25 października 2020

Halloween, ferie jesienne i takie tam...

Korona nie korona, czas popitala jak popitalał. ZNOWU ferie jesienne...? 

No tak, jeszcze tylko  siedem dni i wolne. Właśnie zadecydowali, że dłuższe niż zwykle, bo przedłużone o 2 (słownie: dwa) dni do 11 listopada a 11 oczywiście też wolny. Dla mnie bomba, ale nie zazdroszczę rodzicom, którzy nie mają starych dzieci, które mogą same w domu zostać...

Umówiłam się już na wywiadówki online. Bardzo mi się podoba ta nowa koronna  wersja wywiadówek. Jak to ułatwia rodzicowi życie - nie trzeba tłuc się pociągiem czy autem tych 30 czy nawet 15km po nocach (w Belgii wywiadówki są po 20.00 godzinie często). Teraz wystarczy się umówić na konkretną godzinę i potem kliknąć w link i już. Nawet w majtkach można iść na taką internetową wywiadówkę haha. Ważne też, że tego cholernego naryjca nie trzeba zakładać, bo wiecie, nie wiem jak wy, ale ja za kija nie rozumiem ludzi gadających przez szmatę. Belgowie mają zwyczaj mówić, jakby ze trzy dni nie jedli, czyli cholernie cicho. Już bez maski mam problem z usłyszeniem, a co dopiero, gdy mają zatkany pysk. Człowiek gada z Polakiem, Arabem czy Hiszpanem to każdy mówi jak człowiek - głośno, drze się, a Belg mówi niczym anemik jaki. Ni cholery tego nie zrozumiesz przez maskę, więc ja się jak głuchy  po 5 razy pytam CO?! JAK? HYY? a i tak nie wiem, o co chodzi. 

W minionym tygodniu Najstarsza miała test IQ robiony przez poradnię CLB (zlecenie lekarza - potrzebne do interpretacji badań językowych u logopedy), no i potem oni zadzwonili do mnie, żeby umówić się na spotkanie w celu omówienia wyników. Mówią, że mam z córką przyjechać do siedziby CLB do miasta, które nawet nie bardzo wiem, w jakim kierunku jest, ale wiem, że autobusy tam nie jeżdżą od nas ani pociągi. Mówię, że nie wiem, czy tam rowerem dojadę, a już na pewno nie z córką...

 - A to może laptop mam? - Pytają. - Bo wtedy mogłybyśmy omówić to online. I czy umiem z niego korzystać... 

Kuźwa, jakby nie ta korona, to chłop musiał by brać wolne, by pojechać do jakiegoś dzikiego zadupia na 15 minut omówić głupi test IQ. Na szczęście mamy covid19 i  ludzie zaczynają WRESZCIE odkrywać, że kompa i internet można użyć do czegoś więcej niż ogądanie śmiesznych kotów na yt czy hejtowania ludzi na fejsie. Łaał! Śmieszy mnie, gdy takie młode dwudziestoparoletnie dziunie się pytają człowieka, który się z komputerem wychował, (i który osobiście przetestował Atari, Commodore, Amigę, DOSa, Linuxa, Wszystkie Windy)  czy ma laptop i czy umie go obsługiwać. Faktycznie wielka fizjologia otworzyć mejl i klinkąć w link buachacha. Do takiego lajwa z poradnią zresztą wystarczy zwykły tablet czy nawet smartfon, tylko nie wiem, czy takie dziunie to wiedzą :-) 

U Młodego raczej wywiadówki nie będzie teraz. Nic mi o tym nie wiadomo w każdym razie. Już mi się trochę wszystko pokałapućkało, bo chyba za dużo dziecków mam i już nie wiem, co kto kiedy i po co. Jednak chyba wywiadówki w podstawowej są przed świątecznymi feriami... 

Będzie za to Halloween w piątek. Młody już nie może się doczekać. Nie wiem, czy jaja nie zniesie do tego czasu. Już od wczoraj 2 razy robiliśmy próbę makijażu, a chciał trzeci. 

Będzie Śmiercią. 

Wczoraj uszyliśmy na łapu capu ubranie ze starego prześcieradła. Dziś zrobiliśmy kosę z kija bambusowego, plastikowej teczki i srebrnej taśmy z pomocą kleju na gorąco. Jak mamusia zrobi przebranie na halloween to nie ma chuja we wsi haha. Totalna prowizorka (nie umiem szyć, mam za to fantazję), ale Młody uważa, że to epickie przebranie i że nikt w klasie takiego nie bedzie miał, i że w ogóle jego przebrania zawsze są epickie :-) W zeszłym roku z okazji Halloween był Pennywisem i to było bez wątpienia jedno z lepszych przebrań mojego syna. Tak czy owak przebieranie się i przebieranie, malowanie dzieci to czaderska sprawa. Fajnie jest pobyć sobie kimś innym i zrobić coś szalonego, wesołego. W tak porąbancyh czasach wydaje się to szczególnie ważne.

W Belgii nie ma takiego amerykańskiego halloween co to cukierek albo psikus. Nie łazi się po domach. U nas (i wielu innych szkołach) dzieci przychodzą po prostu przebrane i cały dzień uczą się w tych kostiumach. Zwykle jest też "pokaz mody" halloweenowej i konkurs na najlepsze przebranie. Wiem, że już topisałam rok temu i pewnie dwa też, ale nie każdy czyta ten blog od deski do deski raczej ;-)


Gdy matka cię przebierze, za Pennywise'a



Gdy matka kupi strój gangstera 


Gdy matka zrobi strój rekina z bluzy dresowej


 Młody lubi się wydurniać i wymyślać różne rzeczy, a ja lubię pomagać mu w realizacji jego zwariowanych pomysłów, a czasem sama podsuwam mu pomysły. W końcu jestem normalna inaczej.

Powiem, nie wiem po raz który, że mam niesamowite, fantastyczne, superowe i cudowne dzieci. Cała Trójca to wyjątkowe, nietuzinkowe i niepowtarzalne okazy. Jestem szczęsliwa i dumna, że mogę być ich matką. 

