Nie mogliśmy się doczekać ciepła. Już niemal nadzieję na lato zaczęliśmy tracić, ale w końcu nadeszło lato, gorąco, słońce, upał. No i teraz znowu wielu ludzi biadoli, że za gorąco, ech. Ja lubię gorąc i dobrze się czuję w upalne dni. Gdy jest 30 stopni wreszcie mi jest ciepło. Lubię siedzieć i leżeć wtedy w słońcu i wygrzewać moje stare kości. Do pracy też lubię jeździć wtedy. Jedyny minus taki, że w upał o wiele szybciej się męczę i nogi mnie bolą czasem jebitnie i lekko są opuchnięte po całym dniu ganiania. Tu w Belgii jest ten problem, że jest wysoka wilgotność powietrza (zupełnie inny klimat niż w PL), często powyżej 80%, a wtedy bardzo ciężko się oddycha podczas wysiłku fizycznego. W ostatnie dni obowiązywał nawet kolor pomarańczowy właśnie z powodu pogody niebezpiecznej dla zdrowia.
Poprzedniej nocy przeszły u nas ogromne ulewy. W gminie niektóre drogi asfaltowe położone na górkach pokryte były wczoraj grubą warstwą błota. Moi klienci pochwalili się, że jak 50 lat mieszkają a aktualnym domu, tak pierwszy raz zalało im łazienkę. Woda lała się z sufitu, przez lampę… Łąki i pastwiska w nizinkach całe pod wodą, mimo że dotąd było tam sucho… Lało bowiem mocno od północy do rana. Nie było wiatru, trochę błyskało i mruczało, ale to był spokojny, ale gęsty i mocny deszczor. U nas w szopie też było pełno wody. Odkryłam to dopiero, gdy pobiegłam tam na boso po ziemniaki i poczułam stopami, że dywany pod workiem bokserskim są mokre, co jak dotąd nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Wyniosłam je i rozwiesiłam.
Miniony tydzień znowu był szalony.
Młoda w zeszły weekend uszkodziła sobie znowu kostkę. Pobiegła na pole za domem po zieleninę dla ptaków i potknęła się, a kostka tylko chrupnęła i Młoda wróciła do domu na jednej nodze. Kto miał kiedyś skręconą kostkę, ten zapewne wie, że to normalne - byle kamień na drodze i już przez kilka dni chodzenie z głowy.
A tu wizyty u 2 specjalistów, do których trzeba 5km rowerem jechać. Fajnie. Zostawiłam Młodej rower elektryczny, bo zawsze to łatwiej kręcić, a sama pojechałam zwykłym do roboty. Pech taki, że w jeden dzień miałam po robocie załatwienia w miasteczku, a jazda zwykłym rowerem w upał z ciężkim plecakiem to niezbyt fajna sprawa. Upociłam się jak świnia i taka świnia musiała wbić do eleganckiego biura. Na szczęście parkując swój rower zobaczyłam, że panowie w garniakach będący pracownikami tego biura ubezpieczeń też na rowerach przyjechali, tyle że bez plecaków i pewnie mieli bliżej, i pewnie nie posprzątali wcześniej całego domu.
Młoda też objechała dzielnie do ortodonty. Na drugi dzień objechała do psychiatry i potem jeszcze z Najstarszą do sklepu w przeciwnym kierunku, bo w reklamie wrzuconej do skrzynki zobaczyła, że ulubione lody będą w promocji, a dla lodów wszak każdy ból idzie znieść. Kostka już się jednak od niedzieli rozruszała. Z doświadczenia wiem, że najważniejsze to chodzić, chodzić i chodzić bez względu na to czy boli, a wtedy szybko przejdzie :-)
Psychiatra, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, zaleciła branie mniejszej dawki antydepresantów, przestrzegając jednocześnie, że może być źle.
Kazała mnie przekazać, że jakby było bardzo źle, to natychmiast mam się z nią skontaktować…
No, upał sytuacji nie poprawia, bo Młoda - w przeciwieństwie do mnie - bardzo źle to znosi. Reakcja na odstawianie antydepresantów zależy ponoć - jak tłumaczyła doktorka - od stopnia wyleczenia depresji. Jeśli już wszystko jest okej, może nic się nie będzie działo. Ale tego nie przewidzi i może się dziać… Niestety tego nie można przecież zbadać. Nie zrobisz se prześwietlenia psychiki ani też badanie krwi poziomu depresji nie wykaże. Młoda się stresuje tym schodzeniem z antydepresantów, ale też się cieszy. Mówi, że jak dobrze pójdzie, to na osiemnastkę będzie mogła się nawet koniaku napić.
Póki co ja dostałam od sąsiadów całą skrzynkę różnych win domowej roboty (klub winiarski) na urodziny. Młoda też się ucieszyła, bo lubi czasem łyczka dobrego wina wypić, choć liczy się z tym, że antydepresanty wzmacniają działanie alkoholu i raczej się nie zaleca, ale kto nastolatce zabroni. Ja w każdym razie nie zamierzam. Od czasu do czasu rozmawiamy, przypominam o tabsach i zagrożeniach, ale wierzę też w jej inteligencję i wiedzę, bo żadne mnie jak dotąd jeszcze nie zawiodło. To mnie wciskano kit, że łyk wina czy piwa zrobi ze mnie alkoholika a nawet mnie zabije. Teraz na szczęście mieszkam w Belgii, gdzie alkohol dozwolony jest od 16 lat, gdzie każdy kupuje hektolitry alkoholu i każdy ma w domu duży wybór różnych alkoholi. Gdzie prawie każda babcia i prawie każdy dziadek wypija codziennie piwko lub kieliszek wina, a często i piwa, i wina, a Belgowie żyją długo (statystyki mówią same za siebie). Wszyscy czworo moi klienci, którzy są po osiemdziesiątce piją alkohol codziennie i cieszą się niesamowitym zdrowiem, jak na ten wiek. Tyle, że Belgowie PIJĄ alkohol, NIE CHLEJĄ bez opamiętania jak Polacy i to jest klucz - kultura picia i umiar. Alkoholików i pijaków też tu spotkasz, ale to margines i patologia, a mówię o przeciętnych zjadaczach chleba, nie o patologii.
Tutaj nabrałam całkiem innego spojrzenia na świat, bo zobaczyłam na własne oczy, że można inaczej. Dotyczy to nie tylko podejścia do alkoholu, ale wielu innych spraw, jak choćby szkoła, religia, jazda rowerem, kwestia płci, aborcji, koloru skóry itd itp. Widząc coś na własne oczy, doświadczając na własnej skórze, mając porównanie, mogę wreszcie realnie ocenić, czy to jest dobre czy złe. Zobaczyć i poczuć własnymi zmysłami to nie to samo co słyszeć, jak ktoś opowiadał, że słyszał, jak ktoś czytał, że ktoś widział…
Młody ponownie odwiedził psycholożkę. Cieszy się tymi wizytami, bo bardzo chce ujarzmić swoje emocje i lepiej siebie samego poznać. Panowanie nad sobą to wszak jedna z ważniejszych życiowych umiejętności. Cieszy się też pewnie dlatego, że robi i doświadcza czegoś innego, nowego. Jeśli jest choć w połowie taki jak ja, to takie rzeczy będą go zawsze radować, bo normalni inaczej tacy są. Do tego Psycholożka znalazła kolejną wspólną cechę z Młodym - też ma alergię na rośliny.
