Pokazywanie postów oznaczonych etykietą używane rzeczy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą używane rzeczy. Pokaż wszystkie posty

27 stycznia 2023

Po co jest szafa w lesie?

 Udało nam się znaleźć rower dla Epickiego Izydora! 

Posłuchałam sugestii i jeszcze raz zajrzałam na 2dehands. Tym razem oczywiście z nastawieniem, że i tak nic poczciwego nie będzie, a jak będzie, to na pewno na drugim końcu Belgii... Kilka miesięcy temu bowiem już szukałam tego cholernego roweru i tak właśnie było: albo złom, albo zdjęcie robione ziemniakiem, czyli kot w worku, albo dobry rower ale 500 euro... Ja nie mam cierpliwości do handlowania czymkolwiek używanym  i jak nie znajduję szybko, czego szukam, poddaję się. A teraz wpisałam parametry w apkę 2dehands i pyk, od razu widzę kozacką Nortę za 150 euro kilkanaście kilometrów od nas.

 Pojechaliśmy obejrzeć i faktycznie rower w bardzo dobrym stanie, wręcz idealnym. Właściciele, bardzo sympatyczni ludzie, powiedieli, że synowi właśnie nową Nortę kupili, bo wyrósł. Młodemu rower się spodobał i od razu zrobił jazdę próbną, po czym wrócił z uśmiechem na ustach, zatem zapłaciliśmy i zapakowali rower do bagażnika. Ludzie się cieszyli,  że rower będzie jeszcze komuś służył. A my się cieszymy, że Epicki ma czym jeżdzić.

W tym tygodniu Młody ani razu nie narzekał na to, że musi rowerem jeździć do szkoły. Jeździł uśmiechnięty, choć pogoda raczej taka sobie - zimno, mokro, ślisko, wiatr... Jednak sprawny, porządny rower to nie to samo co kawałek złomu no kółkach. Powiem tylko jedno - b'twina i inne tanie pseudo rowery trzymajcie lepiej ode mnie daleko, bo kogutem poszczuję.

To był miły i udany tydzień. Poza rowerem Młody miał jeszcze jedną niespodziankę w ostatnim czasie. Otóż w weekend nadarzyła się okazja, by odwiedził "swojego" psa Charliego. Historia poznania psów tu (kliknij). Nie już nie raz wspominałam, jesteśmy ludźmi raczej średnio socjalnymi . Czas wolny najchętniej i najczęściej spędzamy w swoim własnym małym rodzinnym gronie i dobrze nam z tym. Od czasu do czasu jednak zdarza nam się wyjść z jaskini do ludzi albo i do swojej jaskini jakiś obcych wpuścić. 


Znowu byliśmy w gościach.

Z zaproszenia do Naszych Nowych Znajomych wielce się ucieszyliśmy, bo w ten ponury zimowo-deszczowy czas człowiek zaczyna dostawać powoli korby. Ani na rowery wyjść, ani w ogrodzie posiedzieć, ani gdzie pojechać na włóczęgę się nie uśmiecha. Jednakowoż takie spotkania z randomowymi ludźmi to też zwykle trochę obawa jest, bo z ludżmi poznanymi przez internet nie zawsze kliknie i czasem dosyć sztywno takie spotkania wyglądają. Ze znajomościami z bloga czy instagrama jest taki plus, że ludzie nas, a przynajmniej mnie już troche znają i wiedzą czym się interesujemy, jakie są z grubsza nasze poglądy itd Mnie oczywistym się wydaje, że jak ktoś czyta, co piszę i wie, kim jestem, to nie będzie mnie zapraszał ani się wpraszał, gdy jego poglądy i poczucie humoru będą się drastycznie różnić od tych przedstawionych na moim blogu. 

Tym razem kliknęło i fajnie spędziliśmy czas i nagadaliśmy się za wszystkie czasy. Co ciekawe, chwilami miałam wrażenie, że znamy się już dobrych parę lat,  tak świetnie się rozumieliśmy i to zarówno babska jak chłopska część grupy. Czworonożna chyba też, bo nie zjedli nas ani nawet za bardzo nie zeszczekali.