W ostatnich czasach obserwuję, jak Młody wiele uczy się od starszych sióstr i jak szybko dzięki nim może się rozwijać i dorastać. One są dla niego wspaniałymi wzorami do naśladowania. Uczy się od nich żartów, uczy się rozwiązywania różnych problemów, uczy się życia. Gdy ma np problem z kompem, czy grą, często wali do sióstr, a one mu cierpliwie tłumaczą jak sobie z tym czy tamtym poradzić. Nie tylko, że mu rozwiążą problem, ale nauczą go sztuczek i wytłumaczą, w czym rzecz, by drugim razem sam ogarnął i nie zawracał gitary. No, czasem jak są akurat zajęte, to każą mu spadać na drzewo banany prostować, ale potem i tak przychodzą z pomocą. Gdy zażyczy sobie frytek lub naleśników, Siostry mu usmażą. Gdy zażyczy sobie kanapki, siostry mu powiedzą, że w jego wieku to już dawno sobie same robiły kanapki i że to obciach prosić w tym wieku o robienie kanapek i żeby nie szedł z tym do mamy, bo mama ma dużo pracy i bez jego kanapek, które sam se może zrobić. On się słucha, bo nie chce być dzidziusiem i siuśmajtkiem. On przygląda się im na codzień i chce być takie jak one i robić to co one, bo to oznacza być dużym.

Gdy w wakacje obiecaliśmy mu, że będzie mógł zabrać kompa do siebie do pokoju, nie mógł się nacieszyć. Bo to oznacza krok w stronę dorosłości i samodzielności. I my teraz  obserwujemy z przyjemnością objawy tej dorosłości. Nasz ośmioletni syn z wielką dumą i radością sprząta swój pokój. Sam układa swoje pranie w szafach. Sam sprząta zabawki. Sam odkurza i ściera podłogę. Wyraźnie sprawia mu to przyjemność, że może sprzątać SWÓJ WŁASNY KAWAŁEK DOMU. Podejrzewam, że radość z czasem wyparuje i zamieni sie w rutynę czy wręcz nudny obowiązek, ale jestem niemal pewna, że mimo wszystko nigdy nie bedzie miał problemu z utrzymaniem porządku na swoim kwadracie, nawet jak od czasu do czasu ktoś będzie mu musiał o tym przypominać. Tak samo jak jego starsze siostry. Choć każda z nich do tematu inaczej podchodzi, to jednak obie dość sprawnie ogarniają swoje  pokoje. Czasem im pomagam, bo jednak każda ma do ogarnięcia po 35 metrów kwadratowych a na tych metrach grasują bezklatkowe ptaki lub króliki, które bobczą, kupczą, kłaczą, pierzą, sianią  i produją tony kurzu. Jest co robić przy sprzątaniu.

Młody w ostatnim roku bardzo dojrzał. Jeszcze rok temu dało się zauważyć, że siostry traktują go jak głupiutkiego dzidziusia, a teraz już coraz częściej prowadzą z nim dyskusje na różne tematy i coraz poważniej go traktują. Ciągle jeszcze widać te 10 i 8 lat różnicy, ale odległość się zmniejsza z każdym dniem. Młody goni za Dużymi jak szalony. Na dzień dzisiejszy jego wiedza o świecie jest niesamowita jak na 8latka, a codziennie sie poszerza, bo Młody zadaje dziesiątki pytań. On wszystko musi wiedzieć. Musi znać znaczenie wszystkich słów, które usłyszał nawet przypadkiem.  Pytania  nie rzadko dotyczą trudnych tematów i czasem się trzeba nagimnastykować, by udzielić odpowiedzi na miarę ośmiolatka. Łebskie pociechy mamy. Oby tylko do czegoś to wszystko się przydało w nowych ciekawych czasach, które nas czekają.

24 października 2020

Aborcja w Belgii

Miałam napisać, co myślę na temat ostanich postanowień aborcyjnych w Polsce, ale same brzydkie wyrazy mi się pod klawisze cisną. Napiszę zatem po prostu o tym, jak to wygląda u nas w Belgii.

Aborcja w Belgii. Informacje podstawowe.

Na wiosnę tego roku belgijskie prawo aborcyjne świętowało 30 lat.

W Belgii wprowadzono ustawę aborcyjną w kwietniu 1990 roku. Odtąd co prawda aborcja była ciągle  objęta kodeksem karnym, ale od 1990 roku kobieta w Belgii mogła już spokojnie legalnie usunąć ciążę pod pewnymi warunkami:

- Ciąża może być przerwana najpóźniej do  12 tygodnia od poczęcia przy zachowaniu sześciodniowego czasu do namysłu, czyli od pierwszej wizyty u lekarza do wykonania zabiegu musi minąć 6 dni. 

- Zabiegu musi dokonać lekarz. 

- Musi zaistnieć istotny powód do przerwania ciąży. Tym istotnym powodem może być np fakt, że kobieta po prostu uważa, że jest za młoda albo że nie chce mieć dzieci, albo że jej rodzina już jest kompletna.

Po 12 tygodniu nadal można przerwać ciążę w szczególnych warunkach, czyli np gdy ciąża stwarza poważne zagrożenie dla życia matki albo gdy dziecko ma się urodzić z ciężkimi wadami. W takiej sytuacji kobieta musi iść do szpitala i decyzja o aborcji musi być zatwierdzona przez drugiego lekarza.

W 2018 roku wprowadzono nowelizację ustawy. Aborcja została skreślona z kodeksu karnego.  Kobiety, które przychodzą do lekarza w 11 tygodniu, czyli za późno, by po 6 dniach namysłu zmieścić się w czasie 12 tygodni, mogą przerwać ciążę w 13 tygodniu. 

Ciągle jednak trwają dyskusje  w rządzie na temat złagodzenia prawa aborcyjnego. M. in. mówi się o wydłużeniu czasu przerwania ciąży z 12 do 18 tygodni i skróceniu czasu namysłu z 6 do 2 dni.

Co ważne w Belgii decyzję o aborcji może podjąć tylko sama kobieta ciężarna, także niepełnoletnia, a rodzice czy opiekunowie nie muszą być o tym powiadamiani.

