27 lipca 2020

Druga fala wirusa rozpoczęta. Nowe obostrzenia od środy 29 lipca

Od jakiegoś czasu rośnie w Belgii liczba nowych zachorowań na koronę (covid19). Rośnie dość szybko, a tymczasem ci, którzy podejmują decyzje w kwestii nowych zasad, nie potrafią sie dogadać. Lepiej, każdy mówi co innego. Nawet po obradach przy tym samym stole wydają różne oświadczenia dla społeczeństwa. Ot, Belgia.
Największe siedlisko wirusa znajduje się teraz w Antwerpii i choć stamtąd już dawno dochodziły głosy o wprowadzeniu lokalnego lockdownu, to Rada Bezpieczeństwa zdawała się ich nie słyszeć. Gdy w końcu się ogarnęli, to już się rozlało... 
Dziś w trybie pilnym się zebrali, by podjąć nowe decyzje. No i od srody 29 lipca robimy krok do tyłu. 
- każda rodzina może mieć tylko 5 stałych kontaktów (dzieci poniżej 12 lat się nie liczą); zachowanie odległości lub maski zalecane
- imprezy ograniczone do 100 osób w środku i 200 na zewnątrz; maski obowiązkowe
- spotkania ze znajomymi i rodziną do 10 osób (nie licząc dzieci do 12 lat)
- w restauracji do 10 osób przy jednym stole (dodam, że przemieszczać się można w knajpie tylko do wc i wtedy trzeba mieć maskę)
- śluby - na ceremoni do 100 osób, na przyjeciu do 10
- zalecana praca w domu
- zakupy dla przyjemności odpadają; Zakupy można robić tylko w pojedynkę (z wyjątkiem dzieci i osób które wymagają osoby towarzyszącej); czas na pobyt w sklepie ograniczony do 30minut
- obowiązek rejestracji na zajęcia sportowe i do centrów wellness
- darmowe bilety pociągowe dostępne dopiero od września (no i to mnie wkurzyło!!! bo chciałam w sierpniu jeszcze pozwiedzać za free - bilety te są przewidzaine dla każdego mieszkańca Belgii i miały być dostępne do zamówienia od początku sierpnia a do użytku od 17/8. Czekałam na ten dzień! A teraz mówią , że najwczesniej 7/9. O ile w ogóle. (kto ciekawy szczegółów to niech kliknie: TU

Dla Antwerpii mają być jeszcze specjalne obostrzenia.


Dyspraksja. Co to takiego?

Uwaga. Wpis poniższy jest opisem prywatnych doświadczeń i spostrzeżeń autora, a nie publikacją  medyczną. Z pytaniami, wątpliwościami radzę skierować się do lekarzy i specjalistów. 

Dyspraksja  to inaczej  upośledzenie koordynacji ruchowej, syndrom niezgrabności ruchowej, dysfunkcje neurorozwojowe.

Dziwnie brzmi? Zapewniam was, że jeszcze dziwniej się objawia, a najgorsze, że dla wielu osób (w tym nauczycieli, rodziców a nawet lekarzy) to często powód do drwin, podśmiechujek, karania na każdym kroku, a każdy krok jest dla dyspraktyka trudny.

Poczytajcie i pięć razy się zastanówcie, zanim ciśniecie kamieniem swojej głupoty i ignoracji, zanim wyrządzicie komuś krzywdę i zniszczycie życie.

Życie z dyspraksją to życie na poziomie hard.


Co to tak na prawdę znaczy mieć dyspraksję? Jak żyje się z dyspraksją?

Dyspraksja jest wtedy, gdy...

Masz 15 (24, 55, 105)  lat, a ciągle nie potrafisz:

- zasznurować butów
- posługiwać się jednoczesnie nożem i widelcem
- złapać piłki
- rzucić piłką do określonego celu
- nalać soku do szklanki bez zalania całego stołu
- rozróżnić lewej ręki (ani nogi) od prawej
- stać na jednej nodze
- przejśc prosto po narysowanej linii
- kolorować obrazka bez wyjeżdżania za linie
- panować nad emocjami


Do twoich wybitnych talentów należą:

- wpadanie na drzwi, drzewa, latarnie, szafy i ściany,
- spadanie ze schodów, huśtawek, krzeseł, łóżek, a nawet z tego, z czego teoretycznie spaść się nie da, 
- wpadanie na ludzi,
- wjeżdżanie rowerem w słupy lub zaparkowane samochody,
- potykanie się o narysowane na drodze linie, cień lub powietrze,
- potykanie się o własne nogi,
- zrzucanie i upuszczanie różnych mniej lub bardziej wartościowych przedmiotów na ziemię,
- oblewanie się piciem i brudzenie jedzeniem,


Na rowerze po 10 latach praktyki jeździsz jak początkujący 3-latek. (Samochodem czy motorem lepiej byś nawet nie próbował).

