5 marca 2023

Mikroskop, szkoła średnia i belgijskie drogi.

Mikroświat.



Środowe popołudnie zgodnie z planem spędziliśmy podziwiając mikroświat.

Najsampierw jednak wybraliśmy się pod las po wodę ze stawu, aby założyć hodowlę pierwotniaków. Młody zaczerpnął do słoika wody z odrobiną mułu, a w domu dodaliśmy do niej parę kropel mleka i postawiliśmy w kanciapie za lodówką, by tam w ciemności powstawał epicki mikroświat Izydora.

Gdy łaziliśmy ze słoikiem wzdłuż drogi, kombinując gdzie najlepiej nabrać wody nie zaliczając przy tym kąpieli, przyspacerowała do nas para staruszków i zapytali, czego szukamy i czy może żabiego skrzeku... Pomysł z mikroskopem najwyraźniej przypadł dziadkowi do gustu, bo zadowolony pomaszerował z babcią dalej. To była sympatyczne. Czasami jednak ludzka ciekawość  bywa dla nas irytująca, dlatego staramy się potencjalnie dziwne rzeczy wykonywać z dala od popularnych tras spacerowiczów, jednak tutaj takowe miejsca praktycznie nie istnieją. Czasem rozmawiamy o tym z Piątką i zawsze dochodzimy do tego samego wniosku, iż we Flandrii nie da się uciec od ludzi. Nie ma takiego miejsca, gdzie człowiek może pobyć sam. Ludzie są wszędzie.

Młoda na tę okazję prawie zawsze wyciąga temat fotografowania w publice:

 - Robisz zdjęcia? 

- Nie, kurde, ten aparat akurat służy do rozmów z Marsjanami. 

Bowiem, gdy tylko rozstawisz statyw w dowolnym miejscu tego kraju, nie ważne czy to miasto, las, brzeg jeziora, czy puste potencjalnie pole, ZAWSZE ktoś podejdzie i zada TO pytanie. Jakby aparat fotograficzny miał jakieś ukryte tajne funkcje czy inne możliwości niż robienie zdjęć. Tak, może jak ktoś lubi być zagajany i lubi pogadać z nieznajomymi to jest to fajne, ale nie każdy lubi albo w nie każdym momencie ma chęć na bycie zagajanym... No, jak np chcesz zrobić zdjęcie jakiejś ulotnej chwili, a w przyrodzie większość jest ulotnych, to na intruzów zawsze patrzysz morderszcym wzrokiem... 

Zbieraniu materiałów do badań też człowiek woli oddawać się w spokoju, bo potrzebuje skupić sie na tym, a potem czym prędzej pobiec do domu, by to, co znalazł, przebadać.

Pod lasem nazbieraliśmy różnych obiektów do badań. Ja zerwałam parę żółtych klusek z leszczyny, Młody przybiegł radośnie z dorodną pokrzywą, którą trzymał przez rękaw kurtki. Zatrzymał się też przy kupie konia i zapytał czy możemy to wziąć. Odrzekłąm, że innym razem, bo przecież nie władujemy kupy gołymi rękami ot tak do plecaka... 

kluski z leszczyny ;-)

Kolejnego dnia, Młody przyglądając się rano naszym kurom, zapytał, czy kurzą kupę może obejrzeć pod mikroskopem. Obiecałam zatem, że któregoś dnia zrobimy sobie dzień kupy i wtedy będzie mógł zbadać wszystkie kupy, jakie będzie chciał ze swoją włącznie. Do tego jednak musimy się najprzód odpowiednio przygotować. Postanowiłam kupić kubeczki do badania kału, bo to będzie praktyczne do zbierania różnych kup czy innych tego typu obiektów. Poszukam też najmniejszych rękawiczek jednorazowych, które Młody mógłby używać do tego typu badań. W sumie to sama jestem ciekawa, czy kupy różnych istot mają jakieś specyficzne cechy... Zapytałam dla hecy na instagramie, co ludzie chcieli by oglądać pod mikroskopem. Niektórzy dorośli też uważają kupę za najbardziej interesującą, do tego gluty z nosa, pleśń i inne obrzydlistwa...  Ha! Czytając tego typu komentarze, człowiek czuje się od razu rozumiany i u wśród swoich ;-)

Pokrzywa okazała się być bardzo interesująca. Pod mikroskopem widać doskonale pojemniki z parzącym płynem, którym ta roślinka nas częstuje, gdy jej dotykamy. Młody oglądał kawałek pokrzywy z wielką ciekawością i z entuzjazmem wykrzykiwał

 - Mamy cię! Znamy już twoje tajemnice, wredna pokrzywo!



Pyłki różnych roślin są nie tylko ciekawe ale też bardzo ładne. Super, że wiosna dopiero się zaczyna i przed nami będzie nie długo bogaty wybór najróżniejszych kwiatów i kwiatków do oglądnania w powiększeniu.

Spójcie na pyłek tulipana, czyż nie jest piękny? Na kolejnym zdjęciu z kolei są kryształki cukru. Takie zwyczajne rzeczy, a wyglądające jak coś z innego świata, z innej rzeczywistości...

pyłek tulipana

kryształki cukru


Po więcej obrazków odsyłam do nowo utworzonego bloga: Microworld of Izydor. 

