Komitet Rodzicielski, czy jak tam kto woli Rada Rodziców.
W tym tygodniu byłam na zebraniu Komitetu Rodzicielskiego i tak sobie pomyślałam, że napiszę, jak to tu wygląda i dlaczego warto zapisać się do Komitetu w szkole swojego dziecka.
Moje nastocórki edukację rozpoczęły jeszcze w Polsce. Chodziły tam do dwóch szkół - malutkiej na wiosce i dosyć dużej w małym mieście. Ja w obu szkołach należałam do Rady Rodziców. Tutaj jestem w Komitecie coś z 5 lat, z tym że ostatnie 2 lata się nie liczą, bo miałam inne rzeczy na głowie a poza tym przez koronę niezbyt wiele się działo.
Tak czy owak mam już jakieś pojęcie o tej kwestii i jakieś porównanie pomiędzy PL a BE i dziś trochę się na ten temat powymądrzam.
We Flandrii ciut inaczej to wygląda, niż w Polsce. Różnice są przede wszystkim w organizacji. W PL były (za moich czasów) tzw Trójki Klasowe obowiązkowe dla każdej klasy i z tych trójek składała się Rada. Tutaj nie ma trójek, nikt nie jest w żaden sposób zmuszany do należenia do Komitetu Rodzicielskiego. Przynależność jest całkowicie dobrowolna. Nie ma też obowiązku, by w Radzie byli rodzice z każdej klasy. Bynajmniej. Teoretycznie jest możliwe, że z jednej klasy będzie 7 rodziców a z drugiej ani jednego.
Dla przykładu podam, że w naszej małej wiejskiej szkółce (trochę ponad 200 uczniów) do Komitetu należało wcześniej około 20 rodziców (teraz po koronie trudno orzec, bo odeszli rodzice dzieci kończących szkołę, a nowych dopiero trzeba nałapać). Tyle samo mniej więcej rodziców było w szkołach średnich, które mają ponad tysiąc uczniów. Wiadomo w małej wiosce, gdzie wszyscy prawie się znają ze sobą, łatwiej kogoś wkręcić do Komitetu, niż w dużej szkole, do której uczniowie przyjeżdżają z innych miejscowości a rodzice się wzajemnie nie znają. Jak zdobywa się nowych członków? Tak samo jak się sprzedaje kosmetyki z Avonu hehe. Podbijasz po kolei do rodziców nowych uczniów we wrześniu i pytasz: chcesz coś z Avonu? Znaczy chcesz należeć do super fajnej, mega zajebistej rady rodziców? Tak samo jak z avonem, zwykle nikt tak od razu nie chce… Ale czasem da się jakiegoś jelenia złapać hehe. Pisze się też mejle reklamujące do wszystkich rodziców, rozdaje ulotki dzieciom, na każdej imprezie zachwala i zachęca…
Co robi Komitet Rodzicielski we Flandrii?
Tu akurat mniej więcej to samo co w Polsce - pomaga ciału pedagogicznemu ogarnąć szkolny cyrk i próbuje w różny sposób jakoś ufajnić szkołę, by dzieci jak najlepiej się w niej czuły. Pełni też rolę pośrednika pomiędzy resztą rodziców a belframi i dyrekcją. Do Komitetu może każdy rodzic zgłaszać różne pomysły, problemy i td.
Komitet organizuje różne imprezy i pomaga nauczycielom to i owo zorganizować.
Komitet próbuje zebrać jak najwięcej pieniędzy, by zafundować szkole coś ekstra.
I tu mamy kolejną różnicę. U nas nie ma żadnych mniej lub bardziej „nieobowiązkowych” składek… Nie wiem, jak tam teraz w PL, ale drzewiej nie chcieli wydać dziecku świadectwa, gdy miało się „nieobowiązkową” składkę niezapłaconą, a w moim mieście niezapłacenie „nieobowiązkowej” składki było powodem sprzedawania odbierania rodzicom dzieci.
U nas nie ma stałego haraczu. Komitet musi bardziej się postarać i trochę głową ruszyć oraz przede wszystkim dupę ruszyć, by zdobyć forsę.
Każda szkoła ma swoje pomysły, jak tego dokonać. Jednym idzie lepiej, innym gorzej. Dla przykładu nasz Komitet w ciągu ostatnich 10 lat zarobił blisko 100 tys. euro (sam zysk). Jak na małą szkółkę to - moim zdaniem całkiem zacnie.
Jak to się u nas robi?
Ano głównie dwie metody: organizacja imprez i sprzedaż jakiegoś szajsu ;-)
Dwie coroczne dosyć dochodowe tradycyjne imprezy szkolne organizowane przez nasz Komitet to „Wieczór Wina i Sera” oraz zabawa karnawałowa.