Gdy kobieta chce usunąć ciążę po 12 tygodniu nadal może udać się do centrum aborcyjnego, gdzie dostanie informacje na temat zabiegów zagranicą, czyli np w Holandii, gdzie aborcję legalnie wykonuje się do 22 tygodnia.

Jak odbywa się aborcja w Belgii?

Jest dwie metody wykonania tego zabiegu: pigułka i odsysanie płodu. Do 8 tygodnia ciąży jest wybór pomiędzy obydwiema metodami. Po 8 tygodniu możliwe jest tylko odsysanie.

Liczby.

 Ludziom zwykle aborcja kojarzy się z niefrasobliwą  szesnastolatką, która "wpadła", a tymczasem - jak wynika z informacji z belgijskich centrów aborcyjnych,  o aborcję proszą kobiety w różnym wieku, z różnym wykształcniem  i różnym statusie materialnym czy rodzinnym. Często są to kobiety dojrzałe mające męża i jedno czy dwoje dzieci. Średnia wieku kobiet przerywających ciążę w Belgii to 27 lat. Około 13% stanowią kobiety poniżej 20 roku, głównie 18-19 lat.

W Belgii środki antykoncepcyjne takie jak kondom, pigułka czy spirala są bardzo popularne i łatwo dostępne. Wysoka jest też świadomość ludzi, także (a może przede wszystkim) nastolatków. Dlatego zapewne w Belgii liczba aborcji jest stosunkowo niska, choć jak spojrzeć na liczby, to nie wydaje się jakoś mało. W ciągu roku w Belgii przerywa się około 20 tysięcy ciąż. Około 500 kobiet rocznie przerywa ciąże za granicą.

,


Od siebie powiem tylko jedno. To, że istnieje prawo do przerwania ciąży, nie znaczy, że każdy musi z tego prawa korzystać. Ktoś se chce urodzić 11dzieci, niech se urodzi - gówno mnie to obchodzi. Ktoś chce se urodzić dziecko bez nóg i rąk, niech se urodzi, skoro uważa, że go stać finansowo, mentalnie i fizycznie na wychowywanie 11 dzieci do 18 roku życia, czy dzieci bez rąk i nóg do śmierci. Niektorzy zdają się zapominać, że ciąża i urodzenie dziecka to pierwszy kroczek z miliarda kroków, jakie musi postawić matka i ewentualnuie ojciec (ten przynajmniej może odejść w razie, gdy go sytuacja przerośnie, choć i matki też odchodzą), a w przypadku dzieci obciążonych poważnymi wadami także cała rodzina i bliżsi znajomi są obarczeni decyzją matki na długie lata (ale kto by się tam tym przejmował). 

Ja tam wolę, by istniało prawo wyboru w postaci prawa do aborcji  w razie wu, bo nikt nigdy nie wie, w jakiej czarnej dupie się w życiu może znaleźć i jakich wyborów będzie musiał dokonać. Wtedy bardzo ważne jest mieć wybór. 

Nie chciałabym, by o moim ciele, mojej macicy, czy tym bardziej o macicy moich dzieci decydowali jacyś obcy ludzie, a już szczególnie stare zgrzybiałe dziadki ani tym bardziej religijni fanatycy.

Chciałabym natomiast, by ludzie wierzący w Zeusa, Belzebuba, jednorożce i inne takie raz na zawsze sobie uświadomili, że są ludzie (wielu ludzi), którzy mają w dupie Zeusa, Belzebuba, jednorożce i inne takie, i ci wszsycy niewierzący ludzie mają prawo żyć i dokonywać wyborów wedle normalnych ludzkich  zasad, standardów i potrzeb, a nie według jakichś durnych "praw boskich". 



Posty na tym blogu, które mogą cię zainteresować.

Nastolatki. Menstruacja, antykoncepcja

15latka w Belgii co może?




17 października 2020

Alarm alarm - uczeń ma ból gardła! Jesień normalnych inaczej w czasach korony

Najstarsza dała czadu. 

Nieswojsko się w czwartek z rańska czuła. Mówię jej zatem - jak zwykle - że jakby się w szkole nadal źle czuła, niech zawija do sekretariatu po zezwolenie na zjazd do chaty. Zapomniałam całkiem w porannym pośpiechu, że teraz NIE JEST JAK ZWYKLE, bo ludziom się coś potentegowało z lekka w ostanich czasach i że publiczne oświadczanie w szkole złego samopoczucia może doprowadzić do ataku paniki.

Powiedziała w sekretariacie, że boli ją gardło i głowa, nie będąc zapewne świadomą, że obie te rzeczy są na liście objawów covida albo raczej nie będąc całkiem świadoma konsekwencji tego faktu... Dwa objawy z długiej listy covidowej to już kurde poważna sprawa. To już prawie pewne, że masz covid i trzeba się o ciebie bać no i ciebie.

Sekretarka zadzwoniła natychmiast do mnie i z paniką słyszalną w głosie wymieniła te objawy i powiedziała, że ktoś MUSI PO CÓRKĘ PRZYJECHAĆ. 

Odpowiedziałam, że no sorry, ale na rower raczej osiemnastolatki nie zabiorę. Tata pracuje 40km od szkoły i nie ma telefonu przy sobie (poza tym nie będzie się zwalniał z roboty z powodu bólu głowy - chyba nas jeszcze nie powaliło). Dała rady jeździć pociągiem i rowerem w gipsie, to spokojnie da rady wrócić do chałupy z bólem gardła i głowy... Bez przesadyzmu.

No ale jak ma objawy covida to nie mogą jej samej wypuścić ze szkoły, bo taki jest przykaz. Może ktoś z rodziny by przyjechał. 

Nie mamy tu ŻADNEJ  RODZINY ANI  PRZYJACIÓŁ! (czy tak ciężko to sobie raz zapamiętać?)

Może sąsiad..?

No! Mieszkamy wśród emerytów. Mam narażać życie ludzi (bo dla dziadków ten wirus może faktycznie być niebezpieczny), gonić ich autem po obcych wsiach, marnować ich czas, bo jakić postrzał wymyślił, że TERAZ dziecko (podkreślmy DOROSŁE DZIECKO!) trzeba odbierać ze szkoły, gdy ma ból głowy! Serio?!! NIE!!!! Nikt po nią nie przyjedzie! Jak chcecie, to ją odwieźcie do domu. Proszę bardzo. Ja decyduję, że może wrócić pociągiem, tak jak tam pojechała. A potem wsiąść na swój zajebisty zielony rower i przykręcić do domu. 

