27 stycznia 2021

Szkolne dylematy i troski matki nastolatków.

Mam dziś bardzo leniwy dzień. Nic, ale to nic mi się nie chce.Nie pierwszy to zresztą taki dzień w tym roku.

Niby byłam z rana w robocie i uczciwie przepracowałam te cztery godziny, a potem uczciwie odebrałam syna ze szkoły, ale na tym koniec. Usmażyłam frytki i obejrzeliśmy z Młodym 3 część Madagaskaru na Netflixie. I to by było na tyle. Teraz nastawiłam kaszę gryczaną na obiad. W lodówce mamy sos do vol a vent, ale nie mamy ciasta francuskiego ani gotowych "babeczek", a nawet jakbyśmy mieli to guzik z tego, bo w zeszłym tygodniu spalił się nam piekarnik, a jeszcze nowego nie otrzymaliśmy, więc nic nie możemy piec. Jednak sos z kaszą na pewno też da się to zjeść. Jak nie, jak tak. 

Znowu chce mi się spać. Znowu śpię po 8-10 godzin dziennie, a mimo to nie mogę wygrać z ciągłym zmęczeniem i sennością. Wody traczej piję wystarczająco. Znaczy wody samej mało, bo za zimno na zimną wodę. Pijam za to herbaty dużo różnej i gorącą czekoladę, i piwo czasem. Nerwy. Za dużo niepokoju, a za mało słońca. Stres to cholerny pochłaniacz energii. 

A ja ciągle nie mogę dojść do siebie po zajściach końcoworocznych, choć już styczeń się kończy. Może jakby nie ta durna pandemia, to było by łatwiej się z tym wszystkim uporać, a może jakby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem...

Pandemia sama w sobie nic wiele nie zmienia, ale z drugiej strony zmienia wszystko. Nie zmienia wiele tu i teraz, bo wszyscy jemy i wydalamy tak samo i tak samo śpimy, wszyscy chodzimy codziennie do naszych prac i szkół, jak chodziliśmy. Odwiedzamy lekarzy, gdy trzeba, a czasem trzeba. Żyjemy fizycznie w miarę zwyczajnie, ale psychicznie już zaczyna z lekka walić na dekiel...

Nie możemy pójść do fryzjera, nie możemy pójść do knajpy ani do zoo, ani do kina, nie możemy nigdzie pojechać... No dobra pojechać można, tylko po kij jechać gdziekolwiek, jak nawet na kawę nie możesz wejść do kawiarni i jeszcze  wszędzie te cholerne naryjce, które gunwo dają komukolwiek poza wkurzaniem ludzi. Jak mam się w takich okolicznościach zrelaksować i wrócić do normalności, gdy nie nic jest normalne. Siedzimy w tym domu, oglądamy tego Netflixa, czytamy te książki, wałkujemy te same tematy z małżonkiem i dziećmi aż do obrzygania, bo co można robić teraz? NIC! Całe wielkie GÓWNO! Czasem pójdziemy do lasu, czy na spacer z aparatem, ale to wszystko mało, by się porządnie zregenerować po tych wszystkich gównianych przeżyciach ostatnich czasów.

Zima zawsze mi się dłuży, bo nienawidze tej zimnej, ciemnej i mokrej pory roku, ale w tym roku ciągnie się doprawdy w nieskończoność. Czekamy na wiosnę, na ciepło, by pojechać gdzieś w naturę i połazić, porobić zdjęcia. Czekamy na słońce, bo może w słońcu świat okaże się choć trochę jaśniejszy.

Coraz mniej mam sił do walki i coraz trudniej mi znaleźć motywację.

Gdy potwierdzono to spektrum autyzmu u obydwu dziewczyn, pomyślałam że teraz będzie łatwiej, bo wreszcie wiemy, gdzie jest pies pogrzebany. Niestety po zastanowieniu stwierdzam, że to jest jedna strona medalu, a druga jest taka, że dotąd przynajmniej człowiek sie łudził, że one z tego wyrosną, że polepszy się z czasem, że to może dorastanie i te sprawy... Teraz już wiemy, że NIE WYROSNĄ ani z dyspraksji, ani z autyzmu, że to na ZAWSZE i że już zawsze będą mieć trudniej niż normalsi, że zawsze będą grać na levelu expert, a do tego większość pospólstwa nigdy ich nie zrozumie, ale większość będzie próbowała wykorzystać i dokuczyć, bo to ludzie potrafią doskonale...

Żeby było mało, to trafiliśmy na takie pojebane czasy, że nie możemy nawet przewidzieć, co będzie za kilka miesięcy, a jak tu niby mamy dziś doradzać dzieciom co do przyszłości. Ż e tez akurat przyszło być rodzicem dorastających dzieci w tak popierdolonym czasie. 

Ja jestem dziś całkiem głupia. Nie mam pojęcia, co ja mam dziś dzieciom doradzać, a co odradzać. 

Czy chodzenie do szkoły ma dziś jakikolwiek sens?

Normalsi zakrzykną pewnie jak jeden mąż, że tak a jak, co za głupie pytanie wogle.

Tyle, że moje dzieci nie są zwykłymi dziećmi. Dla nas dziś szkoła to droga przez mękę. 

Kiedyś uważałam, że szkoła jest  bardzo ważna, najważniejsza, że nauka jest potrzebna. Uważałam tak, dopóki nie okazało się, że szkoła może zniszczyć zdrowie dziecka a nawet poważnie zagrozić jego życiu. 

