27 sierpnia 2019

To były fajne wakacje...

Wakacje zbliżają się ku końcowi. Pora zatem na podsumowanie tego tematu.

Chlebek na plaży w Zeebrugge
Muszę rzec, że to były jedne z lepszych wakacji, jakie przeżyłam w swoim krótkim 42-letnim życiu, jeśli nie najlepsze.

Na te wielce pozytywną ocenę składa się  kilka kwestii. Wakacje bowiem to skomplikowana sprawa. 

Wiadomo czym innym są wakacje dla ucznia, czym innym dla pracującego, czym innym dla zwykłego kura domowego.

Zwykły pospolity kur domowy raczej nie będzie się cieszył z wakacji spędzonych w domu. Przecie kur siedzi w domu cały rok, więc jak mu kto w wakacje kazuje tam nadal siedzieć, to kura krew zalewa. Tak myślę, ale nie jestem kurem domowym, więc nie wiem tego na 100%.

Jednakże taka istota pracująca, czyli na ten przykład ja, to - powiem wam szczerze - może być bardzo, ale to bardzo szczęsliwa móc zwyczajnie posiedzieć sobie w swoim własnym domu przez kilkanaście dni. Podejrzewam, że osoby niepracujące od kilku lat, mogą nie mieć nawet pojęcia, co to znaczy cieszyć się pobytem we własnym osobistym domu... Mogą tego w ogóle nie rozumieć.

Nie dawno rozmawiałam o tym z inną kobietą pracującą, z kobietą prowadzącą firmę. Obie doszłyśmy do wniosku, że człowiek jest przez większość roku raptem gościem we własnej chałupie, że człowiek nie ma czasu nabyć się we własnym domu, nacieszyć się jego istnieniem i zwyczajnie spokojnie na dupie w nim posiedzieć. Rano wybiega się o świcie, by wrócić do domu wieczorem. Wtedy wszystkie ręce na pokład i gotujemy obiad oraz ogaraniamy chatę, lekcje i te wszystkie inne rzeczy, na które kur domowy ma czas wtedy, gdy my pracujemy zawodowo. Potem trzeba się położyć, bo rano znowu robota. Zimą wychodzimy po ciemku i po ciemku wracamy. Nawet czasem to nie ma się kiedy przyjrzeć swojemu domowi i ludziom, z którymi się mieszka. W weekendy to znowu zakupy, jakieś kino, jakaś wycieczka, jakieś odwiedziny czy inna impreza na wiosce. I tak dni mijają w swoim szalonym tempie od wakacji do wakacji.

I proszę państwa, oto nagle ja kura pracująca pozwoliłam sobie po raz pierwszy  na cały długi  miesiąc wakacji. Dziś mogę rzec, iż to była doskonała decyzja i pewnie za rok zrobię to samo. Ludzie, to był niesamowity czas. Wreszcie mogłam się nacieszyć swoim pięknym domem i swoim przytulnym ogródkiem (choć trochę śmierdzącym sąsiadowimi psami).

Pogoda była wyśmienita, mogłam zatem wylegiwać się z książką (albo i bez) na kocyku i w hamaku, i po prostu kurde zwyczajnie nic nie robić przez całe dnie. Rozumiecie co to znaczy nic nie robić, nic nie musieć?! To wspaniałe uczucie. Do tego bardzo ładnie się w tym swoim ogródku opaliłam. Teraz mi każdy zazdrości opalonych kopyt, ha!

Muszelki w Zeebrugge

Wreszcie miałam czas by zwyczajnie, najzwyczajniej w świecie spokojnie pomyśleć o różnych sprawach, by pogadać z dziećmi, by zagrać z nimi w scrabble, uno, piłkarzyki, czy dupę biskupa, by obejrzeć z nimi i samemu Hobbita i inne filmy, które czekały na obejrzenie od wielu miesięcy, by przeczytać zaległe numery "Świata Nauki", "Wiedzy i Życia" oraz arcyciekawą książkę o Islamie. Miałam wreszcie czas, by popisać i pogadać szczerze z partnerem i wyjaśnic na spokojnie, co było do wyjaśnienia oraz naprawić, co było do naprawienia.  

Mnie już więcej nic do szczęścia nie potrzeba na dzień dzisiejszy, by uznać wakacje za bardziej niż udane.

Jednak to przecież nie wszystko, przecież byłyśmy też na kilku wycieczkach. Wspominany już na tym blogu wypad po cukierki do Maastricht był wielce owocny, pomimo że zgubiłam majtki ;-).  Zwiedziłyśmy wszak większość wyszukanych w przewodnikach  miejsc. Potem byliśmy jeszcze 3 razy na plaży w trzech różnych miejscach, w tym raz w najgorętszym dniu w roku, kiedy to kąpiel w morzu była iście niebiaską rozkoszą mmmmm. Do tego raz w pociągu poznałyśmy fantastyczną babcię, z którą świetnie się nam gawędziło i z którą uchachałyśmy się jak nigdy, i dzięki której dwugodzinna podróż minęła w przyjemnej atmosferze, mimo tego że trzeba było pół drogi stać w ścisku.