Gdy próbujesz coś podnieść z podłogi, musisz 5 razy próbować zanim sie uda, nie raz przy tym w coś przydzwonisz albo przewrócisz.

Gdy chcesz pokazać kierunek ręką, na pewno uderzysz się przy tym o coś lub kogoś walniesz.

Gdy stoisz za długo w jednym miejcu, prawdopodobnie się w końcu przewrócisz.

Powtarzasz za ludźmi pytania na głos, bo inaczej twój mózg nie zrozumie pytania.

Kilka razy pytasz o to samo, a i tak nie zdążysz zapamiętać odpowiedzi.

Nie potrafisz przeczytać tego, co sam napisałeś.

Nienawidzisz zajęć ruchowych, sportu i w-f.

Przechodząc przez drogę możesz wpaść pod auto, bo wydaje ci się, że auto jest wystarczająco daleko i jedzie powoli, gdy ono jest blisko i jedzie szybko.

Twój mózg nie potrafi właściwie oceniać przestrzeni. Czasem więc wydaje ci się, że przedmiot nie zmieści się w danym miejscu, a gdy spróbujesz go tam umieścić, okazuje się, że obok jeszcze by stanęło 2 żyrafy i słoń. Gdy zaś wydaje Ci się, że w pomieszczeniu spokojnie zmieścisz słonia, okazuje się że nawet zając się nie zmieścił.


Tak w przedstawieniu bardzo obrazowym wygląda codziennie życie dyspraktyków. Proste dla normalsów czynności dla dyspraktyka są rzeczami niewykonalnymi.

U naszej Młodej stwierdzono dyspraksję kilka miesięcy temu po wielu najróżniejszych badaniach, jakim została poddana. Ma ona jednak to coś od urodzenia, tylko nie wiedzieliśmy, że ma. Bynajmniej nie dlatego, że nie było widać, tylko, że nie wiedzieliśmy, na co patrzymy. 

Młoda od małego była rozpoznawana jako bardzo hałaśliwe dziecko. Jednak, jako że jej hałasliwość była raczej pozytywna (np niezmiernie głosny śmiech), nikt się tym nie zajmował specjalnie.

Zawsze, odkąd pamietam, miała wyjątkowy talent do rozbijania się. Nie było dnia, by nie wróciła z placu zabaw z informacją (i objawami), że
- spadłam z huśtawki, 
- spadłam ze zjeżdżalni
- spadłam z ławki
- przewróciłam się
- wpadłam na drzewo, na kolegę, na słupa, na kamień, ławkę, kota, kosz na śmieci...
itd itp

Długo używała małpiego chwytu do trzymania kredki, przy czym ściskała te kredkę tak mocno, że prawie soki puszczała. 

W przedszkolu pani któregoś dnia powiedziała, że chyba jeszcze Młodej się dobrze nadgarstek nie wykształcił, czy tam nie wyrobił, bo jak na sześciolatkę, bardzo źle radzi sobie z trzymaniem pisadła i rysowniem lini.

Miała ogromne problemy z opanowaniem jazdy rowerem w wieku wszesnoszkolnym.

To są tylko rzeczy, które z jakiegoś powodu pamiętam w tym momencie, a które wyraźnie świadczą o dyspraksji, gdy razem sie je zestawi i ma wiedzę, czym ta dyspraksja jest. Które to rzeczy jednak nie są same w sobie jakimiś koszmarnym problemem, o które robi się halo, gdy się je u dziecka spostrzeże. 
Przynajmniej dopóki dziecko jest małe. Schody zaczynają się, gdy dziecko trochę podrośnie i stanie się nastolatkiem, a niezgrabność stanie się poważnym problemem. 

Co wy pomyslelibyście bowiem o nastolatku, który nie potrafi złapać piłki ani nią rzucić porządnie? 
Fajtłapa! Łamaga! Ofiara losu!

Co pomyśleli byście o nastolatku, który chodzi zataczając się czasem i rozkładającym co chwilę rece na boki, by złapać równowagę i przewracajacym się na równej drodze?
Naćpany? Pijany?

Co pomyślelibyście o nastolatku, który wiecznie chodzi posiniaczony i podrapany?
Patologiczna rodzina?

Bez wątpienia nie mielibyście dobrego zdania na temat takiego nastolatka i rówieśnicy naszej Młodej też nie mieli... i dostawało jej się za to,  że jest inna, że jest dziwna. 

Co jest powodem, że człowiek ma dyspraksję?


U naszej Młodej prawdopodobnie mała blizna w mózgu, która też zupełnie przypadkiem została wykryta, a która powstała jeszcze w życiu płodowym albo we wczesnym dzieciństwie.

Jednak czasem nie ma żadnego specjalnego powodu. Po prostu taki się człowiek rodzi i już. Człowiek wszak, wbrew temu co się niektórym wydaje, nie jest bynajmniej istotą doskonałą, a tylko dziwnym efektem ewolucji pełnym pomyłek architektonicznych i braków technicznych. Co jeden to lepszy od drugiego. 

Czy dyspraksję można wyleczyć?

Nie. Trzeba nauczyć się z nią żyć, choć dzięki różnym terapiom i ćwiczeniom można PONOĆ trochę poprawić swoje umiejętności. Do tego etapu jednak jeszcze nie dotarliśmy, zatem nie będę się tu więcej wymądrzać.











20 lipca 2020

To znajomym się płaci?!

Znajomi zaproponowali Naszej Młodej wakacyjną pracę - petsitting, czyli opiekę nad zwierzętami podczas ich pobytu na wakacjach. 
Kilka dni przed wyjazdem Młoda poszła omówić szczegóły i poznać zwierzaki. Trójka dzieciaków już czekała na nią przy drzwiach, by pokazać osobiście Młodej swoje pupile. Kłócili się, kto pierwszy i kto co opowie. I tak Młoda poznała króliki, koty i kury.
Potem dorosła część rodziny omówiła warunki, zapłatę i zasady bezpieczeństwa.
Ośmiolatek bacznie się temu przysłuchiwał i w końcu zapytał podśmiechując się półgębkiem:
- Ale to żart?
- Co jest żartem?
- No z tymi pieniędzmi...
- Uważasz, synku, że za mało?
- NO NIE! W OGÓLE! Przecież to siostra Izydora! Znamy ją. Mieszka niedaleko. To dlaczego będziecie jej płacić?!
- Ona też ma teraz wakacje i to będzie jej wakacyjna praca. Opieka nad zwierzętami to spory obowiązek. Musi przychodzić do nas dwa razy dziennie i zajmować się naszymi kurami, królikami i kotami, bo nas nie będzie...

Chłopak wydawał się słabo przekonany, ale Młoda stwierdziła, że wcale mu się nie dziwi, bo skoro on swoimi zwierzakami zajmuje się za darmo, to niby czemu inne dziecko (co z tego, że trochę starsze) do tego znajome ma za to dostawać hajs...? Toż to jawna niesprawiedliwość c'nie. Logika dziecięca czasem trochę odbiega od dorosłej. 

Choć to też pewnie zależy od tego, czy dziecko dostaje pieniądze od rodziców i na jakich zasadach. 
Moje dzieci dostają kieszonkowe, dostają też czasem pieniądze na specjalne okazje typu urodziny, dzień dziecka itd - zamiast prezentu rzeczowego.

Płacimy im też za wykonaną pracę. Nie, za wynoszenie śmieci, usmażenie naleśników, umycie kabiny prysznicowej czy posprzątanie u własnych zwierząt NIE DOSTAJĄ hajsu. Jednak czasem w domu znajdzie się takie czy inne zadanie specjalne, za które oferujemy własnym dzieciom zapłatę.
Ja bowiem też dostawałam pieniędze za niektóre prace w domu czy w polu, gdy sama byłam gówniakiem i bardzo sobie to ceniłam. Bowiem posiadanie własnych pieniędzy to bardzo ważna sprawa dla dziecka, tak samo jak dla dorosłego... 

Na początku wakacji Młoda np dostała propozycję wyczyszczenia papierem ściernym i pomalowania lakierem naszego kuchennego stołu. To zajęcie nie mieści się w kategorii "typowe zajęcia domowe" i dlatego było płatne. Podejrzewam, że spora część dorosłych (szczególnie płci żeńskiej) nawet by nie wiedziała, jak jak się za to zabrać hehe. Młoda już robiła to w zeszłym roku u znajomych (też robota wakacyjna) i ma wprawę. Uwinęła się raz-dwa i mamy stół jak nowy.
Najstarsza z kolei jest w trakcie szycia zasłon, za którą to robotę otrzyma stosowne wynagrodzenie. Tylko, że jej aż tak bardzo na pieniądzach nie zależy, jak młodszej siostrzyce, zatem i nie spieszy się z robotą. No ale co, ma całe wakacje ku temu.

Jeden z drugą się może zastanawiać po co gówniakowi pieniądz, skoro gówniak dostaje od starych wszystko, czego potrzebuje. Owszem, dostaje wszystko, czego potrzebuje, ale każdy - także dziecko - ma swoje fanaberie i tajne potrzeby, o których finansowanie lepiej starych nie prosić.

Ja sama jestem dorosła i miałam okazję przez kilka lat być na utrzymaniu małżonka. To nie było fajne. To wstyd nie miać własnych pieniędzy i musieć o wszystko prosić. Czasem jest to wręcz totalnie bez sensu.

Czym innym jest bowiem kupowanie ziemniaków, cukru czy ubrań dla dzieci za pieniędze zarobione przez partnera, a czym innym jest kupowanie sobie kosmetyków, ładnych majtek, czy piwa. Mój partner nie miał by nic przeciwko temu, gdyby oczywiście zarabiał z kilka tysicy więcej, ale mimo wszystko ja na własne fanaberie zdecydowanie wolę wydawać własne pieniądze. Nie mówię już nawet o prezentach dla partnera - Stary, daj mi stówkę, bo chcę Ci kupić prezent na urodziny! - Muachachachacha!!! 

Dzieci mają tak samo. Chcą mieć pieniądze, choćby parę centów, które mogą wydać na co im się żywnie podoba bez tłumaczenia się starym. 

Dlatego Młoda zadowolona jest ze swojej pracy, bo nie dość że zarobi kilkadziesiąt euro,  to jeszcze robi, to co lubi. Przy okazji odkryła, że koty ją lubią i bardzo dobrze się z tym gatunkiem dogaduje. Niestety koty nie są kompatybilne z ptakami, zatem nawet nie będzimy rozważać zakupu własnego kota. Psa też nie. 6 sztuk zwierząt na razie nam styknie. 


8 lipca 2020

Belgijskie skrzynki na listy

Piszę tego bloga już jakiś czas, a jeszcze nie opowiedziałam wam nigdy o moim jednym takim bziku, który rozpaczął się zaraz po przybyciu do Belgii.

Spacerując któregoś pięknego dnia ulicą Brukseli nagle zobaczyłam mały śliczny domeczek na jednej nóżce stojący koło bramy przy jednym z domów.
- Kurde, toż to przecie skrzynka na listy jest!
Od tego momentu zaczęłam się przyglądać bardziej otoczeniu i skrzynkom na listy. I wiecie co?

TO JEST CZAD! Te belgijskie skrzynki na listy.

Zresztą nie tylko belgijskie... Od pewnego czasu śledzę na instgramie hasztagi typu #mailboxes i inne związane ze skrzynkami i się okazuje, że na świecie ludzie czasem nieźle szaleją jeśli idzie o skrzynki na listy przed swoimi domami.
Jednak tutaj w Belgii ciągle odkrywam coś nowego i po siedmiu latach ciągle od czasu do czasu szczęka mi opada.

No dobra, oczywiście zdaję sobie sprawę, że spora część ludzi nawet jak by na taką czy inną skrzynkę wpadła  to i tak nie zauważy w niej nic szczególnego, no ale są ludzie zwykli i ludzie wrażliwi. Ci drudzy zrozumieją pewnie moją fascynację belgijskimi skrzynkami na listy i to dla nich - podobnych świrów jest ten wpis.

Chętnie się dowiem, co was fascynuje w waszym otoczeniu, czy podczas wycieczek do nowych miejsc...
Ja jeszcze poza skrzynkami lubię drzwi, płoty, rzeźby z roślin i w ogóle fikuśnie przycięte drzewa, krzewy, żywopłoty oraz inne interesujące obiekty przydomowe. No i domy, ale o tym już kiedys było tu na blogu.... dziwne domy (klik)




 
































































Wszystie moje skrzynkowe odkrycia możecie śledzić na Instagramie korzystając z hasztagu #belgijskieskrzynkinalisty. Można oczywiście korzystać z tego hasztagu, gdy tu w BE coś interesującego się wam rzuci w oczy i zechcecie to pokazać na insta ;-)