28 grudnia 2022

Zadziwiający rok 2022. Podsumowanie roku.

 Pora zrobić podsumowanie roku 2022 bo jego dni są już policzone... 

Tym razem opowiem, czym mnie życie zaskoczyło, bo choć zaskakujący jest praktycznie każdy dzień, to jednak są takie rzeczy, o których się fizjologom nie śniło, których byś nie wymyślił, które wyrywają cię z butów… Są też takie, które dla innych są chlebem powszednim, ale dla ciebie są niezwyczajne. I w końcu takie całkiem z pozoru zwyczajne, a jednak chwytające za serce… 

No to jadymy:

Najdziwniejszą rzeczą jest bez wątpienia fakt, że ten rok już minął. To zawsze chyba najbardziej w grudniu człowieka zaskakuje… Ale są też i inne drobniejsze sprawy i sprawki.

Rak

O tak, to była dziwna, zaskakująca i arcyciekawa rzecz, a w zasadzie cały szereg rzeczy i zjawisk, które mi w tym roku towarzyszyły. 

Zobaczyć w lustrze siebie bez cycka, siebie bez włosów, bez brwi, obserwować jak odpadają ci po kolei paznokcie, a potem jak te włosy i paznokcie odrastają. Jak skóra brązowieje pod wpływem promieniowania, jak pęka i jak to wszystko wraca powoli do normy. Na własnym ciele obserwować działanie tych wszystkich zabiegów i terapii… i przekonać się, ile to wszystko kosztuje w Belgii. Fascynujące!

Cycek co prawda wciąż nie odrósł, ale czekam, bo w życiu nigdy nic nie wiadomo… 😜



Poznałam ponadto w tym roku mnóstwo nowych interesujących ludzi z sektora medycznego i społeczności rakowej. Przekonałam się, jak jeżdżą wolontariusze i kim są na co dzień. Ciekawe doświadczenie.

Mili i dziwni ludzie.

Dzięki chorobie przekonałam się, że świat pełen jest miłych, przyjaznych, sympatycznych ludzi… oraz łowców taniej sensacji 🥸😏 Gdy pochwaliłam się w socialmediach swoją diagnozą, odezwało się do mnie dziesiątki ludzi z całego świata. Nie, nie przesadzam! Taka jest magia internetu, że ma człowiek kontakt z całym światem. Wiele osób, które znam tylko z polubiania zdjęć na FB czy Insta nagle napisało wiadomości, by zaoferować pomoc, by podzielić się swoimi rakowymi doświadczeniami i w końcu, by zwyczajnie życzyć zdrowia… Co było diabelnie miłe i dodające otuchy, ale też zaskakujące, bo nie jestem wszak jakoś specjalnie towarzyską i socjalną osobą ani specjalnie popularną… Z tego ostatniego powodu tym bardziej zaskakujące i cholernie podejrzane wydaje mi się nagłe i raczej krótkotrwałe zainteresowanie moimi profilami… 500% wzrostu zainteresowań na fb po oznajmieniu, że mam raka, nie wydaje się ani zdrowym, ani normalnym, no sorry 🤔. To samo się tyczy życzeń zdrowia od ludzi, którzy przez 30 lat znajomości nawet „cześć” nie mówili spotykawszy mnie na swojej drodze… Zaskakujące… Ludzie są dziwni…

Prezent ze Szwecji

Jako się rzekło, ludzie mnie w tym roku bardzo zaskakiwali i ciężko by było wszystkich wymienić, ale jedna osoba szczególnie mnie zaskoczyła, zatem nie sposób o tym nie wspomnieć, bo to było na prawdę niesamowite. Dostałam prezent ze Szwecji od zupełnie obcej osoby! Któregoś dnia dostałam wiadomość od Ani, która napisała, że chce mi podarować kilka książek, bo widzi że czytam, a ona nie kolekcjonuje makulatury i może mi wysłać. Jak powiedziała tak zrobiła. Otrzymałam nawet dwie przesyłki. Cudnie! Niektóre książki podałam już dalej, ale inne sobie zostawiłam do kolekcji i na pamiątkę. Ludzie są niesamowici.

Zostać odnalezionym przez psa

Kolejna niespodziewana fantastyczna niespodzianka nadpłynęła z okolicy. Któregoś dnia obcy ludzie do mnie napisali i zaproponowali moim dzieciom i mnie uczestnictwo w treningu psów tropiących. Niesamowite! Super miłe i arcyciekawe doświadczenie. Fajne psy i nowe ciekawe znajomości. Co za niespodzianka.



Inne zaskakujące prezenty

Gdy po wsi rozeszła się wieść o moim raku, od razu wpadło kilku sąsiadów i klientów z kartkami, kwiatami i butelkami wina, by życzyć mi szybkiego powrotu do zdrowia.

Przed walentynkami zadzwoniła do drzwi mama z Komitetu Rodzicielskiego i podarowała nam gratis walentynkowy zestaw śniadaniowy dla całej rodziny (inni rodzice musieli to śniadanie zamówić wczesniej i za nie zapłacić - akcja Komitetu). Miły niespodziewany gest.

Przed świętami przyszła do nas jakaś pani i przyniosła dla mnie ładnie zapakowany prezent od organizacji Samana. Do dziś nie wiem, skąd wiedzieli o mojej chorobie ani skąd mają adres, co tym bardziej było zaskakujące.

Dorosłe dzieci.