Były też wypady zakupowe do bliższych miasteczek, gdzie znowu wydawałyśmy hajs na słodycze, majtki i inne pierdołki. Możliwość spędzenia sporej ilości czasu na zakupach z własnymi dorastającymi dziećmi to wspaniała sprawa i niezmierna frajda. Uwielbiam moje nastocórki.

W te wakacje moja nastocórka zarobiła też własnoręcznie trochę euro, wykonując dodatkowe roboty u moich klientów - sprzątanie na basenie, odnawianie mebli ogrodowych. Ona się cieszy z pieniędzy,  a ja jestem z niej dumna. Wakacje były też dobre też dla jej dobrego samopoczucia, a to jest bardzo ważne.

jakaś przesiadka w Gent Sint-Pieters


No i na koniec ta wisienka na wakacyjnym torciku. Mój Małżonek przywiózł mi ze swoich wakacji jako pamiątkę to wszystko, co kocham najbardziej, czyli dobrą książkę, pachnące balsamy do ciała, moje ulubione czekoladki i seksowną bieliznę. Mniam! 


 A, jeszcze zapomniałabym o jednym. Wielce pozytywnym rezultatem wakacyjnych rozmyślań i wakacyjnego czasu, było przemalowanie naszej sypialni na bardziej adekwatne dla tego miejsca kolory. Nudną i zimną zieleń zastąpiliśmy czernią i krwistą czerwienią. Do tego kupiliśmy kremowy włochaty dywan i w podobnej tonacji pościel. Zaopatrzyliśmy się też w różne mini półeczki na nasze liczne świece, świeczki i świeczunie, bo oboje uwielbiamy świece w sypialni, szczególnie te pachnące z drewnianymi trzeszczącymi przyjemnie "knotkami". No bo czasem stawiamy świece na podłodze i kiedyś Młoda po coś poszła do naszej sypialni, po czym zaczęła się głośno zastanawiać, co my tam za satanistyczne rytuały żeśmy odprawiali XD. 

Teraz mamy bardzo ładną i bardzo zmysłową sypialnię... No co? Pewnie żeście myśleli, że w "naszym wieku" to już nietentego? Heloł. Właśnie w tym wieku, gdy nie ma się już przed soba tajemnic i tematów tabu, to dopiero można się tak na prawdę delektować seksem i swoją zmysłowością, odkrywać nowe rzeczy i zwyczajnie cieszyć się życiem, a w wakacje i na te sprawy ma się przecież więcej czasu i więcej ochoty, bo człowiek nie jest zmęczony jak wielbłąd po przejściu Sahary.

I tak okazuje się, że żeby wakacje można było uznać za udane, nie trzeba od razu jechać w podróż dookoła świata ani nawet do Egiptu, tylko trzeba robić dużo przyjemnych rzeczy, odpoczywać, fantazjować i cieszyć się każdą wolną chwilą w dowolnie wybrany przez siebie sposób, co nie znaczy, że nie można jechać w podróż. Zresztą męska część naszej Piątki pojechała sobie w te wakacje w podróż. Męską podróż. Byli w Polsce. Większość czasu Młody chorował i był osłabiony, bo złapał po drodze jakiegoś paskudnego wirusa i musiał wybrac antybiotyk, ale wrócił zadowolony, bo wybawił się z całą gromadą kuzynostwa i pograł z nimi w swoje ulubione gry. Mąż za to stwierdził, że ma dość Polski  i "polskości" na najbliższe lata i wnet jego kopyta na polskiej ziemi nie postaną haha. Zobaczymy.

Dla mnie zaś pozostaje nieodgadnionym zjawiskiem masowy wyjazd Polaków z zagranicy do Polski na wakacje. Ja tego zwyczajnie nie kumam. Nie no okej, o gustach się nie dyskutuje, jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu stopy śmierdzą... Wiem, że ten czy ów zwyczajnie uwielbia Polskę, kocha ten kraj, jest nim zafascynowany, czuje się z nim związany, etc etc i dlatego musi odwiedzać Polskę na Wielkanoc, wakacje, Wszystkich Świętych, Boże Narodzenie, że lata do Polszy na każde urodziny, wesele, komunię, chcrzciny i każdą inną okazję. Niech lata, niech jeździ - jego życie, jego czas, jego pieniądze. Nie pojmuję tego, ale w sumie mnie to kij obchodzi, jak ktoś się bawi.

Jednak kiedy MNIE ludzie pytają, czy jadę na wakacje do Polski to, nie ukrywam, że mnie szlag trafia. Szczególnie jak dodaje, że "przecież wszyscy jeżdżą". Ja nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę należeć do kategorii "wszyscy"!!! Ja należę do katagorii normalna inaczej. Raz se zapamietajcie ten prosty fakt, do jasnego grzyba!