Najmilsze jednak było patrzeć na Młodego i Charliego. Jak oni się polubili! Charlie najpierw umył Izydorowi portki jęzorem. Twarz też mu trochę umył. Siedział przed nim i patrzyli sobie w oczy. Potem Młody siedział na dywanie a psisko ułożywszy głowę na jego kolanach poszło w kimę, a Mały Człowiek go głaskał i głaskał, i głaskał. Niesamowite! Jeszcze nie dawno bał się wszystkich psów, nawet małych, ba, nawet kotów się bał. A teraz przystawia twarz do pyska takiego wielkiego psiska i tuli go z miłością wielką pełen szczęścia. Nie bał się nawet Moyry, która na niego szczekała za każdym razem, gdy tylko wstał, bo Moyry już takie są szczekliwe. Gdy szczekała, to miał wątpliwości, ale gdy podeszła i ulizała go w twarz, to tylko się śmiał i pieszczochał ją po plecach. Jak ja się cieszę, że odnalazł swoją miłość do psów, że już się nie boi. 

Charlie ❤️ Epicki Pies 






Szkolna wycieczka, której nie chcemy.

Kiedyś wychowawca Młodego przysłał mejl, że jeśli pogoda się nie zmeni przez tydzień, to wycieczka będzie klasowa. Na narty gdzieś pod niemiecką granicę. Biegać na nartach mają. Młody nie podziela entuzjazmu nauczyciela. Po pierwsze primo wyjazd o siódmej i powrót o osiemnastej. Młody twierdzi, że już 7 godzin dziennie w szkole to o siedem za dużo, a co dopiero 9 spędzonych z nauczycielem. I jeszcze żeby on o godzinę wcześniej wstawać musiał, niedoczekanie... No dobra, to akurat powiedział dla żartu. Powód drugi jest jednak poważniejszy. Młody i zimno się nie lubią. Jego ciało reaguje w dosyć niecodzienny i bardzo niemiły sposób. Już tu wspominałam, puchną mu dłonie i bolą okrutnie. Twarz podobnie. Nogi robią się ogniście czerwone w białe palmy i bolą. Wystarczy kilka minut na mokrym zimnie, a gdzie tu myśleć o kilku godzinach? Zatem mamy nadzieję, że pogoda dopisze i śnieg im stopnieje i żadnej wycieczki nie będzie. A jak będzie, to Młody nie pojedzie. Nawet jeśli trzeba będzie pójść po zwolnienie do lekarza, to pójdziemy. Już przy dużych popełniliśmy wiele błędów lekceważąc ich problemy zdrowotne i nic dobrego z tego nie wyszło. Wtedy jednak nie wiedzieliśmy, że one te problemy mają. Nie wiedzieliśmy czym jest autyzm, czy nadwrażliwość. Teraz wiemy i stawiamy granice.

Szafa w lesie.

Dawno nie byłam po drugiej stronie lasu, bo jak idę na spacer, to łażę z naszej strony, a jak jadę do lidla skuterem, to przez las nie mogę, bo nie wolno tam skuterem wjeżdżać. No ale skuter poszedł do naprawy, a potrzebowałam skoczyć na zakupy. Rowerem przez las do lidla mam najbliżej. Pomysł okazał się głupi, bo w lesie okropne błoto, mimo że droga główna jest trochę utwardzona. Niebezpiecznie jak dla takiej starej grąpy, która nie może utrzymać równowagi na błocie. Ale przejechałam. Tylko z powrotem gościńcem żem już wracała... bo bez przesadyzmu...

Jednak warto było przez ten las przejechać, bo na jego drugiej stronie ktoś opod moją tam nieobecność piękną niebieską szafę postawił, a głupio mieć niebieską szafę w lesie i nie mieć pojęcia o jej istnieniu c'nie?

Po co szafa w lesie? Po to samo co we wszystkich innych miejscach przy drodze. Szafy przy drodze w tym kraju to nie jest nic nadzwyczajnego, co jednak nie zmienia faktu, że ja ciągle się im przyglądam z zachwytem i z ciekawością oglądam ich zawartość. Zwykle są to szafy wymiany "weź jedną, a jedną zostaw" głosi zwykle napis. Chodzi oczywiście o książki. Przynosisz swoją książkę i zostawiasz w szafie, a wybierasz sobie inną do czytania. W okolicy mamy kilka takich szaf, ale ta leśna jest specyficzna, bo przeznaczona dla najmłodszych.

To stacja książek wędrujących, jak informuje napis. Dalszy opis mówi, że możemy wybrać sobie książkę. Po zeskanowaniu kodu, dowiemy, się, gdzie książka już była. Po przeczytaniu mamy położyć ją w miejscu, do którego lub przez które przychodzi wiele dzieci, ale można też odnieść ją do stacji, czyli do szafy.