Czym jest Wieczór wina i sera to już sama nazwa mówi. Robi się plakaty, ulotki, zamawia się sery, wino i inne napoje oraz różne inne dodatki. Drukuje się bilety-cegiełki, które każdy może kupić. Każdy rodzic (nie tylko z Komitetu) próbuje zachęcić do przyjścia wszystkich swoich znajomych. Impreza trwa 2 dni (sobota, niedziela). Ludzie się schodzą, kupują bilet (jeśli wcześniej nie kupili) i podchodzą do stołów, gdzie kroją sobie taki czy inny ser, nabierają gorącej zupy cebulowej ugotowanej przez Komitet, kupują napoje i siadają przy stolikach do jedzenia i pogawędek ze spotkanymi tam ziomkami. Jedni wychodzą, kolejni przychodzą. Zwykle sala jest pełna. Zarobek ze sprzedaży biletów i napoi to w jednym roku tysiąc w drugim 2,5 tysiąca euro.
Zabawa karnawałowa to każdy wie jak wygląda. Czasem gra jakaś wiejska kapela, czasem DJ. Zarabia się na napojach, przekąskach i wejściówce. Zysk podobny jak poprzednio. Zależnie od roku, raz jedno raz drugie lepiej wychodzi.
Inne imprezy to np BBQ na szkolnym podwórku w czerwcowy weekend. Jakieś dmuchane zamki, muzyka, lody, frytki, grill, malowanie twarzy itd itp. Zawsze sztuka w tym by jak najtaniej zapłacić ale dużo zarobić. Cena za wszystko musi być oczywiście nieprzesadzona, bo nikt nie zapłaci. No i zwykle próbuje się jakichś sponsorów zdybać, a to piekarnia da ze dwie bułki za darmo, a to dmuchany zamek za połowę ceny. Każdy wie, jak jest, nie ma co tłumaczyć.
W ostatnich latach (przedkoronowych) były też mecze (mistrzostwa) na dużym ekranie w szkole. Ekrany i reszta sprzętu wypożyczono. Ludzie przyszli poprzebierani i wymalowani w belgijskie barwy, szaliki, gadżety… My sprzedawaliśmy kilka gatunków piwa, gin z tonikiem, sangrię, colę, fantę, wodę, lody, chipsy. Belgia grała wtedy kilka razy. Przyszły tłumy, jakich się nikt nie spodziewał. Zysk coś ze 3tysiące.
Inne metody, jako się rzekło to sprzedaż czegoś. Popularna i już z wieloletnią tradycją jest sprzedaż gofrów, pralinek gdzieś przed wielkanocą. Najpierw zbiera się zamówienia wśród rodziców z zaznaczeniem, że to na Komitet. Zamawia się i sprzedaje to z zyskiem. Niektórzy rodzice zamawiają dla całej rodziny, sąsiadów itd. I tu czasem tysiąc udaje się wyciągnąć.
W tym roku jest nowy pomysł. Szykujemy się do sprzedaży zestawów cebulek tulipanów, narcyzów itp. Zasada jak przy gofrach.
Kolejny nowy pomysł (moim zdaniem kompletnie nieprzemyślany - inne lokalne organizacje robią to samo w tym samym czasie) to marsz halloweenowy. Marsz to niewłaściwe słowo, ale nie wiem, czy jest jakiś polski odpowiednik „zoektochtu”. To jest taki marsz, który wiedzie określoną trasą i po drodze są zadania do wykonania oraz inne atrakcje. W tym wypadku jest to marsz po ciemku i ze strasznymi atrakcjami.
Jako się rzekło, co szkoła, to inne pomysły.
Na co Komitet wydaje zarobione pieniądze?
Przy wydatkach zawsze jest sporo dyskusji na zebraniach. Nauczyciele przedstawiają swoje pomysły i potrzeby. Uczniowie zgłaszają swoje, a Komitet ma jeszcze swoje. Lista potrzeb zwykle jest długa.
Podam zatem kilka przykładów z ostatnich lat. Z drobiazgów Komitet funduje co roku m.in. prezenty mikołajkowe (słodycze), frytki i lody na koniec roku dla wszystkich uczniów.
Jednorazowe zakupy to np:
- system nagłośnienia na potrzeby radia uczniowskiego,
- stoły piknikowe (latem dzieci jedzą na podwórku), plastikowe stoliki imprezowe
- zabawki i gry podwórkowe wraz z kuframi do ich przechowywania plus namalowanie plansz i innych „terenów” do gier na płytkach,
- iPady dla uczniów (służą głównie przedszkolakom do zabawy) , odtwarzacz dvd;
- zamrażarka, lodówki i plastikowe pudła, wykorzystywane m.in. do przechowywania uczniowskiego drugiego śniadania (pomysł w związku z ogrzewaniem podłogowym, które szkodzi kanapkom w plecakach)
- pralka i suszarka
To tylko co ciekawsze przykłady, by bardziej obrazowo pokazać jakimi pieniędzmi obraca nasz Komitet Rodzicielski i jak ogólnie sytuacja wygląda.
Dlaczego warto zapisać się do Komitetu Rodzicielskiego w szkole swojego dziecka?
Ludziom się czasem wydaje, że to nic innego nie trzeba mieć do roboty, by należeć do Komitetu Rodzicielskiego, ale guzik prawda.
U nas (i w innych szkołach podobnie) Komitet zbiera się raptem kilka razy do roku. Zwykle z 5 razy. Zebrania są wieczorem (u nas o 20godzinie). Nie ma bynajmniej obowiązku chodzenia na każde. Ba, można w ogóle nie chodzić na zebrania, ale dobrze jest o nieobecności informować przed zebraniem, by wszystko było jasne, no i u nas od tego roku trzeba określić swój statut w komitecie - można być głównym członkiem i zawsze być obecnym, zawsze działać członkiem pomocniczym, który tylko od czasu do czasu przy większej okazji się udziela.
Zasadniczo jednak nikt nie musi udzielać się przy wszystkich okazjach. Każdy przychodzi do pomocy, przyłącza się do działania wtedy, kiedy ma czas, kiedy ma możliwości. Np przy takim zakończeniu szóstej klasy potrzeba dwie-trzy osoby do podawania szampana czy zapewnienia nagłośnienia, ewentualnych dekoracji. Idzie, kto wtedy może. Do rozdzielania i pakowania gofrów też z 4 osoby wystarczy. Najwięcej ludzi potrzeba do dużych imprez, bo to dużo załatwień jest, ale i tu też każdy orze jak może. Są zwykle w takim Komitecie ludzie, którzy mają jakieś znajomości, jakieś chody albo zwyczajnie ogarniają lepiej rzeczywistość i oni zwykle najwięcej robią. Inni tylko fizycznie przy imprezach się udzielają. Liczy się w każdym razie każda główka i każda para rąk.
Pytanie tylko po co?
A tak, żeby czasem porobić coś fajnego i dobrego dla innych, w tym dla dobra swojego własnego dziecka.
Po to by poznać ludzi, innych rodziców.
Po to by poplotkować, pogadać, zabawić się, rozerwać. Tak, na zebraniach po omówieniu spraw ważnych zawsze przychodzi czas na pogaduszki. Ile się się w ten sposób rzeczy o swojej wsi dowiedziałam, olala. W tej piekarni są niemili, ta knajpa jest beznadziejna, ten to oszust, tamten gbur, tam jest fajny plac zabaw, tam tanio kupisz to, a tam tamto.
Raz do roku u nas jest też spotkanie w jakiejś knajpie. Każdy płaci za siebie, żeby nie było, że wydaje się forsę rodziców. To też jest fajne.
Dla mnie obcokrajowca Komitet był od początku ogromnym źródłem wiedzy na temat szkoły. W ten sposób można się przyjrzeć szkole od zaplecza, poznać bliżej nauczycieli, dyrekcję i innych pracowników oraz dowiedzieć, jak co w tej konkretnej instytucji, w danej gminie i całym systemie oświaty funkcjonuje.
Ostatnio np mieliśmy dyskusję na temat nowego systemu zapisów uczniów do szkół, który okazuje się nie być wcale taki dobry, jak mi się z pierwa wydawało. Jest to bowiem system sterowany odgórnie przez ministerstwo i sama szkoła, dyrekcja czy nawet urząd gminy nie ma tu nic do powiedzenia. Rodzice zapisują dzieci na listę, a komputer je przydziela do szkół wedle odległości pomiędzy szkołą, a miejscem zameldowania. Przy czym każda szkoła ma jasno określoną i nieprzekraczalną liczbę miejsc, a co za tym idzie, kto się spóźni z rejestracją, może nie dostać się do żadnej szkoły w okolicy. No i w przypadku naszej szkoły, która znajduje się przy granicy prowincji, może się zdarzyć, że do szkoły zostanie zapisane dziecko z innej gminy i innej prowincji, a zabraknie miejsca dla mieszkańca naszej wioski, bo to pierwsze ma w kilometrach bliżej niż to drugie. Do tego jako pierwsze dostają miejsca dzieci, które w szkole mają rodzeństwo lub rodziców nauczycieli, no i dzieci które właśnie się przeprowadziły tuż przed oficjalnymi zapisami. Więc może być tak (i jest), że dziecko mieszkające pod samą szkołą nie dostanie się do niej, bo zabraknie miejsca. Pozytyw taki, że teraz rodzice nie rozbijają pod szkołami namiotów i nie stoją kilka dni w kolejkach, by zapisać swoje dziecko do danej szkoły, jak to wcześniej miało miejsce.
Należenie do Komitetu Rodzicielskiego ma sporo pozytywów, ale dla mnie jedno jest bardzo trudne i chyba w końcu dam sobie z tym spokój… Ja chodzę spać z kurami, o 21 już jestem w łóżku, a tymczasem zebrania i wiele imprez zaczynają się wieczorem lub późnym popołudniem i kończą bardzo późno. Z ostatniego zebrania wyszłam o 23.30. Dla mnie o wiele za późno. Jakby nie patrzeć o szóstej muszę wstać, a potem ostro naginać przez cały dzień, zaś moje zdrowie i siły pozostawiają sobie ostatnimi czasy wiele do życzenia. No, po prostu starość nie radość…
Młodym i nie pracującym ciężko polecam jednak.