Dlaczego ludziom tak trudno pojąć, że ja nie życzę sobie odwiedzać kraju, za którym - oględnie mówiąc - nie przepadam. Dlaczego niby ktoś uważa, że ja będę dla przyjemności, relaksu, wakacji jechać tam, skąd uciekłam? Tam, gdzie nota bene nie jestem ani mile widziana, ani chociażby akceptowana taka jaka jestem? Trzeba wam wiedzieć, że ja już nie zamierzam nigdy więcej udawać kogoś innego ani jeździć do Polski bez potrzeby.

Ostenda
Druga pokrętna ludzka  logika, która mnie bawi, to fakty geograficzno-matematyzne... Jestem pewna, że wielu ludzi z Polski marzy o tym (podobnie jak ja kiedyś), by choć raz zobaczyć Paryż, Londyn, czy choćby Brukselę, ale jest to dla nich ZA DALEKO i ZA DROGO więc nie zobaczają, co nie przeszkadza im uważać, że ja (czy wielu innych emigrantów) mając do wyżej wymienionych miejsc rzut beretem, będę mieć blisko do Polski albo tanio... LOL.


W czasie tych wakacji zrozumiałam jeszcze jedną ważną rzecz, a mianowicie to, iż to co ja uważam za fajne wakacje, czy fajne wakacyjne zajęcie, dla moich dzieci czy męża (a tym bardziej innych obcych ludzi) już takie nie będzie. Ba, w tej kwestii nie zgadzają się nawet ze sobą moje dwie osobiste nastocórki. Gdy jedna chciała podróżować pociągmi po całęj Belgii albo grać w karty, druga wolała grać w sieci ze znajomymi. Gdy druga chciała oglądać filmy, pierwsza wolała prowadzić wideorozmowy z psiapsiółami internetowymi. A gdy ja - wielce ucieszona - podzieliłam się dobrą (moim zdaniem!) nowiną, iż znajomi proponują nam na kolejne wakacje darmowy nocleg w swoim mieszkaniu w Maroku, to Młoda oświadczyła "no to se jedźcie, ja się nie wybieram nigdzie na dłużej jak 2 dni z tego domu". O i tak.

Wakacje to wielce skomplikowana sprawa. 
Nieuwpoort
Nieuwpoort
nasz zwykły las

Gent


18 sierpnia 2019

Pośmiejmy się z depresji, poszydźmy z cierpienia, ze śmierci zróbmy kpiny

Uwielbiam się śmiać. Uwielbiam żartować, opowiadać dowcipy i dowcipów słuchać. Mam ogromne poczucie humoru. Lubię też czarny i makabryczny humor. Moje dzieci też mają ogromne poczucie humoru, szczególnie dwójka młodszych. Śmiech i żarty pomagają nam przetrwać w trudnych sytuacjach. Pomagają nam przezwyciężyć problemy. Ale trzeba wiedzieć kiedy przestać.

W śmiechu też trzeba znać umiar.

Potrafię śmiać się z siebie samej. Kiedyś tego nie potrafiłam i przejmowałam się wszystkim, co ludzie do mnie i o mnie niefajnego mówili. A mówili wiele. Potem nauczyłam się używać sarkazmu, ironii oraz swojej inteligencji, by większość rzeczy odwracać w żart. Dziś umiem śmiać się z siebie i swojej głupoty, choć nie zawsze jest to łatwe i czasem potrzebuję czasu, by się do owej głupoty przyznać nawet przed samą sobą. No i moja głupota też nie zawsze jest śmieszna, bo czasem się okazuje, że swoją głupotą wyrządziłam komuś niechcący krzywdę, a to nie jest śmieszne ani zabawne.

Śmiech jest zdrowy i dobry dla każdego pod warunkiem, że śmiejemy się z innymi a nie z innych.

Niestety bardzo często z wielką przykrością stwierdzam, że spora część ludzi nie potrafi odróżnić śmiechu od szyderstwa, wesołego żartu od pogardliwej kpiny. Niestetety sporą część ludzi najbardziej bawi wyśmiewanie się z kogoś. Dla mnie to objaw największego prostactwa.

Niektórzy też śmieją się  z wszystkiego, czego nie rozumieją i nie znają. To jest przykre. To rani wielu ludzi.

Choroby Mojego Dziecka należą do tych z kategorii dziwne i niespotykane, i wiele osób nie ma o nich pojęcia albo to pojęcie ma niewłaściwe. Ba, sama do niedawna byłam w tych tematach kompletnie zielona.

Jednak, czy niewiedza na temat jakiejś choroby, wady, sytuacji to wystarczający powód by się z drugiego człowieka śmiać, by mu dopierdalać, robić głupie uwagi, czy publikować debilne memy? Czy w ogóle cokolwiek usprawiedliwia wyśmiewanie się z innych? 