Jeszcze dopóki wierzyliśmy, że skończenie takiej czy innej szkoły może dziecku ułatwic życie, to chciało się przynajmniej walczyć z systemem, by ułatwiono dziecku skończenie szkoły mimo problemów zdrowotnych. Jednak dziś wiemy, że mało co ma jeszcze sens. Do tego podejrzewamy, że przyszłość naszych pociech może okazać się gorsza niż w najgorszych koszmarach nam się kiedykolwiek śniło. A bez wątpienia można rzec, że jest bardziej niż niepewna.

Wszystko znowu się wali kawałek po kawałku, a mi się już nie chce tego układać od nowa i nawet nie wiem, jak zacząć, bo nie wiem, co będzie jutro.

Próbuję żyć tu i teraz, ale tu i teraz niestety trzeba znowu podjąć konkretne decyzje. A żeby podjąć rozsądną  decyzję, dobrze by było znać choc trochę twardych faktów, a tych niestety nam poskąpiono.

Czy mam upierać się, by Najstarsza skończyła szkołę, choć wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na to, że nic jej to nie da?

A może mam jej doradzić, by pizgnęła tornistrem już dziś, bo szkoda czasu i pieniędzy na łażenie do szkoły? 

Czy mam przekonywać belfrów, żeby nadal jej pomagali, czy raczej przekonać ich by se dali spokój i pozwolili jej dochodzić do końca roku, by se mogła swoje ubrania podokańczać, bo to jedyne, co robi z chęcią w tej szkole...

Czy szukać jej jakiejś pracy? Czy ona sobie poradzi? Znaczy, wiem że może sobie poradzić, ba, nawet może sobie lepiej poradzić niż wielu normalsów, jeśli TYLKO będzie chcieć, ale u autystyka niechcieć ma zupełnie inny wymiar niż u normalsa - u autystyka nie ma ustępst - nie to nie i koniec kropka. Więc musi po prostu chcieć to czy tamto robić. No i jeszcze musi trafić na właściwych ludzi, którzy zrozumieją jej problemy i docenią jej niebywałe talenty. Ona chce iść do pracy. Najlepiej na noce, bo noc jest jej porą roboczą. Tak, możemu szukać pracy i nawet wszystkich znajomych popytać, co znacznie zwiększy szanse, ale czy na pewno już teraz... Czy jednak lepiej, by chodziła jeszcze do tej szkoły... Jeszcze żeby okoliczności były normalne, a nie te naryjce, ograniczenia, otwarte okna... Gdybym wierzyła w niebo i piekło, to miała bym przynajmniej nadzieję, że ci którzy wymyślają te chore regulacje, będą się smażyć w piekle... Ale nie wierzę, więc mogę być tylko zła i kląć ile wlezie... Mnie przeklinanie pomaga, a jak komuś wadzi, niech se założy kaganiec i zachowa należyty dystans... 

Znalazłam specjalne urzędy, które pomagają w szukaniu pracy autystykom i wysyłają na kursy, ale jak tu w tej  pandemii się można umówić w urzędzie... Online? Dziękuję postoję. Co można online to można, ale pewne rzeczy są dla mnie kompletnie nie do przyjęcia. A ja bym chciała wiedzieć więcej, zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję... Chyba zaczne pisać masowo mejle do różnych instytucji, bo mejl jest dla mnie łatwiejszy niż rozmowa online z obcymi ludźmi, czy tym bardziej telefon (mam jakąs fobię telefoniczną - o ile cos takiego istnieje - nienawidzę rozmów przez telefon). Wolałabym jednak w cztery oczy, bo pisanie po niderlandzku zajmuje mi całe godziny, gdyż siedemset razy muszę poprawiać każde zdanie, żeby było idealne albo prawie idealne i w miarę bezbłędne. Tak to też wymaga konsultacji z psychiatrą...

Tak czy owak z Najstarszą i tak jest łatwiej, bo ona już jest pełnoletnia i niczego już nie musi w kwestii szkoły... Z Młodą jest gorzej, bo jeszcze ten rok i cały następny musi się uczyć obowiązkowo. Kolejny by już olał, bo 3 miesiące przed osiemnastką raczej do sądu nie podadzą... chociaż czy na tym świecie można być jeszcze czegoś pewnym...?

Ten rok to już dobije jakoś do końca, ale co dalej, to nie wiadomo... Mamy nadzieję, że w tym tygodniu w końcu odbędzie sie to spotkanie z dyrektorem, bo już serio szlag bierze. Ciagle czekać, czekać czekać, czekać na wszystko, bo jak nie urok to sraczka... A czas leci, dni i tygodnie mijają i człowiek nic nie może postanowić, bo czeka. Czeka i nie wie, co dalej. I żyje w niepewności. A nerwy zjadają.

Próbowaliśmy wymyśleć jakiś plan B, ale co wymyślisz w takich okolicznościach? Nie ma już żadnej alternatywy dla tej szkoły. No chyba że szkoła specjalna... Czy wyobrażacie sobie posłanie do szkoły specjalnej dziecka, które umysłowo jest sobie w stanie poradzić na fizyce i chemii? Które sprawnie posługuje się w mowie i piśmie 3 językami i czwartym komunikatywnie? Które ma wiedzę na temat świata, życia i kosmosu na poziomie jakieg nie powstydził by się nie jeden wysokowykształcony? Ja sobie nie wyobrażam. A poza tym do szkoły specjalnej też trzeba chodzić, a u nas to właśnie jest największym problemem - przebywanie wśród hałaśliwej młodzieży w śmierdzącej szkole i wykańczające zdrowie dojazdy. Tylko tyle i aż tyle. Nawet nie wiecie, jak wkurzające jest dla mnie jako matki to, że zdolne, utaletnowane dziecko nie może korzystać z tych talentów tylko dlatego, że jest zbyt wrażliwe na bodźce. To jest gorsze niż nie mieć hajsu na naukę, bo hajs można zarobić i pójść do szkoły później a tego skurwysyństwa się nie pozbędziesz. Mówią, że trzeba się z tym nauczyć żyć. Bardzo kurwa śmieszne. 

