29 kwietnia 2017

Laptop dla każdego ucznia - wady i zalety

W szkole dziewczyn rozpoczęli ten rok szkolny projektem "laptop dla każdego ucznia". Wspominałam już o tym, ale przypomnę na wstępie, jak to działa.
Przy zapisie Młodej do szkoły podpisaliśmy zgodę (czy tam umowę - jak zwał tak zwał) na laptopa dla niej. Dostaliśmy specyfikację sprzętu, cenę oraz to ile nas to będzie kosztować. Nie będę tu wnikać w szczegóły. W szkole - jak wam wiadomo zapewne - systematycznie co trymestr dostajemy faktury: w przedszklu jest to kilka euro przeważnie za świetlicę, jakieś dodatkowe wycieczki itp, w podstawówce dochodzą jakieś obozy, co daje już kwotę około 50 czy 70  €, w średniej to już zależy od szkoły. U nas jest standardowo 50€, ale do tego właśnie dochodzi spłacanie lapka - 60€ (przy drugim dziecku ma być mniej) w trymestrze, czyli kwota, że tak powiem, do udźwignięcia, ale wiadomo - ziarnko do ziarka, dziecko do dziecka i kasy ubywa szybciej niż człowiek zdąża zarabiać :-) Lapka będziemy spłacać 3 lata, potem staje się on własnością ucznia.

podkradzione z: https://www.youtube.com/watch?v=dJED5-czjLM

Tak czy owak wszystkie pierwszaki w szkole średniej, którą wybraliśmy, mają od września własnego laptopa. Szkoła odpowiednio je przygotowała przed wydaniem. Mają Office'a i kilka innych przydatnych programów. Komp ma też wiele zabezpieczeń wprowadzonych przez szkolnych informatyków. Są hasła, różne blokady i ograniczenia itd. Stroną startową - co irytuje wielce moją Młodą - jest strona Smartschool i nie da się zmienić z poziomu ucznia haha. 

Pierwszą WIELKĄ wadą tego projektu, jest noszenie laptopa codziennie do szkoły i z powrotem. Trzeba go bowiem codziennie ładować (nie wyobrażacie sobie chyba ładowania laptów w szkole - 9 klas pierwszych po około 20 dzieci... a gdzie tu jeszcze drugie, trzecie, ..., szóste) 

21 kwietnia 2017

Skąd brać polskie książki w Belgii? Problem mola książkowego.

Jesteśmy rodziną moli książkowych. 

Wychowałam się wśród książek. Moi rodzice uwielbiali szeleścić kartkami w długie zimowe wieczory, a i latem, gdy czasu starczało. Babcia była bibliotekarką i jako dziecko przesiadywałam z nią w tej świątyni książek godzinami. Gdy byłam mała, rodzice i dziadkowie mi czytali, ale bardzo szybko opanowałam tę trudną sztukę i potem sama pochłaniałam po kolei książeczkę za książeczką. W szkole średniej nawet wolałam czas wolny spędzać z tym cichym towarzyszem niż z rówieśnikami. Dzień bez książki był dla mnie dniem straconym. Praca w bibliotece, którą rozpoczęłam dwa miesiące po zdaniu matury była  dla mnie rajem na ziemi - dała mi nieograniczony dostęp do książek, przyjemność niekończącego się wybierania i kupowania książek, radość ustawiania, przestawiania i porządkowania setek tomów na półkach, zabawę przy opracowywaniu, oprawianiu, pieczętowaniu, sklejaniu, zszywaniu i wąchaniu książek - zarówno farba drukarska jak i stary papier pachną wyśmienicie. 

W końcu doczekałam też tych cudownych radosnych chwil, gdy to mogłam własne pociechy poprowadzić do pełnego tajemnic ogromnego i pięknego świata książek. Najstarsza urodziła się z darem delikatności wobec stworzeń żywych i książek. Gdy potrafiła już sama siedzieć, potrafiła też samodzielnie oglądać książeczki - karteczki (nawet te cienkie) przewracała delikatnie i studiowała każdą stronę w wielkim skupieniu. Młoda hm no cóż, ona była prawdziwym smakoszem literatury i wszelakiego innego papieru. Wszystko brała do dzioba i przeżuwała. Do dziś mamy kilka pudełek puzzli, w których brakuje kilku kawałków, gdyż zostały zeżarte przez Młodą. Wszystkie bajeczki (także czasem te z biblioteki) miały obchlane i obciumkane rogi.

Dziś Młode za książkami nie przepadają już tak bardzo. Sporo czasu - jak wiadomo - zajmuje im czytanie podręczników szkolnych. Młoda czyta też sporo w Internecie. Ma swoje ulubione makabryczne opowiadania i inne pierdołki które doskonale zastępują jej literaturę. Po książki sięga tylko od czasu do czasu, gdy trzeba coś do szkoły przeczytać lub ktoś coś poleci. Najstarsza większość wolnego czasu spędza przy projektowaniu i urządzaniu domów w minecraft'cie. Poza tym czyta głównie książki popularnonaukowe z zakresu zoologii, botaniki i astronomii. Obie czytają zarówno po polsku jak i niderlandzku, z czego mimo wszystko chętniej w ojczystym.

Młody długo opierał się książkom. Robiliśmy kilka podejść do czytania, ale jego zainteresowanie książkami bardzo szybko wyparowywało. Przeglądał książeczkę siach-mach po 2 kartki na raz i sięgał po następną. Ani czytanie ani nawet opowiadanie obrazków nie znajdowało zrozumienia. Dopiero gdzieś w okolicach 4 urodzin zajarzył o co chodzi tak na prawdę z czytaniem książek i zaczął słuchać. Teksty musiały być na początku krótkie, żeby szybko mógł przewracać kartki, bp ileż można się gapić na jeden obrazek...

Teraz czytamy codziennie przed snem. Im dłuższe opowiadanko tym lepiej. Zdarzyło się nawet kilka (dokładnie trzy) razy, że czekał na mnie z książką w łóżku, a ja wredna macocha tak się certoliłam z kąpaniem, depilowaniem nóg albo zasiedziałam się przy pisaniu bloga, że biedne dziecko zasnęło z książką. Niestety to dziecko nigdy nie odpuszcza i nie zapomina, co się mu obiecało i jak obudziło się w nocy, zawołało matkę i kazało sobie czytać. Czytaliście kiedyś książkę obudzeni o 3 nad ranem? Ledwo widziśz na oczy, ledwo możesz mówić, ale cóż... To bardzo dobra nauczka, że nie należy zapominać o swoim dziecku i lekce sobie ważyć systematycznego czytania własnemu synowi.

M_jak_Mąż też jest miłośnikiem literatury i uwielbia czytać w wolnych chwilach. Ostatnio czyta - podobnie jak Młode - głównie Internet. Dlaczego? Każdy z mieszkających na obczyźnie pewnie zna odpowiedź - bo nie ma polskich książek.

Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski, jedną z niewielu rzeczy które ze sobą zabraliśmy były nasze książki, a w zasadzie to głównie mężowe tomy, bo ja swoich się pozbyłam przed pierwszą przeprowadzką. Jednak ile razy można czytać tę samą książkę? Zwykle raz jest dosyć. No i tu pojawia się problem. Wszystko przeczytane i co teraz?

Skąd wziąć dobre książki na obczyźnie?

Ci którzy jeżdżą do Polski 10 razy na rok mogą sobie kupować za każdym razem choć po 2 książki. My bywamy w ojczyźnie rzadko. Gdy pojedzie się raz na rok czy raz na 2 lata to też człowiek nagle nie nakupi 20 książek bo po pierwsze to kupa papieru i kilogramów, a po drugie spory wydatek jak na raz nawet jeśli w złotówkach się wydaje. 

Na początku było to dla mnie sporym problemem. Nie znałam tu nikogo, nie pracowałam, nie miałam internetu a czasu ohoho i jeszcze trochę, a czytać żywcem nie było co. Przeczytałam, co było do przeczytania w mężowej kolekcji (nie wszystko jest w moim guście) i dupa blada...

Potem zaczęłam pisać bloga, zastępując czytanie pisaniem. Bardzo dobre zastępstwo, przynajmniej na jakiś czas, ale właśnie zaczęło mi się nudzić i wracam powoli do częstszego czytania. Postanowiłam jednak napisać na ten temat i podzielić się z wami pomysłem jak sobie radzić na bezrybiu, znaczy na bezksiążcu.

Po pierwsze czytnik e-booków.

Jeszcze kilka lat temu byłam przeciw temu wynalazkowi, upierałam się, że to urządzenie nie może zastąpić papierowej książki. Czasem mówię własnym dzieciom, że nie można mówić, iż się czegoś nie lubi, zanim się tego nie spróbuje. W tym wypadku zachowywałam się właśnie jak głupi bachor - nie bo nie! Dopiero jak zostałam przyparta do muru i zachciało mi sie czytać a nie miałam książki postanowiłam sobie kupić czytnik e-booków, bo z braku laku dobry i kit. Kupiłam... a raczej mąż mi kupił na urodziny w tutejszej księgarni wynalazek pod tytułem TOLINO.

Najpierw spiraciłam jakąś polską książkę z chomika, by zobaczyć jak działa. Standaard boekhandel daje nam wraz z czytnikiem chmurę, gdzie możemy trzymać zakupione w tej księgarni książki (tylko po niderlandzku i angielsku mają niestety), ale możemy tam też wrzucać własne e-booki. Z chmury pobieramy książki na czytnik przez wi-fi. Utworzyłam konto w Standaard boekhandel, zalogowałam się, wrzuciłam tam swojego polskiego 'pirata', zalogowałam się z czytnika na to samo konto, pobrałam książkę i już można było czytać.

Okazało się, że fajnie się czyta... dopóki się nie zawiesiło w połowie książki. Reset nie pomógł na tę dolegliwość, bo pirackie kopie to często zwykłe gównianie gówno....

Wtedy zaczęłam szukać stron, gdzie moża kupić e-booki po polsku i tak trafiam na VIRTUALO, gdzie jest mega wybór polskiej literatury.
Książki są tańsze niż papierowe, zakup (nie licząc wybierania) trwa kilka sekund. Wybieram, potwierdzam, płacę kartą i po paru sekundach już moge pobierać na komputer plik w wybranym formacie. Dla tolino najlepszy jest format epub, czyta też pdf i inne ale tylko w epub działają wszystko jak należy.
Większość książek jest zabezpieczona ale można je wgrać na różnych 99 urządzeń (są wyjątki).

Jednak powiem wam dlaczego uznałam ostatecznie, że czytnik jest lepszy od papierowej książki.

1. e-booki są tańsze niż tradycyjne książki
2. nie płacę za przesyłkę przy zakupie bez względu w jakiej części świata jestem (byle był dostęp do internetu); nie muszę czekać na dostawę,  po zapłacie od razu mogę czytać
3. czytnik mieści mi się nawet w niewielkiej torebce, a w czytniku mogę nosić ze sobą całą bibliotekę (kilkadziesiąt czy kilkaset książek)
4. w dwóch palcach mogę trzymać nawet książkę 900stronicową - czytnik jest leciutki
5. czytnik zapamiętuje, gdzie skończyłam czytać (nawet jak czytam 5 książek na raz), nie muszę więc się marwtić, że mi się zamknie, gdy pójdę do wc, nie muszę wiecznie szukać zakładek
6. moje Tolino ma podświetlany ekran, więc nie potrzebuję świecić lampki w nocy
7. czytnik ma specjalny (nie błyszczący jak np u tableta) wyświetlacz, na którym czyta się jak z papieru, a nawet lepiej, bo z czytnika bez problemu mogę czytać w słońcu, co w przypadku książek  z bardzo białymi kartkami było niemożliwe nawet w okularach przeciwsłonecznych
8. w czytniku można zmieniać wielkość liter i rodzaj czcionki (tylko przy właściwym formacie pliku - w tolino e-pub)
9. są też takie dodtakowe bajery jak zaznaczanie fragmentów tekstu, robienie notatek, a nawet tłumaczenie wyrazów (moje tolino nie obsługuje niestety polskiego), gdy jest spis treści, można wybierać konkretny rozdział bez kartkowania

Mnie czyta się bardzo dobrze książki z czytnika, ale być może wy nie będziecie podzielać mego zdania. Jednak zanim powiecie NIE, najpierw mimo wszystko spróbujcie (np pożyczając od kogoś czytnik, bo smartfon czy tablet to nie to samo - nawet nie ma porównania).

Czytnik jednak nie sprawdzi się w przypadku literatury dla dzieci. Niewiele jest książek dla dzieci na czytnik, co jest oczywiste, bo jednak dzieci wolą papierowe bajeczki.

Książkę papierową można zamówić przez internet i po kilku dniach kurier lub listonosz nam ją dostarczy.

Ostatnio zauważyłam, że w Polskiej Księgarni Internetowej coraz bardziej się troszczą o ludzi na obczyźnie (czyli o  swoje interesy), bo zaczęli wysyłać kurierem i wychodzi na to, że wreszcie można zamówić kilka książek w jednej paczce bez dodatkowych kosztów (większość księgarni wysyła za granicę Polski pocztą i od każdej dodatkowej książki dliczają za przesyłkę ponad 20 zeta  - chore!). W w/w księgarni stoi, że wysyłka do Belgii teraz kosztuje 35 zeta. Na dniach będę zamawiać, to się przekonam, czy nie cyganią przypadkiem.
Postanowiłam bowiem zakupić kilka zbiorów bajek dla dzieci. Zbiorowe wydania bajek z mojego dziecińśtwa: 'Poczytaj mi Mamo' i 'Moje książeczki"wydają się idealne dla Młodego. Poza tym Wróbelek Elemelek, bo mamy drugą część (stare wydanie), ale w niej nie ma najfajniejszych przygód. Kupię też pewnie z jednego Pana Pierdziołkę, bo na wakacjach kupiliśmy w Polsce jedną książkę ze starymi wyliczankami i piosenkami i bardzo się nadała Młodemu, nauczył się bardzo szybko 'Jedziemy na wycieczkę, bierzemy misia w teczkę' ze szczególnym akcentem na ostatnią linijkę 'i podarły mu galoty' hehe.
Dla siebie chcę Słownik języka polskiego oraz Słownik poprawnej polszczyzny, bo często by się zajrzało a jakoś nikt mi jeszcze nie kupił, doprawdy nie wiem dlaczego.

Dlaczego podoba mi się ta księgarnia? Bo można wybrać walutę w jakiej wyświetlają ceny i nie trzeba liczyć przy każdej książce ile to będzie euro. Jak wrzucam do koszyka czy przechowalni to od razu widzę, czy mnie stać.

Dziewczynom na razie chyba nic nie kupię, bo jedna już dostała opierdziel za czytanie polskich książek w szkole, było nawet w raporcie i na wywiadówce hehe.

Nie, nie czytała na głos po polsku, nie, nie namawiała innych do czytnia po polsku...  Po prostu na przerwie wyciągnęła o zgrozo polską książkę.... W tym kraju zakazane jest nie to co trzeba....

Inne możliwości dobrania się do polskich książek w Belgii:

Wymiany z innymi Polakami (są chyba nawet grupy na FB), ale jak stare przysłowie pszczół mówi: 'dobry zwyczaj - nie pożyczaj, jeszcze lepszy - nie oddawaj'. Nie polecam. W ten sposób straciłam m.in. pierwszą i ostatnią część cyklu Zmierzch (jak poszły w obieg kilka lat temu tak do dziś chodzą i nie mogą trafić do domu).

Kupowanie używanych książek. Widuję od czasu do czasu ogłoszenia na FB i widzę, że książki szybko się rozchodzą. To jednak trzeba trafić, że ktoś sprzedaje.


Polska Księgarnia w Brukseli
Rue d'Angleterre 45, 1060 Bruxelles (Saint-Gilles)
tel. 02 537 04 66, gsm. 0476 43 06 55
(czynna: wtorki, środy i piątki 13-19 oraz soboty 9-17)

Biblioteka Pl w Leuven
ul. Wipstraat 2 w Kessel-1o

Biblioteka Szkolnego Punku Konsultacyjnego w Brukseli:
Rue du Bemel 29, 1150 Woluwe Saint-Pierre, Bruxelles
http://www.bruksela.orpeg.pl/?q=node/9

W żadnej z powyższych placówek nie  byłam osobiście. Nie wiem zatem czy warto je odwiedzić. Jednak znalazłam takie informacje, to podam dalej.



My głównie - jako się rzekło - czytamy po niderlandzku, bo po pierwsze dostęp do niderlandzko języcznych książek mamy nieograniczony, a po wtóre powoli trzeba się przestawiać na nowy język i dostosowywać do tutejszych realiów. Jednak od czasu do czasu dobrze poczytać w ojczystym, dlatego powstał ten post i dlatego od czasu do czasu kupujemy coś polskiego.

Młody wybiera książki w tutejszej bibliotece
Ostatnio nadrabiam Cobena i całkiem dobrze się mi czyta. To że nie rozumiem części wyrazów nie przeszkadza w rozumieniu sensu ogólnego i w radowaniu się czytaniem.

* To NIE JEST post sponsorowany, a tylko moje osobiste wybory i spostrzeżenia.

Jak ktoś zna lepsze, równie dobre, inne rozwiązania, księgarnie, możliwości niech da cynk w komentarzu poniżej. 

17 kwietnia 2017

Wielkanoc u normalnych inaczej i wycieczka do Geraardsbergen

Nasza Wielkanoc. 

Jak na rodzinę normalną inaczej przystało nie spędzamy świąt ani 'po polsku' ani tym bardziej 'po bożemu'. Spędzamy je po swojemu, wedle własnego widzimisię. W ogóle dla nas to po prostu długi weekend nie żadne tam święta
W naszym 'wielkanocnym' repertuarze nie było nawet specjalnych typowo polskich przygotowań, bo niby po co. Świąteczne porządki? Sprzątam, gdy stwierdzam, że potrzeba a nie na pokaz czy dla zasady. Specjalne wypieki, potrawy? Przez cały rok jest nas 5 sztuk w domu, ta liczba nie zmienia się z okazji świąt, nie zmienia się też nasz gust kulinarny i ilość wolnego czasu. To nie Polska - tu w Wielki Tydzień pracuje się normalnie po 8 godzin dziennie codziennie do piątku wieczorem. A sobota jak sobota - pranie, koszenie trawy, zakupy.... Noooo tym razem pozwoliłam sobie pojechać na zakupy bez dzieci i kupić dla siebie (TYLKO I WYŁĄCZNIE) parę nowych rzeczy. Załóżmy że to z okazji świąt, bo każda okazja jest dobra by kupić sobie nowe buty hehe. W sumie miały być tylko nowe baleriny,  ale skoro już zauważyłam te milusie trampki bez sznurówek to postanowiłam je również adoptować... Tylko po przyjściu do domu się okazało, że jest z nimi jeden drobny problem - są bardzo w guście Młodej  i pasują jak ulał na jej dwunastoletnie stopiszcza... Obiecałam jednak obydwu po 50€ na trampki w maju, tak na wszelki wypadek.

W tym roku nie robiliśmy nawet dekoracji wielkanocnych, a Belgowie to już z miesiąc temu powywieszali te wszystkie jajka na krzakach i poustawiali zające w ogródkach. Ja po pierwsze nie miałam czasu (9-10 godzin dziennie poza domem), po drugie zwyczajnie stwierdziłam że to bezsens dodawać sobie niepotrzebnej roboty i że mi się nie chce. Jedyną dekoracją jest słomiany zajczyk z lidla z żywym żółtym kalanchoe w koszyczku, którą to ozdóbkę kupił tata dla Młodego. 

Nie byliśmy też na żadnej kościelnej uroczystości, bo ...bo nie...

5 kwietnia 2017

Jestem dumną matką Trójcy Nieświętej ale Samodzielnej i Rozgarniętej :-)

Jako się rzekło, mam coraz mniej czasu. Pracuję teraz ponad 30 godzin tygodniowo,  dojazdy i przejazdy pomiędzy klientami zajmują też sporo czasu, bo pracuję w 3 różnych gminach a mam - jak wiadomo - tylko rower do dyspozycji. W domu czasem jestem dopiero o osiemnastej. Tata wtedy odbiera Młodego. W środę kończę pracę u jednego klienta, odbieram Młodego, zawożę go do domu, czekam na powrót dziewczyn i jadę do drugiego klienta. Trochę to męczący system. Jak wstanę o szóstej trzydzieści, zrobię pranie, śniadanie i wyprawię Trójcę do szkoły, tak do wieczora jestem w ruchu bez przerwy. Rano jadę 6-9 km co zajmuje  do pół godziny, potem 4 godziny sprzątam a moi klienci mają duże domy, a nawet bardzo duże i jest co robić, zanim się doprowadzi je do porządku. 
Potem znowu rower: 6, 10, 12 km i kolejne cztery godziny roboty, czasem trzy. Jadąc na rowerze, pochłaniam kanapkę lub jakieś ciastko i zatrzymuję się po drodze na wypicie soku. po drugiej robocie czasem (nie zawsze bo pracuję tez u sąsiadów) jeszcze trzeba zaliczyć kolejne 5 czy 6 km na rowerze. Miesięcznie przejeżdżam 300-400 km. 
U niektórych pracuję co drugi tydzień, przeto od czasu do czasu mam wolne popołudnie. Mogę wtedy ugotować spokojnie jakiś obiad i zrobić coś we własnym  domu. Mąż też pracuje jak dziki osioł. Jakoś musimy przecież zarobić na nasze belgijskie emerytury i bieżące życie, które jak wiadomo tanie nie jest, zaś potrzeby rosną wraz z dziećmi. 

Młodzież w tym kraju też nie ma tyle wolnego czasu, co w Polsce. W szkole średniej jest huk nauki. Dziewczyny dojeżdżają rowerami (jak większość ich kolegów i koleżanek oraz gros nauczycieli) po kilka (niektórzy kilkanaście) kilometrów. Wracają o 17tej lub trochę później, gdy poniesie je do sklepów lub nie mogą się rozstać z koleżankami. Czasem robią też jakieś grupowe projekty i po lekcjach idą do koleżanki popracować razem. Młoda zakumplowała się z dwoma najlepszymi uczennicami i to ma swoje konsekwencje - musi się dużo uczyć, żeby do nich pasować :-) I to jej się chwali.