NIE!

Śmiejecie się z Mojego Człowieka...?
Poza tym jest XXI wiek. Każdy ma w domu Internet, już nawet  do biblioteki nie trzeba się fatygować. Kurde, nawet czytać nie trza umić, bo se wszystko na filmach albo obrazkach można znaleźć i to nawet w wersji dla opornych. Ino trochę dobrej woli trzeba, by wklepać w google pytanie i dowiedzieć się coś na ten czy inny temat zanim się pierdolnie jakąś głupotę i skrzywdzi drugiego niechcący... zanim niechcący  założy się komuś sznur na szyję. W przypadku depresji  bowiem jedna głupia uwaga może być tą ostatnią kropelką, która przechyli czarę goryczy.

DEPRESJA TO NIE ŻART. DEPRESJA TO NIE POWÓD DO ŚMIECHU.

Nie dawno ktoś znajomy opublikował na jednym z popularnych miejc w necie mem na temat depresji. Gwoli ścisłości dodam, że nie był to bynajmniej przypadkowy mem umieszczony w przypadkowym miejscu przez przypadkową osobę - taki by mi wisiał i dyndał.

Wkurzyłam się, bo tego typu memy dla osób chorujących na depresję mogą być właśnie tą ostatnią kroplą.... Przeraża mnie, że ludzie nie zdają sobie sprawy, iż mogą w ten sposób kogoś zranić, iż mogą spowodować, że osoba chora znowu upadnie, że osoba chora pogrąży się w ogromnym smutku, że osoba chora może zrobić coś, czego już nie da się odwrócić...

Dlatego postanowiłam napisć o tym na blogu. Może ktoś tu trafi przypadkiem, może akurat ten wpis da komuś do myślenia i może ten ktoś puknie się w łeb, zanim dowali  choremu na taką , czy inną dziwną chorobę i kogoś boleśnie zrani albo zabije... Niechby jedna osoba się zastanowiła, opamietała to już będzie coś.

DEPRESJA TO NIE FANABERIA.

 DEPRESJA TO POWAŻNA CHOROBA, KTÓRA NIE RZADKO KOŃCZY SIĘ ŚMIERCIĄ!!!

Brak wiedzy o depresji, to niepotrzebne dodatkowe cierpienie chorych.

Brak wiedzy o depesji to pogarda dla chorych.

Brak wiedzy o depesji to brak pomocy i wsparcia dla okropnie cierpiących ludzi.

 Brak wiedzy to brak leczenia.

Brak wiedzy o depresji to dla niektórych śmierć...


Ten mem to w sumie faktycznie był śmieszny. Ośmieszał on bowiem jego twórcę, który podawał zafundowanie sobie biegunki (zjedz kiszonych ogórków i popij je mlekiem) jako lekarstwa na depresję.

O tak, to jest zajebiście śmieszne!

 Moje Dziecko nawet nieźle się uśmiało i powiedziało, że chętnie by się zamieniło z tym co jadł te kiszone ogórki z mlekiem, bo wtedy ból brzucha trwa raptem jeden, góra trzy dni... 

Tymczasem Moje Dziecko cierpi na koszmarny ból brzucha od ponad dwóch lat z mniejszymi lub większymi przerwami. Zrobiliśmy kompleks badań - fizycznie okej, to tylko za duży stres, trauma, depresja i takie tam ŚMIESZNE duperele.

Ból brzucha, 
mdłości, 
biegunka, 
bóle i zawroty głowy,
mroczki przed oczami, 
kołatanie serca,
skoki ciśnienia,
brak apetytu, 
czasem mdłości i/lub wymioty po jedzeniu
chroniczne zmęczenie
często brak sił by podnieść się z łóżka
drażliwość
autoagresja (to jest wtedy gdy człowiek  np wali głową w ścianę, tnie się albo drapie skórę do krwi)
bezsenność
koszmary
omamy
płaczliwość
koszmarne wahania nastroju
brak chęci i sił do życia
brak chęci i sił do robienia czegokolwiek
brak nadziei na przyszłośc
nic nie cieszy, nic nie bawi
uczucie pustki
myśli samobójcze
okropny ból i pieczenie skóry po każdym kontakcie z wodą (mycie rąk boli, kąpiel czy zmoknięcie w deszczu pali żywym ogniem)
mocne zapachy powodują mdłości i ból głowy 
dźwięki (typu szczekanie psa, głosna rozmowa, przejeżdżające samochody) powodują koszmarny ból głowy...

Moje Dziecko ma raptem kilkanaście lat i zna to wszystko.

Jest nastolatką i chciała by żyć jak inne nastolatki. Tymczasem to wszystko powyżej i jeszcze parę albo i paręnaście innych objawów chorób towarzyszy jej systematycznie z drobnymi przerwami od ponad dwóch lat. Chciała by normalnie żyć, normalnie chodzić do szkoły, normalnie się uczyć, normalnie sie bawić i wygłupiać z innymi nastolatkami, ale zwyczajnie nie może bo często jest chora, bo jej organizm nie funkcjonuje tak jak powinien, bo własne ciało ją zdradza, bo wszystko co normalnie sprawia ludziom przyjemność, jej często sprawia ból.

A tu ktoś sugeruje, że gdyby raz dostała sraczki, to by zapomniała o tych wszystkich rzeczach. Ma zmienić myślenie! Serio?!!!!!!!!!!!!

ZAISTE, W CHUJ ŚMIESZNE!

 W CHUJ!


Depresja to nie jakaś pierdolona fanaberia, jak się niektórym (albo i większości) wydaje.

DEPRESJA TO POWAŻNA CHOROBA, która może skończyć się śmiercią. 

Leczenie depresji jest długotrawe, trudne, kosztowne  i nie zawsze skuteczne.

Na depresję chorują także dzieci. Chorują i nie rzadko umierają.


No ale cóż. Słyszałam z wielu źródeł, że dziś depresja ponoć w niektórych kręgach jest cool i fancy. Niektóre dziunie ponoć udają, że mają depresję... Nie wiem czy po to,by zwrócić na siebie uwagę, by się popisywać, czy może  zwyczajnie  po prostu są pierdolnięte.

A może też faktycznie im się wydaje, że mają depresję, bo przecież "depresją" zwykło się w ostatnich czasach określać każdą chwilę gorszego nastroju, każdy objaw chwilowego smutku, chandry... Tymczasem różnica między zwykłą chandrą a depresją jest taka jak pomiędzy poparzeniem pokrzywą a poparzeniem III stopnia, jak pomiędzy zadrapaniem skóry przez kota a złamaniem otwartym.

LUDZIE OGARNIJCIE SIĘ!

Czy ktoś normalny udaje, że ma złamaną nogę i zaczyna nagle jeździć na wózku albo chodzić w gipsie, by być cool? Wątpię! Chcielibyście mieć złamaną nogę? Nie?!! Czemu? Przecież to takie śmieszne, jak ktoś cierpi. Śmiejecie się z osób po wypadkach?

Czy ktoś normalny goli se głowę na łyso, by poudawać, że ma raka? Chyba nie. Chcielibyście mieć raka? Jakto nie?!! Przecież to takie zabawne, że ktoś ma raka, że ktoś może niedługo umrze... Śmiejecie z osób chorych na raka?

Dlaczego zatem udajecie depresję?

Dlaczego zatem robicie se z depresji i ludzi poważnie chorych, podśmiechujki?

Kto normalny robi se żarty z cierpiącego dziecka?

Nosz KURWA?!

Może chcielibyście każdego dnia bez przerwy przez rok, dwa, trzy mieć sraczkę, ból brzucha, głowy, rzygać jak kot? Bo tak czują się często ludzie mający depresję, choć nie zawsze, bo ta skurwiała choroba u każdego objawia się inaczej.

Chcielibyście się czuć przez cały rok, tak jak czujecie się mając prawdziwą porządną grypę - 40 stopni gorączki, uczucie rozbicia, osłabienie, bóle mięśni i stawów? Bo tak właśnie czują się częstokroć ludzie mający depresję. Jak masz grypę to żebyś nie wiem jak chciał, żebyś nie wiem jak musiał, żebyś się zesrał to i tak nie możesz normalnie funkcjonować, bo nie masz sił. Przy grypie często człowiek nie jest w stanie się podnieść z łóżka i nic z tym nie zrobi. Nawet jak połknie coś przeciwgorączkowego i zwlecze się z tego wyra, to robota i tak idzie jak krew z nosa i słaby człowiek jak gówno...

Przy depresji człowiek czuje się bardzo podobnie, tylko często o wiele gorzej i depresja trwa miesiącami, a czasem latami, a czasem do końca życia z drobnymi przerwami. 

Czy kogoś serio śmieszy  to, że Moje Dziecko cierpi każdego dnia?

A może chcielibyście nie spać całe tygodnie? Wiecie, co to bezsenność? Chorzy na depresję często nie mogą zasnąć przez całą noc mimo ogromnego zmęczenia. Jak zasną, to i tak za chwilę budzą je straszne koszmary. I nie chodzi tu o jedną noc, ale o całe tygodnie, miesiące bez normalnego snu.

Na prawdę uważacie, że to w chuj zabawne, że Moje Dziecko nie spało porządnie od kilkunastu miesięcy?

Może chcielibyście cały świat nagle zacząć widzieć na czarno?