Myśleliśmy o tym, by może do szkoły u nas na wiosce poszła, dokąd miała by raptem kilometr i żeby najłatwiejszy poziom wybrać, czyli zawodówkę, by tylko dochodzić do osiemnastki metodą chodzenia raz na ruski rok, ale u nas jest tylko szkoła ogrodnicza. W zawodówce mamy kierunki: 1. rośliny, 2. zwierzęta. Akurat w sam raz dla osoby, która musi unikać wody, intensywnych zapachów, pyłu itd. Ha ha. W zawodóce większość zajęć praktycznych, a te w większości na zewnątrz, a dokładnie w polu, ogrodzie, stajence, w deszczu, wietrze, błocie... No zajebioza po prostu.

 Zatem nasza wiejska szkoła średnia zdecydowanie odpada. Do wszystkich pozostałych trzeba minimum 5 km dojeżdżać rowerem, a poza tym na wioskach nie ma żadnych sensownych kierunków, które bezboleśnie mogła by pokonać. Zatem najlepiej, jakby została, tam gdzie jest, bo kierunek jest dobry, a nawet bardzo dobry dla osoby z takimi problemami. Fotograf to dobry zawód dla autystyka z dysprakcją i nawet dla depresyjnych stanów przyjazny. Mamy tylko jeden mały problem, malutki, tyci tyciuteńki... Młoda zawaliła pierwszy trymestr, a zawalenie pierwszego trymestru we Flandrii to żegnaj Gienia do widzenia. Pierwszy trymestr to podstawa, bo to najwięcej punktów. Żeby osiągnąć na koniec roku te wymagane minimalne 50% procent z każdego przedmiotu, w pozostałych 2 trymestrach by trza uzyskiwać z wszystkich, ale to wszystkich testów, zadań, a potem egzaminów uzyskiwać 10/10, czyli po 100%, czyli osiągnąć nieosiągalne, bo inaczej żegnaj Gienia do widzenia, czyli powtarzamy rok albo spierdalamy do zawodówki, a i to bez odpowiedniej ilości punktów jest niemożliwe bez powtórzenia klasy. 

Ten rok jest zatem już teoretycznie dla Młodej spalony i jedynym ratunkiem zdaje się ten atest potwierdzający spektrum autyzmu. Tyle że dni mijają, już koniec stycznia, a my nie wiemy, co nam ten atest daje w tej sytuacji i czy cokolwiek w ogóle. Życie w takiej niepewności to wielki stres dla mnie i dla niej. Ona na razie robi, ile daje rady z wszystkich zadań. Ustaliliśmy, że ma się trzymać najważniejszych przedmiotów, czyli przede wszystkim fotografia, a srać na razie na takie rzeczy jak religia. Mam nadzieję, że zebranie dojdzie do skutku i wreszcie będziemy wiedzieć, na czym stoimy.

Druga niewiadoma to lekcje online. Póki co jest pewne, że wszystkie szkoły średnie będą się uczyć na odległość tydzień przed feriami krokusowymi, czyli 8-12 lutego (a potem tydzień ferii), ale popierdują coś, że może jednak wcześniej by przejść na online, a może by piątoklasistów i szóstoklsistów w naryjce ubrać, a może i cała podstawówka i przedszkole też tydzień online... Może w ogóle zlikwidujcie w chuj te szkoły i bedzie święty spokój. Czy tylko ja mam wrażenie,  że rządzą nami same niezdecydowane pizdy w chujogniotach, które nie potrafią żadnej decyzji raz sensownie podjąć? Ekspert eksperta ekspertem pogania, co jeden mądrzejszy od drugiego, a tymczasem ta śmieszna pandemia trwa już blisko rok,  a ci ciagle... a może by tak, a może jednak nie, a może jednak tak, a może jednak nie... a może jednak poprzednio było lepiej, a nie, raczej nie... KURWA! W tych pojebanych decyzjach nic sie kupy ani siku nie trzyma. Niektórzy mówią, że właśnie o to chodzi, a ja nie wiem, czy chcę, by mieli rację...

No ale kij im w oko. Wszystkim!

Jedyną pewną rzeczą jest, że Nasze Chłopaki mają urodziny niedługo, a ja zamierzam Młodemu z pomocą Młodej urządzić superowe, coolerskie, epickie przyjęcie urodzinowe. Scenariusz już jest gotowy. Zaproszenia już są prawie gotowe. Gadżety są już kupione. Nigdy mi nie brakowało pomysłów na zabawy dla dzieci, a pomysł na tegoroczne urodziny urodził się ponad rok temu i Młody czekał cały rok na jego realizaję, bo tak mu się ten pomysł spodobał. "Urodziny do góry nogami", gdzie wszystko robi się na opak, przodem do tyłu, górą do dołu, spodem do wierzchu... 