Jeżu! Jakoś w poprzednie lata nikt się nie martwił, że moje dziecko popitala na rowerze w deszcz, ziąb, piździawicę, że stoi godzinami na dworcu i marznie. Jeszcze kazania i straszenie konsekwencjami, że się spóźniło z powodu niejechania pociągu. A chuj że dziecko wymarzło na stacji godzinę czy dwie. Nikogo nie obchodziło, że dziecko jest przeziębione, ledwie na oczy widzi, że kaszle mało płuc nie wypluje, że nos mu prawie odpada od smarkania. Nie, dotąd jak dziecko nie miało 40 stopni  gorączki, trzeba było popitalać do szkoły i nikogo nie obchodziło jego samopoczucie. Nagle teraz ból gardła wymaga przyjechania do szkoły po dziecko! Strzelcie se baranka!

No to okej. Oni ją wyślą, ale jak przyjedzie do domu, natychmiast mamy wysłać mejl do sekretariatu, by potwierdzić, że dotarła bezpiecznie.

Borze ciemny! Ból gardła zabije mi dziecko w trakcie dziesięciominutowej jazdy pociągiem. Sie porobiło na tym świecie.

Gdybym wiedziała, że wyniknie taka draka, to bym jej kazała zostać w domu. Dziecko z kolei stwierdziło, że jakby przewidziało, że tak będzie, to by została w szkole do końca lekcji, bo aż tak źle się nie czuła. Dała by rady.

Wróciła. Wysłałam ten mejl. Nie dostałam potwierdzenia otrzymania, z czego wnioskuję, że bazgrołów pani sekretarki pewnie nie rozszyfrowałam należycie. Ktoś zapisuje adres mejlowy to nagryzmoli jak pazur kurą. Bardzo mądre.

Pytam się Najstarszej, czy kazali jej iść na test. Pani w sekretariacie nic nie mówiła... 

Zadzwoniłam do rodzinnego, bo przecież zwolnienie jej będzie potrzebne i pewnie będą się też w tej szkole pytać, czy robiła test... Rodzinny mówi, że tak, te dwa objawy są na liście covid19 i lepiej zrobić test. Powiedział, że zaraz nas umówi i oddzowni. Oddzwonił za parę minut i powiedział, że mamy test za godzinę u nas na wsi. Dzięki temu wiem już, jak to działa i gdzie mamy testownię w gminie, bo myślałam, że może do miasta trzeba będzie drzeć.

Pojechałyśmy rowerami oczywiście, bo to z 4 km. (Dobrze, że serio gówno jej jest, bo jedź tu rowerem chorym będąc). Punkt testowy u nas na zadupiu jest w jakiejś starej kamienicy zaadoptowanej do potrzeb punktu testowego. Sporo młodzieży tam się przewinęło, zanim zaparkowałysmy nasze rowery i przeszłyśmy procedurę testową.Tam jest zaraz obok szkoła średnia to młodzież ma dobrze, bo od razu se mogą pyknąć na test i iść spokojnie do domu. Wystarczy powiedzieć, że masz ból gardła i ból głowy - lecisz na test i masz parę dni z głowy albo i paręnaście jak się uda pozytywny, a wtedy to jeszcze i cała klasa skorzysta chłe chłe. Najstarsza właśnie mówiła, że już mało klas w jej szkole jest, bo większość na kwarantannie, i jej klasa nie może się doczekać, kiedy wreszcie ktoś dostanie tego covida i pójdą na kwarantannę. Śmieszki heheszki. Ale to by w sumie wyjaśniało, skąd oni tych ludzi do testowania tylu biorą... Do roboty jak się komuś nie che iść, to pewnie też bajer z główką i gardełkiem by zadziałał w tych chorych okolicznościach chłe chłe. 

W okienku zapytali, czy chcemy tylko test, czy test i konsultację. O, to i konsultacja jest w zestawie? Się zdziwiłam. Chciałyśmy konsultację, bo przecież to zwolnienie jest potrzebne. Kazali czekać w poczekalni. Jednak nawet nie zdażyłyśmy dupą krzesła dotknąć, jak zawołali. Wsadzili jej znowu ten wycior do mózgu i kazali wrócić do poczekalni. A tam już doktor czekał, bo pewnie się chłopina nudził w tym prowizorycznym gabinecie. Doktor ubrany w strój NASA czy coś koło tego, ale spoko. To inny rodzinny ze wsi. Bardzo fajny gostek. Zbadał Dużą. Zajrzał do gardła, zajrzał do nosa, osłuchał. Powiedział, że pewnie zwykłe zapalenie gardła czy przeziębienie, bo pełno teraz różnych wirusów. Oczywiście nie można wykluczyć covid, ale bez paniki. Wypisał zwolnienie do szkoły. Zapytał co przepisać. W sensie czy potrzebujemy coś na gardło, katar, przeciwgorączkowego... 

Dali tam kartkę z adresem strony, na której można sprawdzić sobie wynik testu korzystając z dowodu i czytnika elektroniczmego. Było napisane, że wynik będzie za od 1,5 do 3 dni. Dziś jeszcze nie ma. 

Powiedział też, że w razie jak będzie pozytywny, to wtedy zadzwonią i powiedzą, co trzeba robić itd.

Jednak w sumie dobrze, że tak się złożyło.

Dzięki temu testowi i temu papierkowi, który nam dali, uzyskaliśmy oto dostęp do naszej karty medycznej. Jakoś dotąd się nie złożyło, by ktoś mnie poinformował, jaka to strona, a ja jakoś nigdy nie zapytałam, choć niby wiem od dawna, że taka istnieje. U nas nas to strona: https://www.cozo.be/ (nie wiem, czy ona ogólnie wszędzie obowiązuje, czy są różne i nie chce mi się teraz szukać).