Dwójka moich dzieci dorosła. Już sam ten fakt mnie zaskakuje. O wiele bardziej jednak niesamowitym wydaje mi się, że moja Najstarsza Pociecha, o którą bardzo się martwiliśmy ze względu na autyzm, w tym roku podjęła legalną zwyczajną (choć na specjalnych zasadach) pracę w zakładzie tapicerskim i świetnie tam sobie radzi już od pół roku napawając mnie dumą i radością.

Druga moja pełnoletnia pociecha, której również autyzm życie utrudnia i komplikuje, także ma już za sobą pierwsze doświadczenia w pracy zawodowej i ciągle pracy szuka. W tym roku ona jednak czym innym mnie zaskoczyła. Otóż nagle pewnego dnia oświadczyła, że leci samolotem do Polski, co było dla nas o tyle nieziemskie, że nikt z nas nie latał dotąd samolotem. A ta sama poszukała sobie lotów, kupiła sobie bilety i obleciała w te i wewte odwiedzając kumpli poznanych w internecie. Dzieci są rewelacyjne!

Mądre dziecko to ciągle dziecko

Mając ponadprzeciętnie mądre dziecko o nietypowych do tego zainteresowaniach zapominam czasem, że to ciągle dziecko. Nasz dziesięciolatek wyrósł już z większości zabawek. Wolny czas spędza głównie przy komputerze lub konsoli grając i gadając z kolegami, oglądając filmy i mecze oraz szukając informacji na interesujące go tematy. Zgłębia świat gier, muzyki, przyrody, polityki, technologii, czyta namiętnie wiadomości ze świata. Mówi po polsku, niderlandzku, angielsku i trochę po francusku, a nie dawno zaczął się uczyć samodzielnie języka włoskiego z duo lingo… Jednym słowem, nie zachowuje się jak przeciętny dzieciak, dlatego nie kupujemy mu już typowych zabawek, a raczej doładowania do gier komputerowych, jakieś łamigłówki czy gry planszowe albo książki. Aż tu pewnego dnia przed świętami dostałam w sklepie gratis dwa pojemniczki plasteliny playdoh i niewiedząc co z tym począć, dołożyłam synowi do prezentu myśląc, że uzna to tak jak ja za żart. Okazało się, że on bardzo się ucieszył z tej plasteliny i zapytał nieśmiało, czy mógłby dostać więcej kolorów… Zaskoczył mnie tym. Nie pomyślałam, że nasz dziesięciolatek będzie miał ochotę bawić się plasteliną. Kupiłam mu 20 kolorów playdoh a do tego worek piasku kinetycznego. Jest szczęśliwy z tego powodu i bawi się systematycznie tym lepiąc, ugniatając, dotykając, bo dotykanie tego typu faktur i konsystencji go relaksuje. Zaskakujące odkrycie, że dziecko jest ciągle dzieckiem.


Niezwykłość dzieci

Do wyżej wspomnianej niezwykłej mądrości Syna się przyzwyczaiłam i traktuję ją jak coś oczywistego dopóki ktoś z zewnątrz nie zwróci mi na to uwagi. W tym roku któregoś dnia była nauczycielka Młodego użyła sformułowania „przecież on nic nie robi” odnośnie szkolnych rezultatów naszego Młodego. Słowa, na które większość rodziców by się wkurzyła, a które w tym wypadku nie są wyrazem krytyki a tylko niesamowitego zdziwienia. Słowa po których i ja zaczynam się dziwić, bo faktycznie on nic nie musi robić, by bez problemu zaliczać kolejne testy i kolejne trymestry z bardzo dobrymi wynikami. Ilekroć uświadamiam sobie niezwykłość moich dzieci, przystaję zdumiona… i ciągle odkrywam nowe rzeczy odróżniające moje pociechy od ich rówieśników. 

Nie zawsze są to niestety pozytywne strony tej niezwykłości. Nie dawno odkryłam (wspólnie z Młodym - on odkrywa, że inni tak nie mają) dosyć „ciekawą” reakcję jego ciała, a dokładnie dłoni, na zimno. Puchną i twardnieją mu palce, pojawiają się plamy i okropny ból przy niewielkim zimnie np gdy bawi się na podwórku bez rękawiczek przy 10 stopniach ciepła albo trzyma loda w kubku. Nie może nosić zwykłych popularnych rękawiczek z palcami, bo uciskanie materiału też na dłuższą metę powoduje ból. Boli go też zimna woda, czyli np deszcz. Odkrywam w ten sposób wiele podobieństw z jego starszą siostrą, a nie są to wesołe odkrycia…

Bałagan nie do opisania w pracy

Moje biuro, bardzo negatywnie mnie zaskoczyło. Wręcz zszokowało. Nie spodziewałam się czegoś takiego po 5 latach pracy. Brak szacunku, brak respektu zarówno dla mnie i  mojej ciężkiej pracy jak i moich i tego biura klientów, brak kompetencji, odpowiedzialności, totalny burdel i chaos… 

Pełen skarbów i niespodzianek sklep

O zakupach w kringwinkel już nie raz wspominałam, ale te sklepy ciągle mnie czymś zaskakują, więc koniecznie trzeba choć jeden zakup wspomnieć. W tym roku kupiliśmy tam sporo książek i puzzli po kilka euro, uzupełniłam moją kolekcję kufli do piwa o kilka oryginalnych szkieł a i podpórek do książek mi przybyło. Najlepszym i najbardziej zaskakującym znaleziskiem było jednak wielkie masywne biurko z komfortowym fotelem za zaledwie 50€ za komplet. Ilekroć zaglądam do jakiegoś kringwinkel, zaskakuje mnie, jakie rzeczy ludzie ot tak po prostu wyrzucają, bo do Kringa oddaje się wszystko zawsze za darmo. Fascynuje mnie jednak też, że to wszystko dobro tak sobie ciągle krąży od domu do domu. Jeden wyrzuca, drugi kupuje, a jak mu się znudzi odda do kringwinkel, by kolejny mógł kupić za kilka centów. 

Taki nowy kufel za 50 centów? Kringwinkel.

Biurko z fotelem za 50€? Magia Kringwinkel


Mycie kibla bez szczotki

Mały detal, a tak bardzo mnie zdziwił. Ktoś nie ma w domu i nie używa szczotki do kibla. Dziwne, ale jak widać możliwe.

Bardzo świński prezent

Szokujące jest przekonać się, że osoba deklarująca na każdym kroku miłość dla zwierząt i szacunek do przyrody potrafi całkowicie niefrasobliwie i bezmyślnie kupić komuś stado malutkich wymagających zwierzątek na prezent. Ciągle mi się to w głowie nie mieści. Ludzie są nieprzewidywalni.

Morza kwiatów

Po raz kolejny odwiedziłam w tym roku niebieski las i po raz kolejny poczułam się jak w baśni. Ten widok i ten hiacyntowy zapach…

Po raz pierwszy odwiedziłam w tym roku pola tulipanów i też patrzyłam na to oczarowana.




Szpinak na słodko

W tym roku odkryłam przypadkiem w necie przepis na zielony tort ze szpinakiem. Pomysł wydał mi się tak niedorzeczny, że aż ciekawy… Po wypróbowaniu go byłam jeszcze bardziej zadziwiona, gdy się okazało, że to nie tylko zjawiskowo wygląda, ale wyśmienicie smakuje. Co to ludzie nie wymyślą!


Tęcza na niebie i Wielki Czerwony Księżyc

Niebo zaskakuje mnie każdego dnia. Każdy wschód i każdy zachód słońca jest niepowtarzalny. Te wszystkie chmury, zaćmienia Słońca czy Księżyc w pełni.

Latem leżąc na hamaku zobaczyłam tęczę na niebie. Halo. Łuk okołozenitalny. Fascynujące zjawisko.


W tym roku pierwszy raz w życiu udało mi się zrobić ładne zdjęcia Księżyca. Daleko im do profesjonalizmu, ale dla mnie było zaskoczeniem, że mogę zrobić coś takiego zwykłym małym aparatem. 





Wschody i zachody słońca wielokrotnie mnie w tym roku zaskakiwały swym pięknem i niepowtarzalnością…











A ciebie czym ten rok zaskoczył? 

26 grudnia 2022

Imprezowy acz ponury koniec roku

Grudzień jest u nas dosyć imprezowy. O „osiemnastce” i paradzie traktorów już opowiadałam. Pora zapisać kolejne wydarzenia.



Ja testująca z Młodą jakiś płyn do szyb ;-)


Impreza urodzinowo-emerytalna

Kolega Małżonka w styczniu odchodzi na emeryturę. Kilka tygodni wcześniej rozdał w pracy zaproszenia na imprezę urodzinowo-emerytalną dla kolegów wraz z partnerami. Odbywała się ona w sali parafialnej (w polskich wsiach odpowiednikiem tych sal parafialnych są Domy Ludowe). Johan organizował ją wraz z dwoma kolegami, którzy też skończyli sześćdziesiątkę. Uroczystość w typowo flamandzkim stylu. Każdy ubrany inaczej, znaczy jeden w pod krawatem, a drugi w dresie czy stroju roboczym. Zauważyłam też kilka osób w strojach świątecznych, no wiecie, bluza z Mikołajem, szalik w renifery itd. Tutaj taki misz-masz jest na porządku dziennym jeśli idzie o przyjęcia. Nikt się tu specjalnie nie przejmuje ubiorem, przy czym ludzie lubią się powygłupiać i założyć coś totalnie odjechanego. Lubię to 👍🏼.

Na wejściu dostaliśmy wino musujące w plastikowym jednorazowym kieliszku i zaproszono nas od razu do pamiątkowego zdjęcia z Johanem. Fotograf miał specjalne tło z imionami solenizantów i na tym tle się ustawiliśmy z małżonkiem razem z Johanem. 

Potem można było iść usiąść za stołem. Na stole stały 3 plastikowe pojemniczki: z salami i serem w kostkach oraz chipsami. 

poczęstunek i nasze napoje


Z jednej strony sali stało stoisko z frytkami i innymi smażonymi przekąskami. Kawałek dalej stoisko z napojami, a tam do wyboru piwo, wino, cola, kawa, woda.

Z drugiej strony sali rozłożono pojemniki z deserami: gofry, babeczki, babka i nóż do krojenia, ryż na mleku w plastikowych pojemniczkach i cukier brązowy do posypywania (popularny deser we Flandrii) i mus czekoladowy w innych pojemniczkach (jeszcze bardziej popularny deser we Flandrii). Do tego sterty plastikowych i papierowych talerzyków i sztućców. Każdy podchodził i sobie wybierał.