Tych urodzin w tym roku nie będzie, bo w tym roku jest pandemia, a pandemia jest idealną, jedyną i niepowtarzalną okazją do zorganizowania URODZIN ONLINE. Jakby nie pandemia, to nigdy bym na to nie wpadła, a to zajebisty pomysł jest. Robimy zatem urodziny online i Młody mówi, że mają być epickie. Będą na pewno, bo jak ja i Młoda robimy urodziny to zawsze są epickie, choc nie wszystcy muszę się tym zgadzać. Ważne, by się podobały nam i solenizantowi haha.

Na początku pomyślałam, że urodziny online nie mogą być fajne i że to nie to samo, co na żywo, ale potem zaczełam pisać scenariusz i szukać inspiracji w necie. Panie, ja mogę teraz ze 20 urodzin online zrobić i każde będą fajne i inne od drugich. Pomysłów w necie od groma - wystarczy poklikać i brać garściami. Monopoly na świezym powietrzu z instrukcjami przez telefon. Cluedo tak samo. Sama bym poszła na takie urodziny ha. Jednak nasze będą w domach, ale myślę, że dzieci nie będą się nudzić i że ubaw bedzie niezły. Obawiam sie tylko o stan domów gości po imprezie chłe chłe. No i byle tylko technika nie pokazała nam jakiegoś focha, bo online wszystko może pójść nie tak. O nas się nie martwię, bo mamy kilka laptów, komputer, iPady, iphone'y i kilka głów do kombinowania. Byle tylko dziecka miały przynajmniej tablety, bo np kalambury gorzej chodzą (choć chodzą) na telefonie, ale mamy też zabawy ruchowe, głosowe, zabawy z kartką i długopisem... No i żeby rodzice byli choć w połowie tak entuzjastycznie jak my nastawieni i chętni do współpracy, bo bez tego się nie uda. 

Mam nadzieję, że piekarnik jakiś dostaniemy od właścicieli domu przed urodzinami, bo już sobie torty dla chłopaków sprytnie zaplanowałam i lepiej, żebym nie musiała zamawiać u piekarza na wsi, bo co innego jak ci się nie chce robić tortu i sobie kupisz gotowy, a co innego jak chcesz samemu zrobić, bo właśnie masz najzajebistrzy z zajebistych pomysłów,  a nie możesz. Wrrr. Bowiem urodziny online z klasą urodzinami online z klasą, ale prywatnie trzeba je też we własnym gronie uczcić przeco z szampanem, tortem i prezentami. Prezenty dla Młodego już małe żółte rączki zapakowały i już jadą z Chin. Krzyczą teraz, żeby kupować lokalnie, ale ja tego nie kumam w ogóle, ja kupuję tam, gdzie mi się bardziej opłaca i gdzie mam ochotę akurat, bo niby w imię czego ja - prosty robol - mam wspierać lokalnych sprzedawców, gdy mi się to zupełnie nie opyla. Rząd próbuje uparcie wykończyć całą ekonomię, ale wy prostaczki ją ratujcie...

Dobra. Wystukanie tych wszystkich liter z klawiatury, zgodnie z moimi przewidywaniami, podziałało relaksująco. Teraz moge w spokoju iść wziąć prysznic i wrócić do lektury "Kociej Kołyski" Vonneguta, która wczoraj zaczęłam zaraz po skończeniu "Dżumy". Czasem dobrze se odświeżyć jakieś starocie dla odmiany. Dżumę się zupełnie inaczej czyta w dobie pandemii niż w normalnych czasach. Polecam ;-)











15 stycznia 2021

Każdy dzień nowa przygoda.

Mocno zakręcony tydzień dobiega końca. Dużo się działo. 


Zaczął się od 2 pierwszych zaległych egzaminów Młodej. Egzamin jak egzamin. Wpadasz do szkoły, siadasz w ławce i piszesz wszystko, co wiesz, a potem to, czego nie wiesz i oddajesz kartki. 

No chyba, że akurat jest pandemia i jacyś debile stwierdzają, że w szkołach trzeba pooszczędzać na ogrzewaniu oraz zadbać o planetę i nakazują otwierać wszystkie okna i drzwi przez całe dnie, no a uczniowi trafi się miejsce na przeciągu...

 Młoda miała tego farta....

 Po paru minutach było jej zimno. Po kilkunastu zaczęła szczękać zębami. Po pół godziny zmieniła kolor na niebieki. Gdy jej ręka zaczęła przymarzać do długopisu, stwierdziła, że sra na ten egzamin i poszła na dworzec, by wsiąć do pierwszego lepszego pociągu i się ogrzać. Po odtajaniu wysiadła na pierwszej stacji, a potem wsiadła do pociągu, którym mogła dojechać na swoją stację i wrócić do domu.

Drugim wartym zapisania zdarzeniem był e-mail, który dostałam od dyrektorki szkoły Młodej, a w którym dyrektorka zaprasza mnie na spotkanie w szkole w celu omówienia przyszłości Młodej w jej szkole w związku z nowo otrzymanym atestem potwierdzającym spektrum autyzmu. Spotkanie wyznaczyła na dziś, a ja dziś miałam myć klientom okna... Po szybkich acz skomplikowanych obliczeniach wyszło mi, że jak wezmę godzinę urlopu i zacznę pół godziny wczesniej to powinnam zdążyć na pociąg, który zawiezie mnie do miasta. Obdzwoniłam wszystkich. Klient zgodził sie wstać wcześniej, konsultant w biurze  zezwolił mi na godzinę urlopu. Pomyślałam, że mogę złapać kapcia i niedojechac na stację. Pomyślałam, że pociąg może być spóźniony. Obmyśliłam, co wtedy zrobię, czyli plan B. Poszłam spokojnie spać.