Dzięki niej lekarze, instytucje medyczne szybko mogą dzielić się informacjami dotyczącymi zdrowia poszczególnych pacjentów, a sam pacjent ma wgląd do swoich medycznych dokumentów. Znajdziemy tu m.in. nasze badania laboratoryjne, zdjęcia rentgenowskie, szczepienia, zabiegi, konsultacje wszystkich medyków, którzy dostali zgodę na korzystanie z naszych danych. Loguje się na nią - jako sie rzekło - przy pomocy dowodu osobistego (potrzebny oczywiście czytnik kart eID i  PIN).

Poza tym ta pandemia wkurza mnie i stresuje coraz bardziej

Staram się unikać informacji o covid, bo zwyczajnie próbuję mieć to w dupie, gdyż w głowie już dawno mi się  nie mieści. Cyrk na kółkach. Słuchajcie, ja rozumiem informacje co jakiś czas, gdy coś się zmieni, np jakieś obostrzenia wprowadzą, czy coś, ale do kurwy jebanej nędzy ja nie muszę, ZUPEŁNIE NIE POTRZEBUJĘ wszędzie widzieć tej pierdolonej pandemii! 

Mój mąż miał w rodzinie kilka przypadków raka i jesteśmy świadomi, że on i syn są w związku z tym w grupie podwyższonego ryzyka rakowego, ale jakby tak kilka razy dziennie nam ktoś o tym przypominał, to chyba byśmy w końcu pierdolca dostali na tym punkcie i zaczęli się codziennie badać i przy każdym najdrobniejszym bólu, dziwnym samopoczuciu myślelibyśmy, że to rak. Bo tak to działa. Z covidem jest nie inaczej.

Od tego codziennego fandzolenia o covidzie ludziom odpierdala totalnie!

Nosz kuźwa. Obserwuję sobie taką jedną stronkę z humorem. Żarty, memy, dowcipy, wygłupy. Zajrzy człowiek rano, pośmieje ryja i może zaczynać dzień. Lubię żarty o covidzie. Dobre jak każde inne. No ale kuźwa  żarty.  W sensie ŻARTY. A nie że ja wbijam na stronkę z humorem i widzę, że ktoś dodał post o noszeniu masek i o tym ile osób kojfnęło i że jestem mordercą bo nie noszę maski, a pod nim oczywiście dzika gównoburza. Zaiste, w chuj śmieszne.

Jak ktoś nie ma poczucia humoru, nie umie się śmiać, nie zna się na żartach, cierpi na wieczny i nieuleczalny ból dupy, to niech się zapisze do grupy ludzie-z-nieuleczalnym-bólem-dupy, grupy wszystkich-żalów-do-świata, czy też grupy sram-ze-strachu-przed-pandemią albo fanklub-covida, a nie do grupy z humorem.

Jak nie znam się na muzyce, ale  interesuję się ornitologią to nie wpierdalam się do grupy fanów Justina Biebera i nie pierdolę tam o ochronie bażantów czy obyczajach godowych cietrzewi c'nie.. ?

No ale to nic. Mogę znaleźć inne śmieszne żartowne strony. Tego ci w necie dostatek. 

Bardziej martwi mnie fakt, że przez kolejne obostrzenia znowu mogą nam poodwoływać wizyty u specjalistów. A mam już tego dość i chciałabym wreszcie zakończyć te pieprzone badania i dostać wreszcie te pieprzone papierki. 

Najstarsza ma jeszcze jeden test i mieliśmy nadzieję, że może w końcu dostanie to zaświadczenie, że ma spektrum autyzmu. Ten durny świstek może mieć ogromne znaczenie dla kontynuacji nauki, dla przyszłej pracy, w ogóle życia... A wydaliśmy już czapkę pieniędzy i poświęciliśmy sporo czasu (już można liczyć w latach) na badania, testy, wizyty u psychiatrów, logopedów, psychologów itp. W styczniu zaczęły się przygotowania do przyjęcia na oddział, które zostało całkowicie  odwołane przez ten durny lockdown. Odwołane raz na zawsze, bo Duża jest teraz już za duża. Jeśli teraz odwołają nam listopadową wizytę to też już będzie pozamiatane, bo potem Najstarsza skończy 18 lat i nie będzie mogła chodzić do lekarza dla dzieci. A nie uśmiecha się już nikomu z nas opowiadać całego swojego życia kolejnym ludziom. Bo to nie są miłe opowieści. Ja już mam dosyć. Dzieci mają dosyć. Mąż ma dosyć. Nie damy rady więcej.

Druga Młoda nie mogła doczekać się spotkania ze swoim psychiatrą. Z każdym dniem było gorzej i gorzej. Co poszła do szkoły, to wracała. W końcu stwierdziliśmy, że trzeba pójść zwyczajnie do rodzinnego po zwolnienie. Młoda stwierdziła pół żartem pół serio, że ojciec musi iść, bo nasz doktor wydaje się być mizoginistyczno-seksistowski i tylko innego chłopa się posłucha ;-). Jak pójdzie ona sama albo ja z nią, to nie da nam dużo wolnego, tylko bedzie kazał chodzić do szkoły, bo "szkoła jest najważniejsza". Od znajomych Belgów wiemy, że on w ogóle nikomu nie chce dawać więcej niż 3 dni wolnego z byle choróbki, a co dopiero bez HAHA. No i poszli. Ojciec zapytał tylko, czy doktor orientuje się w problemach córki, a doktor potwierdził, że się orientuje. A potem ojciec powiedział, że przydało by się 2 tygodnie wolnego do dnia wizyty u psychiatry prowadzącego, bo Młoda nie daje rady. Nie ma sprawy. 

Czasem okazuje się, że najprostrze rozwiązania sa najlepsze, ha.

No i tak siedziała se dwa tygodnie w domu i dochodziła do siebie walcząc z myślami o braku sensu życia i rozważaniami nad możliwościami z nim skończenia. Zanim się z nimi uporała, zaczął się stres przed wizytą o doktorki, bo dawno się z nią przez tę durną koronę nie widziała i nie wiedziała, co też tam to tałatajstwo ze szkoły i z poradni już zdążyło za banialuki psychiatrze naopowiadać. Pytali oczywiście Młodej i mnie o pozwolenie na rozmowę z doktorem, bo tutaj to tak działa, ale nie zmienia to faktu, że najpierw pozwolisz, a potem się stresujesz, bo nie wiesz, co się komu we łbie uroiło na twój temat.

Denerwowałyśmy się, co powie, co zaleci i przede wszystkim, czy wypisze ten cholerny papier do szkoły, czyli zalecenie nauki w niepełnym wymiarze. Wypisała do końca trymestru, bo nie może więcej na razie. Dobre i cokolwiek. Wydrukowała też zapas recept na piguły. No i dobrze. Młoda chodzi do szkoły trzy razy w tygodniu - raz na cały dzień, i dwa razy po jednej do kilku godzin. 


Nie zmienia to jednak faktu, że teraz to człowiekowi tak na prawdę nic się nie chce. Z każdym dniem wszystko coraz bardziej traci sens. Co z tego, że w końcu bo tych wszyskich przeżyciach, koszmarach, trudnościach, kłopotach, po tylu latach cierpień, stresu, braku pieniędzy, biedy, strachu, smutku, przerażenia, niepewności w końcu wyszliśmy praktycznie na prostą, jak cały świat teraz jebnął i może się okazać, że nasz cały trud pójdzie na marne.

Tak się cieszyliśmy, że nasze dzieci będą mieć wreszcie dobrze, że tu mogą się uczyć, mają doskonałą opiekę medyczną, są bezpieczne, mamy hajs, by spełniać ich małe i większe marzenia, że będą mogły zostać kimś, coś osiągnąć, fajnie sobie życie ułożyć mimo tych wszystkich ograniczeń jakimi matka natura ich obdarowała, bo tu wszystko wydawało się możliwe. Ale chuj. Jebło i zaczęło się sypać. Dziś już nie ma co snuć planów na przyszłość, bo przyszłość może okazać się gorsza od przeszłości. Nie ważne, co z tego całego pierdolnika wyniknie w końcu, na pewno nie będzie to nic dobrego. 

Koniec tego roku jest dla nas wyjątkowy i chcieliśmy zrobić coś wyjątkowego. Nasze Najstarsze dziecko kończy w tym roku 18 lat. Chcieliśmy zorganizować dla niej coś fajnego, by uczcić ten wyjątkowy moment. Ja nie miałam osiemnastki. Nikt nie uczcił mojego wchodzenia w dorosłość, bo widocznie na to nie zasługiwałam, a może zwyczajnie byłam zbyt dziecina i zbyt głupie było by świętowanie mojej dorosłości. Nie było w moim życiu też ani jednej osoby, którą mogłabym na swoje urodziny zaprosić. Moja Najstarsza też nie ma kogo zaprosić na urodziny, co w tych popierdolonych okolicznościach to w sumie nawet jest bardzo dobre. Znaczy ma kogo, ale ta bliska jej osoba mieszka bardzo daleko i nie ma nawet szans by przyjechała. Pewnie nawet do durnej restauracji nie będzie można wyjść jak człowiek, skoro już właśnie pozamykali... Tak czy siak, postaramy się zrobić coś fajnego, ale okropne jest to, że po tym wszystkim, co nasze dzieci przeszły, nawet tych najważniejszych  urodzin nie można należycie uczcić. Bo wszystkiego ci teraz nagle zabraniają. 

Co to zresztą za świętowanie wchodzenia w dorosłość, gdy nie wiesz, co to za dorosłość będzie. Człowiek planował, kombinował, jaką to pracę dziecko będzie mogło wykonywać, zastanawiał się, jak sobie życie ułoży. Teraz można się co najwyżej zastanawiać, czy w ogóle jakąś pracę będzie można znaleźć i czy na tym zjebanym świecie w ogóle jeszcze będzie można kiedykolwiek normalnie żyć. Czy znowu będziemy musieć wpierdalać chleb z musztardą na śniadanie, obiad i kolację dzień po dniu, czy znowu będziemy musieć wybierać, czy zapłacić prąd, czy kupić jedzenie..? Kto nie doświadczył biedy, ten może dziś srać miodem z powodu wykitowania paru zdechlaków, bo nie wie, że są gorsze rzeczy niż śmierć. Przeraża mnie wizja przyszłości moich dorastających dzieci. Szczególnie tej najbliższej. Jeszcze nie doszliśmy do siebie po ostatnich koszmarnych latach, a ta ocipiała panika tłumu zjebała się nam na głowy. Jak ten opętany plebs się nie opamięta, to wszystkich nas w końcu  trafi szlag.

Wcale nie mniej wkurwia mnie fakt, że nie mogliśmy zrealizować z Małżonkiem naszych osobistych sympatycznych planów związanych z 10 rocznicą naszego małżeństwa.  Nigdy nie byliśmy na randce, bo jak stary facet poznaje starą babę z dwójką dzieci, to nie chodzi się na randki, tylko od razu przechodzi się do normalnego życia. Chcieliśmy pojechać na randkę jednodniową do Paryża, ale tylko straciliśmy hajs na bilety na pociąg, bo skurwiały lockdown wszysto zepsuł. Teraz był pomysł na weekend we dwoje w pobliskim pięknym mieście, ale jeszcze nas nie popitoliło, by w romantyczny weekend łazić po mieście w maskach. Zakładając oczywiście, że w ogóle można by było pojechać. Lepiej se już do domu kebsa zamówić i zwyczajnie obejrzeć Netflixa.

To był cały mój w kurw na covid19 i wszystkich pojebanych ludzi. 

Na co dzień na szczęście - jako się rzekło - mam to w dupie. Mam tego farta, że mieszkam na totalnym zadupiu. Konie i krowy ani nawet osły nie wymagają bym nosiła maskę w ich obecności. Powiem więcej, zadaje się ich to w ogóle nie obchodzić. Stoją se na tych pastwiskach i mielą pyskami.

Do roboty popitalam na rowerze pomiędzy tymi koniami i krowami. Patrzę na chmury, na rośliny i zwierzęta, słucham świergotu ptaków i szumu wiatru. Oddycham czystym wiejskim powietrzem i czuję sie wolna. Żaden z moich klientów nie wymaga ode mnie noszenia maski. Wszystko jest po staremu. Z nikim też nie gadam o covidzie, tylko normalnie jak już mamy czas gadać, to obrabiamy dupę sąsiadom, narzekamy na pogodę, bo zawsze przeciez jest za zimno, za gorąco, za mokro, za sucho, gadamy o starych karabinach.... Pijemy wino albo ostatecznie kawę... Poza tym oczywiście głównie to sprzątam i to w przyspieszonym tempie, by jak najlepiej posprzątać ludziom te domy. Do domu jak wrócę, to zwykle nie mam czasu nawet 5 minut sobie usiąść. Wypijam kawę (o ile nie zapomnę, że się zrobiła) i piorę, gotuję, sprzątam, ogarniam zwierzyniec, odbieram dziecko ze szkoły.... Nie mam też na szczęście czasu, by czytać codziennie gazetę, mimo że płacę za prenumeratę 10€/mc. Tylko wieczorem jak już rozwalimy się na kanapach, to czasem zejdzie na sytuację w świecie i się obydwoje irytujemy. Na szczęście na Netflixie ciągle jest co oglądać, a jak nie to jeszcze cda obskakujemy. Ostatnio dorzucili Mortal Kombat i wreszcie z Młodym mogłam obejrzeć. Poza tym mieliśmy z małżonkiem sezon horrorów. Powtórzyliśmy sobie klasykę Kinga i coś tam przypadkowego podpowiedzianego przez internet. No ale po obejrzeniu wychwalanego superowego, zajebistego horroru Hereditary, który to film zaczynał się, zaczynał, zaczynał, zaczynał... w końcu się skończył i udało nam się nie umrzeć z nudów, postanowiliśmy dać sobie na razie spokój z horrorami. 

Poza tym mamy książki. Mamy na półkach jeszcze trochę papierowych nieprzeczytanych, ale co chwilę znajdziemy jakieś polecajki książkowe w necie i zaraz szukamy w bibliotece jabłka i kupujemy. 

No i mamy jeszcze zwierzaki, które dają nam dużo radości. Przeniesienie świń do salonu to był super pomysł. Teraz ciągle można je obserwować. Są przezabawne. Jedzą, jedzą i jedzą. Czasem turkoczą na siebie, bawią się w berka, utają, gdy tylko zobaczą że ktoś nadchodzi albo usłyszą szeleszczenie worka. No i jak dzieci zaczynają dla hecy utać, to świnie natychmiast przybiegają do kratki.

10 października 2020

Kątnik domowy jako pupil? W naszym domu wszystko jest możliwe :-)

 Mam dużo rzeczy do spisania, sporo do publicznego przemyślenia i może jutro, pojutrze, czy za trzy tygodnie się tym zajmę, gdy mi się zachce. Dziś jednak temat przyjemny, milusi i wesoły (MOIM NADER SKROMNYM ZDANIEM). Dziś opowiem o naszym nowym zwierzątku domowym. W sumie to już nie nowym, bo Ziomek został legalnie uznany za lokatora naszego domu gdzieś z miesiąc temu.

Zwierzątko, które każdy w domu ma i to zwykle więcej niż jedno i nawet często o tym nie wie, a jak tylko się dowie, to od razu cały spocony ze strachu, panika, wrzaski, uciekanie... 

Pająk...

...fascynujące. interesujące, pożyteczne stworzonko. Spora część ludzkości się go boi i to niektórzy może nawet bardziej niż słynnego strasznego, przerażającego Wielkiego Ludobójcy Cysorza Covida XIX... Strach przed pająkami da się przynajmniej jakoś logicznie wytłumaczyć, a arachnofobię można leczyć... 

My mieszkamy w bardzo pajęczym kraju - belgijski wilgotny i stosunkowo ciepły klimat najwyraźniej sprzyja pająkom, bo jest ich tu jakoś więcej niż w Polsce. Przy czym mamy tu dosyć popularnego kątnika większego, który razem z odnóżami może mieć i 8 cm średnicy. Bardziej dziewczyny kątniki niż chłopaki, bo tak to jest u pająków, że laska zwykle jest większa niż facet i laska nie rzadko faceta zjada. Pani kątnikowa nie zjada raczej pana kątnika, ale zadarza się jej tego czy tamtego pogonić. Widziałam takiego większego kątnika parę razy u nas w domu. Raz siedział na włączniku światła od kibla i obejmował cały ten wyłącznik swoimi nieogolonymi nóżkami. Przerażające trochę w nocy taki obiekt zobaczyć idąc na siusiu. Na szczęście nie jestem arachnofobem. Lubię pająki. Fascynują mnie, choć zaplątanie w pajęczynę gdzieś w piwinicy jednak budzi we mnie obrzydzenie i lęk zainstalowane człowiekowi w zamierzchłych czasach i nigdy nie usunięte. Totalny bezsens. 

Człowiek to dziwna maszyna z bardzo przestarzałym systemem.

Jako małe dziecko panicznie bałam się pająków. Nie wiem kiedy mi to przeszło, ale ze szkolnych czasów pamiętam już tylko fascynację pająkami, owadami, gadami i płazami. 

Młody ma bardzo mieszane uczucia co do pająków. Boi się ich i nienwidzi, a zarazem niezmiernie się nimi fascynuje. Często wypożyczał w bibliotece książki o pająkach i razem je czytaliśmy. Oglądał ogromne fotografie z mieszaniną strachu i sympatii. Głaskał kartki książki i mówił, że chciałby poczuć takiego pająka pod dłonią, a zaraz potem mówił, że te zdjęcia będą mu się śnić w nocy...

W sumie myślę, że ja i moje pozostałe dziecka mają właśnie podobnie. Pająki są piękne, ciekawe, ale budzą w nas atawistyczny lęk i dopóki jakiś mądry genetyk czy inny tam naukowiec tego nie naprawi to będziemy się bać, nawet jak doskonale wiemy, że nie za bardzo jest czego. Taki pająk może ponoć ugryźć - jego szczękoczułki dadzą radę przegryźć ludzką skórę - ale ze zwierzakami zwykle jest tak, że bez powodu się nie fatygują z otwieraniem pyska (czym by ten pysk nie był) i marnowaniem czasu na gryzienie ludzia. Użrą, jak ludź zrobi im krzywdę - zamierzenie czy nie. Ugryzienie może być bolesne, może spuchnąć, czy się zaropić - kwestia odporności, alergii na jad etc. W naszych okolicach nie ma jednak śmiertelnie niebezpiecznych pająków (no chyba, że komu jakiś z hodowli nawieje..., ale to i pyton, tygrys czy aligator może nawiać - nigdy nie wiesz, co tam sąsiad w piwnicy trzyma).

Pająka nie ma potrzeby się bać. A ja chyba właśnie znalazłam dobry sposób na przezwyciężenie lęku pająkowego naszego Młodego. Oswoiliśmy bowiem jednego pająka domowego. 

Nie w takim sensie jak kota czy psa. Bo w tym wypadku to bardziej my oswojamy się z pająkiem.

A było to tak...

Ziomek


W kuchni za firanką pod oknem od ogrodu mamy nieformalne składowisko słoików i flaszek, które co jakiś czas ktoś wynosi do szopy, by potem wywieźć do kontenera na szkło. No i one te słoiki sobie pod tym oknem czasem tygodniami stoją, zanim je ktoś wyniesie. No i kiedyś ja nagle zauważyłam, że w jednym pustym słoiku po kawie rozpuszczalnej zamieszkał wielki pająk. Skubany tam już pajeczynę zamontował. Uśmiałam się się do swoich myśli - Kto w tym domu, kuźwa, sprząta? - Po czym pokazałam zjawisko wszystkim domownikom po kolei. 

Młoda od razu stwierdziła, że no to mamy nowe zwierzątko domowe.

Najstarsza zajrzała, wzruszyła ramionami i oznajmiła, że takie same czasem po jej suficie na poddaszu ganiają. Wielkie mi co. Mówi, że bardzo szybkie są skubańce - tylko PYK i już są na drugim końcu pokoju. Luśka-królik się ich boi, gdy biegają po podłodze, ale ona je zabija (nie wiem jak - nie pytajcie, ale potem leżą na glebie. Nie wiem, może ze strachu umierają, bo na miejscu pająka to naszej Luśki raczej bym się bała bardzo. To królikus nerwusus strasznus agresiwus :-)

Młody najsampierw powiedział - FU, BLE, OHYDA - i nim wstrząchnęło. Zaraz jednak zajrzał do słoika ponownie i obejrzał eksponat dokładnie ze szczegółami.

Po czym Trójca zgodnie oświdaczyła ze śmiechem:

Będziemy se hodować pająka! A co! Kto szalonemu zabroni.

Na początku to były takie śmieszki heheszki, ale potem stwierdziliśmy, że jednak będzimy sobie hodowac zwykłego domowego pająka kątnika. Dlaczego? Bo możemy?

M-Jak-Mąż już niczemu się nie dziwi. Prawie. 

Pająk ma na imię Ziomek. Chociaż nie wiem, czo Pająk to wie. Dzieci witają go codzieninie słowami "Cześć Kątniku W Słoiku"

Jak wygląda ta hodowla?

No tak, że pająk po prostu jest. Siedzi sobie w słoiku na podłodze. Koło zmywarki. Za firanką. W kuchni. Istnieje.

Tak, słoik jest otwarty. Tak, Ziomek może sobie pójść, kiedy tylko  będzie chciał i dokąd będzie chciał.

Przez pierwsze dni każdy rano najpierw zaglądał za firankę, by się upewnić że On tam ciągle jest, czyli że nie ma go np w wucecie, pod czyimś łóżkiem, w czyjejś garderobie, za książkami szkolnymi itd. Ot, taka zdrowa poranna dawka adrenaliny. Teraz już się przyjęło za normę i standard, że on tam jest. Musi być, bo to nasz pająk domowy.

Śmiejemy się, że ten pająk jest jakiś nienormany (czyli wyjątkowo do nas pasuje), bo normalne pająki chowają się raczej w ciemnych miejscach. Słoik zaś stoi koło ogromnego okna, a to raczej mało ciemne miejsce.

Pająki kątniki mają po 8 oczu, ale guzik cały nimi widzą. W sumie to tylko widzą, czy jest ciemno czy jasno. Ten to chyba nawet tego nie widzi... Inne rzeczy pająki "oglądają" swoimi włochatymi nogami. Dlatego nawet Panie Pająkowe nie depilują sobie nóg. 

Fajnie mieć oswojonego pająka. Oswojony pająk to zupełnie co innego, niż pająk dziki i obcy. Swój to swój. 

Bierzemy go czasem ze słoikiem i sobie oglądamy. Jemu (czy jej, a raczej jej) jest to równo w paski, że człowiek podnosi słoik, że go stawia na stole, przystawia do swojego ryja. Karmimy naszego pająka, jak nadarzy się okazja.

Kiedyś do domu wbiła np nieproszona obrzydliwa mucha. Złapaliśmy i wpuściliśmy do słoika. Akcja-reakcja. Mucha znieczulona, wypita, wyrzucona. Dobry pająk!

Dostał też jakiegos żuczka, który łaził po firance. Dobry pająk!






Zatem na dzień dzisiejszy nasza rodzina składa się z następujących osobistości:

1. M-Jak-Mąż Malownik Samochodowy

2. M-Jak-Magda Blogująca Sprzątaczka Na Rowerze

3. N-Jak-Najstarsza Modelka Rozmawiająca Z Królikami

4. M-Jak-Młoda Fotografka Ptakofanka

5. M-Jak_Młody Jupiter Świnkobrat

6. L-Jak_Luśka Królik Fluffy

7. S-Jak-Summer Nimfa Ona

8. S-Jak-Snowflake Nimfa On

9. S-Jak-Sara Wielkie Świństwo

10. L-jak_love Świnia Zwykła Utająca

11. T-Jak-Tornado Świnia Superszybka 

12. Z-Jak-Ziomek Pająk


Kto jutro do nas dołączy, nie wie dziś nikt.Ważne, że wszyscy wiemy, że nie jesteśmy normalsami ani standardsami i że nie potrzebujemy być  jak reszta  świata i bać się tego, czego reszta świata się boi, bo często obawy i strachy są zupełnie bezpodstawne i kompletnie nieuzasadnione. 

Dobry Pająk!