Spotkałam już tu i ówdzie takie wędrujące książki w publicznych miejscach. Ostatnio bodajże na ławce przy popularnej ścieżce rowerowej widziałam książkę dla dzieci zapakowaną w worek, by deszcz jej nie zmoczył. W weekend pójdziemy z Młodym do szafy, a może sobie coś wybierze, bo chyba o roślinach jakąś pozycję widziałam przez szybę...





Zometa na wzmocnienie kości

We wtorek odebrałam w końcu pierwszą kroplówkę Zomety. To badziewie ma ponoć uszczelnić moje kości, co ma zabezpieczyć je przed ewentualnym przyczepieniem się do nich komórek rakowych. Czy to serio działa, trudno orzec, ale skoro medycy mówią, że może się przydać taka terapia dodatkowa, to biorę. Nie jest to refundowane, ale 150 euro raz na pół roku przez 3 lata to jeszcze nie jakiś koszmarny wydatek i na razie chyba mnie na to jeszcze stać. Następną porcję dostanę w lipcu, a za 3 miesiące mam do kontroli i na płukanie portu.

W szpitalu powiedzieli, że po tym paskudztwie mogę się czuć trochę grypowato i tak zaiście było. Na drugi dzień rano miałam chyba lekką gorączkę, delikatne rewolucje żołądkowe, osłabienie (większe niż normalnie), upierdliwe zawroty głowy i trzęsące się ręce. Przez co robota na początku była trochę utrudniona. Wszystko mi wypadało z rąk. Szczęście, że jak upadło mi pudełko metalowe z kilogramem koralików, to się nie otworzyło, bo może do teraz bym te kuleczki zbierała tam u klienta. A młody klientki, który wtenczas do przedszkola się zbierał, zaczął  sie chichrać pod nosem, jak o tym z nią zaczęłam rozmawiać. Mama mówi - ...To by nie było śmieszne. - A on - Było by! Hi Hi

Po tym wypadku z pudełkiem poprosiłam o szklankę wody i wzięłam Paracetamol. Grubo po godzinie przyniosło to jakieś efekty i trochę mi się poprawiło. Po przyjściu do domu jednak postanowiłam resztę dnia spędzić na kanapie. W ogóle środy ogłosiłam ostatnio wszem i wobec dniem odpoczynku matki i nie robię wtedy prawie nic. Zero gotowania. Każdy sam zdobywa pożywienie w tym dniu. Zero sprzątania u świń,  nawet jakby się od smrodu skarpetki filcowały. Zero odkurzania i mycia poza pracą. Kanapa i nicnierobienie. Na razie udało się to dwa razy pod rząd. 

A potem w czwartek nadrabiałam zaległości haha. Nawet w dupę się czasu nie było podrapać, a i tak mi zabrakło dnia, by trawy naciąć dla świnek. Małżonek po ciemku szukał... 

Trochę jakby od czapy, ale tak wyszło... Bo dwa obiady gotowałam (gulasz na dziś, by dziś nie gotować i by był lepszy), bo do sklepu jeździłam rowerem, bo skuter żeśmy zawozili do mechanika, bo myłam podłogi, a nie robię tego zbyt często, gdyż mi się nie chce...

Zapomniałam o dawce Decapeptylu. Dopiero wczoraj wieczorem popatrzyłam w kalendarz, a tam stoi wołami, że to dziś pora. Jednakże do tego potrzeba po pierwsze przynieść z apteki medykament, a po drugie umówić wizytę u doktora. Sie jakoś nie złożyło. Jak dziś wracałam od klienta, to baby akurat aptekę zamykały na przerwę. Wszystko przeciw! Potem dopiero Młoda na ochotnika poszła po ten szajs. Wizytę se na poniedzieli umówię i też będzie. 

Decapeptyl  (razem z koleżanką Femarą) zmniejsza poziom hormonów, którymi lubi karmić się rak - to jeśli idzie o działanie potencjalnie pozytywne, którego nie widzę i nie zobaczę, a mogę tylko ślepo wierzyć. Jeśli zaś idzie o odczuwalne działanie to powoduje ból stawów, zmęczenie, zaburzenia snu, suchoć pochwy i bolesne stosunki, zmniejsza... a raczaje całkowicie usuwa libido, obniża nastrój... Jednym słowem zajebioza! Mam się tym cieszyć przez 5 lat. No chyba, że wcześniej kojfnę, to krócej...