Będziemy na niego wrzucać rezultaty naszych podróży do mikroświata. Te, które dodaliśmy są trochę bylejakie i w chaotycznym porządku, bo dodawanie z iPada zdjęć jest dosyć upierdliwe... Nie mamy też profesjonalnego adaptera umożliwiającego zamocowanie telefonu do okultaru  mikroskopu. Robimy to na razie metodą na McGyvera czyli kombinatorstwo artystyczne. Wzięłam selfiestick zakupiony za 3€, który ma opcję statywu i ustawiłam obok mikroskopu, a na nim zamocowałam stary iphone6. Prowizorka, ale działa.

No dobra, ja wiem, że większość ludzi popatrzy na tego typu rewelacje bez choćby cienia zainteresowania, nie potrafiąc zrozumieć, co w my tym niby takiego rewelacyjnego i ciekawego widzimy. Nasza znajoma Eva słusznie zauważyła bowiem, że raczej niezbyt wielu rodziców kupi dzieciom prawdziwy mikroskop do zabawy, a jeszcze mniej zapewne pozwoli im przynieść do domu końską kupę i zajmie się jej badaniem.

Wywiadówka.

W poniedziałek była wywiadówka u Młodego. Dziwne się nam wydaje,  że to już ostatnie z 3 trójki naszych dzieci, które chodzi do szkoły.

Wychowawca powiedział, że od poprzedniej naszej rozmowy Młody sporo się zmienił. Poprzednim razem pan biadolił, że nasz Synio wcale nie jest taki grzeczny, jak nam się zapewne wydaje i że całkiem nieźle dokazuje ze swoimi nowymi niezupełnie grzecznymi kompanami. Ja myślę, że to był chwilowy enztuzjazm zostania zaakceptowanym przrez nową klasę, czyli nowych starszych kolegów. Gdy wszystko spowrzedniało, Młody wrócił na swoje tory i znowu jest sobą, czyli - mówiąc skromnie - legendarnym super mądrym, małym, spokojnym, sympatycznym i miłym chłopcem w różowym, który przeskoczył klasę ;-) 

Młody jest nie tylko grzeczny i miły, ale ciągle trzyma poziom jeśli idzie o wyniki. Meester pokazał mi wyniki Młodego od 1 do 6 klasy przedstawione na wykresie. Język jest trochę powyżej wymaganego minimum. Bez szału, ale też bez najmniejszych wątpliwości. Wykres z matmy natomiast jak raz pojechał w górę w okolicę 95 procent, tak tam uparcie tkwi. Pan pytał znowu o wybór średniej szkoły i jak najbardziej zgadza się co do tego, że Młody powinien wybrać techniczną szkołę lub nauki przyrodnicze. 

Infodag w szkole średniej



W sobotę był dzień informacyjny w szkole technicznej. Zapisaliśmy się nań jakiś czas temu. Dowiedzieliśmy się, że w pierwszych klasach jest 45 miejsc, czyli mało, zatem Młody będzie mógł mówić o szczęściu, jeśli go do tej szkoły przyjmią. Na plus jest to, że pod uwagę brane będą wyniki z matematyki. Wymagane minimum to 70 procent z matmy.  Dzieci z niższymi punktami nie będą dyskwalifikowane co prawda, ale rodzicom będzie się szczerze odradzać tę szkołę i ten kierunek. 

Wszystko, co pani o szkole powiedziała, mi się spodobało. To że szkoła jest mała też mi się podoba, jak i to, że poszczególne stopnie mają osobne podwórka. Tzn 1 i 2 klasa mają inne podwórko niż 3 i 4, a 5 i 6 jeszcze inne. Tu podwórka są ważne, bo uczniowie spędają tam przerwy, a interakcje podczas przerw przyjmują rózny obrót. Małą grupę jest łatwiej ogarnąć. Dzieci młodsze dobrze jak są oddzielone od dryblasów z szóstej. Z jadalni korzystają też osobno na zmiany podczas południowej przerwy. Im mniej dziatwy razem tym spokojniej. Dla nas to ważne. Pani dodała jeszcze na zakończenie, że pani dyrektor nakzałam jej powiedzieć rodzicom o nowych kiblach, bo mamy zawsze interesują sięm czy w toaletach jest czysto :-) Młody dodał po cichu śmiejąc się pod wąsem, że podczas workshopów miał okazję korzystać z pisuarów i że tam tarcze są narysowane, by celować sikiem w środek haha.



Jedno co mnie trochę, a nawet bardziej niż trochę przeraża, to dojazdy. Daleko nie jest, bo do każdej szkoły jest do 5km, czyli spokojnie można na rowerze jeździć, ale to co dzieje się w ostatnim czasie na flamandzkich drogach, jeży mi włosy na głowie.

Zastanawiamy się z Resztą z Piątki, czy ludziom się w ostatnim czasie zwyczajnie we łbach popierdoliło czy o co to chodzi...? 

Jeśli ktoś czytał wpisy sprzed kilku lat na tym blogu, w których mówiłam cokolwiek o belgijskich drogach to wie, że dawniej się zachwycałam, byłam ciągle miło zaskakiwana na drodze, na ścieżkach rowerowych i chodnikach, bo w porównaniu z Polską było tu bezpieczniej i przyjaźniej na drodze. Ludzie jeździli spokojnie, ostrożnie, nawet jak widać było, że u niektórych słabo ze znajomoscią przepisów, to każdy był na tyle ostrożny, że w rezultacie i tak było bezpieznie i spokojnie. 

Natomiast teraz to katastrofa. Od początku, czyli już blisko 10 lat wszędzie pomykam rowerem, ostatnimi czasy też trochę skuterem i widzę ogromną różnicę. Nie tylko ja to widzę, ale znajomi Belgowie o tym mówią. No masakra, mówię wam!

Ja coraz bardziej zaczynam się bać jeździć po belgijskich drogach. Gdy muszę gdzieś dalej rowerem czy skuterem, jadę w wielkim stresie. Bo ludziom totalnie odwala. Serio! Jest cholernie niebezpiecznie. Doszło do tego, że gdy jadę ścieżką rowerową, na której w wiekszości mam pierwszeńswto, zwaniam lub nawet się zatrzymuję przed każdą boczną drogą, której użytkownicy mają na wyjeździe tzw zęby rekina, czyli odwrócony trójkąt, bo większość zdjaje się to mieć w głębokim poważaniu albo zwyczajnie nie wie, co ten znak oznacza. Co chwilę mi ktoś nagle pod koła wyjeżdża z bocznej drogi. 

Na porządku dziennym mam przypadki, że jadę sobie jednośladem, nagle ktoś mnie wyprzedza autem i zajeżdża mi drogę, tak że muszę nagle hamować, po czym wjeżdża w swoją bramę po mojej prawej, bo wiadomo, dwie sekundy, które by stracił zwalniająć deczko i jadąc za mną by go zabiły. No pierdolce po prostu. 

Ostatnio w czwartek jechałam od klientki. Z przeciwka tir z przyczepą omijał przeszkodę (celowo tam na skrzyżowanu ustawioną). Prawidłowo, bo ja byłam jeszcze daleko, a za mną żadnego samochodu, poza tym auto z rowerem się tam minie. Z tirem nie ma jednak co ryzykować mijanki, żeby nie zostać przyczepą zahaczonym niechcący lub nawet podmuchem powietrza. Lepiej zwolnić zatem, co też uczyniłam i przepuściłam tego tira z marginesem zapasu drogi. Za tirem babcia w osobówce. Ta już spokojnie minie się z rowerem więce sobie obie jedziemy, bo za mna nadal nie słychać auta. Nagle jeb, wyprzedza mnie popierdoleniec w obcisłym i wpierdala się prosto pod nadjeżdżający samochód. Na szczęście babcia jeszcze miała dobry refleks. Choć, mówiąc szczerze, to szkoda że miała refleks... Takich pierdolców powinno się dla przykładu przejeżdżać, bo stanowią zagrożenie nie tylko dla samych siebie ale dla innych niewinnych ludzi. Tak, będę na to mówić "pierdolce" i "popierdoleńce" i nie nazwę tego człowiekiem. Sorry!

Nie wiem jak jest w Polsce, ale tutaj rowerzyści w obcisłym batrdzo często wykazują zachowania sugerujące pilną potrzebę wizyty u psyhchiatry i izolacji on normalnych ludzi. Zresztą jakiś czas temu miałam zcinkę na insta z rodaczką, która do tej grupy należy, a która głosiła, że ona jest dumna z tego, że jeździ rowerem bez świateł po ciemku, bo rowery górskie, jak napisała "nie mają prawa mieć świateł". Nie widziała też żadnego problemu w zajeżdżaniu drogi innym użytkownikom ruchu. Dalej przekonywała, że wszyscy rowerzyści powinni trzymać się razem, co jest jednoznaczne z akceptacją takich patologicznych zachowań. Ja jednak nadal patologiczne zachowania nazywam patologicznymi zachowaniami mając w dupie czy ktoś ma taki sam rower jak ja albo z tego samego co ja kraju pochodzi. Psychopatów drogowych powinno się karac wysokimi mandatami, pojazdy rekwirować a ich ryje publikować wszędzie jako ostrzeżenie.

Kolejną patologią, chorobą i poważnym zagrożeniem na drodze są telefony komórkowe, a raczej ich bezmyślni właściciele. Większość ludzi ma dziś możliwość sparowania telefonu z samochodem, pozostali mogą zwyczajnie używać słuchawek, ale nie, debile wolą trzymać telefon w ręce i całą drogę rozmawiać lub co gorsza pisać sms-y albo korzystac z socjalmediów. Mandaty 174 € wydają mi się śmieszne. Karą powinno być natychmiastowe odebranie prawa jazdy i pojazdu na conajmniej pół roku. Używanie telefonu za kierownicą to w tym kraju w ostatnich latach istna plaga. 

Kolejny problem to rosnąca z każdym dniem liczna ludzi ma metr kwadratowy. Liczba ludzi i samochodów. Mówimy nie raz z małżonkiem, że gdyby wszyscy ludzie, którzy dziś dojeżdżają do szkół i pracy rowerami, hulajnogami i publicznymi środkami transortu nagle przesiedli się na samochody, nikt nigdzie by nie dojechał, bo nie było by miejsca na drogach w ogóle (w PL przypada ok 120 osób/m², w BE 340 os./m²). Z drugiej strony ilość rowerów na belgijskich drogach jest ogromna, ale ze względu na to, że w ostatnim czasie pojawiło się setki, jeśli nie tysiące rowerów elektrycznych, w tym sporo tych szybkich poruszającyh się z prędkością blisko 50km/h, ścieżki rowerowe stały się piekielnie niebezpieczne. 

Coraz więcej ludzi mówi, że coraz mniej jest miejsc, gdzie można przy niedzieli pójść porowerować dla przyjemności z rodziną, bo na ścieżkach pełno patoli w obcisłym, na hulajnogach lub na elektrykach. Ścieżki rowerowe stały się w Belgii śmiertelnie niebezpieczne dla dzieci i emerytów czy innych słabszych. 

I to jest właśnie powód, który przyprawia mnie o gęsią skórkę, gdy pomyślę, ża nasz Młody będzie musiał dojeżdżać do średniej szkoły rowerem przez centrum wsi, gdzie ja duża, dorosła i obyta z ruchem drogowym oraz świadoma niebezpieczeństw boję się dziś jeździć, bo większość uczestników ruchu nie ma albo pojęcia o przepisach drogowych, albo ma zrytą banię na punkcie telefonu, albo nie posiada za grosz świadomości niebezpieczeństwa jakie stwarza w/w zachowaniami. 

Niektórzy rodzice rozważają wysłanie dzieci do szkół oddalonych od domu 20 a nawet 100km. Jakoś dotąd nigdy się głębiej nad tym nie zastanawiałam, ale teraz nagle dziwnym mi się wydaje wysłanie 12-letniego dziecka do szkoły z internatem w takim miejście jak Brugia. Ale nie ukrywam, że sama biorę pod uwagę wysłanie Młodego np do Mechelen, miasta oddalonego od nas o jakieś 30 km. Młoda wszak tam dojeżdżała i wcale najgorsze to nie było. A jednak nadeszła mnie znowu taka reflekscja, że belgijskie dzieci szybko muszą dorosnąć, bo do szkoły średniej idą w wieku 12 lat, a jak trafi się taki cudak jak nasz młody, to nawet w wieku 11 lat. Wraz z początkiem szkoły średniej kończy się, moim zdaniem ich dzieciństwo i beztroska a zaczyna się orka.

Szkoła średnia to multum nauki. Szkoła średnia to poważne egzaminy z ogromną ilością stresu trzy razy do roku przez 6 lat.

Szkoła średnia do samodzielne korzystanie z autobusów, pociągów i tramwajów. Szkoła średnia to dojeżdżanie rowerem po 5-10 km z ciężkim nawet kilkunastukilogramowym tornistrem do szkoły i poruszanie się po ruchliwych skrzyżowniach pomiędzy samochodmi, autobusami, tramwajami. Szkoła średnia to ogromna odpowiedzialność, bo uczeń ma przy sobie często nie tylko telefon, ale też drogi laptop czy tablet, których dobrze by było nie zgubić.

Zatem z jednej strony jestem dumna i cieszę się, że już ostatnia moja pociehcha kończy szkołę podstawową, a z drugiej mam znowu pełno obaw o wybór szkoły, o dojazdy, o to jak się odnajdzie w nowym miejscu i jak sobie będzie radził.




 

17 komentarzy:

  1. Ciekawe doświadczenia robicie, a zdjęcia mikroskopowe jak Marsa!
    Młody ma blog? zajrzałam, świetny motywator do dalszych badań.
    Samochodów i rowerów przybywa w rakietowym pędzie, gorzej z miejscem do parkowania, zwłaszcza że w moim bloku niektórzy maja po 2-3 auta.
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas burzą stare domy czy kamienice i stawiają tam apartamenty, dawne pola farmerskie przekształcane są po kolei w działki budowlane i teren jest coraz gęściej zabudowywany, a każda rodzina ma co najmniej 2 auta. Ludzi przybywa z każdym dniem, bo ciągną tu z różnych stron świata. Drogi są wąziutkie (dużo węższe niż w Polsce) i zwężone jeszcze bardziej przez zaparkowane na poboczu samochody. Na szczęście jest nakaz parkowania zgodnie z kierunkiem jazdy i tylko z jednej strony wolno parkować, większość dróg jest jednokierunkowych, inaczej by się nie dało wyjechać ani przejechać. I tak, by przebyć te 5 km do sklepu autem, trzeba ze 20 razy zjeżdżać za zaparkowane auta albo na trawę na wsi, by się minąć z jadącymi z naprzeciwka. Przykładowo z Brukseli do nas jest ok 20 km, ale pokonanie trasy zajmuje często 2 godziny lub więcej w godzinach szczytu. Podobnie wygląda droga do innych miast. Częstokroć szybciej wszędzie dojedzie się rowerem, gdy ktoś ma elektryczny to bez wątpienia szybciej pokonuje drogę do i z pracy niż ludzie w samochodach. W miastach jest coraz więcej dróg wyłączonych z ruchu samochodowego no i do centrów nie można wjeżdżać starszymi autami (strefy niskiej emisji spalin). Zaparkowanie samochodu często graniczy z cudem zarówno w mieście jak i w centrum wsi. W centrum naszej gminy większość miejsc parkingowych ma ograniczenie do 30 minut postoju lub wymaga karty mieszkańca. Mandat za przekroczenie czasu wynosi 30€. Pod sklepami tylko dla klientów danego sklepu. Gdy potrzebujemy do fryzjera czy lekarza w centrum raczej wybieramy rower czy skuter, bo pojechanie autem wymaga naginania z buta kilometra z jakiegoś parkingu. Do sklepu staramy się poza godzinami szczytu jeździć albo też rowerem. Zasadniczo omijamy centrum gminy szerokim łukiem. U nas na zadupiu też zaparkować nie można byle gdzie. My akurat mamy miejsce parkingowe pod domem, ale gdyby któreś z nas chciało kupić drugie auto, już mielibyśmy poważny problem z parkowaniem, bo ulicą nie da się przejechać, gdy ktoś na poboczu by zaparkował, gdyż jest za wąsko. Nie wiem, jak to będzie za rok czy dwa. Mmy coraz większe obawy, że ten kraj nie będzie się nadawał do życia.

      Usuń
  2. Witam. Jestem w BE nowy, przypadkiem wpadłem na blog a zostałem na dłużej. Przeczytałem prawdopodobnie od deski do deski. Jestem pod wrażeniem. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, których próżno szukać gdzie indziej. Ale ciągle mam niedosyt. Męczą mnie pytania bez odpowiedzi. Czy istnieje jakieś aktywne forum polskie o życiu w Belgii? Jakaś grupa na FB gdzie można poznać ludzi o wymienić się doświadczeniami? Gorąco pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miły komentarz.
      Co do innych miejsc to, mówiąc szczerze, ostatnimi laty nie jestem w temacie, bo nie bardzo mnie to obchodzi, jestem wszak już bardziej tubylcem niż obcyc i raczej na tutejszych grupach bazuję.
      Na Fb jest mnóstwo grup Polaków w Belgii, jednak w większości posty ograniczają się do "robię tanio paznokcie" lub "gdzie zrobię tanio paznokcie" i temu podobnych rewelacji, co jakis czas ukraszanych gównoburzami o wszystko. Dawniej dobrą grupą była grupa "Polacy w Antwerpii", bo miała dobrych moderatorów, który pilnowali porządku i zadawali ciekawe tematy. Nie sprawdzałam jednak czy działa nadal. Polecić mogę stronę "Flandrii po Polsku" i samą gazetkę, którą znajdziesz w niektórych polskich sklepach za darmo (nie tylko dlatego, że czasem drukują moje teksty hehe, ale sporo ciekawostek o Belgii piszą). Na Fb jest też blog "A w Belgii...", którego autor czasem fajne ciekawostki zapodaje. Sa tez niszowe grupy np posiadaczy psów we Flandrii, różnych sportów, czy np fanów zwiedzania i wiele innych, bo czasem trafiam przypadkiem na coś... Wiem, że dobrze funkcjonuje Belgijski Klub Polek, no ale raczej bardziej do pań jest adresowany. Szukaj po fb wpisując różne frazy, a nuż na coś trafisz. Pytanie na przypadkowych grupach raczej nie przynosi dobrych efektów, bo się dowiesz zwykle że "Belgia jest głupia" "Tu nie ma nic ciekawego" "Najlepiej wrócić do Polski" etc. Nie wiem, czemu Rodacy są wobec innych rodaków tacy nieprzyjaźni, ale tak właśnie jest i dlatego ja już nie próbuję się socjalizować z "naszymi" ani o cokolwiek pytać. Kiedyś zaproponowałam, że pozbieram tu na blogu ludzi robiących podobne rzeczy, bo może komuś się przyda, ale na dzień dobry od cukierniczek się dowiedziałam, że one nie chcą mieć z innymi cukierniczkami niczego wspólnego, bo się wzajemnie nielubią i nie godzą się, by o nich pisać w jednym tekście. Tak że tak... Postanowiłam mieć to w d... i pisać tylko o sobie :-)

      Usuń
    2. ostatnimi czasy zasubskrybowałem sobie oba profile (a w belgii i flandrię po polsku) i chyba tylko informacyjnie można je potraktować, jak ktoś nie czyta lokalnej prasy - komentarze to 96% trollingu antyunijnego. niestety nic lepszego nie znalazłem

      a z rodakami jest, jak jest... cud jakiś, że nam (z Magdą) się fajnie gada ;)

      ps. przywieźlim pluszaka do epickiej kolekcji

      Usuń
    3. A w Belgii ja czytałam, jak prawie nikt jeszcze nie czytał i raczej też tylko same wpisy bez komentarzy, ale jak stał się popularny to pewno jest jak na polskich grupach, przaśnie i swojsko haha. W kwestii Flandrii... miałam na mysli samą stronę, nie fb. Nawet jakoś nie pomyślałam, że mają funpage, a mają faktycznie i faktycznie jest dosyć specyficzny klimat no i gówno burze haha.
      Ale czy to nie zastanawiające, że na tyle "naszych" w Belgii nikt nic sensownego nie ma ludziom do zaproponowania...? Tam stolica jeszcze coś działa, ale tylko w ramach swoich granic i pewnie połowa ludzi w taki czy inny sposób z tamtejszymi instytucjami jest związana. W innych dużych miastach , jak Anterpia czy Leuven Polacy też coś robią razem, ale jakichs wymiernych korzysći to reszcie nas za bardzo racze nie przynosi, bo każdy sobie rzepkę skrobie...
      O pluszaku słyszałam, ale nie przekazałam adresatowi. Niech ma niespodziewankę.

      Usuń
  3. Nigdy nie patrzyłam na kwiatowe pyłki pod mikroskopem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę sobie, że to polskie dzieci są zbyt długo niańczone i prowadzone za rękę. Nie potrafią wziąć za siebie odpowiedzialności.
    Bezpieczeństwo na drogach to temat rzeka. Zostałam rozjechana przez idiotę z telefonem. Samochód do kasacji, u mnie tylko siniaki i trauma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że tylko na siniakach się skończyło, ale gdy pomyśli się, że następnym razem ktoś może stracić życie lub zostać kaleką, nerwa bierze na bezmyślność ludzi.
      Mam podobne przemyślenia co do polskich dzieci, ale z kolei tutaj znowu wydaje mi się, że za wiele oczekuje się od dzieci. Samodzielność jest okej, ale , moim zdaniem , tutejsze dzieciaki znowu za wiele mają na głowie, bo niektóre to nie mają czasu, by pobyć sobie beztroskim dzieckiem, by pobawić się, porozrabiać trochę. Chodzi mi o długi czas spędzany w szkole, a potem na rozlicznych zajęciach pozalekcyjnych, także w weekendy plus spora ilośc zadań domowych i przygotowanie do testów, których tu jest do kilkunastu w tygodniu... Według mnie w PL dzieciaki są za bardzo nianczone przez rodziców a tu znowu za mało czasu z rodzicami spędzają i okropnie mało czasu mają dla siebie, ot tak by ponicnierobić. Spiszę przemyślenia w tej kwestii w osobnym wpisie przy czasie...

      Usuń
    2. Bardzo trudno jest zachować równowagę. Nie tylko w tej kwestii zresztą.
      Sądzę, że właśnie od rodziców dzieci powinny się uczyć. Ale wielu z nich woli nawet zapłacić i oddać dziecko instytucji. A instytucje nie wierzą, że rodzice odpowiednio dziećmi się zajmą i kółko się zamyka

      Usuń
  5. Sadzac po komentarzach mozesz smialo napisac i wydac wlasne ebooki nt zycia w Bel. Moga byc tematyczne np dla nowoprzyjezdnych, urzedy, jezyki, praca itd Pomysl o tym?

    Tym razem kom bez problemow :) ale oczywiscie szkoda mi zdjec...

    Nie ma rady - swiat sie robi coraz brutalniejszy i glupszy, dzieciaki trzeba do tego przystosowac, zeby gdy beda starsze nie mialy klopotow. Mlody sobie poradzi, bo musi. Wspieraj, badz, ale wypuszczaj go w swiat 😀 czas na sprawdzian jak wykonaliscie rodzicielskie zadanie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Non stop od pierwszych wpisów na tym blogu ktoś sugeruje mi napisanie książki i chętnie bym to zrobiła. Tyle tylko, że na to trzeba mieć mnóstwo czasu, a którym nikt i nic nie będzie przeszkadzało. Jednak poradników dla nowoprzyjezdnych nie mam zamiaru tworzyć. Nie mam ku temu ani predyspozycji, ani tym bardziej chęci. Jeśli kiedyś wydam książką, to raczej taką do poczytania do poduszki :-)
      W kwestii Młodego to ja nie mam wątpliwości co do naszego wychowania ani co do mądrości życiowej Młodego. Moje obawy dotyczą głównie realnego śmiertelnego niebezpieczeństwa na belgijskich drogch, przed którym ani najlepsze rodzicielskie rady, ani najwyższa ostrożność nie uchronią dziecka, gdy za kierownice masowo wsiadają psychopaci. W naszej okolicy dzieci i młodzież oraz nauczyciele są systematycznie przejeżdżani pod szkołami. Sama byłam świadkiem wjechania w małe dziecko na pasach pod naszą szkołą, bo laska "nie spodziewała się" że na pasach pod szkołą mogą przechodzić jakieś dzieci. Klasowa koleżanka Młodej tuż pod bramą szkoły została przeciągnięta przez busa kilkaset kilometrów za głowę, mimo że jechała prawidłowo ścieżką rowerową z całą grupą ubrana w kamizelkę odblaskową, bo kierwoca "nie zauważył" . Kask uratował jej pewnie życie i "tylko" na wstrząśnieniu mózgu się skonczyło, więc po kilku miesiącach wróciła do szkoly. Nie dawno nauczycielka Młodego dostała drzwiami samochodu tuż pod samą szkołą i wylądowała w szpitalu. Nauczyciel z dawnej szkoły Młodej został przejechany pod samą szkołą przez autobus i wylądował w stanie ciężkim w szpitalu. Kolega szkolny Najstarszej zginął pod szkołą przejechany pod kołami autobusu. Długo bym mogła tak wymieniać i tylko na najbliższą naszą okolicę patrząc.
      Super się komuś mówi, że dziecko sobie poradzi, bo musi, gdy samemu siedzi się pod ciepłym kocykiem przed komputerem. A tymczasem ja wiem, jak wygląda prawdziwe życie, a w prawdziwym życiu nie wystarczy powiedzieć, że będzie dobrze, by tak się stało. Gdy dziecko trafi na skurwysynów, gdy jest poniżane, bite i gnębione to na nic się zda najlepsze wychowanie rodziców i ponadprzeciętna inteligencja. Ten świat nie jest zorganizowany dla takich ludzi jak ja i moje dzieci, nie jest bezpieczny i przyjazny dla ludzi inteligentnych, wrażliwych i uczciwych a tylko dla bezlitosnych, niewrażliwych skurwysynów, złodziei i oszustów. Kiedyś też miałam takie bezrefleksyjne podejście, że sobie poradzi, bo musi. Moje dzieci drogo za to zapłaciły i ciągle płacą. Przez takie podejście moja super inteligentna i mega pracowita córka dziś nie ma dyplomu szkoły średniej i nadziei na takowy, bo MUSIAŁA SOBIE RADZIĆ. Była bita i poniżana. Była hejtowana przez skurwiałych gnoi. Radziła sobie jak mogła. Przez takie niefrasobliwe przekonania, córka w wieku 14 lat chciała odebrać sobie życie. Przez takie myślenie dziś cierpi na PTSD i depresję.

      Usuń
    2. Przeczytalam. Rozumiem emocje. Ale i tak moje stwierdzenie sie nie zmienia. Co innego moze zrobic? Co innego mozesz zrobic Ty? Czytalam nt Tw corek i b wspolczuje Wam przezyc. Osmielam sie stwierdzic, ze Wasz wyjazd z Pl i tak niewatpliwie ulatwil im zycie, dal lepsza przyszlosc i mniej ch...doswiadczen, niz gdyby dorastaly tu. Wam wszystkim jakos ocalil zycie. Macie je lepsze, normalniejsze, z perspektywami. Na moje oko warto to pamietac i na tym bazowac, nie na koszmarach przeszlosci.

      Wesprzyj siebie. Twoje Dzieciaki automatycznie skorzystaja. Trzymam kciuki. Nie jestem po przeciwnej stronie ani nie leze pod kocykiem. Uwierz.

      Usuń
    3. Tak, to emocje. Zawsze się najeżam, gdy słyszę tego typu rady, bo zbyt często słyszałam "mądre" rady od ludzi, którzy w dupie byli i gówno widzieli, ale "wszystko wiedzieli lepiej"... dawniej wszystkich porad słuchałam, bo miałam bardzo niską samoocenę i byłam przekonana, że inni zawsze są mądrzejsi, co nie raz i nie dwa zaprowadziło mnie na skraj przepaści, a wtedy się okazywało, że mnie nie stać na to by helikopterem nad przepaścią przelecieć ani nawet na zbudownie nad nią mostu, co dla tych radzacych było oczywistą oczywistością, ale nie rozumieli, że dla mnie już nie jest..... że tak obrazowo to przedstawię, no i teraz mnie zawsze ponosi, jak słyszę jakieś porady, choćby najlepsze były... Tak że tak :-)
      Wyjazdu z Polski nie żałowałam przez ani jedną sekundę i jestem pewna, że mimo wszystkich okropieństw jakich doświadczyliśmy, było warto zrobić ten krok, bo zostając w PL bylibyśmy w pierdyliard razy gorszej sytuacji i ja na tym bazuję. Co nie zmienia faktu, że próbuję i zawsze będę próbować moją i dzieci sytuację jakoś poprawić i coś zmienić. Dlatego muszę pamiętać o przeszłośći i bacznie się jej przyglądać, by teraz robić lepiej niż wtedy. Dlatego właśnie każdego dnia zadaję sobie wystukane przez Ciebie pytanie "Co mogę zrobić?". Bo w wielu przypadkach można coś zrobić. Nie rzadko bardzo dużo. Pod szkołą w Brukseli, gdzie córki były bite, też zadawałam sobie to pytanie. Inni też sobie je zadawali, bo słyszałam tam stwierdzenie jak jedna Polka mówi do drugiej "...moją też non stop biją i kopią, ale co mogę zrobić? Nic przecież nie zrobię. Musi sobie jakoś poradzić". My zrobiliśmy! Dziewczyny chodziły do tej patologicznej szkoły pełnej kolorowych młodocianych przestępców tylko 2 miesiące. Tak to było i tak o 2 miesiące za dużo, ale ZROBILIŚMY COŚ. Poprosiliśmy Belgów o pomoc w znalezieniu mieszkania i szkoły we Flandrii i nam pomogli. Gdy w średniej szkole znowu okazało się, że jest przemoc, znowu zabraliśmy stamtąd dzieci. W Brukseli mieliśmy też znajomych, dla których "normalną sprawą" było to, że ich dzieci są kopane przez nauczycieli, że w okolicy zdarzają się porwania dzieci, pobicia, bo "co mogą zrobić? Trzeba się z tym pogodzić" twierdzili. Serio? Przecież wystarczyło się przeprowadzić! Dlatego ja nie zamierzam postawionego przez Ciebie pytania pozostawiać bez odpowiedzi. Będę szukać na nie odpowiedzi i rozwiązań. Już dziś wiem, że sporo mogę zrobić choćby drobnych rzeczy typu zakup nowego lepszego kasku, przejechanie trasy do szkoły z Młodym i pokazanie wszystkich znanych mi niebezpiecznych punktów, powtórzenie lub nauczenie zasad ruchu drogowego etc. Ale kto wie, czy nie można coś na większą skalę zrobić dla bezpieczeństwa dzieci w drodze? Będę szukać rozwiązań, ale dopóki nie znajdę, będę się denerwować i martwić o moje dzieci, bo jestem matką.
      O siebie też staram się dbać na tyle, ile mi okoliczności pozwalają, niestrety - jako się rzekło - nie zawsze mogę zbudować most nad przepaścią czy wynająć helikopter. Choć i tu nie zostawiam powyższego pytania bez odpowiedzi... Ciągle szukam rozwiązań i stale próbuję poprawić jakość mojego i moich najbliżsych życia. Niestety nasze możliwośći są bardziej niż ograniczone, a problemów nie ubywa ani czasu nie przybywa.

      Usuń
  6. To prawda, ze naplyw ludzi z calego swiata do Europy to zarowno szansa na nauke tolerancji i innych kultur, jak i destrukcja jesli chodzi o przestepcow i patologie. U nas to tez idzie naprzod bo wraz z milionami ludzi z Ukrainy sciagneli tez przestepcy, mafia. Swoi patole a obcy to jednak roznica. To mialam na mysli piszac, ze swiat staje sie coraz brutalniejszy i glupszy. Na razie nikt nie wpadl na pomysl ich masowej deportacji z Europy, choc ostatnio Francja zaczyna cos zmieniac... Mysle, ze ten sam niekontrolowany naplyw stoi za zdziczeniem kierowcow, o ktorym piszesz. Dodatkowo pijanstwo, narkotyki i uzaleznienie od telefonow wszedzie, przymus bycia online. Mamy swiatowy kryzys wartosci, zasad, postaw. Nie wyjdziemy z niego szybko. Obysmy przezyli.

    Jak widzisz nie jestem dziewuszka z lasu. Obserwuje te zmiany, mimo ze nie mieszkam w Bel. Tez nie mam jakiegos rozsadnego rozwiazania. Martwie sie, czuje niepewnie. Z drugiej strony staram sie pamietac, ze dzadkowie przezyli wojny, zabory, komunizm ktory trwal 40 lat! Musimy sobie poradzic, nie ma innej opcji. Znajdziemy sposob.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. moim zdaniem może rosnąca liczba kierowców z baaardzo różnym poziomem umiejętności i próbami jazdy według własnych zwyczajów wpływa na spadek bezpieczeństwa, ale tutaj w takim samym stopniu odpowiadają "nasi" jak i ci "bardziej obcy"
      natomiast - i nie jest to tylko moje zdanie - za całokształt sytuacji odpowiada w dużej mierze belgijski system kształcenia kierowców przez naukę w rodzinie: statystycznie najgorszy z możliwych. miałem niedawno ścinkę (na którymś profilu fb) z paniusią, która sama boi się jeździć w Belgii, ale za to nauczyła jeździć dwie córki i są jej zdaniem "świetnymi kierowcami". nie wiem, jak ktoś wsiadający ze strachem za kółko może skutecznie uczyć jazdy, jak również głęboko wątpię w możliwość obiektywnej oceny umiejętności własnych dzieci. w takiej germanii instruktor nauki jazdy przechodzi 3-letni (sic!) kurs, z wielokrotnymi egzaminami, zanim będzie mógł szkolić samodzielnie - ale dzięki temu jazda przez Niemcy jest w porównaniu tak z Belgią, jak i Polską, czystą przyjemnością
      no, a na to się nakłada coś, co ja określam jako belgijski bezmyślny egocentryzm - przejawem niech będzie zajmowanie całej szerokości chodnika przez 4 idące obok siebie i rozmawiające osoby, którym przez myśl nie przejdzie zrobić miejsce przechodniowi z naprzeciwka; lub wycieczka szkolna tarasująca cały chodnik, w której żaden z nauczycieli nie pomyśli, że muszą po nim poruszać się również inne osoby. mnie w dzieciństwie ojciec uczył zwracać uwagę nawet na kogoś doganiającego nas z tyłu
      więc może przydałoby się nieco wstrzemięźliwości przy wygłaszaniu takich nieprzyjemnych wobec "obcych" komentarzy, bo sami bynajmniej nie jesteśmy tutaj "swoi"...

      Usuń
    2. Co do tego bezmyślnego egocentryzmu to pełna zgoda (tak samo jak do reszty Twojej teorii niebezpieczeństwa narodowego na drodze), ale jak wspomniałam we wpisie to się tak popaprało w ostatnich latach. Dawniej (jeszcze te 10-8 lat temu) właśnie ludzie ustępowali sobie miejsca na chodniku, po czym ci drudzy dziękowali za ustąpienie, przepuszczali na pasach i dalej, pozdrawiali się wzajemnie na każdym kroku wołając każdy do każdego "DAG!" na spacerze, rowerowaniu do zupełnie obcych ludzi, nie śmiecili i tak dalej i tak dalej... A teraz Małżonek pyrka nie raz 2 km z prędkością 10km/h bo jakiś panocek w chujogniotach postanowi sobie biec truchcikiem środkiem drogi albo gównażeria se we 4 obok siebie jadąc na rowerach ze szkoły wraca. Bo może.
      Mnie tam obcy to jednak jednako wszyscy wkurzają bez wzgledu na to skąd ich diabli przynieśli i ile pokoleń temu, ale nie ukrywam, że nie chciałabym być deportowana do "swojego" kraju, bo jednak mimo wszystko dobrze się czuję, tu gdzie jestem :-) No ale ja też dzielę tak po cichu pod wąsem świat na równych i równiejszych, bo ja zła kobieta jestem.

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima