Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kringwinkel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kringwinkel. Pokaż wszystkie posty

6 maja 2023

Piękny majowy tydzień pełen atrakcji

 Jak to jest, że od miesiąca jestem na chorobowym, a ciągle brakuje mi czasu na wszystko, co potrzebuję i chcę zrobić? 

Nie mam telewizji. Netflixa oglądam raz w tygodniu. Nie mam radia. Nie słucham też muzyki. Nie czytam wiadomości. Książkę czytam tylko wieczorem w łóżku po kilka stron dziennie i to nie zawsze. Mało kto nas odwiedza. Nie mam tu rodziny, nie należę do żadnych klubów ani stowarzyszeń ani w żaden inny sposób się towarzysko specjalnie nie udzielam… Za to systematycznie się zastanawiam, jak innym to wszystko udaje się w życiu robić. 

Macie jaką inną czasoprzestrzeń? 

Po prostu znowu dużo się dzieje na raz i dużo spraw mam do załatwienia, ale samo nic się nie chce zrobić niestety…


Spacer

W poniedziałek Reszta z Piątki miała wolne, bo był pierwszy maja. Pogoda dopisała, przeto poszłam z Małżonkiem na długi spacer po naszym lesie. Już jest zielony. Apka informuje, że przeszliśmy wtedy 6,6 km. Całkiem nieźle, zwłaszcza że nie bolały mnie po tym za bardzo nogi ani nie byłam jakoś specjalnie zmęczona. Czyli jest lepiej. Nie dużo lepiej, ale lepiej. Zrobiłam trochę zdjęć. Na parkingu pod lasem stał lodowóz więc zafundowaliśmy sobie po jednej gałce. On wziął waniliowego a ja smerfowego. Pierwsze lody smakują najlepiej. 

Spotkaliśmy podczas spaceru kilka żab, motyli, kaczek i zajęcy oraz mnóstwo kwiatów. Maj jest najpiękniejszym miesiącem roku. Uwielbiam! 

Zauważyliśmy ponadto, że kasztany już kwitną. Trza się za naukę brać ;-)



żywokost - smeerwortel

kaczor




Koło lodowozu spotkaliśmy auto z sowami. Pozwoliłam sobie sfotografować sowy na rękach u obcych ludzi, a potem zwięliśmy się za rozważanie nad tą wątpliwą atrakcją. Znaczy atrakcja wydaje się wyśmienita... DLA LUDZI. Czy jednak jest dobra dla sów? Śmiem twierdzić, że wątpię. Moim zdaniem noszenie systematyczne tych ptaków po lesie w biały dzień, kiedy one powinny sobie drzemać, wydaje mi się niezbyt mądre. Patrzyłam, jak gość wyjmuje te ptaki z pudeł. One spały! Posadzone na ludzkich rękach wydawały się lekko oszołomione i niezbyt przytomne. Nie wiem, może im to nie przeszkadza. Może im nie szkodzi, bo są przyzwyczajone... Nie znam się za bardzo na sowach, a jednak mam ogromnie wątpliwości co do organizowania tego typu atrakcji. Pewnie, że na pierwszy rzut oka, sprawa niesamowita, że możesz sobie wziąć sowę na rękę, że możesz jej dotykać, głaskać, przyglądać się z bliska i jeszcze spacerować z nią po lesie, a do tego pan opowie ci różne ciekawostki na temat sów... Ale sowa to nie jest zwierzątko domowe tylko dziki zwierz, który powinien być traktowany z szacunkiem a nie jako zabawka. 

Co innego wycieczki po lesie w celu podglądania żyjących na wolności sów, nietoperzy czy innych stworzeń. Organizowanych jest tu takich sporo przez organizacje przyrodnicze. Tyle, że takie kosztują więcej wysiłku i cierpliowości oraz wyjścia w nocy lub o świcie z domu i nie zawsze uda się te zwierzaki zobaczyć z bliska,  a już na pewno nie da się ich macać. Tymczasem ludzie w wielkiej cześci to śmierdzące lenie. Wszystko by by chcieli mieć, ale żeby było łatwe, proste, czyste i dostarczone pod sam nos.

Kermis

W tym tygodniu, jak co roku o tym czasie, na wsi odbywał się "kermis", czyli tygodniowy festyn. Nie jesteśmy fanami tego typu imprez, ale nie zabrać dziecka na wesołe miasteczko w swojej wsi to już niemal przestępstwo. Zabraliśmy je zatem. Młody pokręcił się dwa razy na pionowej dzikiej karuzeli, zjadł loda, przeszedł przez piętrowy labirynt, postrzelał z wiatrówki i mogliśmy wracać lżejsi o 30€. Na drugi dzień umówił się z kolegami i poleciał znowu. Tym razem jednak ze swoimi oszczędnościami. Wrócił szczęśliwy, bo udało mu się wystrzelać z wiatrówki maskotkę groszka do swojej kolekcji "świeżaków". 


latający Izydor

Widzicie Pana Groszka wśród maskotek? Izydor walczy o jego wyzwolenie

Pan Groszek dołączył z uśmiechem do rodziny Świeżaki Izydora

We wtorek już wszyscy wracali do pracy, ale z okazji kermisu szkoła ma jeden dzień wolny, więc Młody miał jeszcze dłuższy weekend. Tego dnia nawiedzili nas spece od okien z właścicielką domu, bo wreszcie będą wymieniać nam okna i drzwi wejściowe, które już są w stanie opłakanym. Nie wiadomo jeszcze kiedy, bo czas oczekiwania jest długi, ale mamy nadzieję, że wyrobią się przed zimą. 