Grała muzyka. Czasem ktoś coś powiedział przez mikrofon. Ten i ów ruszył w tany. Solenizanci podchodzili do każdego ze swoich gości, by zamienić kilka słów. Goscie też ze sobą oczywiście gadali w najlepsze. Ani się spostrzegliśmy a wybiła północ. Dokładnie to o północy dotarliśmy do domu, ale sporo osób tam jeszcze pozostało…

desery




Koncert Świąteczny

W naszej wsi odbywa się mnóstwo najróżniejszych imprez organizowanych na różne okazje przez najróżniejsze lokalne organizacje i kluby, a jest tu tego bez liku. Jedną z nich jest tutejsza orkiestra z ponad stuletnią tradycją. Nazywa się Music Time. Grają w niej ludzie w różnym wieku. Zarówno emeryci, ludzie w naszym wieku, jak i koleżanki i koledzy naszych córek. Nie dawno powstał przy niej chór dziecięcy prowadzony przez jedną z członkiń orkiestry. Do tej grupy należał i nasz Młody.

Należał, bo prawdopodobnie to był jego ostatni występ. Okazało się bowiem, że taka uroczystość to dla niego o wiele za dużo. Poważnie to odchorował i nawet jeden dzień do szkoły nie był w stanie pójść. Może komus się to dziwne wydaje, ale tak właśnie wygląda życie osób nadwrażliwych i/lub ze spektrum autyzmu (u niego autyzm jest jeszcze nie potwierdzony, ale podejrzany). 

Dla osób z zaburzoną sensoryką i emocjami taka impreza, na której jest mnóstwo ludzi, hałasu, świateł, zapachów a do tego emocji to koszmar. A my ciągle uczymy się ciał i umysłów naszych dzieci i popełniamy wiele błędów. Wysłanie Młodego na występ było jednym z nich. Choć impreza poza tym była piękna. 

Młody nie chciał iść. On wiedział, że to za dużo, ale wiedział też to, o czym my mówiliśmy - nie rezygnuje się z czegoś takiego w ostatniej chwili, bo to jest nie w porządku. Poszedł i przetrwał, ale były to dla niego ciężkie i trudne chwile. Był dzielny a my jesteśmy z niego bardzo dumni. Jednak postanowił, że nie będzie już chodził na zajęcia i rozumiemy go doskonale po tym, co zobaczyliśmy.

Na sali było gorąco. Ludzie w krótkich rękawach, a Młody w grubej kurtce i jeszcze się skarżył, że mu zimno, był blady, źle się czuł. Objawy, jak przy początkach przeziębienia. Ból brzucha i mdłości. Brak apetytu. Objawy utrzymywały się jeszcze dzień po imprezie. 

Na występie odsuwał się od grupy, bo bliskość innych ludzi mu przeszkadzała, co jest typowe. Człowiek się dusi, jak stoi za blisko drugiego. Innym problemem były rurki boomwhackers na których grali, bo dla niego uderzanie rurką w dłoń było bardzo bolesne, choć inni nie mieli z tym najmniejszego problemu.

Bardzo źle się z tym czułam jako matka, bo musiałam patrzeć jak cierpi. Proponowaliśmy mu, że jak chce, jak nie daje rady, to możemy iść do domu, ale on był bardzo dzielny i dotrwał do końca. Szacun Synu 👍🏼.

Koncert jednak był bardzo piękny. Nie przewidzieliśmy tylko, że będą na nim takie tłumy i wyszliśmy z domu na styk. Większość miejsc była już zajęta. Usiedliśmy na podwyższeniu w tyle. Miałam ze sobą tylko starego iphone’a, ale postanowiłam nagrać kilka utworów na pamiątkę. Wrzuciłam je na YT, przeto możecie sobie podejrzeć, jak wyglądała ta uroczystość. Jakość „nagrane taboretem” ;-) 

Łobuzerka śpiewa całkiem fajnie. 


Dzieciaki nie tylko śpiewają, ale i grają na prostych instrumentach, które ja nota bene pierwszy raz na oczy zobaczyłam dzięki temu, że Młody postanowił zapisać się do chóru. 
Na poniższym video usłyszycie utwór zagrany wspólnie z orkiestrą. Dziatwa gra na KAZOO.

Dzieci wykonały fragment Jingle Bells na rurkach BOOMWHACKERS. To jest ich pierwszy utwór zagrany na tym fikuśnym instrumencie publicznie. Jak słychać, nie jest to wcale łatwe, ale całkiem nieźle, jak na początkującą grupę.


A tu Cicha Noc w wykonaniu orkiestry bez udziału dzieci.

Dwudziestka naszej Najstarszej.


Najstarsza urodziła się w okresie bożonarodzeniowym, dzięki czemu teraz, gdy inni ludzie świętują cholera wie dlaczego urodziny jakiegoś Żyda sprzed wieków, my obchodzimy urodziny Naszej Córki.

Nauczona na błędach, teraz pytam, jaki moje dzieci chcą tort i co jemy. Wcześniej zapatrzona bezmyślnie na innych ludzi, żyłam w przekonaniu, że ciasto na urodziny musi wyglądać jak z instagrama cukiernika. A figa! Na osiemnastkę Najstarszej zrobiłam tort czekoladowy taki że mucha nie siada komar nie kuca. No ładny i pyszny się mi udał, że aż w samozachwyt i samouwielbienie popadłam… 
tort osiemnastkowy sprzed 2 lat


A wtedy solenizantka powiedziała - NIE WIEM, CZEMU DLA MNIE ROBISZ TORT CZEKOLADOWY, JAK JA NIE LUBIĘ TORTÓW CZEKOLADOWYCH…?

O głupia ja! Faktycznie robiłam torty z myślą, by były ładne i w domyśle smaczne, ale nigdy nie spytałam solenizantki, czy ona właśnie takie ciasto chce zjeść w tym najważniejszym dla niej dniu roku.