Rzeczy, które was dotąd cieszyły, fascynowały, bawiły nagle stają się obrzydliwe, nudne, beznadziejne. Mózg chorych na depresję zaczyna inaczej fukncjonować i cały ich świat nagle staje się brudny, bezwartościowy, Chorego nie cieszy nic. Nic nie sprawia satysfakcji. Chory odczuwa pustkę - jakby stracił wszytko,  jakby ktoś światu zabrał kolory, jakby mu wyłączył w jakiś sposób wszystkie pozytywne uczucia i emocje.

To jest okropne i przerażające uczucie.

Chory odczuwa niekończący się ból. Ból duszy, wieczne cierpienie, okropny smutek, przygnębienie. Na ten ból  nie ma tabletek przeciwbólowych. Temu bólowi bardzo szybko zaczyna towarzyszyć ból fizyczny - brzuch, głowa, gardło, uszy, zęby, mięśnie stawy... Wszystko po kolei zaczyna szlag trafiać.

Bawi was to?!! Bawi was, że Moje Dziecko nie chce żyć, bo ma już dość kurewskiego niekończącego się bólu?

 W CHUJ ŚMIESZNE. BOKI ZRYWAĆ!

A może chcielibyście być mamą, tatą, siostrą, żoną, mężem, dzieckiem kogoś kto ma te wszystkie objawy? Może wam by sprawiało przyjemność patrzenie, jak osoba którą kochacie nade wszystko cierpi, jak każdego dnia zwija sie z bólu.

Może podobało by wam się to, że wasz skarb, wasza miłość nie może spać po nocach, jak próbuje kolejno wszystkie znane i zalecane metody na dobry sen, jak testuje na sobie kolejne medykamenty, które nie działają.

Jeśli nadal uważacie, że depresja czy inne rzadkie, trudne, niezwykłe choroby są śmieszne, to zalecam wam pilne skontaktowanie się z najbliższym psychiatrą. 

A przynajmniej zróbcie mnie i ludziom chorym przyjemność i poczytajcie w google, czy w książce na temat depresji i innych chorób z którymi  zmagają się wasi znajomi, czy rodzina. Poczytajcie, obejrzcie w tv, na yt, zapytajcie lekarza, psychologa, psychiatry a potem zróbcie z tej wiedzy użytek.

Nie mówcie ludziom jak mają żyć i co mają robić, bo nie macie o tym pojęcia.

Jak pomóc ludziom z depresją?


Jak chcecie pomóc to bądźcie po prostu mili, zadzwońcie czasem, napiszcie, odwiedźcie, ale nie po to by popisywać się swoimi "mądrościami", tylko po to by zwyczajnie pogadać o rzeczach zwyczajnych, o szkole, o pracy, zapytać jak leci. Pogadajcie z człowiekiem, z dzieckiem czy dorosłym o muzyce, hobby, zwierzętach, wakacjach.

 Tylko tyle i aż tyle.

Więcej nie potrzeba.

Od leczenia, porad i trudnych rozmów osoby chore mają lekarzy, psychiatrów, psychologów terapeutów i ewentulanie przyjaciół czy inne bliskie osoby.

Osoby chore na depresję (zdrowe zresztą też) nie potrzebują pouczania ani tzw "mądrych" rad. Osoby chore na depresję potrzebują przede wszystkim wsparcia, ciepła, zainteresowania, miłych ale szczerych słów.
Potrzebują rozmów o rzeczach zwykłych, nie o problemach.
Potrzebują wysłuchania, a nie prawienia kazań, czy pouczania.

Osoby chore na depresję nie chcą i NIE POWINNY rozmawiać o katastrofach, tragediach,  wypadkach, morderstwach, cierpieniu ludzi i zwierząt czy jakiejkolwiek patologii. Nie chcą słuchać o waszych problemach ani o probemach waszych sąsiadów. Nie chcą słyszeć o tym, że inni mają gorzej czy że mają lepiej. Chcą i potrzebują słuchać i oglądać o wydarzeniach i zjawiskch pozytywnych, pięknych, neutralnych.

Pogadajcie zatem z nimi o przyrodzie, o malarstwie, muzyce, filmach, książkach - zależnie od tego, czym wasz znajomy się interesuje. Zapytajcie ich  o najnowsze dowcipy, jajcarskie wydarzenia z pracy czy szkoły, pokażcie dobre memy, ale kurwa nie na temat ich problemów.

O czym lubi rozmawiać moje dziecko? O różnych rzeczach, o wszystkim czym się interesuje.  Najchętniej jednak gada o tym, co powinno być dla każdego znajomego oczywiste - o swoich pupilach. Tak jak każda mama uwielbia gadać o swoich dzieciach, tak każdy hodowca uwielbia gadac o swoich pierzastych czy włochatych podopiecznych. Lubi też słuchać komplementów pod ich adresem, tak samo jak mama pod adresem swoich dzieci. Tylko uwaga - komplementy i zainteresowanie muszą być szczere. Inaczej lepiej się nie fatygujcie...