Pomierzyli i poszli.

Obdzwoniłam doktorkę, by się wywiedzieć o wyniki badań Młodej. Podoba mi się ich rozwiązanie, że są jasno określone dni i godziny, w których dzwoni się w sprawie wyników badań takich czy innych. Człowiek wie, że wtedy spokojnie może dzwonić i się nie stresuje. Wyniki w porządku. Nie wykryto żadnej alergii. Tylko znowu za mało żelaza... Doktorka powiedziała zatem, że już przepisuje żelazo i można iść wykupić w aptece. Wygoda jest z tymi elektronicznymi receptami.

Szukanie pracy

W tym tygodniu byłam znowu na spotkaniu z jobcoachem. Po ponad godzinnej rozmowie wyszłam dosyć skołowana ogromną ilością informacji. Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiam i szukam informacji, tym mętlik w głowie mam większy. Teraz wiem, że nic nie wiem. 

Pomyślałam, że fajnie by było znowu pracować z dziećmi. Praca w świetlicy z dziećmi szkolnymi 2-12 lat wydaje mi się idealna, bo to 20-30 godzin w tygodniu no i lubię dzieci w tym wieku. Bobasów nigdy nie lubiłam i nie lubię, ale przedszkolne i podstawówkowe jak najbardziej. Tyle tylko, że do tej pracy potrzebny jest kurs. Kurs da się zrobić w rok i jestem jak najbardziej na tak, żeby się czegoś nowego nauczyć jeszcze w tym życiu i jakiś dyplom dostać... Choć z drugiej strony się waham, czy aby nie jestem jeszcze za stara na naukę. Bardzo jestem ciekawa, jaki jest przedział wiekowy na takim kursie...

Problemem jest jednak w tym wypadku mieszkanie na zadupiu. Najbliższy kurs w Aalst - blisko 20 km. Czasem tam pojechać okej, ale kilka razy w tygodniu przez rok przy wątpliwym stanie zdrowia?! Hm… Kolejne problemy to kwestie stosunku pracy i możliwości finansowych. Tu są różne opcje, ale jak dla mnie wszystkie cholernie skomplikowane. No ale są.

Jeszcze przeczytałam, że aby zacząć ten kurs trzeba mieś zaświadczenie ze szczepienia na żółtaczkę A i B.  Jeśli to prawda, to pozamiatane… 

Jednym słowem pełno niewiadomych i przeszkód. Najgorszą jednak chyba poza stanem zdrowia jest stan rodzinny. Bycie matką-żoną cholernie utrudnia człowiekowi życie. Bycie matką-żoną oznacza w dużej mierze rezygnację z siebie, swoich potrzeb, swoich marzeń, swoich zainteresowań dla dobra rodziny. Czy żałuję, że nią jestem? Oczywiście! Co najmniej tyle samo razy, co się z tego cieszę, bo ten stan ma tyle samo zalet co wad. 

Nie ma dobrych rozwiązań na tę okoliczność. Na wiele rzeczy jest zwyczajnie za późno i dobre chęci tego nie zmienią. Ale jeszcze nad tym podumam trochę i się podowiaduję o szczegóły.

Oczywiście myślę też o swoim zawodzie i pokrewnych, ale szanse na oferty pracy w bibliotece to raczej nie za wielkie. Księgarnia też by mi odpowiadała, ale język. Tak, niderlandzki znam wystarczająco, ale z francuskim gorzej. Ale tak, rozważam ZNOWU opanowanie podstaw języka francuskiego. Nie wiem tylko kiedy, bo znowu coś się popsuło w mojej czasoprzestrzeni i moje dni mają dużo mniej czasu niż dawniej. 

Wracając z biura pracy wlazłyśmy znowu do kringwinkel pogrzebać w szmatach. Nie miałam pieniędzy, to było od groma fajnych rzeczy. Zawsze tak jest. Młoda kupiła sobie dwie pary spodenek i świetny chyba niewiele noszony komplet dresowy z Bershki, a mnie zafundowała oczobolne różowe buty jeszcze pachnące nowością i czerwony żakiet. I jeszcze koszulki w czachy przytuliłyśmy, bo jesteśmy obie porąbane zdrowo. Nie ma to jak relaks w lumpie.


W tym tygodniu spędziłam też kolejną godzinkę u fizjoterapeutki. Tym razem miałam trochę ćwiczeń. 

Uczyniłam także coś pożytecznego. Do spółki z Najstarszą i Młodym doprowadziliśmy wreszcie naszą werandę do stanu względnej czystości po zimie. Tutejszy wilgotny i dosyć ciepły klimat bardzo sprzyja wszelakim mchom i glonom, a że weranda stoi od południowo zachodniej strony domu, to zimą obrasta zielonym paskudzwtem z wszytkich stron. Muchy, ptaki, deszcz i kurz oczywiście też robią swoje. Była taka usyfiona, że nie mogłam siedzieć w ogrodzie, bo nie dało się zdzierżyć widoku. Nasza weranda nie jest  żadnym cudem, bo pełni głównie fukcję użytkową - trzymamy tam skuter i dwa rowery oraz buty ogrodowe i inne przydasie, a takze jedzenie i wodę dla kur, no i pranie pod nią nie moknie. Nie jest to zatem rzecz, o której pomyślicie, słysząc słowo "weranda. Nie zmienia to jednak faktu, że miło i przyjemnie jest, gdy to w miarę czysto i przyzwoicie wygląda. Zatem umyliśmy. Najtrudniejszą robotę wykonała w tym rokju Najstarsza Córa, bo to jej przypadło umycie tego przybytku z wierzchu, co wymaga włażenia na drabinę z mopem i wężem. Brudna woda z kawałkami mchu i innego paskudztwa oczywiście ścieka prosto na człowieka, przeto robi się to tylko, gdy jest ciepło. W tym tygdniu temperatury sięgały 20 stopni, więc pogoda była idealna na wodne zabawy. Młody z chęcią przyłączył się do zabawy i z werwą szorował szczotką dół werandy. Do momentu gdy wyszorował skądś dużego pająkaAAAA. Wtedy oznajmił, że  nie ma już ochoty na pomaganie i że idzie do domu, bo on i pająki nie bardzo się lubią. No więc dół w dużej mierze zrobiłam o jednej ręce ja, a resztę Najstarsza. Jest czysto.

Młody w tym tygodniu był strasznym łobuzem.

We wtorek rano obudziłam go o 7.10 i się dowiedziałam że "na dziś" było zrobić PSZCZOŁĘ na etykę. I napis "NOW" na dużej kartce. To wszystko gadżety na lente feest i koniecznie "na dziś" trzeba było przynieść.

Miał 2 tygodnie czasu, by to zrobić, ale akurat rano przed lekcjami sobie przypomniał. Epicko! 

Ale co, ja nie zrobię pszczoły w pół godziny? JA?!!

Zarządziłamm by wyjął wszystko ze szafy z przydasiami i wybrał żółte i czarne, potencjalnie przydatne rzeczy. Ja wlalam mu sok do bidona a flaszkę umyłam i pomalowałam na żółto farbą akrylową, po czym włączyłam ogrzewanie i postawiłam ją na kaloryferze. Znalazałm jakiś pompon i też go pomalowałam. Razem z Młodym wybraliśmy czarny łańcuch na choinkę na paski i czułki, sznurówkę  i kawałki miedzianego drutu na nogi. Znalazło się też parę oczek. Na szczęście jakiś czas temu kupiłam zapas kleju do pistoletu. Ten klej to doskonały wynalazek na takie okoliczności. 

40 minut! Punkt ósma pszczoła i napis były gotowe. Napis wycięłam ze złotej tekturki spod sera żółtego i przykleiłam pistoletem do czarnego kartonu. 5 minut tadam i gotowe. Mam czarny pas w ekspresowym robieniu wszystkiego z niczego w ostatniej chwili. W końcu jestem od 20 lat matką.


Młody oznajmił, że jestem najlepszą mamą, a potem popatrzył na pszczołę i uśmiechając się rezolutnie rzucił hasło:

 "Gdy próbowałeś złożyć coś z LEGO, ale opuściłeś dwie strony w instrukcji" :-)

Po powrocie ze szkoły powiedział, że zapomniałam skrzydełek i że juf od etyki daje mi 10/10 za tę pszczołę. Gdyby wiedziała, ile czasu miałam na jej zrobienie to by dała może i 100/10. 

A skrzydełka? Kurde, pierwszą rzeczą, jaką znalał Młody, była folia i ja wtedy powiedziałam, że przyda się na skrzydełka, a potem zapomniałam. Pszczoła bez skrzydełek uuuuu!

Innego dnia Młody był jeszcze większym draniem. 

Po lekcjach bez pytania o zgodę pojechał sobie do kolegi, który mieszka na innej wiosce. Wrócił o 17.30, gdy już ojciec miał go jechać szukać. Dostał ochrzan i informację, że następnym razem dostanie tygodniowego bana na komputer i Playstation oraz straci wszelakie dodatki finasowe do powyższych typu abonamenty na gry czy muzykę. Nie mam zwyczaju stosować żadnych kar, bo przy tak inteligentnych i wrażliwych dzieciach zwyczajnie nie ma potrzeby, ale wlaśnie zaszła potrzeba, by pierwszy paragraf w domowym kodeksie karnym zapisać. Podejrzewam, że się nie przyda szybko, ale kto wie... W końcu mamy nastolatka w domu.

Matka ma wychodne


W piątek zrobiłam sobie dzień matki i wybrałam się do Mechelen, gdzie fantastycznie spędziłam dzień. 

Połaziłam trochę z aparatem, kupiłam sobie 2 bluzki i spódnicę, zjadłam obiad w knajpie, a co najważniejsze spotkałam się z dwoma znajomymi. Obydwie poznałam dzięki temu blogowi. Jedną kilka lat temu, druga zagaiła do mnie niedawno przez interenet i wczoraj pierwszy raz spotkałyśmy się w realu. Obie są fajnymi babeczkami. To był świetnie spędzony czas i dobrze mi to zrobiło. Dzięki, Dziewczyny, za kawkę i pogaduchy! No i za górę książek. 

Już to pisałam wiele razy, ale powtórze kolejny: dzięki temu blogowi poznałam przez 10 lat całą gromadę niesamowitych ludzi. Nie z każdym oczywiście udało mi się spotkać w cztery oczy, ale z wieloma owszem. Poza tym znajomości wirtualne też są satysfakcjonujące. Już choćby z tego powodu warto tu pisać te wszystkie pierdoły.

A dziś pierwszy raz w tym roku słyszałam kukułkę. Maj pełną gębą.

Jedna z moich klientek przyniosła mi kolorowe czasopisma Libelle i bukiet tulipanów. Bardzo miłe. Dowiedziałam się, że jej rakowa siostra też już wróciła do pracy i też jest to dla niej męczące, mimo że tamta nie pracuje ciężko fizycznie. 

Na koniec jeszcze fotorelacja z Mechelen.

Dziewczyny po ostatniej wycieczce do Mechelen oznajmiły, że nie ma „naszego” toru, ale mimo wszystko inaczej sobie to wyobrażałam... No panie!

Tu, gdzie ten dół, dawniej był tor pierwszy, na którym wysiadaliśmy i tor drugi, na którym wsiadaliśmy do pociągu. Teraz wysiada się na trzecim, bo wcześniejszych nie ma. Widziałam kiedyś, jeszcze przed koroną, wycudowany w kosmos projekt nowego dworca i wtedy sobie myślałam, jak oni niby chcą to wprowadzić w życie?! Teraz już wiem...

tu kiedyś były tory i dworzec...

Mechelen jest miastem rowerów. 
Rowery są tam wszędzie w niezliczonych ilościach i rodzajach. Zrobiłam dla was zdjęcie roweru listonosza i rowerów bagażowych. Nie zdążyłam cyknąć fotki policjantom na rowerach. Z zachwytem obserwowałam młodzież, która przybyła na południowej przerwie do Panosa. Przyjeżdżali po dwoje na rowerach. Każdy wiózł kogoś na bagażniku. Niektóre panienki w spódnicach, elegantki-modnisie wystrojone, wymuskane, ale rower musi być. W Mechelen rowerem jeżdżą wszyscy.
rower pocztowy



rower do przewożenia dzieci

inny rower na dzieci

rowery towarowe


rynek główny


W Mechelen kocham jeszcze drewniane ścieżki wzdłuż wody i tajne przejścia podziemne. Na drzwiczkach wisi informacja, do jakiej ulicy przejście prowadzi.







tajne przejście podziemne


przejscie podziemne




Dobrze tak raz  na jakiś oderwać się od tych wszystkich problemów i załatwień. Dobrze jest raz na jakiś czas pójść też sobie do ładnej restauracji na dobry obiad. 






Drzwi… Lubię stare wielkie drzwi. Sa takie magiczne i tajemnicze...


Rynek Główny



chyba bym się bała tam mieszkać…


Podejrzałam też w mieście ptasie zwyczaje. Usłyszałam uporczywe nawoływanie jakiegoś ptaka. Długo się rozglądałam, zanim wypatrzyłam go na drugim brzegu. Siedział najwyraźniej na gnieździe. Z daleka nie mogłam dojrzeć co to. Zorientowałam się dopiero, gdy przypłynął inny i zaczął wspinać się do góry do gniazda. Zawsze śmieszą nas te zielone nogi! To para kokoszek. Nie wiem, które to on a które ona, ale gdy ten drugi dotarł do domu, ten pierwszy przestał się drzeć. Zamieniły się i pierwszy odpłynał, a wtedy ten drugi na gnieździe znowu zaczął wysyłać nieustający sygnał. Dziwne zachowanie. Zrobiłam zdjęcia z zoomem…

siedzi i krzyczy

przypływa drugi


wspina się



zmiana wachty

odpływa…




Fotografowanie pociągów i torów też nigdy się nie nudzi…




A wysiadając z pociągu na wiosce zawsze patrzymy, czy są kangury na podwórku koło stacji. Były!
Ludzie dziwne zwierzęta hodują w domu… 




