A środę miałam niespodziewane wolne, bo klient zachorzał, więc zrobiłam sobie dzień towarzyski - mejle, telefony bla bla bla. Taka odskocznia była mi potrzebna.

W czwartek zaraz po wstaniu, jak każdego dnia, wyszłam do werandy po trawę dla Luśki (zimą trawę zbiera się po południu, by była na rano, bo rano jest ciemno. Tak, w Belgii w styczniu jest zwykle trawa zielona na łące.). Ciemno było, że oko wykol, ale słyszałam, że po dachu werandy ktoś rzucał piaskiem... A nie zaraz, jakim piaskiem. No nie mówcie, że pada śnieg! Nie. 

Padał. Jebany.

Ja muszę po południu jechać do drugiego klienta, a po robocie jeszcze Młodego ze świetlicy odebrać. Młoda musi do szkoły, bo ma kolejny egzamin. Dobrze by było też wrócić, a nie tylko pojechać do miasta. To 30km, z trampka nie przyjdzie. Może nie wiecie, ale jak w Belgii napada z 10 cm śniegu, to pociagi nie jeżdżą! Tak samo jak jest upał... Najstarsza też cały dzień w szkole. No a auto M-Jak-Męża ma letnie obuwie, a też kawał do roboty dojeżdża, więc nikogo z nas nie poratuje, jak utknie w korku. Kto widział, co robią Belgowie na drodze, jak pada śnieg, ten wie, co mam na myśli. W Belgii (poza Ardenami) śnieg to armagedon, katastrofa, koniec świata. Tu nikt ci zwykłej drogi nie odśnieży, nikt nie posypie piaskiem czy solą. A tu jeszcze to spotkanie w piątek. Śnieg nie był brany pod uwage w przygotowywaniu planu B.

Dlatego sie zestresowałam na maksa. W nerwach wychodziłam z Młodym do szkoły. No ale nic. Jedziemy. Pedałujemy pod górkę jojcząc, że śnieg wali nam w oczy i piecze jak szlag. Poganiam go, bo za późno żeśmy wyszli a ja zaraz mam być u klienta. Już ponad połowę drogi zrobiliśmy, gdy nagle popatrzyłam na mój kosz z przodu, gdzie powinien być mój plecak roboczy i Młodego tornister szkolny. Plecak był. Patrzę na plecy Młodego. Nie ma tornistra. Patrzę dla pewności na moje plecy. Nie ma tornistra. 

No jasna kurwa i sto milicjantów! 

Młody został, gdzie był, a ja dyla do chałupy po ten jebany tornister. Ten śnieg w oczy. Jacyś ludzie w autach pod prąd jadą i walą światłami po oczach jakby śnieg to za mało było. Otwieram drzwi. Zamykam drzwi. Kręce z powrotem. Dojechaliśmy do ostatniego skrzyżowania, gdzie oddałam Młodemu tornister i powiedziałam 'do zobaczenia wieczorem', a wtenczas w świetle latarni zobaczyłam, że bateria w rowerze jest prawie rozładowana, a ja po południu muszę jeszcze 10km przejechać. 

No ja cierpię dolę. 

Znowu do domu. Podłączam moją krowę (zwaną też rowerem elektrycznym) do elektryczności. Biorę plecak i maszeruję z trampka do sąsiadki. 20 minu spóźnienia to całkiem nieźle jak na takie przeboje. 

No i przyszedł ten wyczekiwany piątek, piateczek, piatunio. Już od rana sram miodem, co tam na tym spotkaniu dyrka powie. Czy będą mili i dadzą Młodej jakieś ułatwienia ze względu na autyzm, czy też może zasugerują, że w innej szkole było by jej wygodniej. No i w ogóle, myślę co trzeba powiedzieć, przedyskutować, uzgodnić, żeby o niczym ważnym nie zapomnieć i niczego nie przeoczyć... 

Obudziłam wszystkich, którzy obudzenia potrzebowali. Nakarmiłam Luśkę zieleniną. Zjadłam i zapakowałam śniadanie do tornistra Młodego. Posprzątałam u świnek, bo już zaczynało walić, jak z wylęgarni troli. Kupiłam sobie bilet do miasta, bo dawno apki pociągowej nie używałam i wolałam w domu sprawdzić czy działa, bo kupowanie w pociągu u konduktora drugie tyle drożej wychodzi na takiej trasie. Zaprowadziłam Młodego na świetlicę i pokręciłam do roboty. Uwijam się, żeby zrobić jak najwięcej w te trzy godziny. Klienci mi pomagają, żeby jeszcze więcej zrobione było. I nagle widzę na ajfonie numer szkoły. Oho! Cosik nie pykło.

- Dzień Dobry. Dzwonię w związku z dzisiejszym spotkaniem. Pani dyrektor zachorowała i spotkanie zostało odwołane. Skontaktujemy się z panią, gdy pani dyrektor wyzdrowieje, by ustalić nowy termin.

A spierdalajcie!

Dobrze, że już weekend. Będę się czilować. Na jutro obiecałam Młodemu, że z nim w Mortal Kombat steamie zagram. No to zagramy i się pośmiejemy, a co. Może też jakiś filmik nagramy.

