28 października 2018

Pajacy w Sagranicy. Zagadka emigracyjna, której wielu nie potrafi rozwiązać.

Ten wpis dedykuję wszystkim Rodakom, którzy poznali choć jednego Pajacego osobiście i mają go powyżej uszu. 

Przedmowa.

Wszystkie postaci w poniższej historii są zmyślone. Wszelakie podobieństwa do osób żywych czy prawdziwego świata i prawdziwych wydarzeń są zamierzone  przypadkowe. 

Wstęp.


Za czterema górkami, za czterema dołkami, za czterema kałużami był sobie piękny Kraj, gdzie mieszkał sobie spokojnie Pajacy z rodziną i ziomkami. Żyło mu się przez wiele lat nie zgorzej, ale któregoś brzydkiego dnia Pajacy postanowił wyjechać z rodziną do Sagranicy. 

Jak postanowił tak zrobił.

W Sagranicy dostał świetną, dobrze płatną pracę, bardzo szybko dorobił się nowego samochodu i wielu innych dóbr, o których ziomki w Kraju mogły tylko pomarzyć. 
Dobrze im się wiodło, ale Pajacy ciągle był niezadowolony i nie mógł zrozumieć dlaczego Tubylcy w Sagranicy go nie polubili. 

Co Pajacy robił nie tak? 


Kilka obrazków z życia Pajacego.


Obrazek 1. Na zakupach.

Tubylec zrobiwszy zakupy w Sklepie i wyszedłszy przed Sklep słyszy dobiegające skądś dziwne słowa w obcym języku. Niczego nie rozumie, ale kilka słów udaje mu się zapamiętać, bo ci obcy, których przyuważa w krzakach, ciągle je powtarzają niczym jakieś tajemnicze zaklęcie. Postanawia zatem sprawdzić, co też one znaczą, gdy tylko wróci do domu... 
- Kurła ja cierpiędolę [...] 
-Kurła..., kurła...
- Cierpiędolę kurła [...]
Tubylec przygląda się obcym bacznie i nie może pojąć, dlaczego ci obcy nie poszli do knajpy albo do własnego domu, by usiąść sobie wygodnie i w ciepełku pogadać spokojnie z kumplami przy szklaneczce tylko tak po krzakach się kryją z tym piwem i dlaczego oni puste puszki w krzaki wyrzucają? Nieładnie. Tubylec tak nie robi.

Obrazek 2. W pracy.

Pajacy zasuwa jak może. Stara się być najlepszy. Pot leje się mu po plecach strumieniami, ręce bolą, ale Pajacy się nie poddaje. Pajacy musi pokazać, że wykona każdą pracę dużo szybciej niż tubylcy, że każdego dnia zrobi więcej niż Tubylcy. Jak tylko się da, przychodzi wcześniej do pracy i zostaje po godzinach, zawsze jako jedyny przychodzi w soboty, bo leniwi Tubylcy zawsze wymawiają się takimi głupotami jak czas dla domu i rodziny, własne zdrowie. Pajacy chciałby też w niedzielę przyjśc do pracy, bo wtedy by mógł jeszcze więcej zarobić, ale Kierownik Tubylec nie pozwala. Pajacy jest zaskoczony i zawiedziony. Nie może zrozumieć takiego postępowania. Ciągle ze złością mruczy pod nosem obelgi pod adresem Tubylców. Nazywa ich nierobami, baranami o dwóch lewych rękach, śmierdzącymi leniami, obibokami. Jest pewny, że nikt w Sagramanicy nie rozumie, co on mówi. 

Obrazek 3. Propozycja nie do odrzucenia

Pajacy dostał propozycję darmowej nauki języka Tubylców. Śmiał się z tej głupoty razem z żoną i kumplami z Kraju chyba ze trzy dni. Po co niby ON miałby się uczyć tego głupiego bulgotu jakim posługują się Tubylcy? W robocie se wszystkie narzędzia podpisał jak ten gupi kierownik mu je pokazywał, czynności przecież zrozumie na migi. Po co miałby się uczyć jak zaraz za 10, góra 20  lat zamierza wrócić do Kraju, gdzie wszyscy mówią normalnie...?

Obrazek 4. W lesie

Któregoś pochmurnego dnia Pajacy znalazł w Sagranicy las. Nie był to nawet prawdziwy las, tylko jakiś głupi zagajnik. Przed wejściem do tego zagajnika stała wielka tablica, na której był narysowany skreślony grzyb i napisane coś w trzech czy nawet  pięciu różnych językach. Nie były to jednak na pewno słowa skierowane do Pajacego, bo żadnego z tych języków on nie znał. Zatem Pajacy nawet nie próbował sobie głowy łamać nad tym, co niby może znaczyć ten skreślony grzyb na rysunku. Wszedł śmiało w las a tam cuda nad cudami - grzyb dosłownie na grzybie rośnie i nie widać by ktokolwiek kwapił się do ich zbierania. Tylko jacyś Tubylcy biegają w te i nazad jakby się zgubili. Pajacy nie zaprzątał sobie nimi głowy tylko czym prędzej skrzynął przez telefona familiję, by przyjeżdżali z koszami. Pajacowa zobaczywszy grzyby zaczęła zaśmiewać się do rozpuku i wołać,  że te Tubylce to straszne obiboki - nawet się to po grzyba nie schyli tylko bólą tyle kasy w sklepie, a może oni są głupi i zwyczajnie grzybów nie jedzą?
Wtem znikąd zjawiło się kilku stróżów prawa i lasu, zwołali całą familiję Pajacową i zaprowadzili ich pod tablicę ze skreślonym grzybem, po czym kazali im wysypać grzyby i dali mandat na dużo forsy do zapłacenia. Pajacy napisał o tym na fejzbugu i wszyscy jego znajomi z Kraju (innych przecież nie ma) napisali, że to jakiś pojebany kraj bez ogłady. 

Obrazek 5. Na rybach.
Innego brzydkiego dnia Pajacy odkrył całkiem zacny staw pełen ryb. Zdziwił się nawet, że Tubylcy też lubią moczyć kija, bo siedziało ich tam kilku. Jednak gdy wrócił z wędką i kuplami z Kraju i zaczęli łowić, to zauważyli coś, co w głowach im się zupełnie nie mieściło. Każdy z Tubylców, gdy tylko złowił rybę, natychmiast ją wypuszczał z powrotem do stawu. - No co za debile! - pomyślał Pajacy - Oni nie wiedzą, że to o złotej rybce to bajka. 
Zaczęli się śmiać z kumplami. Gdy nałapali ryb, któryś skoczył po grila i zaczęli nieopodal je wędzić. Właśnie wyrzucali resztki z ryb i puste flaszki po wódce pod krzakiem, jak zjawił się znowu jakiś stróż prawa i nie wiadomo dlaczego znowu dostali mandat, a nawet dwa. 


Obrazek 6. Święta.
Pajacowie z rodziną jeżdżą do swojego kraju na każde święta, bo w Sagramanicy nie ma żadnych świąt. Raz nawet Pajacowa mało ze śmiechu nie umarła jak jedna taka blogerka, co niby też w Sagranicy mieszka ale gówno wie, jej powiedziała, że Sagramanica też ma święta i tradycje. Jakie tradycje? Jak Baśka ze sklepu raz tu została na święta bo miała nogę złamaną to wie, że oni ci Tubylcy w wigilię jedzą indyka a życzenia se o północy składają, zaś prezenty dają na Nowy Rok i to niby ma być tradycja ?!!! Koń by się uśmiał. 


Obrazek 7. W domu.
Pajacy czasem umawia się z kumplami w krzakach za sklepem na piwo i fajki, ale czasem zaprasza też kumpli do domu na wódeczkę. A i bez kumpli też lubi od czasu do czasu się napić. Gdy łyknie jedną czy dwie flaszeczki do lusterka to lubi zajrzeć do sąsiadów, by ponarzekać na swoją głupią i leniwą połowicę. Lubi też tłuc puste butelki o ścianę przed domem. Nie rozumie zupełnie o co chodzi sąsiadowi, że puka się po głowie albo wygraża zza firanki. Jakby to co złego było.

Obrazek. 8. Ziomale

Pajacowie spotkali w Sagranicy wielu swojaków i szybko się z nimi zaprzyjaźnili. U swojaków można wszystko załatwić, bo każdy swojak umie coś innego. Nie trzeba w ogóle zadawać się z tymi głupimi Tubylcami, a człowiek się i obszczyże ładnie, i beemwicę naprawi, a połowica nawet fryz czy i manikiura zrobi jak się jaka potupaja swojska napatoczy. Nie trzeba też chodzić do tych ich głupich sklepów, bo wystarczy 30 km podjechać i już swojski sklep. Może tam i drugie tyle drożej, ale wiadomo z ich tubylskiej głupiej mąki czy ich głupiego cukru to już pieroga nie ugotuje jak z ze swojskiej. No i Pajac pogada przy okazji, dowie się ilu się w ojczyżnie wybiło na drodze  podczas wszystkichświętych, z kim piłkarze przegrali, czy komu proboszczu rozgrzeszenia nie dał. Od ziomali zawsze się też Pajac dowie najprawdziwszej prawdy o Sagranicy, bo oni wszyscy oglądają przecież swojską telewizję, chodza do swojskiego kościoła, czytają fejsbuga i rozmawiają z innymi swojakami to wiedzą wszystko. Nie ma po co zadawać się z Tubylcami.

Obrazek 9. 
Pajacy ciężko haruje razem ze swoją połowicą - w tygodniu na biało, w weekendy na czarno. Zaraz na początku udało im się dostać socjalne mieszkanie dla biednych, więc teraz nie wiele płacą i każdy zarobiony pieniężek wiozą do swojego kraju, gdzie kończą już budowę drugiej chaty. Pierwsza już przynosi cakiem zacne zyski. Nie dawno zaczęli w gazetach pisać, że jak ktoś ma mieszkanie w swoim kraju to nie może dostawać socjalnego mieszkania w Sagranicy, bo ono jest dla tych co nie mają nigdzie mieszkania. Pajacego bardzo to oburzyło i znowu zaczął brzydko się wyrażać o tubylcach i całej Sagranicy.

Obrazek 10.

Pajacy razem z zaprzyjaźnionymi  ziomalami dyskutuje często o Kolorowych. Większość Pajacowych znajomych ich nienawidzi. Każdy wie, że oni przyjeżdżają do Sagranicy tylko by kombinować. Każdy Kolorowy chciałby od razu socjalne mieszkanie choć w Kolorowym kraju ma na pewno własne. Nikt z Kolorowych nie chce się integrować ani uczyć języka Tubylców - trzymaja się tylko z innymi kolorowymi, nie przestrzegają żadnych nakazów ani zakazów, trzymają się swoich głupich tradycji (jakich tradycji? przecież oni w piątek mają niedzielę), a jak już pójdą do jakiej roboty to tylko o swoich myślą a Pajacowych ziomków mają w dupie. Pajacom nie może się w głowie pomieścić, że nikt z tym nic nie zrobi.


Dlaczego Tubylcy nigdy nie polubili Pajacego? Nie mam pojęcia, ale ja też go nie lubię, a spotykam go niestety bardzo często w Belgii i to już dawno przestało mnie bawić. Inaczej: wkurza mnie coraz bardziej i bardziej, bo dobrzy, fajni Rodacy zawsze na tym cierpią. Dlatego postanowiłam się wyzłośliwić pisząc tę bajkę :-)



17 października 2018

Dziecko wróciło we łzach ze szkoły :-(

Cieszyłam się, że Młoda wreszcie znalazła swoją szkołę, swoje miejsce, że wreszcie będzie mogła zaznać spokoju i spokojnie się uczyć bez nadmiernego niepotrzebnego stresu, cieszyłam się że wróciła do starych kolegów,

 Ale życie takie łatwe nie jest, nie może być chwili normalności ani spokoju! Zawsze coś.

W zeszłym tygodniu Młoda wróciła smutna i podminowana, bo się dowiedziała, że w piatek jak jej nie było w szkole z powodu grypy żołądkowej,  jakiś skurwiel (nazywajmy rzeczy po imieniu) potrącił (delikatne określenie!) pod szkołą jej klasową koleżankę. Dziewczyna jechała prawidłowo rowerem z grupą koleżanek i kolegów. Skurwiel zahaczył dziewczynę lusterkiem i nawet kurwa nie zauważył, popierdalał dalej ciągnąc ją ze sobą.

 KURWA! 

Jak można NIE ZAUWAŻYĆ grupy nastolatek?!

 Jak można NIE ZAUWAŻYĆ, że się potrąciło dziecko?! W dupie to ma ślepia czy co? Nie powiem co bym takiemu zrobiła skurwysynowi...

Dziewczyna miała wstrząśnienie mózgu i straciła dużo krwi. Nie wiadomo, kiedy wróci do szkoły.

Cały dzień nie było lekcji. Wszyscy rozmawiali o tym, co spotkało ich koleżankę. Nauczyciele wspominali inny - śmierteleny - wypadek ucznia w tym samym miejscu. 

W kolejne dni napisali do koleżanki kartkę z życzeniami. Psiapsióły klasowe załatwiły jej odwiedziny znanej sportsmenki której poszodowana jest fanką i wszyscy się cieszyli w szkole, że choć tyle mogą dla koleżanki zrobić. Wyznaczono też dziewczynie sekretarzy, który uzupełniają jej książki z poszczególnych przedmiotów, by miała łatwiej, gdy już będzie mogła się uczyć.

Po trochu życie klasowe wróciło do normy.

Wczoraj Młoda odbierała jak zwykle Młodego. Ja w robocie, a tu telefon od Młodej.
- Mamo, bo Młody się wywalił w szkole tuż przed wyjściem i jest cały poobdzierany na buzi i paluszki ma poobdzierane i zakrwawione, no i płacze bo go boli. Co mam zrobić z tym?

W tym momencie mój mózg podesłał mi obrazy z Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną z moim synem w roli głównej, ale Młoda chyba po moim tonie skonstatowała, że opis był przesadzony i mówi.
- Eee mamo, to nie jest aż takie poważne, on tu jest przy mnie, żyje... Ella!
Uff. No dobra, kazałam znaleźć riwanol i waciki, poprzemywać paluszki. Potem znaleźć lepce i pozaklejać, żeby nie było widać, bo jak nie widać krwi to już nie boli. Mam troje dzieci, to wiem.

No ale dobra, odetchnęłam i już prawie nie na miękkich nogach dokończyłam robotę a potem poszłam zgodnie z planem na zakupy i wróciłam do domu. Wtedy się okazało, że zadrapania na paluchach i pyszczychu to pikuś. Gorzej, że mu odpadły korony z obydwu jedynek. W Polsce taki bajer nie bardzo znany to nie ma kogo zapytać o doświadczenia w tym tamacie. Nasz rodzinny dentysta, do którego skoczył tata z synem,  też nie wiedział. Kazał się kontaktować z dziecinnym dentystą, który Młodemu te korony zakładał... Ten był dotąd nie osiągalny na telefon to trza czekać.

Młoda się pyta Młodego, dlaczego nie podparł się rękami przy upadaniu jak normalny człowiek, a on mówi, że go plecak popchnął i nie zdążył. Tak że uważajcie na plecaki, bo nigdy z nimi nic nie wiadomo. To straszne dranie są te tornistry i plecaki.


Ale to wszystko nic przy ostatnim zdarzeniu. Rana na pysku się zagoi, bez zębów też się da żyć, ale rana na duszy jest najgorsza...


Młoda wróciła dziś ze szkoły w kiepskim stanie. Pierwsze co mi przyszło na myśl to sprawdzian z fizyki, który dziś miała pisać. No bo wiecie jak to jest, ryjesz przez trzy dni, myślisz że na niczym cię nie zagnie, a tu się okazuje, że pytania jakieś z dupy... Ale to nie fizyka. Dziecko nie wiedziało jak powiedzieć. Nie mogło jej to zwyczajnie przejść przez usta. Bo komu by mogło. Próbowałam zgadywać. Czy coś na lekcji nie poszło? Nie, to nie to. Czy nauczyciel się do czegoś przyczepił? Też nie. Kłótnia z koleżanką? Ktoś coś powiedział niefajnego? To i to też nie. 
Płacze i śmieje się naraz. Wyraźnie coś nie tak. Tylko co? Nie wie, jak powiedzieć, choć wie.

JAK POWIEDZIEĆ MAMIE, ŻE KOLEGA NIE ŻYJE?!

Jak powiedzieć komuś, że kolega popełnił wczoraj samobójstwo?

Jak o tym rozmawiać?

i najważniejsze

 JAK Z TYM ŻYĆ?!

Czternastolatek nie żyje, bo nie chciał żyć.

Dziś znowu nie było prawie lekcji. W jednej z klas nauczyciele ustawili stół przykryty białym obrusem. Na nim fotografia. Wszyscy, którym chłopak był bliski, mogli tam pójść i porozmawiać. Przytulić drugiego. Lub posiedzieć w ciszy. 

Rozmowa nikomu życia nie wróci, ale nie jednemu może uratować. Rozmowa pomaga. Przynosi ulgę. 

Młoda kazała odwołać wizytę u kinezysty z powodu bólu brzucha. Nerwy.

Gadałyśmy dużo. O śmierci, depresji, z którą Młoda przecież jest na ty i temu podobnych trudnych sprawach.

Potem robiłyśmy pierogi we trzy - ja i dziewczyny -  i gadałyśmy o dupie Maryni. Trochę się zrelaksowała, zdystansowała. Ale wiem, że teraz potrzeba czasu, wielu rozmów i wiele uwagi z mojej strony. Może nawet do psycholożki trzeba będzie zajrzeć znów... a może nie.

Poszła spać. Mam nadzieję, że wyśpi trochę ten przeokropny smutek i żal i że się nie obudzi potem w nocy i nie będzie nad tym myśleć. 

Wrażliwym ludziom jest trudniej żyć. Wiele trudniej.

Niektórzy dostają więcej, niż dadzą rady unieść. 

Coraz częściej dzieci muszą dźwigać ciężary ponad swoje siły. Wyścig szczurów zaczyna się coraz wcześniej i coraz więcej przynosi ofiar. Depresja to trudna rzecz, a u dzieci jeszcze trudniejsza. Napiszę kiedyś o tym, bo o tym trzeba mówić, by ludzie przestali udawać, że coś takiego nie istnieje i śmiać się jak debile, że ich to nie dotyczy. Bo zanim się sami zorientują, że się mylili to już może być kolejnego człowieka, kolejnego dziecka mniej na świecie. Depresja to podstępna żmija - nie wiesz kiedy cię dopadnie ani kiedy i czy kiedykolwiek wypuści. Nie wiesz, kto będzie nastepny.


Na zawsze odszedł dobry, zdolny, wrażliwy chłopiec. Puste miejce w klasie ciągle będzie go przypominać. 

Rany w sercach najbliższych będą krwawić latami.


Dla nas to też będą trudne dni ze względu na naszą mega wrażliwą córkę, a która jeszcze wczoraj z tym kolegą na przerwie rozmawiała :-(


12 października 2018

Dziecko bez Internetu jest jak ryba bez wody. Przemyślenia własne.

Dziecko uczy się siadać, raczkować, chodzić, mówić, aż w końcu przychodzi taki moment, że nauczy się samo włączać komputer i otwierać przeglądarkę... Wtedy sporo rodziców zaczyna wpadać w panikę. Dlaczego?

Czy Internet jest taki na prawdę straszny? 

Jestem innego zdania (ale to jest MOJE zdanie, nie każdy musi się z nim zgadzać!). Internet jest zwyczajny, tak samo jak całe życie. Internet ma swoje jasne i ciemne strony. Ma swoje zalety i wady. Jest fajny, mądry, przydatny i wielce niebezpieczny oraz przygłupi zarazem. Dokładnie jak całe nasze życie. Problem tylko w tym, że nasze pokolenie jest pierwszym, któremu przyszło wychowywać potomstwo w czasach Internetu i to pokolenie nie wie, jak się za to zabrać. Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że wielu dorosłych - zarówno w moim wieku, starszych, jak i młodszych nie ma zbyt wielkiej wiedzy na temat Internetu i dlatego tak bardzo się boi o swoje dzieci, gdy dorosną do tego wieku, w którym zaczynają się garnąć do komputera. My ludzie bowiem najbardziej boimy się tego, co nieznane.

Znam ludzi, którzy zabierają swoje kilkuletnie dzieci na wspinaczki górskie i nie boją się, że malec zasłabnie czy spadnie, bo sami są miłośnikami i znawcami gór, i potrafią się do takich eskapad przygotować. Co nie zanczy, że nic im się złego stać nie może, ale gdy mają wiedzę - czują się pewnie. Słyszałam o takich,  którzy z maluchami wypływają na żagle, bo sami są doskonałymi pływakami i w wodzie czują się jak ryba. Czytałam kiedyś o belgijskich rodzicach, którzy z dwójką małych dzieci objechali tysiące kilosów na rowerach z przyczepkami. Ja bałabym się robić takie rzeczy, bo nie mam zbytniej wiedzy ani doświadczenia w tych kwestiach i w żadnym z tych miejsc i okoliczności nie czułabym się swobodnie i bezpiecznie. Za to ja ogarniam w miarę internety, dlatego nie boję się tam zapuszczać z dziećmi, dlatego nie trzęsę portkami jak tylko moje dziecko otworzy jakąś przeglądarkę, bo wiem co jest za jej drzwiami i wiem, jak przygotować dzieci na wyprawę - przed czym je przestrzec, jakie wskazówki im dać.

Nie chodzi tu o to, że uważam internet za super bezpieczne miejsce, ale znając je dobrze, mogę przygotować własne dzieci na spotkanie z nim. Bo wirtual jest taki sam jak real (moja bardzo subiektywna opinia) - trzeba wiedzieć gdzie można się pałętać bezpiecznie, a gdzie lepiej nie włazić by nie dostać pucówy albo nie wpakować się w kłopoty. Trzeba wiedzieć, co można robić w danym miejscu, czego nie wypada, a czego kompletnie nie wolno. Identycznie jak w realu. 

Każdy rodzic, babcia, dziadek, wujek, ciocia, pani uczy dzieci, że np w majtkach można ganiać po domu, ale do sklepu trzeba się trochę bardziej przyodziać, zaś do teatru to już całkiem elegancko trzeba iść. Uczą, że nie wolno przeklinać, pluć, dłubać w nosie przy ludziach. Maluchom powtarzamy, że nie wolno się kręcić koło studni, bo można wpaść i się utopić, że trzeba być ostrożnym w zabawie, żeby se zębów nie powybijać i nóg nie połamać ani drugiemu nie zrobić krzywdy. Przestrzegamy przed rozmawianiem z obcymi i oddalaniem sie od rodziców. Starszym tłumaczymy problemy dojrzewania i seksu, i znowu przestrzegamy, doradzamy, pouczamy, bo życie jest trudne i niebezpieczne, choć fascynujące i piękne, a my rodzice musimy jak najlepiej nasze pociechy do tego wszystkiego przygotować, żeby sobie dobrze radziły. Czy to znaczy że te nauki i przestrogi wystarczą, by nasze dziecko było bezpieczne? Nie, ale jest na to większa szansa...

Internet jest taki sam. Też trzeba go poznać krok po kroku i nauczyć sie z niego korzystać, żeby sobie i innym krzywdy nie zrobić. Normalny rodzic nie prowadza dziecka do 18 roku za rączkę ani nie zamyka go w domu z obawy przed złym światem, tylko instruuje, poucza, szkoli i wypuszcza coraz dalej i dalej, aż dziecko dorośnie i wyfrunie, by założyć własne gniazdo.

Rodzice zawsze niepokoją się o swoje dziecko i chcieli by zawsze mieć je na oku, ale przychodzi taki dzień, że dziecko musi iść do przedszkola, szkoły, wyjechać na pierwszą wycieczkę, obóz... Każdy rodzic przeżywa te chwile, martwi się, boi się, bo każdy gdzieś tam ma w podświadomości zakodowane, że może się zdarzyć coś złego... I rzeczywiście czasem się coś zdarza tu i ówdzie, temu i tamtemu bo życie takie jest... Jednakże im lepiej człowiek jest przygotowany, tym prędzej uniknie niebezpieczeństwa i kłopotów i tym łatwiej przyjdzie mu się z nimi uporać, gdy się zdarzą.

Dzisiejsza rzeczywistość różni się od tej sprzed kilkunastu, czy kilkudziesięciu lat. Żyjemy w dobie Internetu i najwyższa pora to zaakceptować i nauczyć się z tym żyć. Moim zdaniem nie ma co walczyć z wiatrakami, bo i tak nie wygracie.

Ludzie muszą się w końcu pogodzić z faktem, że małolat bez internetu jest dziś jak ryba bez wody. Internet jest potrzebny do nauki, do zdobywania praktycznych informacji, wiedzy o świecie, do kontaktów z rówieśnikami i w końcu do rozrywki typu filmy, gry, vlogi, czytanie, muzyka.. Przez internet robimy dziś zakupy, płacimy rachunki, szukamy pracy, umawiamy się na spotkania, załatwiamy sprawy urzędowe, szkolne i biznesowe, rozmawaimy z rodziną i znajomymi, uczymy się, poznajemy ludzi. Internet to element świata i nie ma co chować łba w piach i udawać, że on nie istnieje albo że można się bez niego obejść. Dziś już nie można.

Tylko tak, z moich bacznych obserwacji ludzkich poczynań w necie wynika, że sporo dorosłych nie ma bladego pojęcia, do czego można wykorzystać Internet, co w nim można znaleźć i w jaki sposób się tego szuka,  ani tym bardziej co w nim tak na prawdę jest niebezpiecznego.  Częstokroć dzieci pomagają rodzicom założyc konto na fejsie czy zalogować się na mejla, więc o czym my tu mówimy...?  Jak rodzic ma przygotować dziecko do bezpiecznego poruszania się w sieci jak sam tego nie potrafi, gdy dziecko częstokroć dysponuje o wiele większą wiedzą na temat komputera i  internetu niż rodzic?

Dlatego najlepiej jest zabrać dziecku laptopa i zakazać korzystania z kompa albo przynajmniej ograniczyć go do minimalnego minimum. Dobrze jest też delikwenta zamknąć w domu, bo jak wyjdzie, to może spotkać złych ludzi, wpaść pod autobus, kogoś pobić albo ukraść cukierka ze sklepu, czy zacząć ćpać :-).

A może po prostu wystraczy wychować dziecko na dobrego człowieka dając siebie jako przykład i obdarzyć go zaufaniem...?

Moje dzieci spędzają bardzo dużo czasu przy kompie. Nie uważam tego za sytuację idealną, bo było by fajniej gdyby codziennie uprawiały jakiś sport, spotykały się z rówieśnikami, grały w szachy,  czytały książki i zajmowały się li tylko mądrymi rzeczami, ale do jasnego grzyba dzieci to dzieci a my żyjemy aktualnie w XXI wieku. To co było, nie wróci. Zresztą ja sama w ich wieku też nie spędzałam czasu z rówieśnikami, a jeśli już to właśnie przy kompie ciupiąc w jakiegoś River Raida, Pac-Mana czy trochę później w Mortal Kombat :-)

Młode spotykają się z rówieśnikami - w szkole przez 8 godzin codziennie od poniedziałku do piątku, a wieczorami i weekendy w sieci. Mówicie, że w sieci to nie spotkanie? Tak? A spytam głupio - ilu ludzi poznaliście przez Internet? Z iloma przegadaliście pół nocy lub dnia przez skype albo jakiś czat? Ja poznałam całkiem sporo - dyskutowałam na różne tematy, gadałam o dupie maryni,  zwierzałam się i mnie się zwierzali, od czasu do czasu kazałam komuś spieprzać na drzewo, pakowałam się też w różne niezręczne i głupie sytuacje. Z niektórymi ludźmi z neta spotkałam się w realu ze skutkiem bardzo różnym.  Z jednym się nawet hajtnęłam 8 lat temu i do dziś obydwoje jesteśmy stałymi bywalcami sieci. Bywa że nawet mejle do siebie wysyłamy siedząc w tym samym domu. Znam zatem trochę życie internetowe, poznałam jego jasne i ciemne strony, dlatego pozwalam sobie tutaj na powymądrzanie się na ten temat. Tymczasem wiele osób krytykuje komputery i internet tylko dlatego, że gdzieś tam ktoś powiedział, iż ktoś napisał o tym,jak jedna kobieta opowiadała, bo usłyszała, że sąsiadki synowej ciotka miała problemy przez komputery...

Młode też poznały sporo rówieśników przez net. Piszą z nimi, gadają przez skype, oglądają razem te same kanały na You Tube i czytają te same straszne historie lub dowcipy. Tak, ludkowie, net zastępuje też książki - jest sporo stron do czytania w tematyce różnej. Pytacie, czy nie boję się, że kogoś niewłaściwego poznają i wpakują się w kłopty? A przepraszam, a wy się nie boicie, że wasze dzieci w realnym życiu kogoś niewłaściwego spotkają i wpakują się w kłopoty...?

Każdy się martwi o własne dziecko i każdy chce by dokonało właściwych wyborów i spotykało samych dobrych ludzi zarówno w realu jak i virtualu. Jednak uważam że dzieci mają po to rodziców, by nauczyli je rozróżniac dobro od zła i wybierać to pierwsze. By przygotowali te dzieci do życia, nauczyli rozpoznawać i radzić sobie z zagrożeniami wszelakimi. Nie ma jednej idealnej recepty na wychowanie. Każdy rodzic ma inne poglądy, priorytety, cele życiowe i każdy żyje w innych realiach. Każde zaś dziecko jest odrębną, niezależną jednostką i nawet jeśli rodzic jest chodzącym ideałem i wychowa świetnie swoje dziecko, to ono i tak pójdzie swoją drogą i zrobi ze swoim życiem, co bedzie chciało i nikt mu w tym raczej nie przeszkodzi. Każde może wpakować się w kłopoty i zrobić sobie lub komuś krzywdę przez nieuwagę, niewiedzę, przypadek, czy też zupełnie świadomie z premedytacją - nie ważne czy w realu czy w virtualu. Poza tym - jak uczy historia - złe rzeczy spotykają też ludzi z największymi tytułami naukowymi, lekarzy, miliarderów, celebrytów, ludzie umierają w domach, giną w drodze do pracy lub szkoły w najbezpieczniejszych miejscach. A to znaczy, że nie uchronimy dzieci przed złem tego świata, ale możemy pomóc się im przygotować, gdyby nadeszło w takiej czy innej postaci czy to w realu czy to w wirtualu.

Najważniejsze - moim zdaniem - by być zawsze w temacie, by się orientować gdzie jest w danym momencie dziecko. Tutaj jest też tak samo jak w realnym życiu. U nas np jest zasada, że małolaty mogą wychodzić z domu kiedy chcą i dokąd chcą, gdy nie ma ku temu przeszkód (np Młodego pod opieką lub planów rodzinnych), ale zawsze mają mówić, gdzie ich diabeł niesie i kiedy mniej więcej wrócą. Mają mieć ze sobą naładowany telefon w razie wu. Darzę je zaufaniem i wierzę, że potrafią o siebie zadbać, choć zdaję sobie sprawę, że czyha na nie mnóstwo niebezpieczeństw jak choćby ruchliwe skrzyżowania, czy debile na drodze oraz różne pokusy. Wszystko się może zdarzyć. A co to ma do sieci? To, że tutaj też wiem, gdzie jest dziecko i czym się mniej więcej w danym momencie zajmuje. Mniej więcej - nigdy na 100%, bo wiecie doskonale, że fakt iż dziecko powiedziało, że idzie kupić sobie nowe pisaki bo stare się wypisały, nie znaczy że nie pójdzie z kolegami w krzaki na pierwszego papierosa. Jednak rodzic mimo to nie śledzi dziecka za każdym razem, gdy tylko wyjdzie z domu... Tak czy nie?

Ja wiem, co moje robią w necie, bo gadam o tym z nimi, ale zawsze zasadzie luźnej rozmowy, nigdy nie robię przesłuchania, bo wiem, że to spowodowało by zakonczenie rozmowy w jedną sekundę bez możliwości powrotu dpo tematu. Wystarczająco długo pracowałam z dziećmi i wystarczająco długo mam własne, by wiedzieć takie oczywiste rzeczy.

Nigdy nie sprawdzam też ich laptopów, bo dla mnie to tak jak czytanie czyichś listów czy pamiętnika - zwykłe chamstwo. Zresztą Młoda ma na swoim lapku, telefonie tyle haseł i zabezpieczeń, że już prędzej byście sie do Pentagonu dostali niż do jej komputera czy smartfona. Gdy chcę coś wiedzieć, to pytam. Zwykle odpowie... o ile pytanie nie narusza zbytnio prywatności.  

A co robią moje dzieci na kompie? 

Dziopy obydwie śledzą kilku youtuberów. Częstokroć dyskutują o tym, czasem jedna drugiej opowiada coś, co tamta nie widziała, czasem mnie opowiadają co ciekawsze żarty lub historie. Oglądają ludzi w swoim wieku lub odrobinę starszych. Jestem pewna, że nie zawsze wszystko jest poprawne rodzicielsko, ale czy ja w tym wieku robiłam, czytałam i oglądałam tylko wszystko co dozwolone dla dzieci? Aha.

Należą do różnych grup, fanpejdżów (-pejdży?), gdzie dyskutują na różne tematy i poznają ludzi. Młoda poznała w ten sposób kilku polskich nastolatków płci obojga i jest z nimi w stałym kontakcie. Omawiają się na określone godziny na czat lub skype i nawijają godzinami jak to nastolatki. Trzeba wam wiedzieć, że na emigracji brakuje nastolatkom kontaktu z polskimi rówieśnikami i Internet to świetna alternatywa w tym wypadku. Nie tylko dla emigrantów zresztą. Młoda opowiada o tych swoich przyjaciołach. Wielu z nich nie ma kumpli w swojej okolicy, bo nie pasują do grupy, bo mieszkają daleko od innych, bo nie mają wystarczajaco hajsu, by mieć "przyjaciół", bo rodzice je zostawili i nie są wystarczająco dobrym towarzystwem dla klasowych kolegów, bo mają inne niż "wszyscy" zainteresowania. Internet jest dla nich jedymym miejscem, gdzie mogą spotkać fajnych, podobnych sobie ludzi i się zaprzyjaźnić. I robią to.

Najstarsza gra w Minecrafta, Kogamę i Robloxa. W tych grach poznaje też różnych ludzi. Czatują ze sobą. Głównie piszą o grze, ale pojawiają się też żarty i inne tam drobne rozmowy o wszystkim i o niczym. Gra z ludźmi z całego świata, którzy piszą w różnych językach i to jest bardzo ciekawe. Zapoznałam się z tymi grami i uważam, że są okej. Jedyna moja poważna obawa to możliwość uzależnienia od gry. Wiem jak to działa, bo sama lubiłam i lubię sobie pograć czasem w to czy tamto. Kurde nawet tetris, pasjans czy candy crusch saga może nieźle wsysnąć, a co dopiero takie, w których prowadzi się alternatywne życie... Człowiek nie myśli o szkole czy pracy tylko o tym co trzeba zrobić w grze.

Jedynym lekarstwem tutaj jest alteratywa na spędzanie wolnego czasu i tutaj mamy spory problem. Bo co można robić na belgijskiej (czy polskiej) wsi? Jeździć rowerem lub chodzić wkoło? Siedzieć przed chatą i liczyć chmury na niebie? Pluć, łapać i guzki wiązać? Zbyt wiele możliwości to nie ma dla nastolatek z "dziwnymi zainteresowaniami". Dlatego pozwalam im siedzieć przy kompie, bo to jedyna fajna rzecz, którą można robić na zmiany z głaskaniem i czesaniem królika, karmieniem i obserwowanim papug, pieczeniem ciastek oraz gadaniem z siostrą czy resztą rodziny. 

Młoda czyta też straszne opowiadania i dowcipy w trzech językach. Angielski opanowała świetnie właśnie dzięki youtuberom i opowiadaniom. Obie oglądają też filmy. Niejednokrotnie sama im coś polecam albo oglądamy razem. Od jakiegoś czasu mają też Netflixa, gdzie też doskonalą języki. Nie mamy - jak większość rodaków - polskiej telewizji, bo moje dzieci wychowywały się już z komputerem, ale bez telewizji. Nie dawno Młoda pochwaliła się też, że w wolnym czasie pisze w internecie książkę po angielsku... Tak, KSIĄŻKĘ! Hm... też czasem uczę się nowych rzeczy o wirtualu od własnych dzieci. Zresztą nie tylko o internecie się od nich uczę, o zwykłym życiu też od czasu do czasu.

Co robią jeszcze? Ano zadania domowe. Wiele rzeczy trzeba zrobić na kompie  i wysłać belfrom mejlem albo zwyczajnie zapisać w pliku i przedstawić na lekcji (niektórzy kompa noszą co dzień do szkoły). Czasem trzeba coś wydrukować i dać pani na papierze. Gdy przygotowują sie do testów trymestralnych, często otrzymują od nauczyciela materiały w pdf-ie albo w power poincie a tam poza tekstem i obrazkami jest mnóstwo odsyłaczy do schooltv, youtuba czy innych stron z filmami, materiałami szkolnymi, czy obrazkami. Najstarsza w internecie szuka aktualnych i dawnych trendów modowych, pomysłów na ubrania, dekoracje, ozdoby i temu podobnych - rzeczy potrzebnych do odrobienia zadania domowego z takich przedmiotów jak: Moda, Plastyka, Commersiële Prezentatie & Life Style. Bez internetu nie ma dziś szkoły. Młody też właśnie dostał login i hasło do szkolnej gry Kweetet, w której na bieżąco są zadawne przez nauczyciela zadania do wykonania - matematyka, język, przyroda - wszystko jako część misji dosyć rozbudowanej gry. Będą też mieli w szkole oczywiście lekcje informatyki, gdzie mają się nauczyć najpierw prawidłowo włączać i wyłączać kompa a z czasem też pisać i wysyłac mejle (1 klasa podstawówki). 

Młody w wolnych chwilach też dużo siedzi przy kompie. Często gra w to samo co Najstarsza siostrzyczka i gania do niej co chwilę na strych a ona przybiega do niego na dół, żeby się lepiej dogadać o co chodzi (duzi to se poczatują, a Młody dopiero uczy się pisać i czytać, choć pierwszy komentarz na yt już komuś sam napisał "lubię twój kanał" - tylko trochę tata musiał pomóc w polskiej ortografii).
Poza tym kocha You Tube , a że ma swój komputer i swoje konto oraz blokera reklam więc nie wyświetla mu się zwykle żadne gówno, tylko te rzeczy które już oglądał i powiązane. Nie trzeba zatem cały czas patrzeć mu na ekran, czy mu się gołe dupy z boku nie wyświetlają... Na YT szuka (albo każe sobie szukać) fajnych kawałków do słuchania, śpiewania i tańczenia. On ma taki słuch muzyczny, że raz usłyszaną nutę, która mu w ucho wpadła, potrafi w domu zanucić albo zaśpiewać kawałek, czasem tylko jest "semolina" zamiast "signorina" ale każdy wie o co chodzi. Jak coś mu się spodoba to kręci wkoło na YT aż się nauczy na pamięć. Z You Tube nauczył się polskich piosenek dla dzieci, których tutaj by w życiu nie poznał (kurde, nawet ja niektórych nie znałam, choć obcykana jestem w piosenkach dla dzieci). Nauczył się też podstaw angielskiego (zupełnie sam, bez jednej sugestii z naszej strony) - zna kolory, zwierzaki, różne inne wyrazy i zwroty, liczy do 20. Ogląda, lub oglądamy razem, różne bajki i filmy dla dzieci czy też przyrodnicze.

Młode potrafią też doskonale posługiwać się internetem w rozwiązywaniu problemów życia codziennego. Szukają przepisów na ciastka,  porad dotyczących opieki nad zwierzętami, inspiracji i wskazówek dla swojej twórczości artystycznej, poszerzają wiedzę na temat dorastania, dolegliwości, które im sie przytrafiają, gdy lekarz za mało opowie na ten temat, czy badań na które je lekarz wysyła. Z netu nauczyły się różnych sztuczek i tricków przydatnych w życiu codziennym. Dowiedziały sie też pewnie rzeczy mniej mądrych, no ale nic nie jest doskonałe, a głupstwa ubarwiają zawsze nasze życie :-)

Pamiętać też trzeba, że tutejsze dzieci spędzają 8-9 godzin w szkole codziennie. Potem muszą jeszcze zjeść, zadbać o swoje zwierzaki, odrobić lekcje, pouczyć się, wykąpać się (to dziewczyny, to nie jest kwestia 5 minut), pogadać czasem ze sobą lub starymi i tego czasu dla internetu wcale tak dużo nie zostaje, jak się komuś wydawać może.

Internet to dobra rzecz, nie trzeba się go bać, ale trzeba zawsze pamiętać (i nauczyć dzieci), że

WSZYSTKO JEST DLA LUDZI - TYLKO Z UMIAREM.

Z komputerem też można przegiąć i napytać sobie biedy. Od kompa można się uzależnić i to jest chyba najbardziej realne zagrożenie dla nas i naszych pociech, więc trzeba uważać. Pamiętajcie, że najbardziej zagrożone są istoty, które mają takie czy inne problemy w realu. Dlatego ja bardzo przyglądam się swojej Najstarszej, która nijak wśród rówieśników odnaleźć się nie może i która to rekompensuje to sobie właśnie w sieci, gdzie każdy może być kim chce, gdzie każdy może być KIMŚ.

 Internet to alternatywny świat, do którego się ucieka z prawdziwego świata. Internet nigdy nie śpi i o każdej porze dnia i nocy znajdziesz tam kogoś lub coś. W internecie można stworzyć swoje drugie, a nawet trzecie, czwarte i siedemnaste życie alternatywne i kierować nim wedle własnego widzimisię.  W internecie w dowolnym momencie można przerwać i wyjść, a potem wrócić, zawsze można też zacząć wszystko od nowa bez żadnych konsekwencji. Niefajnych ludzi (pamiętajmy że to sa zawsze prawdziwi ludzie) można zablokować albo wyłączyć. Dlatego jest to takie atrakcyjne i wciągające, bo w prawdziwym życiu tak się nie da. Taka internetowa gra, wirtualny świat,  to zwykle nie jest "tylko gra" - jak się niewtajemniczonym może wydawać. Jeśli ktoś tworzy jakiś awatar w sieci to zwykle się z nim utożsamia, dba o jego wirtualne jestestwo, żyje nim. Wszelakie uczucia i emocje w wirtualnym świecie są jak najbardziej realne. W wirtualu istnieje prawdziwa złość, nienawiść, pogarda, radość, satysfakcja, irytacja, zawód, dążenie do  osiagnięcia władzy i sukcesu, bo wirtual tworzą prawdziwi ludzie. W sieci jest tyle samo dobrych co złych ludzi - tak jak i poza nią. Tylko tyle i aż tyle.

Nie ma się co bać, ale trzeba mieć oczy otwarte, bo nigdy nie wiadomo, gdzie czai się zło.