10 maja 2018

Rzeczy z drugiej ręki - belgijski sport narodowy :-)

W domu nauczono mnie, że trzeba szanować rzeczy, które się ma, nie wyrzucać bez potrzeby. Z rodziną bliższą i dalszą oraz znajomymi ciągle wymienialiśmy się ubraniami i butami, a także meblami, zabawkami i wieloma innym przedmiotami. Pamiętam, że niektóre ubrania, czy zabawki które komuś podarowaliśmy, za jakiś czas wracały, gdy pojawiały się w rodzinie młodsze dzieci. Przyjemnie było zawsze patrzeć, że jakieś inne dziecko najchętniej nosi ten sam sweterek co moja pociecha.
Z czasem pojawiły się w Polsce ciucholandy z używaną odzieżą z zagranicy, później znowu sklepy z różnymi rupieciami także przywiezionymi z zagranicy. Nie przewalało nam się z kasą i te zjawiska przyjęliśmy z wielką radością. Wreszcie można było się ubrać i kupić jakieś fajne rzeczy do domu. Jakże się dziwiłam, gdy w takim ciucholandzie spotykałam jakąś panią doktor czy innego bardziej zamożnego człowieka, bo przecież - myślałam - tych ludzi stać na nowe ubrania czy zabawki... Jeszcze bardziej jednak dziwiłam się tym, którzy nie mieli na chleb ani w ogóle na nic, ale uważali że rzeczy z drugiej ręki to wstyd, już lepiej nosić jedną bluzkę zarówno do kościoła jak i do stajni...

Dziś sama jestem tą osobą, którą stać na kupowanie wielu nowych  rzeczy i robię to z ogromną przyjemnością. Jednak nadal cieszą mnie wszelakie dary od znajomych oraz kupowanie rzeczy z drugiej ręki. Gdy zamieszkałam w Belgii zauważyłam dziwne zjawisko. Otóż okazało się, że Belgowie nie tyle, co nie wstydzą się kupować rzeczy z drugiej ręki, u nich jest to wpisane w tradycję. Czasem odnoszę wrażenie, że 2dehans to tutejszy sport narowodowy. Badania przeprowadzone w 2015 roku wykazały, że 4 na 10 Flamandów kupiło w przynajmniej jedną rzecz z drugiej ręki w ciągu roku. Najczęściej kupują używane ubrania, książki i dekoracje.

Dla Polaków mieszkających W Belgii jednak kupowanie czy branie za darmo rzeczy z drugiej ręki to WSTYD. Przekonałam się o tym wielokrotnie na własne uszy i oczy obracając wśród Polonii zarówno w realu jak i w sieci. Ktoś napisze na grupie, że oddaje coś za darmo lub chce sprzedać używanego , to od razu pomyje na niego i na potencjalnych nabywców, wyzywanie od polaczków-śmieciarzy, dusigroszów, kloszardów, a często i gorsze obelgi lecą... Coraz częściej dochodzę do wniosku, że polskie poczucie przyzwoitości i wstydu jest niekiedy co najmniej dziwne, żeby nie powiedzieć wypaczone... Wstyd pracować w konkretnych zawodach (patrz wpis o sprzątaczkach) - nie wstyd być bezrobotnym. Wstyd nosić używane rzeczy - nie wstyd używać "kurwa" jako przecinka, czy tłuc butelek pod domem po pijaku... (tak, w Belgii też). Nie dotyczy to na szczęście wszystkich rodaków... ale i tak węgiel w piwnicy kiełkuje, jak się słucha niektórych... Wszak przyjechaliśmy z tego samego kraju... i przez bałwanaów normalnym się potem dostaje...

Wróćmy jednak do tematu. Jako się rzekło, Belgowie (i chyba wiele innych narodów) lubi zakupy z drugiej ręki i nie są one dla nikogo niczym nieprzyzwoitym i pewnie dlatego pod tym względem kraj ten daje masę różnych możliwości na tego typu zakupy. Dla mnie bomba a debile niech mówią co chcą.

Pchle targi


Rommelmarkten - bo tak właśnie nazywają się one w Belgii (vlooienmarkt, czyli pchli targ - w Holandii) - należą do tutejszych tradycji. Te targi są dla Belgów nie tylko okazją do zakupu jakiejś tańszej rzeczy z drugiej ręki. Dla wielu Belgów to świetny sposób na spędzanie wolnego czasu - jeżdżenie od targu do targu, poszukiwanie perełek, skarbów, cudeniek, targowanie się. Są ludzie którzy uczestniczą w targach systematycznie jeżdżąc po całym kraju -  jedni kupują, drudzy sprzedają.

W każdej okolicy znajdziemy jakieś stałe targi staroci odbywające się zawsze w tych samych miejscach - jedne organizowane są co tydzień, inne zaś raz miesiącu. (klik) stałe targi w Be


Na pchlich targach można kupić prawie wszystko - używane ubrania, buty, zabawki, książki, płyty, meble, obrazy, rzeźby, żyrandole, różne urządzenia, narzędzia, przyrządy, dywany, doniczki i dziesiątki innych przedmiotów. Są to nie tylko rzeczy używane w ostatnich latach. Na takim targu można też kupić rzeczy pamiętajace nawet pierwszą wojnę światową, a bywa że i starsze. Po co to komu? Do kolekcji, jako dekoracja domu czy ogrodu, żeby przerobić na coś innego... Możliwości tyle, na ile fantazja pozwoli...
Zdjęcie ze strony: http://www.kwboostakker.be

Nieodłączną częścią wszelakich targów są oczywiscie stanowiska z gorącymi goframi i kawą, frytkami, hamburgerami, pieczonymi kurczakami, lodami, piwem. Od czasu do czasu towarzyszą im też różne drobne parady, pokazy lokalnych organizacji itp.

Na niektórych targach można kupić i sprzedać wszystko, na innych zaś znajdziemy rzeczy z konkretnej kategorii. Mamy więc np targi antyków, gdzie znajdziemy najdziwniejsze starocie, częstokroć badzo wartościowe, które jednak na takim targu można czasem kupić za kilka centów. Największy antiek- en brocantemarkt w Beneluksie odbywa się co tydzień w Tongeren. W każdą niedzielę od 6 rano do 13 można szukać prawdziwych skarbów u 350 handlarzy.

Byłam nie dawno z Młodą u nas na targu tylko popatrzeć, no to kupiłam koszyk dla morisów, a młoda jakieś pierdołki po 1 euro, które "po prostu są idealne" do jej celów (cokowliek by to nie było), a których mi by nawet do łba nie przyszło do ręki wziąć.

Kolejnym gatunkiem są kinderrommelmarkt, czyli targi artykułów dla dzieci - ubrania, zabawki, gry, rowerki, akcesoria, mebelki i wszystko inne co pod tą kategorię da się wcisnąć. Na takich targach starszaki przy pomocy rodzicow lub dziadków czasem rozstają się w końcu ze swoimi ulubionymi zabawkami, z których już wyrosły, ale których zawsze żal.

Interesujacymi zjawiskami są też ruilbeurs, czy verzamelmarkt, czyli targi kolekcjonerów. Znajdziemy tam m.in. znaczki, monety, pocztówki, płyty i masę innych rzeczy, które ludzie lubią kolekcjonować.

Strony, na których znajdziecie pchle targi w danej okolicy:


Wyprzedaże garażowe i "wystawki" przed domem.

Kiedyś wyprzedaże garażowe kojarzyły mi się głównie z amerykańskimi filmami, gdzie to zjawisko mogłam obserwować. Zastanawiałam się wtedy (i zastanawiam do dziś - choć w/w podejście Polaków  poniekąd to wyjaśnia)), dlaczego w Polsce nie ma czegoś takiego? Przecie to fajna sprawa, tutaj właśnie również znana. Co ciekawe w sąsiedniej gminie zaobserwowałam, że tu wyprzedaż garażowa jest zorganizowana przez gminę, czy jakąś tam organizację. Jest strona internetowa, gdzie podana jest data i tam każdy, kto ma coś do sprzedania, może się zgłosić podając swój adres. W wyznaczony dzień ludzie sprzedający używane rzeczy otwierają garaż albo wystawiaja kram przy drodze i zawieszają specjalne baloniki, tabliczki, żeby było z daleka widać, gdzie jest wyprzedaż. Gdy dom jest daleko od głównej drogi, to baloniki wiszą przy drodze wraz ze strzałkami, za którymi trzeba podążać, by znaleźć dany garaż. Dobry pomysł, bo jednego dnia można od razu objechać kilka garaży i upolować jakąś super okazję :-)
Djęcie ze strony: http://invlaanderen.be

Inna popularna metoda na pozbycie się niepotrzebnych rzeczy i kupienie czegoś okazyjnie to wystawienie rzeczy przed dom z numerem telefonu a czasem i ceną lub napisem "gratis". W ten sposób kupiliśmy kiedyś córce świetny rower za 50€. Najczęściej przed dom wystawiane właśnie są rowery, motory no i samochody z kartką, ale często widzę też opony samochodowe, jakieś meble. Te rzeczy oczywiście (poza samochodami i motorami) wystawiane są na dzień a na noc chowane do domu. Ta forma sprzedaży bardziej popularna jest na wsi, bo w niektórcyh miastach za wystawienie czegoś przed dom nawet z napisem "gratis" grozi otrzymaniem poważnego mandatu za zaśmiecanie albo blokowanie chodnika. W Belgii głupich przepisów bowiem też nie brakuje.
wystawka przed domem

Sklepy z rzeczami z drugiej ręki.