Niewtajemniczeni pewnie zapytają, co to ma wspólnego z depresją? A ja wam powiem, że bardzo wiele. Więcej niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Gadanie o tym, co się lubi i o tym, na czym się zna, bardzo pomaga. Depresja nie lubi gadania o fajnych rzeczach. To ją zabija i dusi.

Pozytywne rozmowy są lekarstwem na depresję.


zmokły kurczak
Chcecie JAKOŚ człowiekowi pomóc? Pogadajcie. Po prostu kurwa z człowiekiem normalnie pogadajcie bez żadnego cudowania, wydziwiania, silenia się na coś więcej, bo nic więcej nie potrzeba. Zaproście na kawę, sami wpadnijcie w odwiedziny, wyślijcie kartkę na urodziny, pomahajcie wesoło przez okno, uśmiechnijcie się, rzućcie komplement od czasu do czasu... To nikomu nie zaszkodzi, nic wiele nie kosztuje (nie licząc znaczka i kawy), a dla wielu może być na wagę złota, dla wielu może znaczyć życie...

UZUPEŁNIENIE dodane kilka dni później.

Po opublikowniu powyższego postu bardzo szybko otrzymałam odpowiedź od tego, kto opublikował w/w mem... To była stosunkowo długa wiadomość pełna oburzenia. 
Pozwolę sobie zacytować naistotniejszy fragmencik:

"Nie tylko ty jesteś biedna i poszkodowana przez los. A co twoje dzieci przechodzą to jest tylko i wyłącznie twoja wina. I wiedz to że cokolwiek się stanie to będzie wyłącznie twoja wina".


No i to by było na tyle w kwestii zrozumienia powyższego wpisu i problemu depresji oraz ogólnego zrozumienia i wsparcia ze strony TAK ZWANEJ  R-O-D-Z-I-N-Y. 



14 sierpnia 2019

O tym, że dobry wk$rw nie jest zły, czyli jak się nie rozwiedliśmy.

Dwa lata temu posumowując w grudniu kolejny rok mojego życia, pomyślałam, a nawet napisałam tu na blogu, że tamten rok był wyjątkowo dobry, że nasze życie na obczyźnie wreszcie się ustabilizowało. Cieszyłam się, że było nam dane, ale też miałam przeczucia, że teraz (znaczy od wtedy) już będzie tylko gorzej... I tak było w rzeczywistości. Ot taka samospełniejąca się zła przepowiednia... Wiedźmy to potrafią....

Z każdym miesiącem w naszym życiu przybywało nowych problemów... zdrowie się zaczęło sypać - zarówno fizyczne jak psychiczne, problemy w szkołach się nasiliły, zaczęły się problemy w pracy oraz problemy finansowe... Wszystko ze sobą powiązane i jedno od drugiego zależne. Co jedno próbujesz poprawić, to pięć innych się jeszcze bardziej pogarsza. Żedbyś się dwoił i troił - nie dasz rady wszystkiemu zaradzić na raz, nie dasz rady tego naprawić. 

Koszmar.

Z każdym miesiącem było gorzej i gorzej. Powoli wszystko zaczęło nas przerastać. Pogubiliśmy się w tym wszystkim całkowicie. Co gorsza pogubiliśmy też siebie wzajemnie.

Mieliśmy z małżonkiem drobne problemy ze zdrowiem, przez co nasza praca była trudniejsza niż w normalnych warunkach. To jednak nic.

W firmie męża coś poszło nie tak i nagle zaczęło brakować roboty, co spowodowało mnóstwo stresu i zmiejszyło nasze wcale nie jakieś przecież ogromne dochody. Zmiana pracy to znowu sporo nerwów i tygodniowe wypłaty, które spowodowały ogromne trudności, wręcz uniemożliwiły płacenie na czas wszystkich faktur. Problemy finansowe to zawsze stres. To jednak ciągle nic.

Nie jest też najgorsze to, że zgodnie z niepisaną regułą zawsze jest tak, że gdy brakuje pieniędzy to wtedy najbardziej są potrzebne i że leczenie dzieci pochłonęło sporo pieniedzy, których nie mieliśmy.

Nawet depresja - mimo, że jest jedną z najgorszch chorób, jakie się mogą człowiekowi przytrafić, a szczególnie dziecku - też wcale nie jest najgorszą rzeczą, jaka nam się w ciągu ostatnich dwóch lat przydarzyła.

To wszystko nawet każde z osobna jest paskudne, okropne, straszne i złe, i nawet każde z osobna może człowieka powalić na glebę. W komplecie stanowi to wszystko mieszaninę wyjątkowo toksyczną. Mieszaninę, która może spowodować, że nagle zaczyna się myśleć z czułością o śmierci, bo tak właśnie było w moim przypadku... Tak, taki drobny epizodzik depresyjki... To jednak wcale nie jest najgorsze.

Najgorsze jest to, że się pogubiliśmy. Zgubiliśmy siebie samych i siebie nawzajem.

Mieszkaliśmy razem, jedliśmy razem, wszystko robiliśmy razem, a jednak odeszliśmy wszyscy  od siebie bardzo, bardzo daleko.

Popełniłam (będę mówić o sobie, bo tylko za siebie odpowiadam) zupełnie nieświadomie ogromny błąd. Otóż jakoś tak mi się słuszne wydawało, że dla dobra dzieci muszę poświęcić wszystko ze sobą włącznie. Że muszę zrezygnować z siebie. Być może, a raczej wielce prawdopodobnie postanowiłam gdzieś tam w głębi swojego jestestwa ukarać w ten sposób siebie za wszystko zło jakie wyrządziłam mniej lub bardziej niechcący, za każdy błąd jaki popełniłam jako matka, jako człowiek.

Gdy problemy zaczęły się walic na nas z każdej strony i gdy przestało być możliwe rozwiązywanie je jeden po drugim, bo było ich zbyt wiele, coś we mnie pękło, coś się załamało. Myślenie logiczne przestało działać. Zgubiłam samą siebie. W jakimiś momencie najwyraźniej mój otępiały i zmęczony mózg doszedł do wniosku, że muszę wybierać pomiędzy dziećmi a partnerem, pomiedzy dziećmi a sobą, pomiedzy dziećmi a wszechświatem... Wszystko, dosłownie wszystko się pokałapućkało, poplątało i pomieszało. Nie widziałam początku ani końca, nie widziałam nadziei... To było okropne i straszne... Nie wiedziałam jak mam dalej żyć. Choć starałam się robić wszystko jak najlepiej, to nijak nie szło.

I wtedy nadeszły wakacje i mój Mąż zabrał Młodego i pojechali do Polski. Wtedy wszystko się zmieniło. Znaczy nie że od razu. Co to to nie. Ba, obawiam się, że gdyby nie On i nasz stary małżeński zwyczaj wakacyjny to dziś być może mieszkalibyśmy osobno i planowalibyśmy rozwód... Bo tak, był taki moment, że ta właśnie opcja z przyczyn różnych wydawała nam się najlepszym na dane okoliczności rozwiazaniem naszych problemów....

I bynajmniej nie dlatego, że się pokłóciliśmy, bo jakoś nie przypominam sobie by coś takiego zadarzyło się przez 9 lat wspólnego życia.

I bynajmniej nie dlatego, że przestaliśmy się sobie podobać, czy że skończyły nam się tematy do dyskusji czy inne tam typowe powody rozwodowe. Nic z tych rzeczy. Ciągle byliśmy i ciągle jesteśmy partnerami wręcz idealnymi, choć żadne z nas ideałem absolutnie nie jest. Po prostu zwyczajnie oboje jesteśmy wrażliwi i oboje nie chcieliśmy zranić tej drugiej osoby... Czyli chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zwykle...

Po raz kolejny się okazało, robienie czegokolwiek  DLA DOBRA innych to największe zło, jakie można dla nich zrobić.

No ale na szczęście nasza małżeńska tradycja wakacyjna przewiduje pisanie listów, a dokładnie mejli. To nam pomogło. To Nas uratowało.

I dobrze, że to On zaczął i że zaczął od najgłupszego tematu, od jakiego można zacząć list do żony. Nie powiemm wam od jakiego, bo to nie wasz interes. Powiem tylko, że się wkurwiłam i że w tym wkurwie napisałam wszystko, dosłownie wszystko, co mi leżało na wątrobie, a to bynajmniej nie było ani fajne, ani czułe, ani miłe... Było za to wyjątkowo szczere i prawdziwe. A jak już wyłożyłam kawę na ławę (czego za Chiny Ludowe nie zrobiła bym gdybym nie straciła panowania nad sobą i gdybym uważała na to co mówię), wtedy mogliśmy zacząć o tym wszystkim rozmawiać. Mogliśmy porozkładać wszystko na czynniki pierwsze i dokonać głębokiej psychoanalizy, a potem wykombinować, jak to wszystko naprawić.

Potem to już łatwizna. Wystarczyło zacząć te nasze odjechane, ale skuteczne pomysły wprowadzać w życie i cieszyć się efektami.

Teraz jest wszystko, jak należy. Nie, że nasze problemy nagle zniknęły. Bynajmniej. Mają się całkiem dobrze, a i kilka nowych jeszcze przybyło, ale ten najważniejszy i najgorszy przestał istnieć w ciągu zaledwie kilku dni. Wystarczyło siąść na dupie w spokoju, zastanowić się nad wszystkim poważnie i zacząć rozmawiać z właściwą osobą we właściwy sposób.

Teraz znowu jesteśmy na właściwym torze i znowu jesteśmy razem a nie tylko obok siebie.

A razem możemy wszystko.

C.D.N.