Zastanawiam się nad urodzinami Młodego, 

czy nie zorganizować znowu jakiejś porąbanej zabawy po raz ostatni, bo w średniej szkole przecież nikt urodzin już nie organizuje... Już kilka razy zdarzyło nam się wysmażyć odjechane urodziny tanim kosztem, ale dużym nakładem pracy i fantazji...

Cztery lata temu w lutym przebraliśmy się wszyscy za piratów i w tych ubraniach poszliśmy się tłuc po lesie. Dwie stare wariatki piratki i kilkanaście piraciątek. Fajna to była zabawa. Kliknij, by o tym poczytać.

Trzy lata temu przyjmowaliśmy gości w piżamach. Fajnie było, ale chałupa wyglądała potem jak po przejśiu tornado. Wszędzie poduszki, balony i popcorn. Kliknij by poczytać o piżama party.

Dwa lata temu była pandemia. Ludzie nie spotykali się z innymi.  Nikt nie organizował urodzin, a my TAK! Urodziny przez internet okazały się sukcesem. Nigdy już chyba nie zapomnę tego momentu, gdy wyszłam na chwilę z gry kalamburym w którą graliśmy online i spojrzałam na obraz z kamer, a tam całe rodziny pochylone nad ekranami... I te dekoracje, które dzieci w domach porozwieszały z okazji urodzin epickiego Izydora... To było piękne! By poczytać o urodzinach internetowych kliknij tu.

Od czasu tych koronowych urodzin chodzi za mną pomysł urodzin w terenie prowadzonych przez telefon, o którym to pomyśle gdzieś czytałam na stronie skautów. Nie pamietam szczegółów, ale mnie sam pomysł wystarczy, by napisać własny scenariusz... Tylko jeszcze nie wiem, czy mi się chce. Idea z grubsza wyglądała by tak, że goście oraz solenizat chodzą po wsi wykonując polecenia wysyłane im na telefon i przesyłając do prowadzącego odpowiedzi do wykonanych zadań. Myślę, że udało by się namówić do zabawy np piekarza, sklepikarza, czy panią z hurtowni napojów albo pana z budki z frytkami i jakby im zapłacił, to dali by uczestnikom frytki, ciastko czy colę na umówione hasło. Kilku ludzi też by pewnie znalazł, którzy by zgodzili się np odpowiedzieć odzewem na hasło albo pozwolili umieścić coś w swoim ogrodzie czy oknie, by to można było znaleźć... Zawsze można też po prostru kazać policzyć okna w szkole albo sprawdzć kolor skrzynki na listy przy numerze 15 na ulicy Miodowej. Na koniec wszyscy mogli by się spotkać u nas na chacie, by wypić razem zdobyty napój i zjeść kupiony na hasło pączek...

Tylko jeszcze nie wiem, czy mi się chce... Pomysł równie dobrze mogę wykorzystać na wakacjach zamiast na urodziny... bo kto głupiemu zabroni.

Nie mam natomiast pomysłu na torty... ani dla Małżonka, ani dla Synia. 

Małżonek przed chwilą spytał, czy piszę bloga, a gdy odpowiedziałam pozytywnie, to kazał napisać coś fajnego na Jego temat...

Mój mąż to spoko gość. 

Nie mówił, jak dużo ma być napisane ;-P





10 maja 2018

Rzeczy z drugiej ręki - belgijski sport narodowy :-)

W domu nauczono mnie, że trzeba szanować rzeczy, które się ma, nie wyrzucać bez potrzeby. Z rodziną bliższą i dalszą oraz znajomymi ciągle wymienialiśmy się ubraniami i butami, a także meblami, zabawkami i wieloma innym przedmiotami. Pamiętam, że niektóre ubrania, czy zabawki które komuś podarowaliśmy, za jakiś czas wracały, gdy pojawiały się w rodzinie młodsze dzieci. Przyjemnie było zawsze patrzeć, że jakieś inne dziecko najchętniej nosi ten sam sweterek co moja pociecha.
Z czasem pojawiły się w Polsce ciucholandy z używaną odzieżą z zagranicy, później znowu sklepy z różnymi rupieciami także przywiezionymi z zagranicy. Nie przewalało nam się z kasą i te zjawiska przyjęliśmy z wielką radością. Wreszcie można było się ubrać i kupić jakieś fajne rzeczy do domu. Jakże się dziwiłam, gdy w takim ciucholandzie spotykałam jakąś panią doktor czy innego bardziej zamożnego człowieka, bo przecież - myślałam - tych ludzi stać na nowe ubrania czy zabawki... Jeszcze bardziej jednak dziwiłam się tym, którzy nie mieli na chleb ani w ogóle na nic, ale uważali że rzeczy z drugiej ręki to wstyd, już lepiej nosić jedną bluzkę zarówno do kościoła jak i do stajni...