Najpopularniejsze sklepy to sieci Kringwinkel i Troc

Kringloopwinkel, kringloopcentrum,  kringwinkel to organizajca, która dba by używane przedmioty dostały swoje drugie życie. To zjawisko pojawiło się gdzieś w latach 80tych XX wieku i miało na celu zmniejszenia fali zalewajacych kraj śmieci.
Krinwinkel zbiera bowiem za darmo używane rzeczy od ludzi, sortuje je, naprawia, czyści i sprzedaje w korzystnej cenie.  Przy czy tym kringwinkel tworzy miejsca pracy dla ludzi z niskimi kwalifikacjami. Pracuje tam m.in. wielu obcokrajowców nieznających jeszcze dobrze języka.
W Belgii ta organizajcja ma około 120 sklepów, w Holandii jest ich grubo ponad 1000. Działanie tej organizacji wspierane jest przez pańswto.

Kringwinkel w najbliższej okolicy można znaleźć na stronie internetowej: https://www.dekringwinkel.be/zoeken/index.html
Wystraczy podać nazwę swojej gminy i w jakim promieniu (w km) ma komputer szukać. Tylko trzeba wiedzieć, że w każdym kringu znajdzie się co innego. Odwiedziłam ich już sporo  swojej bliższej i dalszej okolicy i tak np w Opwijk jest mały kring i jest tam wszystkiego po trochu - książki, zabawki, ciuchy, dekoracje, kilka mebli. W Londerzeel jest mnóstwo ubrań i róznych drobiazgów do kuchni czy dekoracji (kieliszki, talerze, wazony, figurki). W Dendermonde jest mały kring ale można tam kupić świetne rzeczy - zabawki, rowery, meble, jest też trochę ubrań. W Vilvoorde jest duży kring i tam można znaleźć wszystko. Świetny kring jest też w Hamme. Widziałam tam cudne meble i masę fantastycznych dekoracji czy kuchennych drobiazgów.  
foto ze strony https://www.dekringwinkel.be/

https://www.dekringwinkel.be/

https://www.dekringwinkel.be/

Oczywiście jest jedna zasada - nigdy nie ma tego, czego w danym momencie szukasz, ale zawsze jest coś,  co wcale potrzebne ci nie jest, ale po prostu czujesz, że musisz to kupić.  To samo dotyczy się rommelmarktów - jak już tam pójdziesz to nie wrócisz z pustymi rękoma :-)

Niektórze rzeczy można licytować przez internet i potem odebrać w danym sklepie

Troc to francuska sieć sklepów z używanymi rzeczami. Z tym że te sklepy funkcjonują trochę ianaczej, bardziej na zasadzie komisu, czyli nie zbierają śmieci za darmo tylko zwyczajnie skupują używane przedmioty od ludzi. Rzeczy są wyceniane przez trocowych ekspertów. Gdy przedmiot nie sprzeda się w danej cenie przez 2 miesiące,  zostaje przeceniony o 10% i potem ewentualnie co miesiąc o kolejne 10%. Pierwszy troc w Belgii otwarto w 1996 roku. Slepy troc można znaleźć w 6 europejskich krajach. Jest ich łącznie około 200.

W Trocu znajdziemy zarówno rzeczy używane wczoraj jak i 30 lat temu, a także całkiem nowe, np końcówki serii.
https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/

https://www.facebook.com/trocbelgium/ 

https://www.facebook.com/trocbelgium/

foto ze strony https://www.facebook.com/trocbelgium/

http://www.troc.com/be/
https://www.facebook.com/trocbelgium/

Kolejna sieć sklepów kupujących i sprzedających używane rzeczy to Ecoshop.


W Belgii znajdziemy też sklepy z australijskiej sieci Cash Converters, z tym że więszkość znajduje się w Walonii i Brukseli, czyli terenie dla mnie kompletnie nieznanym. We Flandrii mają tylka kilka sklepów, np w Antwerpii i Gandawie. Nie odwiedziłam jak dotąd jednak żadnego, więc nie będę zachwalać. Z tego, co widzę w necie - zajmują się bardziej handlem elektroniką, grami, AGD, biżuterią, zegarkami i tym podobnym rzeczami.

Poza wyżej wymienionymi jest jeszcze mnóstwo innych, w dużych miastach są sklepy jeszcze innych zagranicznych sieci, są też małe pojedyncze sklepiki w małych gminach.

U nas w gminie jest np Świat Alicji (Wereld van Alice) - bardzo interesujący ...dom. Na dole w salonie jest restauracja, czy raczej bardziej kawiarnia, gdzie można wypić kawę i przekąsić coś dobrego. Z salonu wchodzimy do pokoju w którym możemy kupić używane ubrania dla milusińskich. Na piętrze zaś jest pokój artystyczny. Tam można np zrobić urodziny dla dzieci, na których dzieci będą tworzyć jakieś cuda. Młoda tam kiedyś była i zrobiła z butelki i innych śmieci kręcącą się ośmiornicę na baterie. 

Internet

Belgowie kupują i sprzedają też mnóstwo rzeczy przez internet. 

Najpopularniejsze strony z przedmiotami z drugiej ręki to 2dehans i kapaza:

Inne to:

Popularny jest ponoć też e-bay

Tego zjawiska nie ma co opowiadać, każdy pewnie choć raz korzystał z polskiego allegro...

Ale opowiem o tym jak kupowaliśmy papugę, bo ubaw mieliśmy przedni i zastanawialiśmy się czy gość chce faktycznie tego ptaka sprzedać, czy tylko mu się wydaje, że chce...

Młoda po długich rozważaniach i przeczytaniu połowy internetu zdecydowała się w końcu na dokupienie przyjaciela dla Summer. Do sklepu, skąd mamy Summer, jest ze 30 kilosów więc postanowiłam poszukać czy ktoś na 2dehans się nie ogłasza. Ogłaszał się. No i dobra, napisałam do gościa z najlbliższej okolicy na czacie
- Dzień dobry, czy ma pan nadal te papużki do sprzedania?
Po dwóch dniach, gdy już miałam zagaić do następnego sprzedawcy, dostałam wielce wyczerpującą odpowiedź - Tak, mam.
Spoko. Mając na uwadze, że gość odpowiada bardzo rzeczowo na pytania, zadałam pytanie trochę bardziej skomplikowane. Mniej więcej w ten deseń, ino po niderlandzku - Fajnie, no to kiedy i gdzie mogłabym przyjechać, by kupić jednego ptaszka? - Dodałam też od razu swój numer telefonu i podałam w jakiej miejscowości mieszkam.
Po dwóch dniach odpowiedź na czacie - Świetnie. To ja do Pani zadzwonię.
Czekałam 2 dni na ten telefon i pomyślałam , że chyba trzeba potwierdzić, że zgadzam się by do mnie zadzwonił. Napisałam znów na czacie, że czekam na telefon. Po dwóch dniach faktycznie facet zadzwonił. Esemesa z adresem nawet dość szybko dostałam. Umówiliśy się na sobotę. Pan zapytal też koło której godziny będziemy. Odpisałam natychmiast pytając, czy 11 mu odpwowiada. Rychło na drugi dzień odpisał, że "świetnie". Kurde już myślałam, że papuga się zestarzeje i zdechnie, zanim dojdzie do tej transakcji. No ale w końcu się udało. Szare puchate nazwane Snowflake jest już w pełni zaprzyjaźnione z Summerem i już go nawet zdążyło róznych głupich rzeczy nauczyć, bo jakiś łobuz się trafił, ale o tym innym razem.

Ogłoszenia w gazetach

Podobnie jak w Polsce i każdym innym kraju, w Belgii też można dać ogłoszenie w gazecie. Tą metodą też można kupić i sprzedać różne rzeczy.

Inspiracje

Gdy pierwszy raz zajrzeliśmy do tych sklepów ze starociami czy na pchle targi , zachodziliśmy w głowę, po co ludziom te wszystkie strare rzeczy. No bo wiecie, oni tu sprzedają np stare grabie, motyki, lalki prababci, rozwalające się wózki dla dzieci pamietające na wygląd I wojnę światową, czy inne - wydawało by się - nieprzydatne rupieci. Odkąd łażę po różnych domach i ogródkach i odkąd bliżej zapoznaję sie z belgijską stroną internetu, zaczęłam jarzyć o co kaman. Po pierwsze Belgowie lubią otaczać się starociami. Nie wszyscy oczywiście, ale tutaj starocie to nie powód do wstydu. Ludzie lubią mieć w domu szafy po prababci i zabawki którymi bawił się dziadziuś czy tato. A jeśli już wybiorą starocie do dekorowania domu, to logiczne, że trzymają się tego stylu. Nawet ci, którzy mają domy w jakimś nowoczesnym stylu, lubią poustawiać tu i ówdzie jakieś chińskie wazy, zabytkowe świeczniki, czy inne duperelki. Po drugie tutaj - podobnie jak w Polsce - ludziom nie brakuje pomysłów na przerabianie śmieci na coś przydatnego. Wyżej wymienione sklepy częstokroć same się tym zajmują i potem sprzedają gotowe przedmioty, którym nadali nowe życie. Pokażę poniżej kilka pomysłów podkradzionych ze strony fejsbukowej TROC-a.

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

skrzynka na listy  dla informatyka :-) https://www.facebook.com/trocbelgium


https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium

https://www.facebook.com/trocbelgium