No więc od tego momentu pytam. No i co się okazuje? Że Młoda na swoją osiemnastkę chciała torcik bezowy (wersję ciasta pt Pavlowa). Zdecydowanie nie wystawny to wypiek, łatwy w upieczeniu, a do tego na raz do gęby. Ale smakował wszystkim.





Najstarsza chwilę się zastanawiała. Pierwszy pomysł, że może coś ze starych polskich przepisów z galaretką, ale potem przypomniał jej się hawajski torcik młodszej siostry z wieloma owocami egzotycznymi i na tym stanęło. Tylko przepis trochę zmodyfikowałam, bo w  oryginale spód kokosowy był jakiś dziwny, a ja upiekłam po prostu „kokosową wkładkę/kokosową bezę” znaną  z różnych polskich przepisów. No i odpuściłam owoc karamboli, bo to coś smakowało według nas, jak ogórek fuj fuj fuj.

Pomysł na mangową masę mi się natomiast podoba. Zmiksowałam 2 mango i podgrzałam je w garnku dodawszy sok z 1 cytryny. W innym garnczku zmiksowałam żółtka pozostałe od kokosowej bezy i wlałam do nich gorące puree z mango, po czym wszystko podgrzewałam jeszcze 3 minuty na wolnym ogniu, ciągle mieszając, tak by się nie zagotowało. Na koniec dodałam 3 płatki namoczonej żelatyny i 50g masła.
To wylewa się do tortownicy natłuszczonej i posypanej cukrem pudrem, po czym wkłada się do lodówki na godzinę, by zesztywniało. Następnie wywala się to na kokosowy spód.
Na to wysypuje się pokrojone w kostkę owoce: mango, kiwi, ananas, kaki i pestki marakuji (owoc pasji). 
Wszystko przykrywamy bitą śmietaną (400ml plus 75g cukru pudru). 
Wierzch można posypać podprażonym na beżowo w piekarniku kokosem (100g wiórek). I ja nawet miałam taki zamiar, ale zasugerowałam się czasem podanym w przepisie i nie patrzyłam no kokos mi się zjarał na węgiel buachaha.

Totalnie zabrakło mi pomysłu na dekorację i zrobiłam bardzo minimalistyczną. 
Gdy zjedliśmy już tort, wtedy mi się przypomniało, iż tydzień wcześniej specjalnie kupiłam opłatkowe kwiatki w sklepie Aveve, gdzie kupowaliśmy wielką alokazję dla Solenizantki…
Taaa, mój mózg ciągle się nie naprawił po chemioterapii… ech.

minimalistyczny tort egzotyczny


Tort smakował zarówno solenizantce jak i pozostałym dorosłym osobnikom naszego stada. Młody nie jada tego typu rzeczy. Tak, nasz syn nie lubi większości wypieków domowych.  Dla niego tylko tort czekoladowy jest jadalny. Kupnych ciastek też w większości nie lubi. Wyjątkiem są donuty, nic-nac (ciastka literki), babeczki, ciastka pieguski, nazywane przez niego podstawowymi… To samo się tyczy cukierków i czekolad. Tego, co większość dzieci opędzluje w mig, on nawet nie tknie. Ale to inna historia…

Poza tortem Najstarsza wybrała sushi, które zamówiliśmy u Azjatów, ale cyrk z tym był, że hejże ha.
Zamówiliśmy jak zawsze przez internet wybierając odbiór osobisty w knajpie, bo tak się wydawało szybciej. Na dowóz czeka się godzinę do dwóch, mimo że to 4km, bo mają mało ludzi. 
Ledwo wysłaliśmy zamówienie, zaraz zadzwonili, by powiedzieć, że nie mają „frikandeli” dla dzieci, co bardzo wkurzyło Młodego, bo on sushi ani żadnych innych azjatyckich potraw nie tknie. No ale mówi się trudno.
Młoda z Tatą pojechali odebrać. Tyle ich nie było, że zaczęłyśmy z solenizantką myśleć, że dopiero tam ryż sadzą i ryby łowią… Gdy w końcu dotarli opowiadając, że tam w knajpie maja urwanie głowy, pomieszanie z poplątaniem i ludkowie nie wyrabiają na zakrętach, bo tyle mają zamówień, się okazało, że połowy zamówienia brakuje a  i za frikandel z frytkami też zapłacili. No cóż, taki zapierdol, że nawet czasu załadować nie ma hehe… Młoda zadzwoniła i po angielsku z nimi gadała, bo po niderlandzku mówią gorzej niż ja i nie idzie się porozumieć, a krzaczkami przypadkiem jeszcze nie mówimy…
Jak tylko powiedziała o zapłaconym frikandelu, pan od razu zaczął przepraszać i nie zdziwiły go też bynajmniej inne braki w zamówieniu choć wstydził się i gęsto przepraszał. Zapytał, czy możemy przyjechać odebrać, co brakuje… Małżonek pojechał i od razu go rozpoznano i zawołano. Odebrał brakujące sushi i pieniądze za frikandela oraz małą butelkę wina na przeprosiny. 

Kolejnego dnia po obiedzie odpakowaliśmy nasze prezenty. 

Przeżywam to wszystko jakby w zwolnionym tempie, jakby przez zamgloną szybę. Emocje są przytłumione albo w ogóle mi ich brakuje. Bardziej niż zwykle. Jestem kurewsko zmęczona psychicznie całym tym popierdzielonym rokiem i kilkoma poprzednimi popierdzielonymi latami. Fizyczne niedomagania sytuacji nie poprawiają. 

W tym tygodniu zaczyna przyjmować nasz nowy lekarz rodzinny i za chwilę pewnie umówię wizytę. Muszę bowiem odebrać kolejny zastrzyk decapeptylu no i chyba pora poprosić o bliższe przyjrzenie się mojemu ramieniowi…. Gdy byłam na onkologii przepłukać port i pobrać krew do badań to zapytałam pielęgniarkę, czy ramię może mi dokuczać z powodu tego cholernego portu. Powiedziała, że owszem jest taka możliwość. Choć niekoniecznie. Zaleciła pójście do rodzinnego oraz zgłoszenie problemu na kolejnej wizycie u onkolożki. Dodała, że natychmiastowej interwencji lekarza wymagała by ponawiająca się tam opuchlizna czy gorączka, ale teraz też lepiej się temu przyjrzeć, choćby po to, by spać spokojnie. 
Na razie nic nie puchnie, ale ramię dokucza mi coraz bardziej. Dziś nie tylko podczas ruchu boli, ale ćmi praktycznie non stop. Tyle że od wczoraj też mnie łeb ćmi, co rozchodzi się na całe ciało…

Młody lekko od czasu do czasu pokaszluje, więc nie wykluczone, że se wziął na ferie jakiego wirusa do domu (i z matulą się podzielił). Mówił, że ktoś w klasie chodził cały tydzień okropnie kaszlący do szkoły.

Pogoda jest o kant dupy - leje bez opamiętania. Wszędzie już mamy nieludzkie bagno. Myślałam, że połażę z aparatem, bo to dobrze człowiekowi robi, ale nie chce się nawet czubka nosa wyściubić za drzwi (choć spróbuje się zmusić mimo wszystko do opuszczenia koca). Plaszczymy tylko dupska na kanapie owinięci kocami niczym mumie. Wczoraj obejrzałam z Małżonkiem na Netflixie CAŁY mini serial „W pułapce zbrodni” . Przedwczoraj połowę serialu „Wendesday” z Młodym, bo powiedział, że „wszyscy” w szkole to oglądają i musi być na bieżąco. Lubię Rodzinę Addamsów i bardzo mi się takie pierdoły podobają. Starzy nauczyli też Młodego grać w cygana i w pana, co bardzo się naszemu synciowi spodobało, bo karty to też dobra rzecz na takie paskudne dni.

Chciałam z Młodą dokończyć nasz trzytysięcznik, ale gdy za oknem ciemno jak w dupie, nie daje się układać puzzli, szczególnie starych z wyblakłym obrazkiem, szczególnie na 3 000 kawałków, szczególnie jak się ma tyle lat co ja i zaczyna niedowidzieć przy kiepskim świetle 😏. Tak, wiem, złej baletnicy… bla bla bla. Może się wypogodzi przed końcem roku, by móc dokończyć dzieła… No ale o puzzlach będzie osobny wpis… Już jest nawet w budowie…


Ale było w tym miesiącu też trzy dni zimy i wtedy było przynajmniej ładnie… Bo zimno to już mi się wcale nie podobało… Ale gdy jestem w kiepskim nastroju to zasadniczo nic się mi prawie nie podoba…
Wyszłam jednak wtedy za dom i zrobiłam kilka zdjęć na pamiątkę tego rzadkiego w Belgii zjawiska, jakim jest szron.
































22 grudnia 2022

Po co ateistom choinka?

 Jakiś czas temu, gdy czułam się katoliczką, wraz z innymi oburzałam się na odchodzenie od używania nazw „bożenarodzenie” czy „ferie bożonarodzeniowe” i używanie w ich miejsce  po prostu „święta” czy „ferie zimowe”, bo wydawało mi się że to najazd na katolików, że to walka z katolickimi tradycjami i itd 



Dziś jednak już za katoliczkę się nie uważam, nie wierzę ani w żadnego boga, ani w życie po śmierci, ani w katolicką ideologię. Spoglądam zatem na to wszystko z drugiej strony i muszę rzec, że dla mnie ateistki,  niekatoliczki nazwa „boże narodzenie” brzmi co najmniej głupio, gdy wezmę pod uwagę znaczenie tych słów. No bo jak nie wierzysz w żadnego boga ani żadne inne zjawiska paranormalne, to guzik cię obchodzi, kiedy urodził się i kiedy umarł jakiś bóg. Nawet jeśli byłabym gotowa uwierzyć, że Jezus faktycznie był kimś ważnym i że urodził się faktycznie tego a tego dnia to nadal mnie to guzik obchodzi, bo nie uwierzę, że był bogiem, gdyż w takie bzdury nie wierzę.  

Czy kogokolwiek z was obchodzi, że ja urodziłam się ostatniego maja? Nawet jak to wiecie i szanujecie, nawet jak mi życzycie w tym dniu zdrowia i radości to i tak was to w rzeczywistości guzik obchodzi i raczej nie uwierzycie w to, że jestem prawdziwą wiedźmą i że zamienię was w ropuchy jeśli nie będziecie świętować moich urodzin, żebym nie wiem jak was do tego przekonywała. Ostatni maja jest ważny dla mnie samej, bo w tym dniu przekręca się licznik moich lat. Obchodzi to też pewnie moich pracodawców, urząd podatkowy, ubezpieczyciela itp. Ja sama świętuję moje urodziny razem z moimi najbliższymi, bo ich też to w miarę obchodzi. Czasem chwalę się moimi urodzinami wśród znajomych, bo czasem chcę, by świat wiedział, że ta chwila jest dla mnie ważna z przyczyn czysto egoistycznych. Nie oczekuję jednak, że świat się wtedy zatrzyma i że wszyscy będą pić szampana, bo Magda ma urodziny. Katolicy natomiast chcą, by wszyscy świętowali urodziny Jezusa, bo jest to dla nich ważne, ale niestety nie powinni tego oczekiwać, bo ludzi spoza kręgu jakiś Jezus na prawdę guzik obchodzi. No sorry, takie są fakty.

Dlaczego zatem świętujemy bożenarodzenie? 

Większość ludzi od czasu do czasu coś świętuje, bo to jest nam ludziom potrzebne. Potrzebujemy takich różnych okazji, w których się na chwilę zatrzymujemy, by zaczerpnąć oddechu albo by spuścić pary, albo by pomysleć o sobie samym, czy bliskich nam osobach, albo by o nas ktoś pomyślał…

Każdy jednak tak na prawdę  świętuje co innego, bo dla każdego co innego jest ważne. 

Mamy też w kalendarzu mniej lub bardziej stałe, że tak powiem odgórnie nakazane, okazje do zatrzymania się, bo wspólne świętowanie też jest bardzo ważne, by jednoczyć ludzi, by intensywniej dać wyraz swoim emocjom, by podkreślić nasze człowieczeństwo. Inaczej gotowiśmy, tak myślę,  jako ludzie zatracić się i zagubić w szarej codzienności - spać, wstawać, żreć, wydalać, kopulować, pracować, by mieć na to wszystko i tak w koło. Gotowiśmy zapomnieć o sobie, o rodzinie, o sąsiadach, znajomych, o społeczeństwie i człowieczeństwie i tak gnać od narodzin do śmierci przed siebie.

Igrzyska są nam wszystkim potrzebne. Takie czy inne. Potrzebujemy w życiu odrobiny zabawy i chwil szaleństwa, by dać upust emocjom i się zrelaksować. Potrzebujemy momentów zadumy i refleksji, by przeanalizować nasze życie i zrobić porządki w mózgownicy oraz relacjach z innymi. Przeto dobrze, że są w kalendarzu te różne okazje i święta, bo samodzielnie moglibyśmy nigdy nie znaleźć czasu na odpoczynek, na refleksje, na chwile z najbliższymi itd 

I tu - moim nader skromnym zdaniem - w ogóle nie ma znaczenia, co i w jaki sposób dana osoba świętuje ani jak tę okazję se nazwie. Ważne, by z niej korzystała, gdy się nadarza, najlepiej jak tylko potrafi.

I by zamiast wystawać przed czyimś oknem, zaglądać do czyichś kuchni czy sypialni, by choć raz w roku rozejrzał się po swoim domu i po swojej głowie. By zamiast łazić po obcych i zadawać głupie pytania i obrzucać pogardliwymi chamskimi komentarzami spojrzał na cały świat z szeroko otwartymi oczami i uszami i zobaczył po prostu wszystko takim jakie jest a nie takim jakie on chciałby żeby było, bo ludzie nie są klonami ani robotami. Jeszcze. I dobrze by było to zaakceptować i uszanować nie tylko z okazji takich czy innych świąt, ale raz na zawsze.

Świętuj i daj świętować innym.

Po co zatem ateistom choinka? 

Po to samo, co katolikom. Żeby było inaczej. Żeby było kolorowo. Żeby było fajnie. Żeby było gdzie prezenty położyć… (tak złośliwie nawiasem mówiąc, dlaczego to katolicy katolikom dają prezenty skoro to Jezus ma urodziny? 🧐).

Tak swoją drogą, co wielu zadających to głupie pytanie lubi zapominać, choinka NIE jest KATOLICKIM symbolem, a tylko starym magicznym rekwizytem, którego, jak wielu innych rzekomo katolickich symboli, kościołowi żadnymi groźbami ani karami nie udało się pozbyć z chrześcijańskich chałup, więc wielkodusznie go zaakceptował, a potem odwrócił kota ogonem i przekonuje, że gdzieś na pustyni koło szopy rosły choinki pokryte śniegiem i przystrojone w lampki i świecidełka, czy coś w ten deseń ;-). Wszystkie symbole mają tak pokrętne historie i wyjaśnienia, że czasem to aż mi żal tych wszystkich próbujących wepchać kwadratowy klocek do okrągłej dziury. 

Dziś przystrojone drzewko jest symbolem świąt Bożego Narodzenia. Mnie tam nazwa, mimo że dla mnie prywatnie głupio brzmi, nie przeszkadza. Choć wolę mówić, po prostu „święta”, gdy już muszę się do tego czasu odnieść. Akceptuję bowiem prosty fakt, że święto to jako dzień wolny zostało ustalone w czasach, gdy chrystianizacja zakończyła się sukcesem i kościół rządził, i wszystko było przez bardzo długi długi czas pod jego dyktando i potrzeby ustalane i nazywane. Czasy się zmieniły, ale pewne rzeczy przyjęły się na dobre i nie łatwo jest je zmienić. I pewnie nie ma potrzeby…

Boże Narodzenie dla katolików jest nierozerwalnie związane z ich religią, dla niekatolików to po prostu dzień wolny, a cały okres bożonarodzeniowy jest po prostu wyjątkowym czasem dla rodziny no i do zabawy. 

Wszyscy w Europie (ogólnie, nie że faktycznie każdy) dekorujemy domy światełkami, specjalnymi ozdobami, kupujemy prezenty dla najbliższych, szykujemy specjalne lepsze potrawy, w końcu idziemy, by spotkać się z najbliższymi. Jedni świętują w domu, inni rezerwują świąteczny stolik w restauracji. Składamy sobie życzenia, ściskamy się, wspominamy stare dzieje, nie rzadko w tym magicznym czasie ludzie podają sobie ręce po długim czasie kłótni, dzwonią czy odwiedzają ludzi, których dawno nie widzieli. I to jest piękne!

Dla katolików ważna jest też modlitwa, pójście do kościoła, czego u niekatolików nie ma, ale powiedzmy sobie szczerze, że tak na prawdę to wszystkim chodzi o to samo (albo inaczej: POWINNO CHODZIĆ) i tak na prawdę to wszyscy tak samo to (czy inne święta) obchodzą. 

Serio ktoś robi to dla jakiegoś boga? Tak z ręką na sercu bum cyk cyk! Sprzątacie i dekorujecie chatę dla Jezusa i Maryśki, czy po to żeby było czysto, żeby miło wam było rodzinę ugościć i samemu w komforcie spocząć?

Warzycie te wszystkie wymyślne strawy, by Trzej Królowie się nażarli (watpię by im smakowało), czy żeby samemu coś wyjątkowo dobrego opędzlować? 

Z litości nie zapytam, czy do kościoła idziecie dla Jezusa, czy by pochwalić się nowym płaszczem, popatrzeć jaką szopkę w tym roku zrobili, spotkać znajomych, pośpiewać lub posłuchać  fajnych piosenek, no i żeby ludzie nie gadały…? 😏

Ja jako zdeklarowana ateistka nie muszę udawać, że robię cokolwiek dla jakiejś ideologii, nie muszę chodzić do kościoła (choć jak mnie ochota najdzie to pójdę z powodów jak wyżej, bo lubię oglądać szopki i słuchać kolęd), nie muszę gotować 12 potraw i picować chaty na błysk, bo teściowa przyjedzie… ale mogę. Dla siebie.

Jak my świętujemy i co?

Choinkę ubraliśmy, żeby było gdzie prezenty położyć i bo to w sumie fajny, choć dość zawadzający gadżet. Nie gotujemy żadnych typowo świątecznych potraw, nie obchodzimy żadnej wigilii, ani nic z tych rzeczy.

W jeden dzień świętujemy urodziny Najstarszej, która urodziła się w tym czasie. W tym roku na życzenie solenizantki ma być tort z owocami egzotycznymi (jak się uda) i sushi z ulubionej knajpy azjatyckiej.

W drugi dzień odpakowujemy prezenty. Upiekę ze dwa ciasta, ugotujemy jakiś zwykły obiad, wzniesiemy toast jakimś słodkim napojem nie koniecznie alkoholowym, choć pewnie baby alko, chłopy bez alko.

Dlaczego te prezenty? czym są dla nas te święta? 

Nie będę tu na siłę dorabiać żadnej ideologi, bo jest tak, jak napisałam powyżej. Potrzebujemy czasem specjalnej okazji, by na chwilę siąść na dupie razem ze swoimi najbliższymi i zwyczajnie ze sobą spędzić kilka chwil w miłej, ciepłej rodzinnej atmosferze. Tak po prostu, zwyczajnie ze sobą pobyć. Poczuć swoją bliskość. Odpocząć i oderwać się od codziennej rutyny.

Zwyczajem stało się już też, że czasem piszemy do siebie świąteczne (a także urodzinowe) kartki, w których dziękujemy sobie wzajemnie za wszystko, przepraszamy za swoje upierdliwości, wyrażamy swoje gorące uczucia. Te prezenty też są po to, by ten jeden raz w roku w ten symboliczny sposób podziękować swoim dzieciom i partnerowi za to, że są. By dać im coś od siebie, by sprawić im przyjemność i by zobaczyć radość na ich twarzach. Odpakowywanie prezentów to magiczna chwila. Kupowanie, pakowanie i oczekiwanie jest jej przedłużeniem.

Czy nie moglibyśmy zatem robić tego w innym czasie? Oczywiście, że byśmy mogli. Czas tu nie ma teoretycznie żadnego znaczenia. Aczkolwiek koniec roku to przecież też symboliczny, specjalny moment. Nie że akurat jakieś boże narodzenie, ale najkrótsze ponure zimne dni, do których pasuje światło lampek choinkowych i świec. W taką zimową porę czas zwalnia, chce się siedzieć w domu i jeść, i mieć kogoś bliskiego sercu obok kogo można przytulić… Lato nie sprzyja takim momentom. No i według naszego kalendarza kończy się rok, czyli coś się zamyka, coś się zmienia, pora na podsumowania i rozliczenia także w swoim własnym łbie i w relacjach z najbliższymi… 

Czy ateiści mogą obchodzić boże narodzenie i wigilię?

Oczywiście, bo kto im niby zabroni…? 

Pytanie tylko, czy katolicy pozwolą usiąść „niewiernym” przy swoim stole…?

We Flandrii tego typu problem praktycznie nie istnieje, bo mało kto rozkminia takie bzdury. Ludzie po prostu się cieszą ze świąt i ferii. Spotykają się z najbliższymi i przyjaciółmi albo zwyczajnie wyjeżdżają gdzieś na narty czy też do ciepłych krajów. Tu problemem jednak są albo raczej problemy tworzą znowu inne religie, które chcą całkiem co innego i w innym czasie świętować, ale to też tak samo - niektórzy żyją tylko po to, by rzucać gównem w wentylator i cieszyć się smrodem z gównem na rękach…

Wśród bliskich znajomych mam rodzinę mieszaną katolicko-muzułmańską. Teraz Koran leży u nich koło choinki. Bo wiecie? Jak się chce, to można!

A wy co świętujecie w swoich domach?