Ostatnie tygodnie, a już szczególnie ten miniony, były koszmarne dla Młodego. Tabletki pomagające w poprzednich latach, przestały działać. Wypróbował inne, ale po 3 tygodniach nic się nie polepszyło, więc raczej nie działają. Nochal zatkany albo cieknący - jedno lepsze od drugiego. Oczy czerwone i piekące. W tym tygodniu zaczął kasłać i był bardzo słaby, zmęczony. Ostatnie dwa dni kazałam mu zostać w domu. Taki mądraliński nic wszak nie traci. I tak robi przeważnie zadania z czwartej klasy zamiast tych co reszta jego klasy, ale i tak świetnie sobie radzi. Ułamki dziesiętne ogarnął w mig, wszelakie działania na dużych liczbach ogarnął już dawno temu we własnym zakresie, więc żadna to nauka, a tylko ćwiczenie umiejętności. Dlatego opuszczenie dwóch dni uznałam za dozwolone. I mam gdzieś, że będą to godziny nieusprawiedliwione, bo nie byliśmy u lekarza (po co zawracać mu głowę takimi głupotami). Kilka lat temu się bałam, ale dziś wiem, że to kilka godzin to pikuś. Pojojczą i tyle. Przy większej ilości nieusprawiedliwionych zgłaszają do urzędu i trzeba oddać dodatek szkolny. Tyle że Młody w tym roku go nie otrzymał chujwiezjakiegopowodu (na pytanie mejlowe odpowiedzieli, że rok temu też nie miał…, a nie chciało mi się tego drążyć ) więc zasadniczo mogą mnie cmoknąć.
Posiedział w domu i poodpoczywał. Wczoraj dostarczono jego nowy basen i zaraz musieliśmy nalewać wody. Zanim nalało się te 800 litrów z 7 razy się pytał, czy już może wejść. Wlazł do tej zimnej wody. Szczękał zębami, ale mówił, że jest fajnie. Wyłaził na materac i grzał się w słońcu, po czym znowu do wody i tak wkoło. Ze sto razy dziękował nam na zakup tego superowego basenu i nie mógł się nim nacieszyć. Tak to jest być wysoko wrażliwym - wszystko przeżywasz tysiąckrotnie intensywniej niż normalsi. Czasem jest to dobre, a czasem nie dobre. Radości w każdym razie nigdy za wiele.
Ja byłam odebrać swoją porcję szczepionki. Nie powiem, żebym była z tego dumna. Nigdy nie myślałam, że zaszczepię się „dobrowolnie” na grypę bez powodu i to całkiem nową, nieznaną, szczepionką. Gdyby to szczepienie faktycznie było dobrowolne, nigdy bym tego nie zrobiła, dopóki bym się nie przekonała na własne oczy, że po pierwsze to ma jakiś sens, czyli że np na cokolwiek działa. Póki co po półtora roku tzw pandemii ja osobiście ciągle nie znam nikogo, kto miał u siebie ten słynny covid19. A nie, wróć, chłopak z klasy młodego miał pozytywny wynik testu, dzięki czemu mogli obaj z naszym i kilkoma innymi klasowymi kumplami grać online w Robloxa od świtu do późnych godzin wieczornych, czyli jakby słaby dowód na powagę sytuacji hehe. Kilku znajomych znajomych „przechorowało” podobnie, a kilku miało zwykłą grypę. Ja osobiście przez 44 lata na grypę chorowałam ze 4 razy, no może 5. Ani razu nie umarłam. Z czego wniosek, że nie jestem chorowita i mała szansa, że byle gówno mnie zabije. A choćby nawet, to jednego debila mniej. Po drugie, czy to jest bezpieczne, to szczepienie? Nie tylko tu i teraz, ale za 2, 5, 10, 20 lat czy nie spowoduje u wielu ludzi jakichś powikłań, nie spowoduje komplikacji czy jakichś wad w kolejnych pokoleniach. To co naukowcy czy inni tam nawiedzeni wciskają komuś dla pieniędzy, władzy czy sławy zwykle słabo mnie przekonuje, dopóki sama nie zauważę, że to jest faktycznie dobre czy przydatne.
No ale dobra teoretycznie szczepienie na srowid jest dobrowolne. TEORETYCZNIE! W praktyce jest to taka sama dobrowolność i wolność jak co do wyboru religii i partnera kiedyś (dziś to nie wiem) w Polsce. Możesz se być gejem, lesbijką, ateistą i kimkolwiek chcesz, tylko nie opuszczaj swojej nory i trzymaj się od ‚normalnych’ ‚porządnych’ ludzi z daleka. Wybierz se kolor jaki chcesz, byle to był czarny. Możesz wybrać, ale jak wybierzesz inaczej niż zaleca główna linia, masz przejebane i twoja rodzina ma przejebane, a nawet twój pies i twoja fretka ma przejebane.
Co prawda ja rzadko opuszczam swoją norę, ale muszę chodzić np do pracy, a pracuję u ludzi, którzy są podatni na grypę a jeszcze bardziej na to, co mówią w mediach, a od półtora roku mówią jedno i to samo. Propaganda i manipulacja jakiej dotąd świat nie znał. Przerażające, gdy człowiek pomyśli, że jutro to może być jeszcze większa do tego jeszcze bardziej niebezpieczna ‚dobra nowina’ a lud to łyknie i przyjmnie wytyczne bez minuty refleksji… Jak jutro każą jeść własne gówno, będą jeść…
Rozważyłam zatem wszelakie za i przeciw, po czym stwierdziłam że wzięcie tej szczepionki w tych okolicznościach będzie dla mnie po prostu mniejszym złem. Ja mam wszak 44 lata, co mi to może zrobić? Zabić? Nęcąca wizja, ale raczej marne szanse. Tacy jak ja zwykle dłużej się muszą pomęczyć na tym gównianym świecie. Poza tym ja nie prowadzę zdrowego tryby życia, nie odżywiam się zdrowo, od małego każdego dnia przebywam wsród i używam mnóstwa szkodliwych substancji, zatem mój organizm jest przygotowany i zahartowany w boju. Jedno szkodliwe gówno w te czy wewte nie robi różnicy. A może akuracik zabezpieczy mnie przed wszelakim złem całego świata albo odmłodzi, czy uodporni na głupotę innych, kto wie, co to tak na prawdę robi…
Zabezpieczy mnie na pewno przed nienawistnymi pełnymi strachu spojrzeniami innych ludzi. Media wszak skutecznie przekonały cały lud, że człowiek niezaszczepiony to wielkie zło, potencjalny morderca, gwałciciel i w ogóle poważne zagrożenie dla innych ‚normalnych’ i ‚porządnych’ obywateli. To jest na prawdę straszne, że rządy i media nawołują do nienawiści, do pogardy wobec drugiego człowieka i nikt z tym nic nie robi.
Nooo zdarzają się czasem zbuntowani żołnierze chcący zdjąć parę głów, ale nie koniecznie takie ‚robi’ mam na myśli hehe. Choć ta akcja żołnierza i jego kilkutysięczne fanpage’y na fb każą myśleć, że nie wszystkim się aktualna sytuacja podoba… Przypadkowi ludzie zagajani przez dziennikarzy odpowiadali też niejednokrotnie, że nakarmili by i ukryli żołnierza… Tak że ten, daje to do myślenia jednak. Wszak gościu chciał zastrzelić znaną postać…
Dodam tu gwoli wyjasnienia, gdyby jeszcze ktoś nie znał historii. Kilka tygodni temu pewien świetnie wyszkolony żołnierz mający nieograniczony dostęp do broni wszelakiej napisał w necie m.in. że załatwi głównego belgijskiego wirusologa i potem wszyscy policjanci i inni żołnierze (także z krajów sąsiednich) bawili się z nim w chowanego po 50ha parku, ale buntownik jest dobry w te klocki i reszcie zabawa się po kilkunastu dniach w końcu znudziła i wrócili do domu nie znalazłszy ukrytego żołnierza albo nie chcący go znaleźć (mowa wszak jakby nie patrzeć o żołnierzach szukający żołnierza i to dobrego, super wyszkolonego żołnierza, kolegi…). Teraz tylko mnóstwo żartów i memów krąży po necie, wirusolog siedzi z rodziną w kwarantannie w ukryciu, a żołnierz zniknął bez śladu.
Niezłe są też te oświadczenia, które musiałam wypełnić online. Tyle razy potwierdzić, że mam świadomość, iż szczepienie jest dobrowolne i że szczepię się na własną odpowiedzialność. Dosyć sprytna zagrywka ze strony koncernów farmaceutycznych lub/i rządu. Gdyby mi się coś stało po szczepionce, to przecież zrobiłam to na własną odpowiedzialność, nikt mi nie kazał, sama chciałam, było dobrowolne.
Zmusić ludzi, by dobrowolnie się zaszczepili… Nie każdy potrafi takie rzeczy, ale historia zna wiele przypadków, kiedy to udało się miliony przekonać, by dobrowolnie coś bardzo głupiego zrobiły… Oby tym razem też się nie okazało, że ktoś nas zrobił w bambuko… Ale spoko, jeśli to rozpęta jakieś piekło, to przynajmniej nie będę w nim sama hehe.
Wiecie, co mnie najbardziej wkurza? Że wszyscy się pytają bezczelnie, czy już dostałam list, czy już się zaszczepiłam. Myślałam, że to moja prywatna sprawa, że mogę o tym mówić, ale nie muszę. Nie chodzi tu bowiem o dobrych znajomych, którzy mogą pytać o najintymniejsze rzeczy tylko o przypadkowych ludzi. Co ciekawe nikt nie spytał, czy BĘDĘ się szczepić, tylko czy już mam to za sobą. Taka to jebana dobrowolność! Presja społeczna, jakiej świat nie znał. Te właśnie pytania przesądziły o mojej decyzji (o tak, czytający to wyznanie fani szczepienia i wyznawcy wielkiego srowida całują teraz ziemię, zacierają ręce z radości, niczym świadkowie Jehowy, gdy im powiesz dla świętego spokoju, że chętnie przeczytasz ich gazetkę), bo ja nie potrafię kłamać, a musiałabym każdemu klientowi powiedzieć, że się zaszczepiłam, bo uważam, że moje oświadczenie o nieszczepieniu było by gorsze niż bycie czarnym gejowskim ateistą wśród białych katolskich seksistowskich, rasistowskich hetero. Niezaszczepiony to wszak potencjalny morderca.
Tyle że czarny nie może stać się nagle biały (nie każdy jest Michaelem Jacksonem), gej nie stanie się nagle hetero (choć można udawać), ateista się nie nawróci, a ja mogę wziąć szczepionkę dla świętego spokoju i żyć dalej swoim życiem, a głupiemu radość.
Tyle, że łatwo powiedzieć, gorzej zrobić.
Dostałam ten mejl z zaproszeniem. Potwierdziłam potwierdzenie i dawaj rozkminiać, jak kurwa niby mam się dostać do tego punktu szczepień? Od nas nie da się tam dojechać ani autobusem, ani pociągiem. No chyba, żeby rano wyjechał, by na wieczór dotrzeć hehe. Stwierdziłam, że rowerem pojadę, bo to tylko z 15 km, tyle że po pierwsze nie znam tej dziury, by tam trafić bez nawigacji, a po drugie tam są szlakuckie górki. No a człowiek nie wie, jak tak na prawdę będzie się czuł po jakimś nowoczesnym kosmicznym zastrzyku…
Jednak, gdy sąsiadka wyciągnęła wino po robocie, mówię że tylko pół kieliszka, bo muszę odebrać moją szczepionkę i dobrze by było rowerem dojechać i nie być zatrzymanym przez jakiego psa za jazdę pod wpływem hehe. A ona na to, że ona mnie podwiezie, bo doktorka już jej pozwoliła jeździć autem, to ona teraz korzysta i jeździ, więc z przyjemnością mnie podrzuci. Jeszcze próbowałam ją (a bardziej siebie) przekonać, że spokojnie objadę rowerem, ale w końcu stanęło na tym, że jadę autem. No i dobrze, że mnie zawiozła, bo pogoda była koszmarna: 34 stopnie i wilgotność taka, że normalnie wodę się czuło na pysku i w płucach. Samo siedzenie już było wyczerpujące, a co dopiero kręcenie 30 kilometrów po górkach nawet elektrykiem.
Procedura szczepienia odbywa się sprawnie. Słowa złego nie powiem. Obsługuje ten cyrk dziesiątki ludzi. Ale to musi być nudne tak cały dzień codziennie robić zastrzyki albo mówić „proszę iść z tym numerkiem usiąść na krześle i patrzeć na tablicę, aż pojawi się twój numer”. Do każdego to samo przez cały dzień, dzień za dniem. Najlepsze to jednak sprajowanie i przecieranie krzeseł. To jak taka głupia gierka na telefon - patrzysz kto wstaje i lecisz posprajować, zanim ktoś inny tam usiądzie. A to chyba wolontariusze robią, czyli za friko. Niezły sposób na marnowanie czasu.
Czekając obowiązkowe 15 minut po szczepieniu cały czas obserwowałam ludzi. To zawsze fascynujące zajęcie, a tam kupa ludziów. Jakaś para z dzieckiem we wózku - oboje chyba adhd, bo z 3 razy zamieniali się miejscami, gach przesuwał krzesło w te wewte, wstawali, siadali, patrzyli przez okno, zaglądali do wózka… Większość oglądała w spokoju namiętnie swoje telefony, obok widziałam instagram, dalej fb. Jedna baba czytała książkę z czytnika… Najlepsza jednak była dziunia (dorosła baba - przynajmniej fizycznie), która nagrywała swój proces oczekiwania i swoją dumę z odbycia szczepionki. No po prostu żenada do entej potęgi. Szkoda tylko, że taka dziunia siebie nie widzi tak na prawdę w tych swoich samojebkach. Jej fani pewnie podobny poziom reprezentują i sikają teraz po nogach z zachwytu.
Telefon przed siebie na całe wyciągnięcie dziuninej rąsi, druga rąsia dotyka plasterka, buzia robi dziubek, potem inna poza, inny dziubek, jeszcze inna poza, główka bardziej przechylona, a nie, za daleko, teraz lepiej… Człowiek patrzy i nie może uwierzyć, że to się dzieje na prawdę… Gdy myślisz, że widziałeś już wszystkie oblicza głupoty, idziesz na szczepienie i widzisz coś takiego… Kurwa.
Piątek był już luzacki i fajny. W robocie nie mogłam zapomnieć o przebytym szczepieniu, bo co łapę chciałam do góry podnieść, to mnie bolała. Nawet nie wiedziałam, że tyle razy muszę każdego dnia rękę do góry podnosić. Szczepionka mi to uzmysłowiła. O mało nie upuściłam też stołu, gdy go z klientem jak zwykle na podest wystawialiśmy, by robot mógł poodkurzać salon, bo podnoszenie ciężkich rzeczy też nie działało, co mnie śmieszyło za każdą próbą (czy już mówiłam, że nie jestem normalna?) Po robocie wstąpiłam do sklepu. Potem nastawiłam cykorię, warzywa na sałatkę jarzynową i rozstawiłam z pomocą młodzieży nasz nowy basenik. Potem obserwując szaleństwa Młodego dokończyłam obiad, sałatkę i zrobiłam ciasto z truskawkami.
Dziś był też ciekawy dzień, ale o tym następnym razem.