Dziś sama jestem tą osobą, którą stać na kupowanie wielu nowych  rzeczy i robię to z ogromną przyjemnością. Jednak nadal cieszą mnie wszelakie dary od znajomych oraz kupowanie rzeczy z drugiej ręki. Gdy zamieszkałam w Belgii zauważyłam dziwne zjawisko. Otóż okazało się, że Belgowie nie tyle, co nie wstydzą się kupować rzeczy z drugiej ręki, u nich jest to wpisane w tradycję. Czasem odnoszę wrażenie, że 2dehans to tutejszy sport narowodowy. Badania przeprowadzone w 2015 roku wykazały, że 4 na 10 Flamandów kupiło w przynajmniej jedną rzecz z drugiej ręki w ciągu roku. Najczęściej kupują używane ubrania, książki i dekoracje.

Dla Polaków mieszkających W Belgii jednak kupowanie czy branie za darmo rzeczy z drugiej ręki to WSTYD. Przekonałam się o tym wielokrotnie na własne uszy i oczy obracając wśród Polonii zarówno w realu jak i w sieci. Ktoś napisze na grupie, że oddaje coś za darmo lub chce sprzedać używanego , to od razu pomyje na niego i na potencjalnych nabywców, wyzywanie od polaczków-śmieciarzy, dusigroszów, kloszardów, a często i gorsze obelgi lecą... Coraz częściej dochodzę do wniosku, że polskie poczucie przyzwoitości i wstydu jest niekiedy co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć wypaczone... Wstyd pracować w konkretnych zawodach (patrz wpis o sprzątaczkach) - nie wstyd być bezrobotnym. Wstyd nosić używane rzeczy - nie wstyd używać "kurwa" jako przecinka, czy tłuc butelek pod domem po pijaku... (tak, w Belgii też). Nie dotyczy to na szczęście wszystkich rodaków... ale i tak węgiel w piwnicy kiełkuje, jak się słucha niektórych... Wszak przyjechaliśmy z tego samego kraju... i przez bałwanaów normalnym się potem dostaje...

Wróćmy jednak do tematu. Jako się rzekło, Belgowie (i chyba wiele innych narodów) lubi zakupy z drugiej ręki i nie są one dla nikogo niczym nieprzyzwoitym i pewnie dlatego pod tym względem kraj ten daje masę różnych możliwości na tego typu zakupy. Dla mnie bomba a debile niech mówią co chcą.

Pchle targi


Rommelmarkten - bo tak właśnie nazywają się one w Belgii (vlooienmarkt, czyli pchli targ - w Holandii) - należą do tutejszych tradycji. Te targi są dla Belgów nie tylko okazją do zakupu jakiejś tańszej rzeczy z drugiej ręki. Dla wielu Belgów to świetny sposób na spędzanie wolnego czasu - jeżdżenie od targu do targu, poszukiwanie perełek, skarbów, cudeniek, targowanie się. Są ludzie którzy uczestniczą w targach systematycznie jeżdżąc po całym kraju -  jedni kupują, drudzy sprzedają.

W każdej okolicy znajdziemy jakieś stałe targi staroci odbywające się zawsze w tych samych miejscach - jedne organizowane są co tydzień, inne zaś raz miesiącu. (klik) stałe targi w Be


Na pchlich targach można kupić prawie wszystko - używane ubrania, buty, zabawki, książki, płyty, meble, obrazy, rzeźby, żyrandole, różne urządzenia, narzędzia, przyrządy, dywany, doniczki i dziesiątki innych przedmiotów. Są to nie tylko rzeczy używane w ostatnich latach. Na takim targu można też kupić rzeczy pamiętajace nawet pierwszą wojnę światową, a bywa że i starsze. Po co to komu? Do kolekcji, jako dekoracja domu czy ogrodu, żeby przerobić na coś innego... Możliwości tyle, na ile fantazja pozwoli...
Zdjęcie ze strony: http://www.kwboostakker.be

Nieodłączną częścią wszelakich targów są oczywiscie stanowiska z gorącymi goframi i kawą, frytkami, hamburgerami, pieczonymi kurczakami, lodami, piwem. Od czasu do czasu towarzyszą im też różne drobne parady, pokazy lokalnych organizacji itp.

Na niektórych targach można kupić i sprzedać wszystko, na innych zaś znajdziemy rzeczy z konkretnej kategorii. Mamy więc np targi antyków, gdzie znajdziemy najdziwniejsze starocie, częstokroć badzo wartościowe, które jednak na takim targu można czasem kupić za kilka centów. Największy antiek- en brocantemarkt w Beneluksie odbywa się co tydzień w Tongeren. W każdą niedzielę od 6 rano do 13 można szukać prawdziwych skarbów u 350 handlarzy.

Byłam nie dawno z Młodą u nas na targu tylko popatrzeć, no to kupiłam koszyk dla morisów, a młoda jakieś pierdołki po 1 euro, które "po prostu są idealne" do jej celów (cokowliek by to nie było), a których mi by nawet do łba nie przyszło do ręki wziąć.

Kolejnym gatunkiem są kinderrommelmarkt, czyli targi artykułów dla dzieci - ubrania, zabawki, gry, rowerki, akcesoria, mebelki i wszystko inne co pod tą kategorię da się wcisnąć. Na takich targach starszaki przy pomocy rodzicow lub dziadków czasem rozstają się w końcu ze swoimi ulubionymi zabawkami, z których już wyrosły, ale których zawsze żal.

Interesujacymi zjawiskami są też ruilbeurs, czy verzamelmarkt, czyli targi kolekcjonerów. Znajdziemy tam m.in. znaczki, monety, pocztówki, płyty i masę innych rzeczy, które ludzie lubią kolekcjonować.

Strony, na których znajdziecie pchle targi w danej okolicy:


Wyprzedaże garażowe i "wystawki" przed domem.

Kiedyś wyprzedaże garażowe kojarzyły mi się głównie z amerykańskimi filmami, gdzie to zjawisko mogłam obserwować. Zastanawiałam się wtedy (i zastanawiam do dziś - choć w/w podejście Polaków  poniekąd to wyjaśnia)), dlaczego w Polsce nie ma czegoś takiego? Przecie to fajna sprawa, tutaj właśnie również znana. Co ciekawe w sąsiedniej gminie zaobserwowałam, że tu wyprzedaż garażowa jest zorganizowana przez gminę, czy jakąś tam organizację. Jest strona internetowa, gdzie podana jest data i tam każdy, kto ma coś do sprzedania, może się zgłosić podając swój adres. W wyznaczony dzień ludzie sprzedający używane rzeczy otwierają garaż albo wystawiaja kram przy drodze i zawieszają specjalne baloniki, tabliczki, żeby było z daleka widać, gdzie jest wyprzedaż. Gdy dom jest daleko od głównej drogi, to baloniki wiszą przy drodze wraz ze strzałkami, za którymi trzeba podążać, by znaleźć dany garaż. Dobry pomysł, bo jednego dnia można od razu objechać kilka garaży i upolować jakąś super okazję :-)
Djęcie ze strony: http://invlaanderen.be

Inna popularna metoda na pozbycie się niepotrzebnych rzeczy i kupienie czegoś okazyjnie to wystawienie rzeczy przed dom z numerem telefonu a czasem i ceną lub napisem "gratis". W ten sposób kupiliśmy kiedyś córce świetny rower za 50€. Najczęściej przed dom wystawiane właśnie są rowery, motory no i samochody z kartką, ale często widzę też opony samochodowe, jakieś meble. Te rzeczy oczywiście (poza samochodami i motorami) wystawiane są na dzień a na noc chowane do domu. Ta forma sprzedaży bardziej popularna jest na wsi, bo w niektórcyh miastach za wystawienie czegoś przed dom nawet z napisem "gratis" grozi otrzymaniem poważnego mandatu za zaśmiecanie albo blokowanie chodnika. W Belgii głupich przepisów bowiem też nie brakuje.
wystawka przed domem

Sklepy z rzeczami z drugiej ręki.


Najpopularniejsze sklepy to sieci Kringwinkel i Troc

Kringloopwinkel, kringloopcentrum,  kringwinkel to organizajca, która dba by używane przedmioty dostały swoje drugie życie. To zjawisko pojawiło się gdzieś w latach 80tych XX wieku i miało na celu zmniejszenia fali zalewajacych kraj śmieci.
Krinwinkel zbiera bowiem za darmo używane rzeczy od ludzi, sortuje je, naprawia, czyści i sprzedaje w korzystnej cenie.  Przy czy tym kringwinkel tworzy miejsca pracy dla ludzi z niskimi kwalifikacjami. Pracuje tam m.in. wielu obcokrajowców nieznających jeszcze dobrze języka.
W Belgii ta organizajcja ma około 120 sklepów, w Holandii jest ich grubo ponad 1000. Działanie tej organizacji wspierane jest przez pańswto.

Kringwinkel w najbliższej okolicy można znaleźć na stronie internetowej: https://www.dekringwinkel.be/zoeken/index.html
Wystraczy podać nazwę swojej gminy i w jakim promieniu (w km) ma komputer szukać. Tylko trzeba wiedzieć, że w każdym kringu znajdzie się co innego. Odwiedziłam ich już sporo  swojej bliższej i dalszej okolicy i tak np w Opwijk jest mały kring i jest tam wszystkiego po trochu - książki, zabawki, ciuchy, dekoracje, kilka mebli. W Londerzeel jest mnóstwo ubrań i róznych drobiazgów do kuchni czy dekoracji (kieliszki, talerze, wazony, figurki). W Dendermonde jest mały kring ale można tam kupić świetne rzeczy - zabawki, rowery, meble, jest też trochę ubrań. W Vilvoorde jest duży kring i tam można znaleźć wszystko. Świetny kring jest też w Hamme. Widziałam tam cudne meble i masę fantastycznych dekoracji czy kuchennych drobiazgów.  
foto ze strony https://www.dekringwinkel.be/

https://www.dekringwinkel.be/

https://www.dekringwinkel.be/

Oczywiście jest jedna zasada - nigdy nie ma tego, czego w danym momencie szukasz, ale zawsze jest coś,  co wcale potrzebne ci nie jest, ale po prostu czujesz, że musisz to kupić.  To samo dotyczy się rommelmarktów - jak już tam pójdziesz to nie wrócisz z pustymi rękoma :-)

Niektórze rzeczy można licytować przez internet i potem odebrać w danym sklepie

Troc to francuska sieć sklepów z używanymi rzeczami. Z tym że te sklepy funkcjonują trochę ianaczej, bardziej na zasadzie komisu, czyli nie zbierają śmieci za darmo tylko zwyczajnie skupują używane przedmioty od ludzi. Rzeczy są wyceniane przez trocowych ekspertów. Gdy przedmiot nie sprzeda się w danej cenie przez 2 miesiące,  zostaje przeceniony o 10% i potem ewentualnie co miesiąc o kolejne 10%. Pierwszy troc w Belgii otwarto w 1996 roku. Slepy troc można znaleźć w 6 europejskich krajach. Jest ich łącznie około 200.

W Trocu znajdziemy zarówno rzeczy używane wczoraj jak i 30 lat temu, a także całkiem nowe, np końcówki serii.
https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/ 

https://www.facebook.com/trocbelgium/

foto ze strony https://www.facebook.com/trocbelgium/

http://www.troc.com/be/
https://www.facebook.com/trocbelgium/

Kolejna sieć sklepów kupujących i sprzedających używane rzeczy to Ecoshop.


W Belgii znajdziemy też sklepy z australijskiej sieci Cash Converters, z tym że więszkość znajduje się w Walonii i Brukseli, czyli terenie dla mnie kompletnie nieznanym. We Flandrii mają tylka kilka sklepów, np w Antwerpii i Gandawie. Nie odwiedziłam jak dotąd jednak żadnego, więc nie będę zachwalać. Z tego, co widzę w necie - zajmują się bardziej handlem elektroniką, grami, AGD, biżuterią, zegarkami i tym podobnym rzeczami.

Poza wyżej wymienionymi jest jeszcze mnóstwo innych, w dużych miastach są sklepy jeszcze innych zagranicznych sieci, są też małe pojedyncze sklepiki w małych gminach.

U nas w gminie jest np Świat Alicji (Wereld van Alice) - bardzo interesujący ...dom. Na dole w salonie jest restauracja, czy raczej bardziej kawiarnia, gdzie można wypić kawę i przekąsić coś dobrego. Z salonu wchodzimy do pokoju w którym możemy kupić używane ubrania dla milusińskich. Na piętrze zaś jest pokój artystyczny. Tam można np zrobić urodziny dla dzieci, na których dzieci będą tworzyć jakieś cuda. Młoda tam kiedyś była i zrobiła z butelki i innych śmieci kręcącą się ośmiornicę na baterie. 

Internet

Belgowie kupują i sprzedają też mnóstwo rzeczy przez internet. 

Najpopularniejsze strony z przedmiotami z drugiej ręki to 2dehans i kapaza:

Inne to:

Popularny jest ponoć też e-bay

Tego zjawiska nie ma co opowiadać, każdy pewnie choć raz korzystał z polskiego allegro...

Ale opowiem o tym jak kupowaliśmy papugę, bo ubaw mieliśmy przedni i zastanawialiśmy się czy gość chce faktycznie tego ptaka sprzedać, czy tylko mu się wydaje, że chce...

Młoda po długich rozważaniach i przeczytaniu połowy internetu zdecydowała się w końcu na dokupienie przyjaciela dla Summer. Do sklepu, skąd mamy Summer, jest ze 30 kilosów więc postanowiłam poszukać czy ktoś na 2dehans się nie ogłasza. Ogłaszał się. No i dobra, napisałam do gościa z najlbliższej okolicy na czacie
- Dzień dobry, czy ma pan nadal te papużki do sprzedania?
Po dwóch dniach, gdy już miałam zagaić do następnego sprzedawcy, dostałam wielce wyczerpującą odpowiedź - Tak, mam.
Spoko. Mając na uwadze, że gość odpowiada bardzo rzeczowo na pytania, zadałam pytanie trochę bardziej skomplikowane. Mniej więcej w ten deseń, ino po niderlandzku - Fajnie, no to kiedy i gdzie mogłabym przyjechać, by kupić jednego ptaszka? - Dodałam też od razu swój numer telefonu i podałam w jakiej miejscowości mieszkam.
Po dwóch dniach odpowiedź na czacie - Świetnie. To ja do Pani zadzwonię.
Czekałam 2 dni na ten telefon i pomyślałam , że chyba trzeba potwierdzić, że zgadzam się by do mnie zadzwonił. Napisałam znów na czacie, że czekam na telefon. Po dwóch dniach faktycznie facet zadzwonił. Esemesa z adresem nawet dość szybko dostałam. Umówiliśy się na sobotę. Pan zapytal też koło której godziny będziemy. Odpisałam natychmiast pytając, czy 11 mu odpwowiada. Rychło na drugi dzień odpisał, że "świetnie". Kurde już myślałam, że papuga się zestarzeje i zdechnie, zanim dojdzie do tej transakcji. No ale w końcu się udało. Szare puchate nazwane Snowflake jest już w pełni zaprzyjaźnione z Summerem i już go nawet zdążyło róznych głupich rzeczy nauczyć, bo jakiś łobuz się trafił, ale o tym innym razem.

Ogłoszenia w gazetach

Podobnie jak w Polsce i każdym innym kraju, w Belgii też można dać ogłoszenie w gazecie. Tą metodą też można kupić i sprzedać różne rzeczy.

Inspiracje

Gdy pierwszy raz zajrzeliśmy do tych sklepów ze starociami czy na pchle targi , zachodziliśmy w głowę, po co ludziom te wszystkie strare rzeczy. No bo wiecie, oni tu sprzedają np stare grabie, motyki, lalki prababci, rozwalające się wózki dla dzieci pamietające na wygląd I wojnę światową, czy inne - wydawało by się - nieprzydatne rupieci. Odkąd łażę po różnych domach i ogródkach i odkąd bliżej zapoznaję sie z belgijską stroną internetu, zaczęłam jarzyć o co kaman. Po pierwsze Belgowie lubią otaczać się starociami. Nie wszyscy oczywiście, ale tutaj starocie to nie powód do wstydu. Ludzie lubią mieć w domu szafy po prababci i zabawki którymi bawił się dziadziuś czy tato. A jeśli już wybiorą starocie do dekorowania domu, to logiczne, że trzymają się tego stylu. Nawet ci, którzy mają domy w jakimś nowoczesnym stylu, lubią poustawiać tu i ówdzie jakieś chińskie wazy, zabytkowe świeczniki, czy inne duperelki. Po drugie tutaj - podobnie jak w Polsce - ludziom nie brakuje pomysłów na przerabianie śmieci na coś przydatnego. Wyżej wymienione sklepy częstokroć same się tym zajmują i potem sprzedają gotowe przedmioty, którym nadali nowe życie. Pokażę poniżej kilka pomysłów podkradzionych ze strony fejsbukowej TROC-a.

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

skrzynka na listy  dla informatyka :-) https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium