mechanika musiałam przenieść Nasze Piękne Świnie w inne miejsce, bo normalnie obozują pod licznikiem gazu. Padło na kuchnię. Zmniejszyłam wybieg o parę kratek i ustawiłam pod oknem. Wszystko ładnie pięknie, tylko nagle Heniek je zauważył przez okno… Ja się nie zaczął drzeć. Gdakał i gdakał, bo co to takie za potwory tam w domu są. Jeszcze człowieka pożrą i co będzie, CO BĘDZIE?! Biada nam, BIADA! Maluchy też zdziwione szyje powyciągały i wyglądały przez chwilę jak włochate konewki. A świnie usłyszawszy ten wrzask, umknęły do domków. Na szczęście dosyć szybko wszystkim przeszło i życie dalej toczyło się swoim torem.

Stopa Boby 🦶







4 komentarze:

  1. Ja tam kurczakiem nie jestem, ale ilekroć zrobię sobie koka na czubku głowy, nawet luźnego, to później boli mnie skóra głowy. Myślę więc, że instynkt dobrze Wam podpowiada.

    OdpowiedzUsuń
  2. dużo się dzieje u was jak zwykle, roboty w huk, a to podróże, a to zwierzaki, uff, pozdrawiam i duzo zdrowia życzę .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej jak się za mało dzieje, bo wtedy człek ma za dużo czasu na myślenie, a to zwykle nie kończy sie dobrze :-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima