30 listopada 2019

2 tygodnie pełne wrażeń, czyli tzw szara codzienność xD

Są takie momenty, że chciałabym wysiąść z tego życia i posiedzieć sobie dla odmiany w spokoju przez kilka tygodni i niczym się nie martwić, nie przejmować, nie denerwować. Ot po prostu siedzieć i lampić się przez okno na płynące chmury nie licząc godzin i lat... 
A tymczasem jest tak jak jest. Czasem trudno, czasem śmiesznie, czasem strasznie albo irytująco. Czasem  nerwy odmawiają posłuszeństwa. Czasem mamy zwyczajnie dość! 

Poniedziałek w poprzednim tygodniu. Wychodzę rano do roboty po drodze odprowadzając Najmłodsze pod szkołę. Pracuję sobie luzacko 4 godziny. Kończę przed czasem i pełna zadowolenia z dodatkowych zaoszczędzonych właśnie 10 minut życia mam  wyruszać do kolejnego klienta, gdy otrzymuję telefon od Dziecka...

- Wjechałam w coś rowerem. Wszystko mnie boli, z nosa i ust leci mi krew. Jeszcze nigdy tak nie miałam. Rowerem nie da się już jechać. Nie wiem, co robić...

A ja mam tylko rower, w którym właśnie się  bateria rozładowała... Też nie wiem, co robić... choć niby jestem dorosła, więc powinnam wiedzieć ZAWSZE, co robić...
Popitalam tym rowerem bez baterii te 6 km jak przeciąg, by zobaczyć na własne patrzały, co też tam się faktycznie wydarzyło.

Zobaczam i widzę mega śliwę na czole, nos spuchnięty i niebieski, trochę innych siniaków i obolałych miejsc i rower faktycznie już nigdzie więcej nie pojedzie, bo kierownica się nie kręci... Jak to się mogło stać? Jak jak? Normalnie!

Rower. Deszcz. Kaptur na głowie. Złość. Słup. ŁUP!

A ja za kilka minut zaczynam pracę 5 km od tego miejsca i nie mam czasu. Tzeba szybko myśleć.

Dzwonię do klienta i mówię, że przyjdę później, jak znajdę kogoś kto mi dziecko zawiezie do domu. Klient się oferuje, że zawiezie dziecko razem z rowerem do domu. Dobrze, że są też tacy dobrzy ludzie na świecie.

Przyjeżdża. Zabiera. A ja popitalam swoim rupieciem bez baterii i zabieram się od razu za sprzątanie, bo jakoś ochota na jedzenie mi przeszła nagle bezpowrotnie.

Dziecko pisze sms, że obdzwoniło doktora i że ten je przyjmie za godzinę. Po godzinie dzwoni, że lekarz stwierdził, iż nos prawdopodobnie złamany, ale nie trzeba nastawiać, a tylko parę dni poczekać aż się zrośnie. Powiedział, że parę dni pewnie będzie wszystko bolało, przepisał przeciwbólowe i na drugi dzien kazał jechać ostrożniej i patrzeć, gdzie się jedzie. 

Tata się wieczorem dziwi, że doktor nie dał zwolnienia do końca tygodnia.
- Tato! Przecież na nosie nie jeżdżę, to mogę jechać do szkoły, c'nie...?

Jechać, tylko czym? Rower przeco nie działa.

Tata przeszukuje internet i zamawia jakiegoś szarego niebieskiego  (co ja wiem o kolorach) b'twina, bo co to trzeba lepszego na dojazdy do stacji, na której nota bene rowery często znikają, tak samo jak i na innych stacjach i wszystkich innych miejscach w Belgii (kradzieże rowerów to sport narodowy). Co prawda te 200€ było na co innego, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz! Bez roweru nie da się żyć, bo do stacji 5 km. Przez parę dni Dziecko korzysta z roweru taty, ale to stres, bo to rower trochę lepszy niż b'twin i wolelibyśmy, by jednak nie zniknął ot tak. No i to męski rower z ramą, czyli niebezpieczny dla szalonych i szybkich nastolatek.

Na drugi dzień Młoda opowiedziała klasowym kolegom, co odjaniepawliła, a koleżanka na to
 - Spoko, znam ten ból. Kiedyś jadąc na deskorolce zagapiłam się na stopy i też przypieprzyłam w słupa. 

Zatem wychodzi na to, że wszystko mieści się w standardach życia nastolatków :-)

Ale nie znacie jeszcze najlepszego. Ja przepracowałam po południu pięknie te 4 godziny. Zarejestrowałam te robotę jak zwykle z aplikacji i wróciłam do domu. A we wtorek pod szkołą zagaja do mnie inny klient z pretensjami, że dlaczego to niby nie posprzątałam u niego i kim ja w ogóle myślę, że jestem... 

Co...?! No jak miałam posprzątać, skoro w ten poniedziałek przecież kolej drugiego klienta!

Sprawdzam agendę elektroniczną, by mu pokazać.... 

no i faktycznie 
....pracowałam nie tam gdzie trzeba ha ha ha!!! 

Teraz to trzeba odkręcić jakoś, by wilk był syty i owca cała! 
Plan jest prosty. Przepracowane godziny będą na zaś, czyli na potrzebny wolny dzień, a nieprzepracowane odrobię w środę po południu. A biuro się poprosi, by poprawiło rzekomo błędnie zarejestrowane godziny (oni nie muszą znać szczegółów). 

Pytanie tylko jedno, czemu tamten klient nic nie powiedział, że ja we zły poniedziałek przyszłam sprzątać, hę...? 

Ano nie powiedział, bo - jak się okazuje - sam był święcie przekonany, że to własnie TEN poniedziałek. A wszystkiemu winny poniedziałek 11 listopada, kiedy to było wolne i wszystko się ludziom pokałapućkało we łbach. 

Jaja jak berety!

Dobra. Najważniejsze, że udało się z tego wybrnąć, bo klienci bez wydziwiania zaakceptowali mój chytry plan.

Niestety w międzyczasie było to nieszczęsne spotkanie w CLB, gdzie się przekonaliśmy, że znowu nam się jakiś wredny babiszon trafił, który nichuchu nie rozumie, ale uważa, że wszystko wie lepiej.
Wredna, niemiła suka potrafiła Dziecku w oczy powiedzieć, że jak nie będzie chodzić do szkoły, to skierują sprawę do sądu. No przepizda normalnie.

No tak, wszyscy wiemy, że w Belgii taka jest procedura przy wagarowaniu. Pytanie tylko, czy  nioeobecność z powodu choroby to ciagle wagarowanie?! No i KTO NORMALNY mówi takie rzeczy do człowieka chorującego na depresję, a już szczególnie do dziecka...?!!! Normalny - moim nader skromnym zdaniem - raczej nikt. 

Szlag by ich najjaśniejszy trafił! Nie ważne, że dziecko idąc do szkoły cierpi niesamowicie. Nie ważne, że może z tego powodu targnąć się na własne życie, bo mówiło o tym otwarcie nie raz i nie dwa. Ważne, że trzeba chodzić do szkoły. Kurwajapierdolę!

Zdrowie i życie dziecka jest NIE WAŻNE! Szkoła jest najważniejsza!

Tę teorię potwiedza niestety sporo naszych belgijskich znajomych. Szkoła ponad wszystko. Tak porobiło się w ciągu ostatnich lat i chyba już nie da się tego odwrócić, a coraz więcej dzieci cierpi z tego powodu.

Młoda opowiedziała o tym swojej psycholożce i mówi, że babka się wkurzyła i obiecała, że natychmiast skontaktuje się z poradnią. Może ona im wreszcie uświadomi, jaki jest problem i wtedy zrozumieją barany w czym rzecz, bo mnie i Młodej to tacy słuchac nie będą, bo co takie przygłupawe Polaczki mogą wiedzieć. Ta baba to ten typ człowieka, który jeszcze cię nie poznał a już ocenił i sklasyfikował. Mało mózgu, mało wrażliwości, ale ego do nieba. Taki już cię nie posłucha, bo uważa się za kogoś lepszego i ważniejszego. Taki zrobi wszystko, by pokazać swoją władzę i swoją wyższość. Spotkałam już takich na swojej życiowej drodze sporo, więc wiem o czym mówię. Jedyna nadzieja wtedy w innych ludziach. Jednak muszą to być ludzie, którzy pełnią jakieś znaczące role w społeczeństwie, są kimś ważnym, jakimś autorytetem, bo zwykłego plebsu takie mendy nigdy nie słuchają. I muszą być to ludzie, którzy sami coś wiedzą, bo ona się kontaktowała z lekarzem rodzinnym, który wie że Dziecko ma częste problemy żołądkowe i wie, że leczy się na depresję, ale nie zna szczegółów. Kontaktowała się też z psychiatrą, który widział dziecko 2 razy i nawet mu leki przepisał, ale nie zajmuje się psychoterpią, a co za tym idzie - nie zna szczegółów zbyt wiele.
Na szczęście nauczycieli i wychowawców oraz całą klasę ma Młoda fajnych i większość zdaje się rozumieć wszystko i akceptować takim jakie jest. Klasowi koledzy jej pomagają, gdy trzeba i - co najważniejsze - nie zadają głupich pytań. 

Młoda póki co PRÓBUJE chodzić do szkoły wtedy, co ma chodzić, czyli na praktyczne lekcje fotografii, czyli 2 razy po 2 godziny i jeden dzień cały. Uczy się też dużo w domu z pozostałych przedmiotów, bo już za tydzień zaczynają się egzaminy i chce je dobrze napisać. Ja zaś wzięłam trochę urlopu, by móc z nią na te egzaminy jeździć i czekać na nią pod szkołą. Egzaminy ma przez 6 dni - 3 dni po jednym przedmiocie i 2 dni po 2 przedmioty. Najbardziej ciekawi nas egzamin z religii,  bo egzamin z religii ma pierwszy raz, choć to już trzecia szkoła katolicka, do jakiej chodzi. Poza tym standardowo będzie matma, geografia, historia, niderlandzki i coś z teorii fotografii. Najważniejsze, że w tym roku nie ma egzaminu z francuskiego. YES! Trzymajcie kciuki za powodzenie na egzaminach grudniowych i by depresja nie dała rady tym razem jej pokonać.

Potem od stycznia ma chodzić do szkoły 2 dni po pół dnia, środa wolna, czwartek cały i próbować też w piątek. O piątek będziemy jeszcze dyskutować, bo to może być o ten jeden dzień za dużo... Ale to po Nowym Roku. Teraz egzaminy i zasłużone dwutygodniowe ferie świąteczne dla wszystkich. Żeby trochę odpocząć i zluzować majty.

Pomiędzy tymi zdarzeniami były jeszcze jakieś spotkania z różnymi mądrolami, ale już nic szczególnego w sumie się nie wydarzyło do minionej środy, kiedy to nasz piec odmówił posłuszeństwa i do tego momentu nie mamy ogrzewania ani ciepłej wody, a tu temperatura na zewnątrz akurat na lekkim minusie. 

Jak nie urok, to sraczka!

Dobrze, że dziś słonecznie, to się w domu nawet nagrzało. Spec był wczoraj coś koło 22giej i stwierdził, że być może wie, co się potentegowało, ale musi zadzwonić do jakiegoś kogoś, kto tę część powinien mieć w domu niepotrzebną, bo zamówić się tego gówienka osobno nie da, a już na pewno nie na wczoraj. Ma przyjść dziś znowu wieczorem, bo zawalony robotą i wcześniej się nie da... Dobrze, że to znajomy właścicieli domu, bo tak normalnie to pewnie by z tydzień trzeba było czekać, kto wie. Oczywiście nie można być pewnym, czy on to dziś naprawi, bo nie wiadomo, czy się da. Z tym nowoczesnym sprzętem, gdzie nadźgane elektroniki, zwykle trudno tak na pierwszy rzut oka ocenić, co się stało. Nawet jak maszyna sugeruje taki a taki problemem wyświetlając kod błędu, to nikt nie wie, ile poza tym błędem jest jeszcze innych. Teoria mechanika mówi, że jak jedno jest zepuste, to pewnie i 7 innych przy tym.


Póki co mamy weekend.  Ekspres do kawy i kuchenka na razie działa. Woda w kranie jest. Komputery też działają i Netflix. Mamy też koce i dwa grzejniki elektryczne, a sąsiadka mówiła, że możemy przyjść po taki duży, którym garaż ogrzewają, jak tam imprezę robią... No i mieszkamy w Belgii a tu temperatura raczej poniżej minus 5 nie spada. Nie w takich warunkach się żyło i dało się przeżyć to i tera damy rady :-)

Mikołąj jak już co zapakuje...
A dziś Mikołaj przyniósł dzieckom symboliczne prezenty, bo mówił, że skoro rodzice pod choinkę kupują to on się jakoś wysilał nie będzie...

Młody dostał wymarzoną cyjankową koszulkę z Robloxa i Enderdragona. Ucieszony do kwadratu.

Młoda dostała maskotkę tukana, którego się podgrzewa w mikrofalówce i który przez 2 godziny ma potem grzać i pachnieć lawendą. Przetestowany. Ledwo co się mieści w mikrofali, ale potem pachnie niesamowicie i grzeje! Myślę, że będzie też ogrzewał jej duszę, bo jest po prostu śliczny, a ona kocha ptaki. W razie gorączki tukana można ponoć wkładać do lodówki i on ma potem chłodzić.

Najstarsza dostała wiszący fotel do zawieszenia na swoim magicznym strychu. Będzie się mogła czilować w tym hamaku całą zimę i lato.


Drobne przyjemności i spełnianie marzeń dzieci to bardzo ważna i potrzebna rzecz, szczególnie w takich trudnych pełnych problemów czasach. Przed nami jeszcze urodziny dziewczyn i choinka, pod którą na pewno coś miłego włożymy, żeby osłodzić im życie choć na chwilę. A ja lubię kupować im prezenty.  Lubię zgadywać, co mogły by chcieć.Uwielbiam patrzeć jak się cieszą, gdy trafimy z upominkiem...






11 listopada 2019

O tym jak to zajebiście było żyć w latach 70-tych, 80-tych i ile tego syfu w nas zostało...

W internetach ciągle i systematycznie widuję wzmianki o tym, jakim to jestem szczęściarzem, że urodziłam się w latach 70tych... Krew mnie zalewa za każdym razem, gdy to widzę.

No bo zaiste te lata siedemdziesiąte, osiemdziesiate, dziewięćdziesiąte są wyjątkowo wyjątkowe i najlepsze z najlepszych.

Srali muchy będzie wiosna, będzie lepiej trawa rosła.

Pewnie, że gdym jeszcze na poziomki z drabiną chodziła, a na indyka wołała żandarm, to przydarzyło mi się dużo fajnych rzeczy, ale to kuźwa nie dlatego, że czasy były lepsze tylko dlatego, że miałam mało lat, gówno wiedziałam o życiu i wszystko wydawało mi się proste i czadowe.

Czasy zaś bynajmniej dla mnie fajne nie były (choć mają też pozytywne aspekty i  fajne rzeczy miały miejsce) i nie chciałabym, by moje dzieci musiały w podobnych czasach żyć. 

Sporo ludzi w tych przygłupawych postach, wpisach, memach wychwala m.in. możliwość bawienia się całych grup dzieci na blokowisku czy ganiania po całej wsi. Mówią, że wtedy dzieci (czyli my) mogły się bawić swobodnie, wręcz ryzykownie, bez nadzoru, że mogły się brudzić itd.
Nooo.... bo dzisiejsze dzieci to nie mogą tego robić.... HELOŁ!
Ale niby dlaczego nie mogą?!
Kto im zabrania?
 Kim są rodzice tych dzisiejszych "biednych" dzieci?
Czy to aby przypadkiem nie to cudowne pokolenie lat 70-tych, 80-tych, 90-tych, hę? 

Dlaczego zatem wasze dzieci mają takie nieszczęśliwe dzieciństwo?
Dlaczego niby nie pozwolicie się im bawić na tym blokowisku czy wiosce bez nazdoru?
Dlaczego nie pozwolicie im ganiać samopas i ryzykować życia i zdrowia?
Dlaczego nie pozwolicie kolegom waszych dzieci bawić się u was w domu, w garażu, w stodole?
Dlaczego nie pozwolicie waszym dzieciom się brudzić, taplać w błocie, bić z kolegami, ciskać kamieniami itd?
Dlaczego najchętniej dajecie im do zabawy komputer i tablet?

To wy - cudowne pokolenie lat 70,80,90 wychowaliście albo wychowujecie dzisiejszą młodzież i dzisiejsze dzieci i biadolicie nad tym, że mają kitowe życie. Troche jakby z dupy c'nie? 

Sorry, ale ja nie mam problemu z dzisiejszymi czasami i zabawami dzisiejszych dzieci czy młodzieży. Moje dzieci bawią się w błocie, wspinają na drzewa, łapią pająki, gdy tylko chcą. Ba, w moim kraju jest to jak najbardziej normalne i oczywiste. Tutaj dzieci tak robią i to nawet a może zwłaszcza w szkole i nikt nie ma z tym problemu. I podejrzewam, że nie jestem jedynym rodzicem, który nie ma nic przeciwko temu ani moje dzieci nie są jedynymi, które mają luz.

To nie przeszkadza jednak moim dzieciom ani ich rówieśnikom korzystać z dzisiejszych wynalazków i dóbr, które przyniósł nam (i przynosi ciągle) rozwój cywilizacji. Powiem Wam, że jakoś głupawe mnie samej się wydaje, bym dziś miała siedzieć wieczorami przy lampie naftowej i haftować albo skubać gęsi, gdy mogę dzięki wynalazkom techniki poznawać świat, uczyć się, nawiązywać nowe znajomości z ludźmi z całego świata,  pisać bloga, oglądać Netflixa, grać w sieci itd. Co w tym niby złego? 

Bo ludzie sie dziś nie odwiedzają... ?

A po cholerę, jak mogą do siebie wysłać sms-a, pogadać przez telefon, skype czy whatsappa? Kto chce kogoś odwiedzić, to odwiedza. U nas ludzie nawet dzwonią i się pytają drugiego, czy i kiedy mogą wpaść na kawę albo się umawiają w knajpie, a nie wwalają się na krzywy ryj bez pytania i nie zawracają gitary, gdy człek zajęty swoimi sprawami.

No wiadomo, jak kto bezrobotny, to pewnie mu się nudzi całe dnie w chacie, ale na to jest rozwiązanie - znaleźc sobie pracę albo przynajmniej jakieś konstruktywne hobby i zacząć żyć tu i teraz pełnią życia, a nie tylko patrzeć na zdjęcia z podstawówki umieszczane przez klasowe koleżanki na fejzbuku, narzekać na czasy i użalać się nad sobą.

Po co tkwić w średniowieczu, czy choćby w latach siedemdziesiątych naszego stulecia, jak życie się zmienia, ewoluuje, nauka i technika się rozwija i to w ogromnym tempie...? Dlaczego dziatwa miała by jak te przygłupy ganiać za kotami po wsi i nie mieć z tego żadnego pożytku, skoro może się rozwijać, uczyć, poznawać świat, bawić i sięgać po nieosiągalne dzięki coraz lepszym i doskonalszym wynalazkom aktualnych czasów. To jest fantastyczne, niesamowite, doskonałe, przednie, fantastyczne i cudowne, że dziś mamy to, czego nie mieliśmy wczoraj.

Nie znaczy to też jednak, że dziecka nie mogą wychodzić na podwórko od czasu do czasu. Ale najpierw niech sami rodzice dadzą im może dobry przykład, co?

Poza tym te "cudowne" lata mojego dzieciństwa i wczesnej młodości pozostawiły we mnie ślady nie do zatarcia i nie do zapomnienia.

Nie dawno rozmawialiśmy o tym z małżonkiem, ile gówna z "tych cudownych czasów" siedzi w nas do dziś i jaki okropny wpływ ma na nasze dzisiejsze życie i na to kim jesteśmy i co robimy naszym dzieciom.

Doprawdy ktoś normalny może uważać za wspaniałe czasy naszego dzieciństwa? Czasy w których...

...bicie i katowanie dzieci było czymś normalnym, oczywistym i w pełni akceptowalnym przez wszystkich

...poniżanie i wyśmiewaie dzieci przez sąsiadów, nauczycieli, kolegów i rodziców było czymś normalnym i akceptowalnym.

...traktowanie dzieci i młodzieży jak debili, jak gorszy gatunek, jak nierozumne istoty było normą.

...ciężka praca fizyczna i narażanie zdrowia i życia dzieci przy tej pracy było normą.

...nie wolno było mówić o "TYCH SPRAWACH" i nazywać "TYCH RZECZY", "RZECZY ZAKRYTYCH" po imieniu, czyli tematy płci, dojrzewania, seksu, antykoncepcji, miłości były tematami tabu.

...nie liczyło się zdobywanie wiedzy, kształcenie, najważniejsze to było mieć robote, wyjść za mąż i narodzić dzieci, bez zwracania uwagi na to, czy będzie człowieka stać na zapewnienie im godnego życia, bo "przy pięciu to i szóste się wychowa..."

...gdy ludzie gniotli się po 10 sztuk w jednym domu, gdy dziadkowie mieszkali z dziećmi i  z wnukami, gdy starzy bzykali się przy dzieciach po ciemku i pod kołderką

...gdy facet w sukience dyktował ludziom, jak mają żyć, z kim spać i co jeść a do tego był nietykalny i święty

...gdy ten sam facet w sukience mógł bezkarnie wkładać dziewczynkom ręce pod bluzki i spódniczki na tzw lekcjach religii i ludzie, w tym rodzice się tylko z tego śmiali, bo przecież księdzu wszystko wolno a dziewczynkom (czy tam chłopcom) przecież się nic nie dzieje...

...gdy chłopcy w wieku nastoletnim obmacywali swoje rówieśniczki a dorośli mówili, że "przecież muszą się wyszumieć" i "to normalne"

...gdy znęcanie się nad zwierzętami, trzymanie ich w koszmarnych warunkach, bicie, kopanie, głodzenie było w pełni tolerowane, a wszyscy którzy próbowali zwierząt bronić, byli uznawani za idiotów

...gdy nauczyciele mogli bić, wyśmiewać i poniżać uczniów przy każdej okazji

...gdy chodzenie do ginekologa, dentysty, czy innych tam specjalistów było zbędna fanaberią

...gdy nie było prądu, gazu, wszelakich urządzeń, maszyn i wszystko albo większość rzeczy trzeba było robić własnymi łapami

...gdy niemowlaki karmiło się na godziny, a przytulanie, chwalenie i wspieranie dzieci często było uważane za naganne

...gdy baby były od gotowania, zajmowania się dziećmi i sprzątania, a facet był wyśmiewany gdy chciał się tym zajmować

...gdy w sklepach nic nie szło kupić, jedzenie było na kartki, buty na talony,  a po chleb i srajtaśmę stało się godzinami w kolejkach



Tak, zajebiste było to, że my na wsi nigdy nie mieliśmy wakacji, bo trzeba było zapierdalać w polu.

Superowe było to, że kąpaliśmy się często w zimnej wodzie, że nie rzadko siedzieliśmy w zimnie i przy świeczkach, że mieliśmy jedno ubranie  kościołowe i jedno połatane, zniszczone na codzień i do szkoły. 

Ekstra było to, że włosy myło się raz na tydzień albo i na dwa tygodnie, bo trzeba było oszczędzać wodę, mydło i szampon. Jeszcze lepsze było to, że mama kupowała mi (jak i inne mamy swoim córkom) jeden dezodorant na rok, bo tylko na tyle było ją stać. 

Fajne było to, że nikt prawie nie miał samochodu, mało kto miał rower i wszędzie trzeba było zasuwać na nogach, a do najbliższego przystanku pociągu czy autobusu było blisko 3 km, a te jeździły jak im się podobało, a zasadniczo rzadko i do tego były brudne i cuchnące (wolno było palić w autobusie i pociągu, a także w szpitalach i przychodnaich - już samym wspomnieniem rzygam). 

Świetne, że na wiosce był jeden telefon i jak komuś zdarzył się wypadek, to trzeba było zasuwać na nogach i prosić by ten zadzwonił po pogotowie... które czasem nawet przyjeżdżało o ile warunki były sprzyjające.

Nigdy nie zapomnę też tego siedzenia w szkole o głodzie po 10 godzin, bo w domu często nie było niczego, co można by do szkoły zabrać poza podpleśniałym chlebem i twardym masłem. Kurde jak ktoś w klasie był czasem przy forsie i kupił paluszki, zwykłą bułkę czy chrupki to cała klasa się od razu rzucała.

Mogłabym wymieniać jeszcze długo, bo w tych czasach było mnóstwo rzeczy, które mi się nie podobają. Każda z tych wymienionych rzeczy miała wpływ na to, kim dziś jestem i niestety nie zawsze był to wpływ pozytywny. O ile praca od małego i ogólne stosunkowo trudne warunki życia pozwalają mi docenić to dobro, które mam dziś, tak wpływ ówczesnych metod wychowawczych, podejścia do dzieci i ogólnych norm społecznych odbił się na mojej psychice bardzo niekorzystnie. 

Wiele rzeczy uświadomiłam sobie dopiero nie dawno podczas lektury książek, czasopism (i internetu) z zakresu psychologii, rozważań własnych, dyskusji z małżonkiem, dziećmi i innymi członkami rodziny oraz spotkań z psychiatrami czy psychologami. Dla osób wysokowrażliwych do jakich należę ja i moja rodzinka wpływ tego, czego doświadczaliśmy w dzieciństwie i wczesnej młodości jest niesamowity. Niesamowicie negatywny!

To jak nas wychowywano i jak nas traktowano i co nam - chcąc lub nie chcąc - wpojono, NIESTETY często odbija się teraz w tym, jak traktujemy nasze własne dzieci. Powiem więcej - ja z małżonkiem, gdy jakiś czas temu nagle uświadomilismy sobie pewne rzeczy, bynajmniej nie byliśmy zachwyceni, tym co robiliśmy zupełnie nieświadomie naszemu potomstwu i sobie nawzajem, a co zdecydowanie ma swoje źródło w tych "cudownych czasach" naszego dzieciństwa.

Rozmawialiśmy o tym z naszymi dziećmi i pewne rzeczy próbujemy naprawić w sobie i naszym zachowaniu oraz w naszych wzajemnych relacjach. To wcale nie proste jest wydobyć się z błędnych przekonań, w których tkwiło się latami, częstokroć zupełnie nieświadomie.

Tymczasem już samo katolickie życie na klęczkach i wieczne bicie się w piersi  "mea culpa mea culpa"  to niezła patolka. I nie mówię tu bynajmniej o śmiesznych gestach kościołowych tylko całym życiu nawet zupełnie niepobożnego i nawet niewierzącego tzw katolika. Bo przecież jesteśmy niczym,  jesteśmy nędznymi robakami, nie możemy się chwalić, nie możemy być dumnymi z niczego, gdy nas kopią, leją po pysku, gardzą nami, mamy to przyjmować z pokorą, bo tylko wtedy będziemy uznani za dobrych. Gdy oddamy kopa to będzie się nami gardzić... Baba ma znosić ból miesiączkowy i porodowy cierpliwie bez cudowania, ma usługiwać chłopu, bo taka jej rola wyznaczona od bozi... Słyszałam takie teksty nie raz od innych bab. Każdy niekatolik to zło. Nie ważne, jakim kto jest człowiekiem, ważne że nie chodzi do kościoła albo ma innego bozię, a już jest zły. Nie ważne czy wierzysz czy nie wierzysz - masz postępować po bożemu na każdym kroku koniec kropka. Każda dziedzina zycia podporządkowana temu co księżulo kiedykolwiek powiedzieli. Na wydobycie się z tej patologii potrzeba lat.

Nie wiem jak wy, ale ja gotując w piątek kurę czy schabowy  za każdym razem uświadamiam sobie, że jest PIĄTEK. Niby nic, niby śmieszna sprawa, bo przecież od wielu, wielu lat nie ma dla mnie znaczenia czy jest niedziela, piątek, czy nawet WIELKI piątek - jeśli mam ochotę na mięso - jem mięso, jeśli mam ochotę na lody, jem lody, ale gdzieś w podświadomości pozostaje ta myśl, że kiedyś bym za to dostała w pyszczycho.

Uświadomiłam sobie wiele takich z pozoru nic nie ważnych głupich przyzwyczajeń z dawnych czasów. Z tym, że niestety nie wszystkie są takie śmieszne, jak kwestia piątkowego menu... Nie mówcie mi zatem, że nasze dziecińswto było zajebiste i że w cudownych czasach żyliśmy, bo to guzik prawda.

Ja cieszę się, że moje dzieci mają lepiej. Cieszę się, że mają pełną lodówkę, że mogą próbować najdziwniejszych owoców, słodyczy, potraw, że mogą korzystać z dzisiejszych wynalazków, postępów i odkryć w medycynie, technice itd, Świetnie, że dziś w sklepach jest mnóstrwo ubrań, zabawek, kosmetyków, które możemy sobie i dzieciom kupować bez ograniczeń. Superowo, że życie ułatwiają i uprzyjemniają nam najnowsze wynalazki.

Nie pojmuję zupełnie jak ludzie mogą nie doceniać tego, co mają dzięki postępowi, odkryciom, wynalazkom.

Czasem mnie to nawet śmieszy albo wręcz irytuje, gdy taka dziunia jedna z drugą krzyczy na cały świat, że tęskni za latami siedemdziesiątymi ale jednocześnie mało się nie zesra, gdy jej się nagle smartfon, zmywarka do naczyń czy pralka  zepsuje, gdy fejzbuk ma piętnastominutową awarię albo na 10 minut wyłączą prąd. No bo wiadomo w żelowych paznokietach ciężko może być myć gary albo prać własne majtusie, no i ile czasu to zajmuje. Jak to myć gary, czy robić pranie w baliji, gdy w telewizyi serial leci albo inny tam tok szoł. Jak to żyć bez telefonu?! Przecież do psiapsóły to ze 2 kilometry jest, a to za daleko by iść na nogach...

A ja się doskonale czuję we współczesności.

Uwielbiam wynalazki i cieszę się, że moje życie jest dzięki temu łatwiejsze, niż było 40 lat temu. Podoba mi się to, że każde moje dziecko ma własny komputer i własny telefon czy tablet z dostępem do internetu.

Fajnie, że mogę robić zakupy bez wychodzenia z domu i że mogę sobie kupować rzeczy w dowolnym kraju, nawet w Chinach.

Super, że gotowanie, pranie czy sprzątanie jest dziś łatwiejsze niż było w czasach moich rodziców czy dziadków, bo dzięki temu mam więcej czasu dla siebie.

Cieszę się bardzo, że wiele się zmieniło w medycynie, że z każdym rokiem więcej chorób da się szybko wykryć i coraz więcej jest uleczalnych, że wizyta u dentysty jest dziś praktycznie bezbolesna, że poród jest bezpieczny itd.

Fantastycznie, że dziś jest o wiele lepsze niż 40 czy tym bardziej 80 lat temu podejście do dzieci, wychowania, zdrowia fizycznego i psychicznego, seksualności, religii, przyrody, że dzieci i zwierzęta mają swoje prawa, które się egzekwuje, że mamy nieograniczony dostęp do wiedzy, z której możemy korzystać, by wiedzieć więcej i żyć lepiej i bardziej świadomie podejmowac decyzje...

Oczywiście i w tych czasach znajdzie się różne wady i niedoskonałości. Tylko po co? Po co szukać dziury w całym i tęsknić do czegoś co minęło i nie wróci? Nie lepiej cieszyć się z pełną  świadomością tym co się ma tu i teraz, zanim to przeminie? A przeminie i nie wróci, a wy się obudzicie wtedy i znowu będziecie biadolić, że nie korzystaliście wtedy jak można było, a teraz już za późno...