Pitolą znowu coś o śniegu i Młody ma nadzieję, że napada, bo w niedzielę idzie do kumpla, to by się potłukli śnieżkami. Kumpel ma siostrę i jeszcze jedna klasowa koleżanka też ma być to już gromada. Tak czy owak na pewno znowu będzie się dobrze bawił i wróci do domu uniurany jak dzik, a my będziemy mieć chwilę spokoju. Bo nie powiem, że ciszy. Młoda jak się zejdzie z towarzystwem on- line, to się czasem zastanawiamy, czy oni by się nie słyszeli i bez komputerów, bo tak się drze do tego mikrofonu. 

Tak serio to u nas w domu zasadniczo jest bardzo cicho. Żadne z nas nie lubi hałasu, a każde lubi zajmować się swoimi sprawami w swoim kącie. Czytamy, klikamy. Nie mamy ani radia ani telewizji. Gdy oglądamy coś w necie z laptopów to też po cichu, bo przecież siedzimy tuż przed ekranami, a jak w pojedynkę to zwykle używamy słuchawek. Bardzo lubię nasz dom z tego powodu. Nie wyobrażam sobie nawet, że dziś musielibyśmy mieszkac w mieście, gdzie ciągle te piekielne samochody, karetki, ludzie wiecznie drący te swoje ryje... Brrr.

 Cisza i spokój zadupia to piękna sprawa. 





9 stycznia 2021

Moi fantastyczni sąsiedzi. Życie na belgijskiej wsi.

 Opowiem Wam, co nam się pięknego przytrafiło na dobry początek tego roku, bo takimi opowieściami trzeba się dzielić. To będzie opowieść o naszych sąsiadach i naszych sąsiedzkich relacjach.



Zacznę od naszej najbliższej sąsiadki, która nas bardzo pozytywnie zaskoczyła zaraz po Nowym Roku, a z którą ponad rok żeśmy się nie odzywali, bo wkurzył nas jej pies (o czym zdaje się kiedyś było na tym blogu), a my zaś  wkurzyliśmy ją tym, że jej pies nas wkurza, no i tym, że nie mamy psa i w ogóle.... Czyli jak zwykle - na początku było słowo, a przez nie wszystko się stało,  a bez niego nic się nie stało, co się stało i ciemność nas ogarnęła. Jakby człowiek czasem powstrzymał się z otwieraniem japy, to i świat mógłby być jaśniejszy, ale z drugiej strony czasem dobrze jest też tę japę otworzyć, by powiedzieć SORRY, ZIOM!

To dziwne jest - może nie uwierzycie nawet, ale cholibka gdzieś na początku grudnia pomyślałam sobie, noż kurwa tak się nie odzywamy z tą sąsiadką już tyle o takie gówno, może by tak kupić jakie polskie czekoladki, naleweczkę babuni i zapukać we święta do sasiądki, bo to bez sensu tak o nic się nie odzywać, a przecież babka spoko jest i na początku, jak się wprowadziła, to dobre relacje mieliśmy i w ogóle. I ona, i my jestesmy obcokrajowcami. Ostatnio zrozumieliśmy, że i u niej jakieś problemy poważne być muszą zdrowotne, a może i nie tylko zdrowotne, bo... no bo po prostu człowiek jak jest wwo, to widzi takie rzeczy wyraźnie c'nie? No ale pomiędzy POMYŚLEĆ a WYKONAĆ to z 10 stacji jest i ja wysiadłam tym razem na stacji Dziecko Ma Myśli Samobójcze, która znajdowała się zaraz za stacją Dziecko w Szpitalu. 

Po powrocie Młodej ze szpitala, mimo że wszystko ostatecznie okazało się w porządku, zaliczyłam mega doła, na którego złożyło się po troszę zmęczenie całoroczne, po trosze szpitalna przygoda i stres egzaminacyjny, po trosze przemyślenia własne. Samopoczucie to sinusoida i pod koniec 2020 roku akurat był dół. Tak wyszłoo...

A poza tym Sąsiadka na moje ostatnie Dzień Dobry, skierowane do wszystkich sąsiadów jakich zastałam na ulicy po powrocie z roboty (a było ich sporo, bo ładny dzień był i wyszli się posocjalizować i ponarzekać na pandemiczne czasy), odwróciła się i nie odpowiedziała. No to kij ci w oko c'nie.

W czasie urlopu nie myślałam ani o sąsiadach, ani o niczym innym sensownym. Oglądaliśmy Netflixa i leżeliśmy bezrefleksyjnie na kanapie (no, mówię za siebie, bo inni to może i refleksyjnie przeżywali swój urlop). 

I wtedy nadeszła ta wiekopomna chwila. 

Był dzień 2 stycznia wieczorem. Już się wykąpałam, bo szykowaliśmy się do oglądania "Kleru", który to film właśnie dostarczył nam był tego dnia kurier.  

- Kto, u diabła, dzwoni do drzwi o tej porze?!

No i tu się okazuje, że sąsiadka miała podobne przemyślenia, tyle że ona dała rady przejść od myśli do czynu. Więc trochę mi wstyd, ale nie zmienia to faktu, że cieszę się niezmiernie, że tak się stało i że ona zadzwoniła do tych drzwi tego wieczoru.

Przytachała flaszkę porto (laska jest z Portugalii) i powiedziała, że nowy rok jest, więc pora zapomnieć stare nieporozumienia i w ogóle ble ble ble...

BABA Z JAJAMI. 

NO SZACUN PO PROSTU. 

TAKICH LUDZI NAM POTRZEBA NA TYM  ŚWIECIE!

Nawet nie wiecie, jak się cieszymy wszyscy z tego niby drobnego zdarzenia. Mam nadzieję, że będzie okazja kiedyś z nią bliżej się poznać, pogadać i w ogóle.

Jakby nie ta posrana pandemia to mieliśmy w planach zaprosić wszystkich naszych sąsiadów na drobny poczęstunek z okazji naszej 10 rocznicy, no ale co? Jajco!!! A raczej COVID.


Tak czy owak sąsiadów mamy fantastycznych. Jedna nowa sąsiadka nie bardzo się w ten klimat wpisuje, ale jakoże po kilku miesiącach mieszkania tutaj, chyba z większoscią (jeśli nie wszystkimi) zdążyła się pokłócić, to chyba nie zanosi się, że my wbijemy do niej kiedyś z flaszką, czy że się zaprzyjaźnimy. Ale jak to mówią - nigdy nie mów nigdy...

Pozostali są spoko. Jedni z sąsiadów - emeryci - w pierwsze nasze świeta tutaj przynieśli dla nas prezenty, bo "nasze rodziny są tak daleko, to może choć trochę będzie nam milej, gdy od obcych upominek dostaniemy". Było jakieś wino, jakieś zabawki i słodycze - już nie pamietam dziś, ale to było też niesamowite i totalnie nieoczekiwane. 

Od wszystkich co roku dostajemy kartki na  święta albo Nowy Rok. My oczywiście też wrzucamy własne kartki do ich skrzynek. To jest przemiły zwyczaj. 

Każdy każdemu mówi "Dag!", zagaja się o pogodzie i tak dalej.

Inni sąsiedzi, których nie raz wspominam, bo są nie tylko sąsiadami, ale i właścicielami naszego domu, też co raz nas czyms obdarowują. W tym roku znowu otrzymaliśmy gratis żywą choinkę. Systematycznie dostajemy też od nich kwiaty, warzywa, wino. Wino i czekoladki dla dzieci, a także orzechy i jabłka podarowuje nam też systematycznie inna sąsiadka, która jest też od pewnego czasu moja klientką. W sensie izbę u niej zamiatam raz na jakis czas.

Mieszkamy pośród bardzo sympatycznych ludzi. Poza tym jest tu normalnie, jak na każdej innej porządnej wsi, czyli ludzie plotkują niemiłosiernie, a listonosz jest jednym z czołowych plotkarzy i najlepszym źródłem informacji z całej wsi :-) Są tacy, co całe życie żyją z socjalu, są tacy, którym wszystko przeszkadza i do wszystkiego sie przyczepią i tacy , którzy z nikim nie rozmawiają i których nikt nie zna. No i tacy, którzy nigdzie nie chodzą, a wszystko zawsze wiedzą. Jak to na wsi.

Po 7 latach już z grubsza wiemy, kto z kim się nie lubi i kto pod kim dołki kopie  i wiemy dlaczego. Wiemy, na kogo trzeba uważać, a z kim się trzymać. 

Ogólnie to bardzo dobre, pozytywne  i spokojne miejsce, ale nie każdy zostanie tu zaakceptowany i nie każdego polubią. W takiej specyficznej społeczności trzeba umieć się odnaleźć. Nam się to raczej udało, bo zasady życia są podobne, jak były w naszych polskich wioseczkach - albo jesteś z nimi albo przeciwko nim - a nam te zasady jak najbardziej pasują. Lubimy i poplotkować, i zwyczajnie zagaić o dupie Maryny. Dobrze się tu żyje.

1 stycznia 2021

Jaki był dla nas 2020 rok?

Kolejny kalendarz wylądował w koszu. Co ciekawego w nim zapisaliśmy? Ano całkiem sporo.

Kalendarz z 2020 zawierał kilka dla nas ważnych rocznic, a w ciągu roku odnotowaliśmy w nim kolejne ważne wydarzenia, momenty i zajścia.


Naszemu małżeńswtu pyknęło w tym roku równe 10 latek. Nie jeden powie zapewne, że to niewiele, bo co to jest 10 lat w dziejach Ziemi? Jednak to jest nasze 10 lat i MY przez te 10 lat przeżyliśmy pewnie więcej, niż niejeden Kowalski przeżyje przez całe życie. Takie w każdym razie odnosimy wrażenie, gdy nas zbierze na wspomnienia, a dziesiąta rocznica jest ku temu najlepszym momentem. Zaliczyliśmy wiele dołów i wiele razy dostaliśmy porządnie w dupę, a kilka razy myśleliśmy poważnie o zakończeniu wspólnej przygody i pójścia każdy we własną stronę, bo zdawało nam się, że tak będzie lepiej. Każda jednak wspólnie pokonana przeszkoda pozwalała nam spojrzeć na naszą rodzinę z innej perspektywy, lepiej się wzajemnie poznać i zrozumieć, a nasz związek z każdym dniem bardziej się utrwala. 


Najstarsza przekroczyła w tym roku jedną z najważniejszych granic - przeszła ze świata dzieci do świata dorosłych. Od tego roku jesteśmy rodzicami dorosłego dziecka. To wspaniałe uczucie uświadomić sobie, że jest się mamą już osiemnaście lat i że się dało to przeżyć, choć łatwa przygoda to to nie jest. Ale o tym już było.



W tym roku też Najstarsza oświadczyła oficjalnie, że ma dziewczynę. Pierwsza miłość bez wątpienia zasługuje na zapisanie w agendzie i to wielkim grubym drukiem. To dla nas rodziców wielka radość, gdy nasze pociechy poznają nowych ludzi, zaprzyjaźniają się, zakochują...



Druga córka skończyła  w minionym roku 16 lat. Od teraz może już legalnie napić się piwa, wina i zapalić fajkę oraz pójść legalnie do roboty, gdyby tylko chciała. Jeszcze tylko 2 lata i ta też będzie dorosła. Zrobiliśmy fajne urodziny.





Ja od początku tego roku pracuję tylko na pół etatu i po roku mogę rzec, iż była to świetna decyzja. Teraz mam czas dla Reszty z Piątki. Mam czas by sprostać wszystkim obowiązkom domowym, by ugotować każdego dnia albo przynajmniej kilka razy w tygodniu. Mam czas by spokojnie wysłuchac każdego i z każdym porozmawiać i o każdego się zatroszczyć, a ciągle mogę zarobić też parę centów i dołożyć sie do utrzymywania naszej wcale nie małej rodziny.

W tym roku nasz kochany Niko przeszedł przez tęczowy most, ale niedługo potem przygarnęliśmy dwa nowe malutkie śliczne stworzonka  - nasze świniaczki. Kupiliśmy dla nich też nowy wybieg i przenieśliśmy je z sypialni Młodego do salonu, dzięki czemu możemy się cieszyć wszyscy ich wesołą, puchatą obecnością.



W 2020 udało nam się też wszystkim wyjechac na wakacje, mimo że czas był to niepewny. Przeżyliśmy wiele miłych chwil i wypoczęliśmy należycie.

U Młodej w tym roku potwierdzono oficjalnie dysprakcję. Dyspraksja to żadna radość, ale jak już to masz, to dobrze o tym wiedzieć, i właśnie się dowiedzieliśmy w tym roku. To ważne.

U Najstarszej potwierdzono spektrum autyzmu. Tak samo, jak wyżej - lepiej by było tego problemu nie mieć, ale jak już się ma, to lepiej wiedzieć o tym, bo tylko wtedy można swój problem lepiej poznać i podjąć właściwe kroki, by sytuację jak najlepiej opanować. 

Nie można też zapomnieć o pojawieniu się nowego rodzaju wirusa grypy, który - mimo że jest cholernie małym kurduplem - potrafił  postawić cały świat na głowie.

Jednak dzięki pierwszemu lockdownowi zyskaliśmy dodatkowy czas na poprawę zdrowia psychicznego i fizycznego. To nam bardzo pomogło wszystkim.

Obie dziewczyny zaliczyły w tym roku krótkie pobyty w szpitalu. Jedna była operowana, a druga przeszła niemiłe badanie pod narkozą. Zabieg przebiegł pomyślnie, a badanie nie wykazało niczego niebezpiecznego.



W 2020 zaczęliśmy z Młodym prowadzić kanał na You Tube, który jest dla nas powodem do dumy, radości i dobrej zabawy. Dzięki Epic World of Izydor uczymy się też wielu nowych rzeczy - i ja i Młody. 

Zrobiłam w tym roku też coś szalonego. Pierwszy raz obcięłam włosy maszynką do zera. Jestem z siebie dumna. Nie każda się odważy.


Nasze życie wjechało na nowe tory, czyli dokonała się kolejna zmiana naszych poglądów.

Zmiana poglądów nie następuje nigdy z dnia na dzień, a dojrzewa długo i w zasadzie nie można powiedzieć, że oto tego dnia o tej godzinie to się stało. Jednak w tym roku wyraźnie sobie nasze zmiany wewnętrzne uświadamiamy i w tym roku głośno i wyraźnie o nich mówimy. Toteż zapisujemy je na ten mijający rok.

Temu tematowi trzeba by poświęcić osobny wpis, a może nawet kilka, bo to temat szeroki. Jednak wspomnę tu tylko najważniejsze rzeczy: rodzina, seksualność, religia. W ostatnich miesiącach zrozumieliśmy wiele spraw i wiele niejsaności sobie wyjaśniliśmy. Uwolniliśmy się z kilku więzów, z kilku niezdrowych relacji i paru zabobonów. 

Dziś nie jesteśmy tymi samymi ludźmi, jakimi byliśmy rok temu, ani tym bardziej jakimi byliśmy 5, 10 czy 15 lat temu. Dzięki swoim doświadczeniom życiowym, niekończcym się rozmowom, obserwacjom świata i ludzi, lekturom i filmom, udało nam się spojrzeć na świat z innej perspektywy, udało nam się lepiej zrozumieć i poznać siebie samych, a potem wielu rzeczom i ludziom powiedzieć kategoryczne NIE, a innym z kolei TAK. 

Reasumując, po tym roku znowu staliśmy się mądrzejsi, znowu poszliśmy krok (a może i kilka) na przód, znowu wielu rzeczy się nauczyliśmy i nabyliśmy nowych doświadczeń. Dzięki temu w ten nowy 2021 rok wkraczamy silniejsi i odważniejsi. 

Teraz czekamy z niecierpliwością, by zobaczyć,  co przyniesie ten rok, który właśnie się zaczął, bo zapowiada się bardzo ciekawie. Jesteśmy przekonani, że przyniesie wiele kolejnych zmian i ciekawych zdarzeń. Historia nie zna takiego przypadku jak ta pandemia, więc zupełnie nie można przewidzieć,  co się zdarzy. To jest fascynujące z lekkim dreszczykiem grozy, bo rozum i fantazja podpowiada różne  scenariusze na najbliższe miesiące i kolejne lata. Bez wątpienia jeszcze wiele przyjdzie nam się w najbliższym i dalszym czasie nauczyć i doświadczyć. Bez wątpienia i za rok będzie, co zapisać w tym pamiętniku.